W co się bawić?

Obrazek użytkownika sigma
Blog

W rok po Czernobylu wylądowałam w szpitalu na podtrzymaniu ciąży. Nieskutecznym.

Jak to w naszych realiach –łomocące drzwi, windy chodzące tak, jakby zaraz mialy się urwać i cały personel w klekocących chodakach. W dziesięciosobowej sali o wysokim suficie każdy dźwięk był wzmocniony i powtórzony po wielekroć.

Każdy dzień zaczynal się o piątej rano, kiedy to wkraczała do sali siostra dyżurna ze słoikiem termometrów i po kolei wręczała zimne i mokre paskudztwa półprzytomnym pacjentkom.

Potem nadjeżdżała salowa z niejadalnym śniadaniem. Jak dziś pamiętam wodnistą lurę o gorzkawym smaku cykorii, którą zwano kawą z mlekiem. A także gąbczaste i blade jak smierć na barykadach rewolucji buły.

Ale nie o tym chciałam.

Pobyt trwał miesiąc i dzień w dzień bladym świtem, jeszcze przed podaniem termometrów na wewnętrznym dziedzińcu szpitala słychać było powtarzający się turkot, któremu towarzyszyły kwiki i rechot.
Któregoś razu marnie mi się spało, obudziłam się wczesnie i słysząc na dziedzińcu łomot drzwi z czystej ciekawości podeszłam do okna.
Nie musiałam długo czekać.
Drzwi na dziedziniec ponownie otworzyły się na oścież i pojawiły się nosze na kółkach, na których leżało coś przykrytego prześcieradłem.
.
Sanitariusz pchnął nosze energicznie, zawiesił się na jakimś ich elemencie i gwałtownie przyśpieszając runął w dół - dla przeciwwagi sile odśrodkowej wywieszając się w kierunku odwrotnym do zakrętu, jako że od drzwi na dziedziniec prowadziła szerokim łukiem rampa.

Poły jego fartucha furkotały, furkotało też prześcieradło.
W jakieś chwili prześcieradło zafurkotalo gwałtowniej i odsłoniło nogi osoby spoczywającej na noszach.
Sanitariusz z dziarskim okrzykiem osiągnął poziom dziedzińca i wciąż ze sporą szybkością, podskakując na płytach chodnikowych, którymi dziedziniec był wyłożony, dotarł do niedużego budyneczku po drugiej stronie.
Wyhamował i zniknął w środku, by po chwili wynurzyć się wraz z pustymi noszami.

W owej chwili we drzwiach szpitalnych pojawiły się następne nosze, pchane tym razem przez istotę płci żeńskiej w bieli. Jednak reszta przedstawienia odbyła się bez zmian. No może zwłoki dojechały do kostnicy w większym dezabilu.

Smiertelność szpitala tej nocy wyniosła pięć sztuk.

O tego rodzaju rozrywkach czytałam we wspomnieniach z łagrów, czy obozów koncentracyjnych.
Ale w Szpitalu Miejskim w Gdyni A.D.1987?

Brak głosów