Edmund Klich: katastrofa smoleńska to wina Polaków

Za opublikowanie poniższej notki na salonie24 zostałem bez słowa wyjaśnienia zbanowany na siedem dni.

Nie chce mi się opisywać wygłupów pana Migalskiego, któremu prezes Kaczyński zaufał, którego posyłał do mediów jako twarz i głos partii, którego obdarzył tłustą posadką na kilka lat - a który w pewnym momencie brzydko się na prezesa, jak i na całą partię, wypiął, i wzorem Atrakcyjnego Kazimierza podreptał w zupełnie przeciwnym kierunku, opowiadając o nikczemnościach i wadach Diabelskiego Kaczora. Na onecie pojawiają się nawet w odniesieniu do pana ornitologa komentarze w rodzaju: "krew mnie zalewa jak przed wyborami liże POśladki a nastepnie drze morde na swoich, migalski nikt cię nie wybrał wybrano Pis który miałeś reprezentować".

W poszukiwaniu dobrych tematów na notki zapuściłem się zatem na tereny, które porządni ludzie na swoich mapach oznaczają białymi plamami i napisem "Hic sunt dracones" - to jest, odwiedziłem portale w większym lub mniejszym stopniu zaprzyjaźnione.

Na początek wklejam nad wyraz udaną karykaturę, umieszczoną na tvn24.pl:
 

Niestety, temat, na który sobie ostrzyłem od pierwszej chwili zęby ("Michnik: to największe zagrożenie dla mediów", chociaż chętnie wywaliłbym ten dwukropek), już padł ofiarą kolegów blogerów: alergii i Barbariana. Polecam przeczytać, bo jaja niezłe; jak ktoś ma poczucie humoru, może się pośmiać. Ale ad rem.

Oto ulubiony portal wszystkich lemingów, onet.pl, zamieszcza dziś tekst pod jakże intrygującym tytułem "Kapitan Tu-154 pozbawiony był prawa podejmowania decyzji"(jak to zazwyczaj kapitan statku powietrznego). Tekst jest długi, więc przytoczę tylko kluczowe zdania:

"Powołując się na przedstawiciela Polski przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK) w Moskwie Edmunda Klicha,"Rossijskaja Gazieta" i "Izwiestija" podają dzisiaj, że większą część winy za katastrofę Tu-154M pod Smoleńskiem ponosi strona polska. Rosyjski pilot, którego cytują "Izviestia", stwierdził, że "kapitan samolotu był pozbawiony prawa samodzielnego podejmowania decyzji".

Ruskim odpowiednikom "GazWybu", wbrew gorącym namowom Wielkiego Reżysera, nie wierzę - chyba, że ich informacje są potwierdzone innymi źródłami. Niekiedy jednak warto zastanowić się, co takiego tak naprawdę jedna czy wtaroja gazeta napisała, i, co ważniejsze - dlaczego to napisała. Szczególnie, że cytujowany tu Edmund Klich jest oficjalnym pośrednikiem pomiędzy "stroną rosyjską" a "stroną polską", i jeżeli rzeczywiście stwierdził on, że strona polska bierze na siebie odpowiedzialność za katastrofę, to należałoby pomyśleć, co wydarzy się dalej. MAK kończy pisać swój jakże rzetelny raport; czy okaże się w nim, że istotnie generał Błasik wydzierał się na pilotów? Czy eksperci rosyjscy jednak odkryją na taśmach czarnych skrzynek pijackie pokrzykiwania zalanego w trupa (he, he, dowcip na poziomie rzecznika grasia) Kaczora? A może poleci kilka głów, na przykład psychiatra-minister obrony narodowej zostanie rzucony spienionym, wściekłym wilkom, za cenę utrzymania władzy przez Partię?

""Izwiestija" podają, że"główny spór między Warszawą i Moskwą dotyczy tego, czy feralny lot należy uważać za wojskowy czy cywilny"".

Otóż okazuje się, że nie jest wcale główną kwestią ustalenie okoliczności katastrofy i wskazanie odpowiedzialnych za nią osób. Ktoś tak sądził? Nie przyznawajcie się, pisowskie oszołomy! Pomijam już fakt, że z doniesień prasowych wynika, że w Smoleńsku rozbiły się tak naprawdę cztery samoloty - wojskowy, cywilny, rządowy i prezydencki. A podobno wojsko miało tylko dwa! Jednak może ten psychiatra na stanowisku ministra obrony to nie jest taka zła koncepcja?

"Dziennik zauważa, że "nie jest jasne, w jaki sposób Rosjanin miałby rozkazywać oficerowi polskich Sił Powietrznych, na pokładzie u którego znajdują się najwyższe osobistości obcego państwa, w tym całe dowództwo wojskowe"."

Nie Rosjanin, a pracownik lotniska, nie Polakowi, a pilotowi statku powietrznego. Funkcja określa terminologię. Jeżeli pojadę do sklepu na krowie, to chyba nikt nie powie, że dosiadam befsztyka? Ruscy po raz kolejną igrają duraka, udając, że nie wiedzą o co chodzi. Obecność "najwyższych osobistości" nie ma tu nic do rzeczy - równie dobrze pilot mógłby mieć na pokładzie worek kartofli. Pilot słucha poleceń wieży, a obowiązkiem pracownika lotniska jest udzielać pilotowi odpowiednich komend. W jaki sposób? Najlepiej po angielsku, bo ten właśnie język stosowany jest podczas lotów międzynarodowych.

"Akimienkow podkreślił, że"Polacy próbują udowodnić, iż kontroler miał obowiązek zabronić lądowania, wydać jakieś komendy". - Wszelako kontroler nie zezwolił im na lądowanie. Potwierdza to stenogram"."
 
Niestety jest to mniej więcej tak sensowne, jak próba udowodnienia, że nie jest się wielbłądem. Widać to na pierwszy rzut oka, ale jak to udowodnić? Cholera wie. Mogę panu Akimienkowowi powiedzieć, że jeśli do obowiązków kontrolera nie należy kontrolowanie lotu, po powinien sobie z lotniska iść w diabły - ale co to zmieni? Nic. Pan Akimienkow dalej będzie "podkreślał" swoje, udając, że nie ma pojęcia co durny Polaczek do niego mówi.

Reszty artykułu nie chce mi się analizować, jak ktoś jest ciekawy, to proszę sobie sprawdzić pod tym adresem. Robią z nami, co chcą - a my nic. Jeżeli ten czas nie jest właściwy na wyjście na ulice i wzięcie sprawy w swoje ręce - to jaki, do cholery, jest?