Dwa krzyże Virtuti

Obrazek użytkownika yuhma
Historia

A co niektórzy mówią, że nie warto korzystać z Facebooka. Błąd! Stąd mam opowieść o Bohaterze, jakich niewiele.

Wiesław Piwowarczyk

Dwa Krzyże (ppłk dr Krzysztof Hofman „Cyprian”)

Lata całe zbierałem się do oddania choć w części długu wdzięczności wobec człowieka, którego los zesłał mi w bardzo trudnym momencie. Nie czas i nie miejsce na wyjaśnianie przyczyn, dla których życie zetknęło mnie z tak wybitną osobowością. Teraz chcę publicznie podziękować wspaniałemu patriocie, żołnierzowi i lekarzowi.
Przez sześć lat (1991 – 1996), miałem możliwość poznawać życie doktora Hofmana, głównie za sprawą jego fragmentarycznych wspomnień, którymi dzielił się ze mną, kiedy nadarzała się ku temu okazja. Żałuję bardzo, że nie spisywałem owych wspomnień, a postanowiłem poprosić w lipcu 1996 roku doktora o możliwość napisania pracy magisterskiej, której miał być bohaterem. I ją uzyskałem.
Niestety, w październiku tegoż roku doktor Hoffman zmarł, tydzień przed naszym kolejnym przyjazdem do Chochołowa i umówionym już wywiadem-rzeką.

Życie biegnie, a ja od czasu do czasu mam wyrzuty sumienia, że nie zrobiłem tego, co sam sobie przed laty obiecałem. Może ten krótki szkic troszeczkę moje sumienie uspokoi? A i przypomni wspaniałą postać, która dzisiaj powinna być ikoną i wzorem.

Nasze pierwsze pozamedyczne spotkanie w 1991 roku było zapowiedzią czegoś niezwykłego. Do pokoju, w którym mieszkaliśmy z synem, wszedł doktor i poprosił o odebranie poczty z urzędu mieszczącego się we wsi. Pierwszy raz widziałem doktora w garniturze i potwierdzam słowa redaktor Jadwigi Karolczak:

Dystyngowany pan; arystokratyczna twarz (...), piekielnie przystojny (Karolczyk J., O doktorze Hofmanie [w:] Słowo, Magazyn, Radom, Kielce 1995)

ale nie to odebrało mi oddech, tylko przypięte na marynarce baretki dwóch Krzyży Virtuti Militari (IV i V klasy) i trzy gwiazdki za rany.

Musiałem zareagować w niecodzienny sposób, bowiem usłyszałem pytanie: "Co ci jest?" Nie pamiętam już, co udało mi się odpowiedzieć, ale długo jeszcze zastanawiałem się, kim jest lekarz zajmujący się rehabilitacją dzieci i dorosłych.

Dzień po dniu topniały lody i coraz częściej przy okazji zabiegów, którym poddawany był syn ("Zostaw mnie! co mi robisz?" - akupunktura nie jest bezbolesna), rozmawialiśmy o historii, jej zwrotach, wpływie na człowieka, poszczególnych wydarzeniach, a ja od czasu do czasu podpytywałem o okoliczności zdobycia Virtuti.

Wtedy jeszcze niewiele się dowiedziałem, ale od czego jest upór. Przez kolejne sześć lat często miałem okazję rozmawiać z doktorem i dowiadywać się od niego coraz bardziej zadziwiających i nieznanych mi do tej pory wyjaśnień zjawisk z przeszłości. I coraz szerzej poznawałem biografię człowieka, przy którym „wielcy” z pierwszych stron gazet wydawali się mali, coraz mniejsi.
Na co dzień doktor także zadziwiał. Mimo osiemdziesiątki na schody wbiegał, jeździł na nartach, brawurowo prowadził samochód, żartował i uśmiechał się do każdego, śpiewał też pięknym, czystym głosem, co czasem uciszało płaczące w trakcie zabiegów dzieci. Pomagał też każdemu, kto poprosił o pomoc, przyjmując w swojej klinice i bogatych, i ubogich, przyjaciół i takich, których przeszłość nie zawsze szła po drodze z losami doktora.

Pełen humoru zarażał nim skrzywdzonych przez los.
Sam muszę przyznać, że wykład, jaki otrzymałem od doktora na temat losu mojego dziecka, odmienił mnie diametralnie. To dzięki niemu w nieszczęściu odnaleźliśmy wspólne dobro, które pozwoliło odkryć nam inny wymiar rodzicielstwa i człowieczeństwa. I tak jest do dzisiaj.

Od górali, z którymi przyszło mi rozmawiać, nie słyszałem nigdy złego słowa o doktorze, często natomiast mówiono o jego zaangażowaniu w restaurację przydrożnej kapliczki, budowę pomnika Powstania Chochołowskiego i o ludzkim podejściu doktora do nich samych.

Takie opinie potwierdziła także pani (nie pamiętam nazwiska), która przyjechała na kurację z Dołhobyczowa w Hrubieszowskim, gdzie doktor przez 8 lat był lekarzem, i tam też założył zespół teatralny i muzyczny oraz doprowadził do tego, że mieszkańcy sami naprawili sobie drogę, co rozsierdziło władze i było powodem szybkich przenosin na koniec świata.

Tak komentował to sam doktor:
Władzy ludowej nie była obca żadna metoda, żeby mnie zaszczuć, wykurzyć…, koledzy - oświęcimiacy wynaleźli ten Chochołów. Żebym odetchnął, nim znów mnie dopadną. A ludzie z Dołhobyczowa urządzili mi królewskie pożegnanie.

Wspomniana władza ludowa miała za co nienawidzić Krzysztofa Hofmana. Urodził się 30 kwietnia 1915 roku w zamożnej i ustosunkowanej rodzinie szlacheckiej o szerokich koneksjach w Polsce i Niemczech.

Od dziecka „niespokojny” (wspominał jak w Łodzi w kamienicy u rodziny lub znajomych chodził, zwisając na rękach, na trzecim piętrze, po parapetach okiennych), nadawał się na żołnierza i nim został. Przydzielony do 55 pp w Lesznie jako podporucznik, wziął udział w Kampanii Wrześniowej.

W bitwie nad Bzurą, 09 września
… pluton z drużyną ckm, pod dowództwem podporucznika Hofmana (…), w brawurowym natarciu sforsował rzekę Bzurę (i), złamał opór nieprzyjaciela (fragment uzasadnienia wniosku o nadanie Krzyża VM).

Z wielu brawurowych natarć w 1939 roku to jest wyjątkowe, ppor Hofman dowodził, leżąc na noszach po otrzymaniu poważnej rany w nogę! Rana była też przyczyną dostania się do niewoli.

Swój udział w Kampanii wrześniowej opisał K. Hofman w tomiku „Tygrysa” - „Na ścieżkach pożogi”, wydanego przez MON w 1982 r. Jak twierdził doktor, w niewoli
Niemcy wielokrotnie namawiali do wyparcia się polskości, przypominając o rodzinnych koneksjach w Niemczech.

Nic z tego, po wyleczeniu młody oficer ucieka z jenieckiego szpitala. Przez znajomych dociera do płk. Leopolda Okulickiego (późniejszego generała i ostatniego dowódcy AK, ps. „Niedźwiadek”) i zostaje w grudniu 39 r., zaprzysiężony w Służbie Zwycięstwu Polsce.

Tutaj wykorzystuje swoją niespotykaną umiejętność. Posiada pamięć, która pozwala mu na zapamiętywanie setek cyfr, tym samym może przewozić zaszyfrowane meldunki i rozkazy, nie bojąc się rewizji.

Niemcy szybko zwrócili uwagę na handlowca tekstylnego, bardzo często zjawiającego się na granicy między Generalnym Gubernatorstwem a III Rzeszą. Wielokrotne zatrzymania i rewizje, w czasie których „ gestapowcy rozrywali wszystkie szwy w moim ubraniu”, nie dawały oczekiwanego rezultatu.

W sierpniu 1940 r., jak mówił: „Niemcom już się znudziła ta zabawa”, zostaje „profilaktycznie” aresztowany i wraz z pierwszym warszawskim transportem trafia do obozu Auschwitz.

Jako numer 2738 buduje drogę do Brzezinki, pracuje w stajni, aż trafia jako pielęgniarz do sztuby szpitalnej. Panująca w tym czasie epidemia biegunki spowodowała, że:
Byłem unurzany po łokcie w ludzkich odchodach. U mnie, jak najgorszy nędzarz, umarł książę (…) Mirski. Nawet nie miałem go czym przykryć.

Jest to jednocześnie pierwszy kontakt przyszłego lekarza z medycyną. Więcej medycznych umiejętności nabierze przebywając wraz z uwięzionymi lekarzami na bloku 15 (obecnie oznaczony jako 20), m.in. dr Józefem Kawieckim i dr Konradem Okolskim.

W 1941 roku spotyka się z człowiekiem nazywanym sumieniem walczącej z hitlerowcami Europy, rotmistrzem Witoldem Pileckim (w Auschwitz pod nazwiskiem Tomasz Serafiński, nr 4859), który dobrowolnie dał się zamknąć w obozie, aby zorganizować opór i być świadkiem tragedii.

Z pisma dyrekcji Muzeum KL Auschwitz datowanego na 21 lutego 1995 r. wynika, że doktor Hofman był członkiem zorganizowanego przez Pileckiego Związku Organizacji Wojskowej. Nazwisko doktora występuje też w Raporcie rotmistrza Pileckiego.

Wtedy przychodzi najgorszy z okresów pobytu doktora w KL Auschwitz, w połowie 1941 roku staje się ofiarą eksperymentów, zwanych medycznymi, jakie prowadzili na więźniach niemieccy pseudolekarze (m. in. J. Mengele).

Możliwe, że był to efekt działalności doktora w obozowej konspiracji, bowiem gestapo dość dobrze orientowało się w poczynaniach więźniów informowane przez donosicieli.
Doktor nie mówił dużo o przeprowadzanych na nim eksperymentach, wspominał o gwałtownym schładzaniu ciała i o najlepszej metodzie przywracania do życia tak potraktowanego człowieka - okładaniu nagimi kobietami.

Mówił w wywiadzie:
Nie wiem, jak to długo trwało. Kilka tygodni byłem nieprzytomny. Ciało nabrało koloru płomiennej czerwieni. Wtedy straciłem tę cudowną matematyczną pamięć (…). Byłem wykończony.

W lutym 1942 roku wydarza się cud. Zostaje przez warszawskie gestapo wezwany „na jakąś konfrontację”, a w Warszawie po wyjściu z dworca kolejowego:
Pamiętam: była ulewa i wiatr. Kołysał latarniami, więc raz się było w snopie światła, raz w ciemności. Skorzystałem z tej ciemności. Uciekłem.

Po ucieczce, dzięki przyjaciołom (sam był przyjacielem wielu ludzi i wielu było mu przyjaciółmi) ukrywa się, co nie uchroniło go przed aresztowaniem w Ostrowcu Świętokrzyskim i dwutygodniowym pobytem w więzieniu przy Alei Szucha w Warszawie. Niemcy chyba nie zorientowali się, że zatrzymali uciekiniera z KL i po wstawiennictwie księdza Trzeciaka - wypuścili.

Nie było już teraz wyjścia, pozostał tylko las. W Radomiu, już pod pseudonimem „Cyprian”, obejmuje Referat Szkoleniowy w Komendzie Obwodu AK. Szybko jednak okazało się, że: „Miasto było dla mnie za ciasne”, dlatego poprosił o przeniesienie na Szefa Podobwodu AK w Szydłowie. Tam nadal szkoli żołnierzy i kiedy przychodzi rozkaz mobilizacyjny (17 sierpnia 44 r.), prowadzi do walki III batalion 72 pp AK działającego samodzielnie w ramach zgrupowania „Jodła” ( 2 i 7 DP AK) i wraz z nim do 8 października 44 r. przechodzi szklak bojowy pułku.
Uczestniczy ze swoimi żołnierzami w bitwie pod Gałkami i Stefanowem (26 września 44 r., Krzyż VM), w ataku na niemiecki garnizon w Przysusze (27 września 44 r.) i w bitwie pod Eugeniowem (6 października 44 r.).

Po demobilizacji w Borkowicach wraz z 85 podkomendnymi, którzy wierzyli w jego wojenne szczęście, prowadzi walkę nadal, aż do „wyzwolenia”.

O szczęściu doktora mówili byli podkomendni, których rozmowom się przysłuchiwałem. Wspominali doskonałe planowanie akcji i zawsze niewielkie lub zerowe straty w ludziach. Taką dbałość dowódcy o życie podwładnych żołnierze doceniają zawsze.

Sam doktor mówił: „Były mi dane trzy dni wolności…” .
17 stycznia 1945 rozpoczyna następną obozową gehennę, tym razem Sybiraka. Nie wiem, gdzie przebywał doktor na Syberii (oczekuję na informacje od Memoriału), wiem tylko, że był górnikiem, lesorubem, budował mosty, aż w końcu trafił do centralnego szpitala dla internowanych (?) i tak wspomina pobyt w tym miejscu:
To był cały obóz Polaków (…). Znowu uczyłem się medycyny. Od dr Konrada Orzechowskiego (…). Tylko w masie stanowiliśmy jakąś siłę, więc pilnowałem, żeby trzymać się razem.

Po prawie 5 latach odzyskuje wolność. Wraca do Polski w lutym 1949 roku i natychmiast (znowu za sprawą przyjaciół) rozpoczyna studia na Akademii Medycznej w wieku 34 lat (widząc mnie często ślęczącego wieczorami nad książkami, mówił: „Ucz się, ja zaczynałem studia jak byłem o wiele starszy od ciebie”).

Po skończonych studiach pracował w Dołhobyczowie i Chochołowie, zaskarbiając sobie wdzięczność wielu ludzi. W latach siedemdziesiątych XX w. stał się jednym z prekursorów leczenia akupunkturą i laserem w Polsce, otworzył klinikę i przez kilkadziesiąt lat pomagał każdemu, kto tego potrzebował.

Zmarł jak gdyby „w biegu” 30 października 1996 roku. Spoczywa na Cmentarzu Zarzew w Łodzi.
Miał doktor wiele pamiątek, orderów, medali. Liczne tabliczki informują o jego udziale w wielu dziełach, gdzieś jest pamiątkowa szabla - podarowana przez byłych podkomendnych, w radomskim kościele pod wezwaniem Matki Boskiej Miłosierdzia jest tablica, żółkną kartki albumów, ksiąg pamiątkowych, tysiące listów, a ja zawsze pamiętam dwie baretki do Krzyży Virtuti Militari. Nie znalazłem nigdzie biografii doktora i może to, co napisałem wyżej, jest pierwszą, maleńką spłatą części długu?

Tablica w radomskim kościele Matki Boskiej Miłosierdzia

Brak głosów