Prawda o Wałęsie
W życiorysie Wałęsy zgadza się chyba tylko data urodzenia - mówi dr. hab. Sławomir Cenckiewicz
Z dr. hab. Sławomirem Cenckiewiczem, autorem książki „Wałęsa. Człowiek z teczki”, rozmawia Anna Kołakowska
Dlaczego zdecydował się Pan napisać kolejną, trzecią książkę o Lechu Wałęsie?
– Mimo poprzednich książek o Wałęsie i wielu artykułów prasowych odsłaniających wiele nieznanych aspektów jego życia mam wciąż poczucie, że wiemy o nim zbyt mało. Moja nowa książka jest próbą odpowiedzi na ten powszechny deficyt niewiedzy. Od lat badam biografię Wałęsy i doszedłem do przekonania, że mam o nim więcej do powiedzenia niż tylko to, co zawarłem w swoich poprzednich, raczej przyczynkarskich, książkach z 2008 r. („SB a Lech Wałęsa” i „Sprawa Lecha Wałęsy”). W międzyczasie pozyskałem wiele nowych i nieznanych źródeł do biografii Wałęsy, jestem bogatszy w warsztat i doświadczenia. To wszystko – plus inspiracja kłamliwym filmem Wajdy –spowodowało, że postanowiłem tym razem zmierzyć się z całą biografią Wałęsy.
Jakie nowe informacje możemy znaleźć w „Człowieku z teczki”? Czy dotarł Pan do nieznanych wcześniej dokumentów?
– Pisząc swoją nową książkę, pomyślałem w pewnym momencie, że w życiorysie Wałęsy zgadza się chyba tylko data urodzenia, a cała reszta stała się przedmiotem manipulacji i mitów. Wędruję więc po kolejnych fazach życiorysu Wałęsy od 1943 r. aż do teraz, odsłaniając skrywane przez niego i jego sojuszników fragmenty biografii. Książka pełna jest takich „newsów”, ale za najważniejsze uznałbym kilka: rekonstrukcję aktywności Wałęsy w Grudniu ’70, z której wynika, że już wówczas popierał komunistów; tajne kontakty z ludźmi obozu władzy PRL w latach 1980-1981; upadek ducha i składaną po wprowadzeniu stanu wojennego ofertę sojuszu z komunistami oraz aktywną rolę Wałęsy w budowie postkomunizmu w Polsce po wygranych wyborach prezydenckich w 1990 roku.
Czy książka „Człowiek z teczki” rzuca światło na aktywność Wałęsy we współpracy ze służbami PRL po 1976 r., czyli po wyrejestrowaniu go przez SB?
– Tak! Moja książka – w aspekcie związków Wałęsy z tajnymi służbami – jest w istocie analizą jego postępowania po formalnym wyrejestrowaniu z sieci agenturalnej w 1976 roku. Okazuje się, że relacje te były nawiązywane i odbudowywane, choć nigdy nie przybrały już wcześniejszej formy agent-oficer, ale były raczej sojuszem Wałęsy z bezpieką skierowanym przeciwko zdeklarowanym wrogom systemu wewnątrz „Solidarności”. To bardzo smutny motyw mojej książki, gdyż pokazuje rolę przywódcy „Solidarności” w jej rozmontowaniu jako ruchu narodowowyzwoleńczego.
Dlaczego Wałęsa zawsze wspiera opcję rządzącą – oprócz PiS – począwszy od Jaruzelskiego, a skończywszy na PO?
– Wałęsa nie ma wyjścia. Ze względu na ogrom zdrady – tej agenturalnej i politycznej – stał się słupem III RP, za którym chowają się ludzie szkodzący i źle życzący Polsce. To nie jest przypadek, że obrońcami Wałęsy są ludzie dawnego reżimu, którzy mają krew na rękach – jak Jaruzelski w Grudniu ’70, a z kolei Wałęsa staje w ich obronie. Opisuję w książce skandaliczne zachowanie Wałęsy podczas procesu sądowego dotyczącego zbrodni grudniowej, kiedy to zgodził się zostać świadkiem obrony głównego oskarżonego –Jaruzelskiego! To kwintesencja zmowy magdalenkowej i systemu III RP!
Jakie skutki dla Polski ma uwikłanie Wałęsy w agenturę?
– Straszne! Jak z dramatu wielkiego Wyspiańskiego, który opisywał w „Weselu” tych, którzy mieli złoty róg w ręku, a zastygli w niemocy w chocholim tańcu. Tak jest też z Wałęsą – zastygł, bo za dużo ma za uszami i nie potrafił tego wyznać i się z tego wyzwolić. Stał się w ten sposób politykiem i przywódcą głęboko niesuwerennym. Moja opowieść o Wałęsie jest więc opisem jego zdradzonego przywództwa, które przez jego osobiste uwikłanie w agenturę staje się również katastrofą dla Polski i nas wszystkich. Stąd ten tytuł „Wałęsa. Człowiek z teczki” – bo tam tkwią źródła tej zdrady i fałszu.
W swojej książce opisuje Pan także młodość Wałęsy, z której – delikatnie mówiąc – były prezydent nie może być dumny. Dlaczego zdecydował się Pan na opisywanie jego prywatnego życia?
– Nie tropię jego grzechów, bo sam jestem grzeszny i nie mam prawa sądzić innych. Opisuję to wszystko jedynie przez pryzmat jego późniejszej działalności publicznej, zastanawiając się nad tym, w jaki sposób dawne błędy i grzechy Wałęsy stały się źródłem szantażu w rękach komunistów. Interesuje mnie też charakterystyczna dla Wałęsy ucieczka od osobistej odpowiedzialności za złe czyny jako sposób na życie i metoda uprawiania polityki. To swego rodzaju klucz do zrozumienia jego osobowości i linii postępowania.
Pierwsza Pana książka – „SB a Lech Wałęsa” – spowodowała atak na Pana. Czy teraz też są podobne reakcje?
– Od jakiegoś czasu – poza drobnymi złośliwościami – nie urządza się na mnie w zasadzie wielkich nagonek medialnych. To wyraz słabości i bezradności wobec zebranego materiału źródłowego i opisanych faktów. Wałęsa, choć podobno otrzymał już książkę, również milczy. Ale na niego mogę „zawsze liczyć”. On regularnie obraża mnie na swoim blogu. Próbkę tych wyzwisk czytelnicy mogą zobaczyć na okładce mojej nowej książki.
Odbył Pan już kilka spotkań z czytelnikami, jaki jest odbiór „Człowieka z teczki”?
– Nie myślałem, że książka spotka się aż z takim entuzjazmem. Na każdym ze spotkań kilkaset osób, świetne rozmowy o Polsce, zdradzie i „Solidarności”, a w dodatku już trzykrotnie (na siedem spotkań) zabrakło książek. Polacy spragnieni są prostych prawd o tym, jak było i jak jest. Trzeba też do nich wyjść, porozmawiać, tłumaczyć, być jednym z nich. To piękne i ważne również dla autorów takich jak ja.
Najnowszy film Andrzeja Wajdy „Wałęsa – człowiek nadziei” przedstawia zupełnie inny obraz byłego przewodniczącego „Solidarności”, ale niestety film ma to do siebie, że trafia do tzw. szerokiego odbiorcy. Szczególnie szkoły chętnie prowadzą swoich uczniów na projekcję do kina. Jakie są Pana największe zastrzeżenia do tego filmu?
– To film szkodliwy i niebezpieczny ze względu na strukturalny fałsz i kłamstwo, które niesie jego fabuła. To gwałt na prawdzie o wysiłku Polaków walczących z komunizmem, obraza dla takich postaci, jak Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda czy Krzysztof Wyszkowski, to wreszcie próba wymazania ze świadomości historycznej roli wiary katolickiej i Kościoła w walce o wolność i suwerenność narodową. Całe szczęście, że od strony artystycznej i filmowej jest dramatycznie słaby i zapewne przez to nie zrobi furory. Zresztą – poza przymusowym spędzaniem do kin dzieci i młodzieży – sale kinowe na normalnych pokazach świecą pustkami.
Jakie znaczenie ma odbrązawianie Wałęsy? Czy trzeba rozprawiać się z nim jako symbolem?
– To, co robię, nie jest żadną walką z Wałęsą ani nawet z jego symbolem! Ja mam obowiązek pisania prawdy. Jako badacz i historyk, ale też z potrzeby serca, idąc za głosem sumienia. Inspiruje mnie pamięć o tych, których wcześniej zdradzono i wymazano z kart naszych dziejów – bohaterów Grudnia ’70, takich jak Kazimierz Szołoch, Jan Jasiński czy Henryk Lenarciak, robotników Stoczni Gdańskiej, ofiarnych działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, jak małżeństwo Gwiazdów, Andrzej Bulc, Alina Pienkowska czy Anna Walentynowicz, i wreszcie dziesięciu milionów uczestników ruchu „Solidarności”. Znając prawdę, nie mogę zatrzymać jej wyłącznie dla siebie, tym bardziej że nikt o tych, których wymieniłem, już się nie upomina. Gdybym tego zaniechał, byłbym jak „oni”, ci, którzy nieustannie fałszują nasze dzieje, formatując nam historyczną świadomość i pamięć. Mijałbym gdańskie Trzy Krzyże dedykowane zamordowanym w Grudniu ’70 i grób Anny Walentynowicz na gdańskim Srebrzysku, wypierając znaczenie ich ofiary i ogromu poświęcenia. A w dniu sądu stanąłbym przed Panem z pustymi rękoma, marnując swoje talenty. „Miłości bym nie miał, byłbym niczym”, jak pisał pięknie św. Paweł w „Hymnie o miłości”.
Dziękuję za rozmowę.
Anna Kołakowska
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 427 odsłon