A Sowieci stali z bronią u nogi

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

A Sowieci stali z bronią u nogi - Piotr Zychowicz

Miasto konało, bolszewicy tylko patrzyli. – Cóż to był za cynizm – mówi „Sławka”. Jerzy Bartnik, pseudonim Magik, jest najmłodszym kawalerem Virtuti Militari Część powstańców z nadzieją patrzyła na prawy brzeg Wisły. Liczyli, że Armia Czerwona jednak ruszy do walki.

Miał 14 lat, gdy na barykadzie u zbiegu ulic Królewskiej i Marszałkowskiej osobiście dekorował go gen. Tadeusz „Bór” Komorowski. Pomimo młodego wieku „Magik” wyspecjalizował się w niszczeniu czołgów. Podczas ciężkich walk w fabryce papierów wartościowych stracił prawe oko.

– Na kilka dni przed dekoracją Virtuti Militari wybrałem się na rekonesans do piwnic domów znajdujących się w rękach Niemców. Na jednym z podwórek natknąłem się na dwóch niemieckich oficerów. Blokowali mi przejście, więc skosiłem ich obu z błyskawicy. Jak to zrobiłem po utracie prawego oka? To proste. Strzelałem lewą ręką – wspomina Jerzy Bartnik. Od początku nie miał złudzeń co do intencji stojących po drugiej stronie Wisły Sowietów.

  – Mój ojciec był oficerem legionowym i w naszym domu czczono legendę wojny 1920 roku. W bolszewikach widziałem śmiertelnych wrogów. Wiara w to, że oni nam pomogą, już wtedy wydawała mi się naiwna – relacjonuje. – Podczas jednej z powstańczych potyczek natknęliśmy się na jakiś oddział komunistycznej partyzantki. Ci ludzie już wtedy dzielili między siebie stanowiska, w przyszłej, podległej Sowietom, Polsce. Było to odrażające – podkreśla. Mimo to część powstańców z nadzieją patrzyła na prawy brzeg Wisły.

– Doskonale wiedzieliśmy, że Armia Czerwona stoi tam z czołgami i ciężką artylerią, i wielu kolegów liczyło, że jednak się ruszy. Że zaatakuje Niemców. Dziś wszystko jest już jasne: Stalin czekał, aż powstanie zostanie dorżnięte, aż wszyscy zginiemy i tym sposobem Niemcy zaoszczędzą pracy NKWD – przekonuje „Magik”.

Po wojnie Bartnik nie wrócił z niemieckiej niewoli do Polski. Przedostał się do Anglii, a później zamieszkał w USA. Do kraju przyjechał dopiero po odzyskaniu niepodległości, w 1993 roku. – W 1948 roku nawet rozważałem powrót i wybrałem się do komunistycznego konsulatu w Londynie. Usłyszałem tam, że kalek i akowskich bandytów im nie potrzeba – mówi. Odezwy radiostacji Kościuszko Halina Jędrzejewska, pseudonim Sławka, była liniową sanitariuszką w zgrupowaniu „Radosław”. Liniową, więc wraz z oddziałem brała udział w walkach. Udzielała pierwszej pomocy na polu bitwy pod ostrzałem nieprzyjaciela.

– Najgorsze były rany brzucha. Postrzelonych na ogół nie można było bowiem szybko przetransportować do szpitala na operację i konali mi na rękach. Paskudne były również szarpane rany od szrapneli i odłamków. Mniej groźne zaś uszkodzenia kończyn – opowiada pani Jędrzejewska. Do najbardziej dramatycznej sytuacji doszło, gdy jej oddział szturmował szkołę na Stawkach. Walka była niezwykle zacięta, placówka przechodziła z rąk do rąk.

– W pewnym momencie usłyszałam krzyk: „Sanitariuszka!”. Pobiegłam na miejsce. Było tam dwóch rannych. Najpierw zajęłam się tym, który był nieprzytomny. Miał okropną ranę na plecach. Zawołałam czterech chłopców, aby go wzięli do szpitala. Gdy go podnieśli, nagle w całą grupę uderzył pocisk. Zamiast jednego rannego miałam pięciu – wspomina „Sławka”.

Mimo to sanitariuszka się nie poddała. Postanowiła za wszelką cenę dostarczyć rannego w plecy żołnierza do szpitala. Udało jej się znaleźć kilku przerażonych cywilów. Gdy w pewnym momencie odmówili dalszego niesienia rannego, wyjęła pistolet i zapowiedziała, że jeżeli go porzucą, każdemu strzeli w łeb. Musiała wyglądać przekonująco, bo cywile bez szemrania spełnili polecenie. Niestety, po przybyciu do szpitala ranny zmarł.

– Miasto konało, płonęło. To, że po drugiej stronie stoją bolszewicy z bronią u nogi i nic nie robią, nie mieściło mi się w głowie. Cóż za cynizm, cóż za obojętność – mówi Halina Jędrzejewska. – Było to o tyle zaskakujące, że przed bitwą zasypywali Warszawę ulotkami wzywającymi do boju, a komunistyczna radiostacja Kościuszko nawoływała do powstania. Teraz już wiadomo, że to była gra. Od samego początku Sowieci zamierzali dać nam się wykrwawić.

Wyrok Stalina Janusz Brochwicz-Lewiński, pseudonim Gryf, to legendarny dowódca obrony pałacyku „Michla” na Woli. Odparł pięć szturmów doborowych jednostek SS wspomaganych czołgami. – Na początku atakowała nas kompania dirlewangerowców złożona ze zwolnionych z więzień morderców. Aleśmy ich nasiekli! Pamiętam do dziś, jak pokotem leżeli na ulicy zmasakrowani naszymi cekaemami. Część była ranna, jęczała i błagała nas o pomoc. Stanowczo zabroniłem jednak moim ludziom, aby do nich poszli. Wolałem patrzeć, jak zdychają. Dlaczego? Te same bydlaki wcześniej dokonały na Woli rzezi cywilów.

Miotaczami ognia palili żywe dzieci – relacjonuje „Gryf”. W 1939 roku podczas kampanii wrześniowej Brochwicz-Lewiński bił się z bolszewikami pod Baranowiczami. Schwytany i skazany na śmierć, uciekł z pociągu, którym jechał w głąb Związku Sowieckiego na egzekucję.

– Doskonale znałem tych bandytów i to, że nie pomogli powstaniu, wcale mnie nie zdziwiło. AK uważali przecież za „faszystów”. Stalin osobiście zatelegrafował do Rokossowskiego i powiedział mu, że jesteśmy gorsi od Niemców. Rozkazał mu, żeby czekał po drugiej stronie Wisły, aż nas wszystkich wybiją – podkreśla Brochwicz-Lewiński. „Gryf” już po wojnie spotkał w Londynie gen. „Bora” Komorowskiego, który opisał mu następującą historię: Sowieci zrzucili na spadochronach do walczącej Warszawy dwóch oficerów łącznikowych wyposażonych w radio. „Bór” poprosił ich, aby przekazali wojskom stojącym po drugiej stronie Wisły współrzędne stanowisk niemieckiej artylerii ciężkiej, która szczególnie dawała się we znaki powstańcom.

Armia Czerwona mogła zniszczyć niemieckie armaty w ciągu kilku chwil, ale Sowieci zdecydowanie odmówili spełnienia prośby. Poradzili „Borowi”, żeby przesłał te współrzędne do polskiego rządu w Londynie, rząd miał przekazać je Anglikom, Anglicy przesłać do Moskwy, a wreszcie Moskwa do armii stojącej nad Wisłą. Do żadnego ostrzału niemieckich baterii przez bolszewików oczywiście nie doszło.

Brochwicz-Lewiński: – Siedziałem później w oflagu z oficerem dowodzącym słynną przeprawą oddziału berlingowców na Czerniaków. Swoją drogą to była żałosna akcja. Sowieci wysłali do nas pułk fatalnie wyszkolonych polskich rekrutów, który natychmiast został wybity. Potraktowali ich jak mięso armatnie. Gdy zapytałem tego oficera, dlaczego Sowieci udzielili powstaniu tak niewielkiej pomocy, powiedział mi wprost: bo Stalin wydał na was wyrok.

http://www.rp.pl/artykul/2,516114_A_Sowieci_stali_z_bronia__u_nogi_.html

 

Brak głosów