Fristajle i hardcory dziecięce

Obrazek użytkownika Nicpon
Blog

Jak byłem bardzo mały, w miasteczku w którym mieszkałem, wojny podwórkowe były naturalnym elementem krajobrazu. Nasze podwórko stanowiło prostokąt z jednej strony zamknięty czteropiętrowym jamnikiem z tych, które miały zatrzymać nuklearną falę uderzeniową. Po przeciwnej stronie był szereg tzw. „wojskowych bloków”, w których mieszkały dzieci szwejów, milicjantów, ZOMOwców i wszelkiego ścierwa. Tłukliśmy się z nimi przy każdej okazji i kochaliśmy ich siostry do szaleństwa.

„Po prawej” była spora szkoła, ogrodzona wysoką siatką, w której porobione były dziury i via te dziury wchodziło się na boisko grać w gałę albo w palanta (to taka rodzima odmiana bejsbola przy pomocy sztachety i piłeczki tenisowej). „Po lewej” górował nad wszystkim dziesięciopiętrowy „wieżowiec”, dobudowany jako ostatni- o dzieciakach stamtąd myslało się jako o przybłędach. W sumie nie wiem dlaczego, bo mieszkało tam sporo fajnych ludzi.

W środku podwórka była górka saneczkowo- rowerowa (w zależności od sezonu), asfaltowe niby boisko, na które zimą strażacy za parę flaszek wylewali hektolitry wody i mieliśmy super lodowisko wyglądające jak zastygłe morskie fale. A obok jakieś garaże, gdzie były pierwsze papierosy i pierwsze skradzione pocałunki. No i „rzeźby”.

„Rzeźby” pojawiły się pewnego dnia wraz z grupą awangardowych artystów wygladających jak hippisi. W zamierzeniu miały to być huśtawki, jakieś domki na kurzej łapce itp. No ale wygladały jak upiorny sen Beksińskiego. Ech, ileż tam na tych „rzeźbach” łbów rozbitych, ile kończyn złamanych!

Bójki na podwórku były codziennie i pod drzwiami niektórych chłopców ustawiały się kolejki matek z synami o rozkwaszonych nosach, podbitych oczach, lub spuchnietych wargach. Zasmarkanych i płaczących. Powodowało to nieukrywaną dumę ojców małych „zbrodniarzy” i troskę ich matek.

Tłuczenie się po łbach miało kilka poziomów.

Po pierwsze bili się między sobą najlepsi kumple. Nie było zwyczajnie czasu na roztrząsanie kwestii spornych. Życie zasuwało jak odrzutowiec i szkoda go było na sprzeczki. Szybciej, łatwiej i skuteczniej można było wszystko wyjaśnić dając sobie po razie.

Gdy kumple mieli akurat wszystko między sobą wyjaśnione tlukli się chłopaki z naszego bloku z „wojskowymi”. Albo z tymi z wieżowca. O coś. Czy to ważne o co?

Natomiast średnio raz w miesiącu dochodziło do dużej wojny między naszym podwórkiem a jakims innym, podobnym.

To były bijatyki na kilkadziesiat osób.

Nikt nie interweniował. Ani rodzice, ani obywatelska milicja.

***

Mieszkałem na drugim pietrze tego czteropiętrowego jamnika. To było jakieś 6- 7 metrów nad ziemią. W drzwiach mieliśmy taki zamek, który się zatrzaskiwał. Tzn. klamka z zewnątrz się nie uginała i można było drzwi otworzyć tylko kluczem. Nic więc dziwnego, że gdy zawołał mnie na chwile jakis kolega, a drzwi zatrzasnął przeciąg, trzeba było pójść do sąsiadów do bramy obok i przejść do mieszkania po parapetach.

***

W kolejnej miejscowości, w której mieszkałem- gdzie przeprowadziliśmy się z bloku do normalnego domu (to jest osobny temat- dom), dzieciaki w wieku 12- 16 lat jeździły na tzw. wykopaliska. Wykopaliska to był taki brzeziniak, w ktorym po wojnie wysadzano wywiezione z Wrocławia bomby, miny, moździerzowe gruszki itp. Musiało to wygladać tak, że wojo ustawiało na ziemi (wtedy jeszcze nie rosły tam te brzózki) kilka skrzyń z niewypałami i detonowali. Explodowała tylko część z całego tego majdanu. W miejscu wybuchu powstawał lej i kilkadziesiąt lat po wojnie można tam było pojechac rowerem składakiem z saperką kupiona w składnicy harcerskiej i kopiąc na obrzeżach leja wykopać np. siedemdziesięciokilogramową bombę lotniczą. Albo kilka moździerzowych pocisków. Albo pocisk przeciwlotniczy. Trofeum pakowało się na bagażnik, troche podwiązywało jakimś sznurkiem i z całym tym majdanem jechało się na Nevadę, czyli do takiego lasu otoczonego stawami, mokradłami i rowami. Trudno dostępnego i przez to w miare bezpiecznego. Na Nevadzie był przygotowany „schron”, czyli dosyć płytka dziura w ziemi przykryta od góry nacietymi młodymi dąbkami i przykryta darnią. Z wąską szczelina obserwacyjną. Przez tę szczeline doskonale było widac ognisko, w którym umieszczało się wykopaną bombę i podpalało. Oczywiście od momentu podpalenia do wybuchu obowiązywał całkowity zakaz wychodzenia z bunkra. Pełne BHP. Wszyscy przeciez czytaliśmy serie z tygrysem a i tych kilka przypadków urwanych rąk i nóg dawało do myślenia.

Po explozji, która była zawsze cudna, zawsze wyczekiwana z drżeniem, zawsze blisko, zawsze furkocząc odłamkami tuz nad głową, zawsze dygocząc ziemią do której przywierało się płasko patrząc na szalejący w lesie armagedon- po explozji uciekało się bardzo szybko. Milicja obywatelska pojawiała się bowiem na Nevadzie w ciągu kilku minut. A nikt nie chciał być złapany.

Z tego co wiem dziś dzieciaki już na wykopaliska nie jeżdżą. W sumie nie wiem dlaczego. Coś się musiało stac z tymi dzisiejszymi chłopakami, skoro największy szał na jaki się są w stanie zdobyć, to zamówić sobie pizzę na boisko szkolne, gdzie wysiaduja na murkach.

***

Jak się chciało nocą pójść na łajzy tak, żeby rodzice o tym nie wiedzieli, to trzeba było wyjść na balkon, przejśc na druga strone barierki, opuścic się na balkon nizej i stamtąd zeskoczyć na ziemię. Powrót był troche trudniejszy, jako że trzeba bylo wejść na dach po drabince takiej dla kominiarzy i zwieszając się z dachu na rekach huśtnąć się na tyle skutecznie by wylądować na balkonie.

***

Kiedyś, jak się nocą wracalo do domu przez Wrocław, np. z Rury, albo ze Związków Twórczych, albo z Indexu, to się trzeba było liczyć z tym, że będzie bójka. Ludzie nocą bili się często.

***

Na moje siedemnaste urodziny pojechaliśmy do Rury. Rura to był jazz klub PSJtu i najbardziej odkorowana knajpa demoludów. Czysta magia. Można było wpaść pogadać ze znajomym i wyjść po dwóch tygodniach. Parker jak przyjechal do Rury na koncert to nie chciał wyjeżdżać i trzeba go było usunąć siłą. Poważnie.

W Rurze, na takim wielgachnym, eklektycznym fotelu tuż obok sceny, drzemal Słoniu. Słoniu w Rurze był zawsze i drzemał tez zawsze. A przed nim, na stole stala lampka koniaku. W sumie to chyba nie widziałem by on kiedykolwiek ten koniak pił. Zawsze drzemał z tym swoim wielkim łbem zwieszonym na gigantyczne brzuszysko. Słoniu nie reagował jak do Rury wpadali skini na zadymę. Do czasu, aż jeden z łysych potrącił jego stolik i rozlał mu koniak. Boże, co to był za widok! Szwarceneger, też coś!

Przyjechaliśmy więc do Rury z kumplami i mielismy przy sobie skrzynke wódki Vistula (młodzi niech chwalą Boga, że nie mieli okazji spróbować, starsi mogą obetrzec łzę z oka) i dwie albo trzy skrzynki pepsi w tych butelkach takich „skręconych”. Barmana mieliśmy zblatowanego i nie miał nic przeciwko temu że przyszliśmy z wlasnym sprzętem.

Nie posiedzielismy długo, jako że walnęło ogrzewanie i styczniowa noc zrobiła się czemuś zimna. Z rozpaczy uratował na Willey, który wpadł do Rury jak torpeda twierdząc, że śmiało mozemy przenieść imprezę do dwudziestolatki, czyli do akademika na pl. Grunwaldzkim. W dwudziestolatce bowiem są dupy, które już zrobiły jakieś żarcie i oczęta wypatrują za zawartością posiadanych przez nas skrzynek.

Impreza w dwudziestolatce trochę się przeciągnęła i gdzies tak po miesiącu organy ścigania zaczęły poszukiwać Marasa.

***

Patrzę na te moje córki i się zastanawiam- po kim one takie grzeczne?

Myśle sobie też, że to raczej dobrze, że grzeczne, bo jakby robiły to samo co ja musiałbym im chyba sprać dupy trzonkiem od kilofa.

Brak głosów

Komentarze

Zachęciłeś mnie do pogrzebania w pamięci... Ech moje dzieciństwo takie hardkorowe nie było, małe miasteczko, VHSy, komputery i walkmany...

Inne czasy, (nie)stety.

Vote up!
0
Vote down!
0
#7750

... powiedz ty mnie - jaki znowu Parker przyjechał do tej rury? Charlie?

Pzdrwm

triarius

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

It's not about who's right, but who's left. ("Ojciec amerykańskiego karate" Ed Parker)

Vote up!
0
Vote down!
0

Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

]]>http://bez-owijania.blogspot.com/]]> - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów

#7768