Rodzina słowem silna
Dużo w ostatnich latach powiedziano o materialnym wspieraniu rodziny natomiast niewiele na temat jej moralnego wsparcia i odbudowy. By w ogóle pochylić się nad tą sprawą należałoby przestać myśleć o rodzinie jako modelu 2+, gdyż taka komórka to zaledwie element wielopokoleniowej struktury, którą de facto jest rodzina. Ta podstawowa komórka rodziny ma się dobrze (przynajmniej do czasu osiągnięcia przez dzieci pewnej samodzielności w myśleniu i działaniu) i nie jest ona tematem moich rozważań, w przeciwieństwie do przeżywających głęboki kryzys rodzinnych klanów. Dziś rodzina - w szczególności ta wielopokoleniowa - jest przedstawiana (i traktowana) jako przeżytek. Kula u nogi nowoczesnego człowieka, który jak najszybciej powinien opuścić rodzinne gniazdo (a najlepiej przyległe temu gniazdu zacofane sąsiedztwo) i ruszyć w wielki świat. Przychylający się tej opinii twierdzą, że rodzina nas ogranicza, wręcz uwstecznia, będąc przy tym źródłem szeregu innych problemów, które podsumowują stwierdzeniem, że „z rodziną dobrze wychodzi się na zdjęciu”. Z drugiej strony mamy zwolenników „silnych więzów rodzinnych”, którzy idealizują rodzinę malując portret żyjącej w harmonii grupy troskliwych i stojących za sobą murem krewniaków. Wychodzą oni z błędnego założenia, że tym co najcenniejsze w rodzinie to uczucia jakimi jej członkowie się darzą i oparcie jakie sobie dają. Zarówno przeciwnicy jak i zwolennicy rodziny mylą się w takim samym stopniu, przynajmniej w kwestii wskazywania jej silnych i słabych stron.
Rodzina nie ogranicza, jeśli już to dyscyplinuje, od dziecka zmuszając nas do psychicznego i emocjonalnego rozwoju. Rodzina nie jest ciężarem, ale pozwala nam nabrać rozpędu. Rodzina nie ma być miła, zgodna i uczynna. Powinna dawać nam oparcie, ale przede wszystkim ma nas wychować, ukształtować, przygotować do życia w większych społecznościach (których jest pierwowzorem), do interakcji z żywymi ludźmi. To, że członkowie rodzin mimo bliskiego pokrewieństwa potrafią być tak zadziwiająco różni nie powinno być przeszkodą w utrzymywaniu poprawnych stosunków rodzinnych. Rodzina stanowi przekrój społeczeństwa, które jest zdrowe jeśli jest zróżnicowane charakterologicznie. Korzyścią jaka z tej różnorodności płynie jest poznanie, zrozumienie i zaakceptowanie innych ludzi, połączenie mostami dzielących ich przepaści myślowych, co jest kwintesencją przystosowania społecznego.
To nie rodzina czy lokalna społeczność jest zacofana, ale jednolite mentalnie towarzystwo, grupy interesu, konformistyczne kasty i partyjne kliki. To takie właśnie towarzystwa wzajemnej adoracji, a nie rodziny, czy lokalne społeczności ograniczają horyzonty myślowe i poznawcze jednostki. Obracanie się wśród podobnie myślących ludzi (lub wśród obcych) nie jest bowiem dla człowieka tak absorbujące i stymulujące jak utrzymywanie bliskich kontaktów z grupami, których się nie wybiera: rodziną i sąsiadami. W rodzinnych i sąsiedzkich kręgach wszystko stawia wymagania i warunki. Pochłania to mnóstwo energii i nie ma w tym nic złego, że czasami chcemy uciec przed tego rodzaju wyczerpującymi, czasem wręcz natarczywymi kontaktami. Nie starajmy się jednak udawać, że nasza ucieczka czy to z rodzinnego domu lub osiedla ma wznioślejsze powody niż podwyższenie standardu życia, czy uzyskanie komfortu świętego spokoju. Niestety wiele osób dorabia sobie do tej ucieczki ideologię, twierdząc, że to lokalne otoczenie było dla nich za ciasne, nie dorównywało im intelektualnie, że wyrośli ponad nie, nie wspominają jednak, że uciekają przed bliskością i prawdziwością tych ludzi. Bezimienne tłumy spotykane na ulicach dużych miast, w tramwajach, na stadionach czy w centrach handlowych, to nic w porównaniu do wyzwania jakim jest spotkanie ciekawskiej ciotki czy roszczeniowego sąsiada, z którymi musimy wchodzić w emocjonalne interakcje.
Rodzina jest daną nam przypadkową próbką ludzkości, reprezentującą wioskę, miasteczko, region, naród, w końcu całą ludzkość i stanowi doskonałe odwzorowanie jej różnorodności cech i poglądów. Nie uciekniemy przed nią, chyba że w izolację. Na każdej bowiem ulicy świata znajdziemy taką próbkę, musimy się jednak do niej zbliżyć, aby zobaczyć jak jest żywa, ciekawa, pełna różnorodności. Tego od najmłodszych lat ma nas uczyć i do tego przygotowywać rodzina. Pierwsze czego nas uczy to tego, że rodziny się nie wybiera podobnie jak świata, który mógł się bez nas obejść, podobnie jak przygód, które nas spotykają i okoliczności, których nie możemy kontrolować. Musimy jednak wewnątrz niej funkcjonować, tak samo jak życie powinniśmy oglądać od wewnątrz. Nie jak obserwatorzy, ale jak uczestnicy tego istniejącego wbrew wszystkiemu i niezależnego od naszej woli ciągu zdarzeń. Posiadać kontrolę nad wszystkimi aspektami swojego życia to odebrać mu cały smak. Dziś jednostka, ledwie znając swoich wujków i kuzynów, ucieka z domu w wielki świat nowoczesnych społeczności szukając niezależności, której jednym z aspektów jest wyzbycie się głębszych relacji z ludźmi dla jej spokoju i wygody. W zatłoczonym mieście szuka anonimowości (jednocześnie korzystając z możliwości wyszukiwania jednostek i grup o podobnych zainteresowaniach i poglądach) by oszczędzić sobie energochłonnych kontaktów z odmiennymi od niej, lecz równymi jej ludźmi z krwi i kości (których notabene pełne było rodzinne podwórko). Nie twierdzę, że próba stworzenia bariery przed niepożądanymi kontaktami poprzez ucieczkę do świata „no name” jest zła, ale na pewno zubażająca.
W zasadzie można stwierdzić, że każda dzisiejsza rodzina (w ujęciu wielopokoleniowym) jest dysfunkcyjna. Wydaje się, że przyczyną kryzysu, o którym wspominałem powyżej jest funkcjonujące obecnie przeświadczenie, że pokrewieństwo to za mało by pogodzić różnice zdań w rodzinie, a nawet jeśli jest inaczej, koszty ustępstw, na które trzeba pójść są przez jej członków nie do zaakceptowania (diagnozę tę rozszerzyć należy na całe nasze społeczeństwo). Mimo więc, że większość z nas posiada liczną familię, mamy trudność wskazać choćby kilku spośród jej grona, których odwiedziliśmy w ostatnim roku. Tak, to prawda w rodzinach występują różne scysje i rozdźwięki. Z jej szacownymi członkami trudno dogadać się w prostych sprawach jak choćby organizacja imienin, nie mówiąc o podziale „spadku po dziadku” czy mniej przyziemnych, aczkolwiek ważnych kwestiach światopoglądowych. Faktem jest jednak, że relacje w rodzinie nigdy nie były proste, mimo tego - dzięki poczuciu łączących krewniaków więzów – rodzina, będąc podstawą każdej cywilizacji trwa od tysięcy lat. Zaprzestanie prób jej naprawiania, scalania (zrzucając to na garb wiążących się z tym poświęceń, codziennych ograniczeń, a czasem także rozczarowań) odsuwanie się od rodziny, od wspólnot, lokalnych społeczności, wreszcie swojego narodu i rodzaju ludzkiego to droga donikąd. Fakt, nie możemy wybrać sobie rodziny, nie możemy wybrać sąsiadów, nie możemy wybrać współobywateli, z którymi chcielibyśmy tworzyć społeczność czy naród. Jak zawsze stoimy jednak przed wyborem, czy chcemy ponieść trud budowania prawdziwych relacji czy wybrać prostszą drogę, której konsekwencjami będą obojętność dla na drugiego człowieka, upadek rodziny i wieczne podziały wspólnoty narodowej. https://naocznyobserwator.blogspot.com/
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 129 odsłon