Zapomniana tragedia! - Śp. Dariusz Tomaszewski (1954-1984)
Zapomniana tragedia!
Dariusz Tomaszewski (1954-1984)
26 lipca 1984 r. pod kamieniem pod pomnik Czerwca 1976 r. w Radomiu oblał się benzyną i podpalił 30-letni radomianin Dariusz Tomaszewski.
Z bardzo ciężkimi poparzeniami trafił do szpitala w Siemianowicach Śląskich, gdzie 8 sierpnia 1984 r. zmarł. Tomaszewski był sympatykiem "Solidarności" i jak twierdzili jego znajomi nie mógł się pogodzić z panoszeniem się komuny. Kiedyś w stanie wojennym szedł z ojcem ulicą 1 Maja. Wszędzie patrole, gaziki wojskowe, tajniacy. A Darek zrywa czerwone flagi z budynków.
Ojciec krzyknął do niego: - Uspokój się!
On odpowiedział: Spokojnie, to moja sprawa i mój ból.
Podeptał te flagi i zniszczył!.
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=DwLPy1Y5GNk
Powiedział, że musi załatwić ważną sprawę - Małgorzata Rusek
[quote]Młody człowiek oblał się benzyną i spłonął przed pomnikiem Czerwca '76.
Dziś mija 26. rocznica jego śmierci, o której mało kto pamięta.
O nim samym też niewiele wiadomo.
To był upalny dzień 26 lipca.
Dokładnie osiem lat, jeden miesiąc i jeden dzień po robotniczym proteście, który zakończył się brutalną pacyfikacją miasta przez oddziały ZOMO.
Na skrzyżowaniu ulic Żeromskiego i 1 Maja (dziś 25 Czerwca), gdzie za czasów pierwszej "Solidarności" stanął kamień upamiętniający wydarzenia Czerwca '76, pojawił się młody mężczyzna, z wyglądu 20-25 lat.
Przystanął przed pomnikiem, wyjął butelkę po wódce i zaczął oblewać się jakimś płynem. Najpierw brzuch, potem nogi, na końcu plecy.
Jeden z przechodniów stanął zdziwiony i obserwował przedstawienie.
Po chwili zdziwienie zastąpiło przerażenie: chłopak wyjął zapałkę i przystawił do koszuli.
Buchnął ogień. Płonąca postać ruszyła w kierunku jezdni, a po chwili runęła na jezdnię.
Przechodnie rzucili się na ratunek, ktoś narzucił na płonącego mężczyznę sztruksową kurtkę. - Won!
Zostawcie mnie! Odwalcie się! - krzyczał płonący. Ktoś zaproponował, aby obsypać go ziemią.
W pewnej chwili zatrzymała się taksówka.
Starszy mężczyzna wyskoczył z kocem, którym owinął palącego się człowieka. Ten przestał się szarpać, stracił przytomność.
Po kwadransie przyjechała karetka pogotowia i zabrała go do szpitala.
Zaraz za nią przed pomnikiem pojawiła się milicyjna suka.
Przechodniom kazano się rozejść; tego, który ratował płonącego sztruksową kurtką, zabrano na komendę na przesłuchanie.
Tam usłyszał, że być może to on oblał chłopaka łatwopalną cieczą. Mężczyzna, który się podpalił, to Dariusz Tomaszewski.
W Radomiu o nim i o tym tragicznym wydarzeniu pamięta niewielu. - Coś mi się kojarzy. Była rzeczywiście taka historia.
Rozmawialiśmy o niej na spotkaniu komitetu przy biskupie, zastanawialiśmy się, o co temu chłopakowi chodziło.
Ale ktoś wspomniał, że on chyba miał depresję, więc to zostawiliśmy - mówi Jan Rejczak, dawny opozycjonista, organizator pomocy dla represjonowanych robotników, członek ówczesnej Prymasowskiej Rady Społecznej w Warszawie. Konrad Olewiński, dwa lata młodszy od Tomaszewskiego, znał go, bo mieszkał w sąsiedniej kamienicy. - Szedłem do kawiarni i akurat spotkałem Darka.
Zamieniliśmy parę słów.
Po jakimś czasie do kawiarni wpadł nasz wspólny kolega i mówi, że przed chwilą Darek się spalił.
Poszedłem do jego domu i powiedziałem rodzinie.
Później wezwała mnie milicja na przesłuchanie.
Usiłowali mi wmówić, że to ja Darka namówiłem, by się podpalił - opowiada Olewiński.
Darek Tomaszewski w opisie oficera SB: "Patologicznie reagował na alkohol, był agresywny, porywczy w stosunku do współpracowników oraz stać go było na wszystko w stosunku do osoby własnej i innych osób.
Często przychodził do pracy poturbowany". SB od początku próbowała zrobić z niego psychicznie niezrównoważonego i alkoholika.
"Z lumpa nie róbmy bohatera" - zapisano w jego aktach.
Najważniejsze było, aby zdarzeniu nie przypisano charakteru protestu politycznego. Zadbała o to lokalna prasa.
"Słowo Ludu" i "Życie Radomskie" przedstawiły Darka jako osobę niezrównoważoną i uciążliwą dla otoczenia.
W "Słowie" napisano: "Można i trzeba współczuć ludzkiemu nieszczęściu. Należy też ubolewać, że wypadek nastąpił opodal miejsca, które było już wykorzystywane do zakłócania porządku publicznego i siania niepokoju społecznego".
Po tych publikacjach o Darku nie wspomniał już nikt. Ani w prasie reżimowej, ani w "solidarnościowej".
- Nie był żadnym pijakiem ani nie miał depresji.
To jakieś bzdury.
To był normalny, pogodny człowiek - denerwuje się, mimo upływu lat, Wiesław Dyznarowski, dawny kolega Darka z pracy.
Razem pracowali w drukarni Spółdzielni Pracy "Opakowanie". To tam drukowali bibułę, podziemne druki, planowali akcje rozwieszania.
- Darek działał na rzecz "Solidarności", był bardzo zaangażowany.
Milicja zaczęła się go czepiać. Może tego nie wytrzymał? - Dyznarowski pamięta, że tamtego dnia Darek zabrał z pracy butelkę z naftą i benzyną.
- Wszyscy myśleli, że do rozpalania pieca... Darek zmarł 7 sierpnia 1984 roku w szpitalu w Siemianowicach Śląskich.
Lekarze myśleli o przeszczepie skóry, ale nie zdążyli.
Ciało chłopaka było zbyt spalone.
Umierał w strasznych męczarniach.
Gdy go chowali, nad cmentarzem latał milicyjny helikopter, tak nisko, że zagłuszał słowa księdza.
W krzakach siedzieli esbecy po cywilnemu i robili zdjęcia.
Miesiąc po pogrzebie oficer SB w aktach sprawy "Ogniomistrz" wpisał notatkę: "Nie stwierdziliśmy faktów podejmowania prób wykorzystania tego wydarzenia do wywołania w społeczeństwie negatywnego wydźwięku o charakterze politycznym ani łączenia tego faktu z działalnością grup opozycyjnych.
Na powyższe miał wpływ fakt ukazania się z naszej inspiracji w lokalnej prasie artykułów o zdarzeniu z jednoczesnym scharakteryzowaniem - w ujemnym świetle - sylwetki D. Tomaszewskiego".
W kamienicy, w której mieszkała rodzina Tomaszewskich, dziś nie ma już lokatorów.
Wszystkich przed laty wysiedlił właściciel, bo urządzał tam klub muzyczny.
Gdzie poszli Tomaszewscy, gdzie trafili ich sąsiedzi - nie sposób ustalić.
Dziś nie można też dotrzeć do dawnych znajomych Darka, większość albo wyjechała za granicę, albo nie żyje. W 1992 roku, osiem lat po wydarzeniu, przed pomnikiem z jego ojcem rozmawiał Arkadiusz Kutkowski, wówczas dziennikarz radomskiej redakcji "Gazety", dziś pracownik IPN. - Syn nie mógł znieść tego ustroju.
Dlatego to zrobił.
W szpitalu powiedział mi, że jak ma żyć w tej komunie, to woli w ogóle nie żyć.
On zawsze był za "Solidarnością" - wspominał ojciec. Pamiętał, jak syn po wprowadzeniu stanu wojennego zaczął wieczorami znikać z domu.
Rodzina przez to nie miała spokoju.
Co chwila przychodzili milicjanci i pytali o "Solidarność".
Kiedyś kazali otworzyć szafy i pokazywać wszystkie ubrania.
Kiedy indziej szukali bibuły, a po śmierci Darka alkoholu, którym ponoć nielegalnie handlował.
- Darek z kolegami roznosił ulotki.
Mieli taką ekipę: trzech stało na czatach, a jeden przyklejał.
Kiedyś zwinęła ich milicja.
Darka przykuli kajdankami do kraty i kazali dwie godziny stać na palcach. Nienawidziła go milicja i on milicji nienawidził - mówił ojciec Dariusza Tomaszewskiego.
Pamiętał też, to także było w stanie wojennym, gdy na ulicach pełno było milicji, Darek zaczął zrywać czerwone flagi.
Ojciec krzyczy do niego: - Uspokój się, a tamten odpowiada: - Spokojnie. To moja sprawa i mój ból. I podeptał te flagi.
A potem poszedł pod pomnik.
Wychodząc z domu, powiedział, że musi załatwić ważną sprawę.[/quote]
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2559 odsłon
Komentarze
szlachetna twarz, mądre oczy
12 Marca, 2013 - 04:01
szkoda Człowieka [*]
Bóg - Honor - Ojczyzna!