Sytuacja polskich rodziców w dzisiejszych „europejskich” Niemczech przypomina najczarniejsze karty Hakaty: dzieci z mieszanych małżeństw są nachalnie germanizowane, polscy rodzice są penalizowani. Wiadomo- Polak to złodziej i bandyta. Nawet jeśli nie w tej chwili, to wkrótce, sprawa przesądzona.
Sytuacja Polaków w Niemczech jest generalnie trudna, zupełnie odwrotnie do sytuacji Niemców w Polsce, jednak posłowie z Komisji d/s Łączności z Polakami za Granicą ignorują te sprawy. Nic dziwnego, jeżeli wiemy, kto i dlaczego został przewodniczącym tej komisji – mianowicie Marek Borowski.
Jednak bez bezpośrednich pytań do komisji Tym razem się nie obejdzie.
Ocknijcie się z zimowego snu, Panie i Panowie Parlamentarzyści! Larum biją!
Dzisiejsze wydanie tygodnika „Wprost” w artykule Piotra Cywińskiego pt." Złodzieje dzieci" opisuje dramatyczną sytuację rodziców polskich w Niemczech. Zamieszczam dostępny online fragment, całość w papierowym wydaniu tygodnika lub za wykupieniem dostępu online:
Moryś – tak woła do swego syna Beata Pokrzeptowicz. Właściwie ten dziewięcioletni chłopiec urodzony w RFN ma na imię Moritz. Matce wolno było się zwracać do niego wyłącznie po niemiecku. Gdy w ogóle zakazano jej spotkań z dzieckiem, zrozpaczona Polka porwała syna do Francji. Wie, że może za to trafić do więzienia. Ale, jak mówi, to ostatnia możliwość, by znów mogła cieszyć się jego widokiem i mówić: „mój Moryś Pokrzeptowicz jest jedną z setek rodziców z różnych stron świata, którzy podjęli desperacką walkę z bezprawiem w niemieckim państwie prawa. Dlaczego niemiecki Urząd do spraw Młodzieży (Jugendamt) odebrał jej dziecko? Beata Pokrzeptowicz-Meyer nie jest kryminalistką, narkomanką, alkoholiczką ani prostytutką. Jest germanistką. Kiedyś Niemcy ją fascynowały. Tu znalazła narzeczonego i wyszła za mąż. Pracowała na Uniwersytecie w Bielefeld. Gdy jej małżeństwo się rozpadło, otrzymała prawo do opieki nad Moritzem. Syn był z nią pięć lat. Jak stwierdzili nawet niemieccy kuratorzy, wychowywała go bez zarzutu. Nic jednak w RFN już jej nie trzymało. Gdy dostała propozycję pracy na uniwersytecie w Gdańsku, zwróciła się do sądu o zezwolenie na wyjazd. O jej planach wiedział także były mąż, z którym uzgodniła terminy spotkań z Moritzem. Ale po przyjeździe Pokrzeptowicz do Polski złożył on skargę w sprawie „uprowadzenia syna". Na tej podstawie odebrano jej dziecko. Mogła je widzieć tylko pod kontrolą dwóch urzędniczek. Kiedy po jednym ze spotkań złożyła doniesienie do prokuratury, że syn został pobity w domu ojca (co potwierdziły badania lekarskie), zakazano jej kolejnych odwiedzin dziecka. Zdecydowała się na desperacki krok. Dziś jest ścigana niemieckim listem gończym.