O takim co 100 rubli ukradł

Obrazek użytkownika Szeremietiew
Kraj

Sprawa jest o tyle dziwaczna, że za kwestię certyfikatów pracowników odpowiada wg ustawy „kierownik jednostki”, a w okresie objętym aktem oskarżenia Farmus był pracownikiem gabinetu politycznego ministra Komorowskiego. Zgodnie z ustawą szef tego gabinetu powinien był zadbać, aby jego pracownik miał certyfikat. Natomiast minister powinien był mnie poinformować o braku certyfikatu, aby nie kierowano do Farmusa pism tajnych. Nic takiego nie zrobiono. Komorowski zapewniał jednak, że ten stan „monitorował” tak, aby bezpieczeństwo państwa nie było zagrożone. I rzeczywiście Farmus skazany w pierwszej instancji za „tajemnicę” został w drugiej instancji uniewinniony. A teraz ja zostałem ukarany za dopuszczenie do sytuacji, która przestępstwem nie jest?

 

Postępowanie prokuratorskie i sądowe trwało jak wiadomo ponad siedem lat. Kosztami postępowania sąd, wobec uniewinnienia oskarżonych, obciążył Skarb Państwa. Podobnie sąd postąpił na procesie Farmusa – on też okazał się niewinny. A koszty są znaczne. Najpierw łapanie Farmusa na Bałtyku. Brały w tym udział okręt wojenny, samolot rozpoznawczy Bryza i śmigłowiec z agentami UOP na pokładzie. Jaki był koszt użycia tych sił? Trzeba by jeszcze dodać ceny posiłków i drinków, które przestraszonym pasażerom musiał podać kapitan promu w ramach „rekompensaty” za atak UOP na statek. No i koszty lotu szwedzkich Gripenów obserwujących to zajście na promie pod flagą Wysp Bahama. Prom „Rogalin” nie pływał pod polską banderą.

 

Inne koszty - szef UOP w Gdańsku stracił stanowisko mimo „skutecznej akcji” zatrzymania „uciekiniera”? Tzw. wiewiórki twierdzą, że powodem było zawieruszenie się 6 mln koron szwedzkich, które miały być znalezione w kabinie Farmusa, ale nie wiedzieć czemu ich tam nie było?

 

Kiedy Farmusa zamknięto i okazało się, że nic na niego nie ma szef UOP Nowek wysłał do RPA funkcjonariuszy w celu przesłuchania handlarza bronią Letowta. Te zeznania nie przydały się w procesie bowiem sąd uznał świadka za niewiarygodnego. Ile kosztowała państwo polskie ta afrykańska wycieczka UOPków?

 

Śledztwo w mojej sprawie. Uczestniczyło w nim kolejno pięciu prokuratorów, z kilkunastoma funkcjonariuszami UOP/ABW. Powoływano biegłych, angażowano tłumaczy, odczytywano przy pomocy specjalnych technik usunięte informacje z komputerów, analizowano setki tysięcy stron dokumentów MON. Cóż, w okresie mojego urzędowania nadzorowałem wiele tysięcy przetargów, które śledczy musieli sprawdzić. Przesłuchano przy tym kilka setek świadków – nie wszyscy trafili do akt sprawy. Jaki był tego koszt?

 

Rozprawa sądowa. Wystąpiło kolejno 15 prokuratorów. Odbyło się ponad siedemdziesiąt posiedzeń sądu na które wezwano i przesłuchano ponad siedemdziesięciu świadków. Wielu z nich spoza Warszawy zwracano koszty przejazdu. Trzeba było powoływać nowego biegłego bowiem ten „prokuratorski” okazał się całkowitym głąbem i wydał fałszywą opinię. Ile to kosztowało?

 

Były też inne ekstra koszty, które także poniosło państwo. Jednym ze źródeł łapówek zdaniem dziennikarzy i prokuratury miał być program armato-haubicy 155 mm „Krab”. Przeprowadziłem zakup licencji i nadzorowałem realizację programu. W lipcu 2001 r. mieliśmy już sprawdzony prototyp nazywany z racji mojego zaangażowania „działem Szeremietiewa”. W czasie wizyt w Indiach zainteresowałem Hindusów tą bronią. Wstępnie uzgodniliśmy, że wojsko indyjskie będzie potrzebowało ponad sto „Krabów”. To oznaczało, że producent Huta Stalowa Wola zarobiłaby jakieś 1,1-1,5 mld. dolarów. Po usunięciu mnie ze stanowiska MON zrezygnował z armato-haubicy. Twierdzono, że to działo nie było potrzebne, a sam zakup był taką moja fanaberia. W efekcie Huta Stalowa Wola popadła w tarapaty – miała bardzo złe wyniki. Po kilku latach przyjechali hinduscy wojskowi by obejrzeć „Kraba”. Byli zachwyceni jego osiągami artyleryjskimi, celnością. Zapytali ile mamy takich dział. Usłyszeli dwa, jedno tu na poligonie, a drugie w muzeum. Dziś MON już wie, że „Krab” jest potrzebny i zaczął działa zamawiać. Kontraktu z Indiami nie ma. Kto oceni straty?

 

Jako sekretarz stanu w MON nadzorujący modernizację wojska odpowiadałem za wydawanie miliardów złotych. Prokuratura apelacyjna po latach śledztwa oskarżyła mnie, że dostałem 40 tys. zł łapówki „w naturze” kupując używany (demonstracyjny) samochód Lancia.

 

Rosjanie mają taką opowieść o Iwanie w której pada pytanie – Wania, a co być zrobił, gdybyś tak carem został? Iwan odpowiada – A ot ukradłbym 100 rubli i zwiał do lasu. Zdaje się, że prokurator, która napisała akt oskarżenia, ma wyobraźnie tego Iwana.

Jeszcze inna kalkulacja à la Wania; dużo wydano na postępowanie, bardzo dużo, a w zamian do kasy państwo ma dostać 3 tys. zł grzywny. To oznacza, że artykuł „Kasjer z MON” spowodował wielkie straty w państwowych pieniądzach - warto było dać jego autorce laur „dziennikarza roku”?

 

PS. Kiedy w lipcu 2001 „Rzeczpospolita” doniosła o „aferze” byłem obecny na pierwszych stronach gazet, w dziennikach telewizyjnych, w komentarzach gromiących skorumpowanego Szeremietiewa. Pod bramą mojego domu kłębiły się ekipy stacji telewizyjnych. Wszyscy w Polsce mogli wiele razy zobaczyć dom, dowód moich przestępstw.

Wczoraj oglądałem dziennik TV1 – ani słowa o moim uniewinnieniu. Dziś zaglądam do gazet. Przyzwoity artykuł w „Naszym Dzienniku”, skromny tekścik w „Gazecie Wyborczej”, malutka wzmianka w „Super Expressie” i... to wszystko. W innych tytułach nic, cisza. „Dziennik”, gdzie dziś pracuje autorka „kasjera”, ani be, ani me, ani kukuryku – jak mawiał nasz brukselski „mędrzec”.

Ech, co by to w mediach było, gdyby mnie sąd za korupcję skazał na kilka lat więzienia.

Brak głosów