Łaską bywa ziemia niczyja

Obrazek użytkownika Błąd w systemie
Historia

Istnieją podobno badania naukowe, które dowodzą, że ludzie, ludzkość, narody przestają się rozwijać, kiedy zaczyna brakować nowych ziem do zdobycia. „Nowa ziemia” to nie tylko możliwość przeżycia przygody, pójścia w nieznane, czy też doznania nowych wrażeń, czy spotkania obcych kultur. To także zwyczajna nadzieja na odmianę swojego losu. Świadomość, że gdzieś, za siedmioma górami, czy lasami istnieje niezbadany, nieznany ląd, który dopiero własną pracą można obłaskawić, tak aby przynosił korzyść, pozwala nam znosić najbardziej durne wymysły rządzących nami, tych już sytych, którzy niezbadanym wyrokiem Bożym, osiągnęli to o czym my dopiero zaczynamy marzyć – obłaskawili „tutaj”. Świadomość ta daje też nadzieję, że możemy z „tutaj” najzwyczajniej uciec, zacząć wszystko od nowa, na nowych prawach nowy ład zbudować. Mój znajomy nazywa to „wk…izmem”. Kiedy już nie dało się żyć na ziemi przodków, kiedy sprawy zaszły za daleko, rządzący spoczęli na laurach, grupy „wk…” organizowały się i zaczynały sobie szukać „nowej ziemi”. Tak było z narodem Izraela, tak było z Helwetami w czasach Cezara, podobnie też z Germanami w okresie Wędrówki Ludów, ową motywację odnajdujemy wśród niektórych spośród krzyżowców, naturalnym wydaje się zastosowanie tej „metody” do Hiszpanów czy Portugalczyków, czyż inne pobudki kierowały purytanami z Anglii, czy Burami podczas ich Wielkiego Treku. Niestety, dzisiaj możemy sobie co najwyżej wybrać państwo do którego warto wyemigrować. Żaden kawałek ziemi na globie nie jest uznawany za ziemię niczyją, nawet te, na których warunki klimatyczne nie pozwalają żyć „normalnie”. Nie piszę tutaj o mrzonkach rewolucyjnych, o zmianie ustroju we własnym państwie, ale o tej nadziei, którą daje czysty „wk…izm” – nadziei na ucieczkę i budowanie od nowa zupełnie gdzie indziej, nie „tutaj”. Nadziei brak.

Gdzie można by stwierdzić podobną sytuację do opisanej w ostatnich zdaniach. Otóż wydaje mi się, że w takich „kleszczach” znaleźli się także mieszkańcy Italii w połowie XV wieku. I pewna historia z tamtych czasów pozwala mieć nikłą, ledwo dostrzegalną, ale jednak nadzieję. Dlaczego nikłą? Bo dziś mierzą i ważą znacznie dokładniej niż kiedyś.

Otóż papież Eugeniusz IV, któremu najwyraźniej brakowało pieniędzy, pożyczył do Medyceuszy 25 tysięcy florenów (lub 14 tysięcy dukatów – nie bawmy się w szczególiki, w końcu minęło 500 lat). Pożyczka jak to pożyczka, musiała być obarczona zastawem. Funkcję hipoteki spełniało niewielkie terytorium wokół San Giustino oraz Sansepolcro na granicy Umbrii i Toskanii. W 1441 roku przyszedł czas na spłatę. W wyniku jakiegoś niewytłumaczalnego cudu transakcja nie przebiegła do końca tak, jakby obydwie strony sobie tego życzyły. Pomylono się w pomiarach. Dokładniej to pomylono dwa strumienie. Obydwa nosiły zaskakującą nazwę - Rio. Jeden strumień od drugiego dzieliło 500 metrów. Mierniczy z Florencji przyjęli za rzeczkę graniczną jeden z nich, mierniczy papiescy drugi. Powstał pas, właściwie to pasek, ziemi niczyjej. Kiedy tylko mieszkańcy owego małego zakątka ziemi zrozumieli, że jedna strona zrzekła się władzy nad nimi, a druga według pomiarów nie ma do nich prawa, ogłosili niepodległość. Ten kraik nazywany był odtąd republiką Cospaia. Dziś jest to mała wieś w okolicach miasteczka San Giustino w prowincji Perugia. Całość terytorium nowego państwa obejmowała zaledwie 330 hektarów. Skończyły się podatki, dodatkowe obciążenia, czy też przymusowy pobór. Na miejscowym kościółku pojawił się napis: Perpetua et Firma Libertas, czyli coś o wiecznej i trwałej wolności. Nie wiem, naprawdę nie wiem jak była owa republika „zarządzana”. Chociaż się domyślam. Ponieważ ludziska mieszkały obok siebie, zajmowały się tym samym, czyli uprawą roli, a wojen ani polityki zagranicznej nie prowadziły, więc dalej sobie mieszkali, zajmowali się tym samym i nie prowadzili wojen ani polityki zagranicznej. Zarząd nad republiką mógł więc odbywać się podczas cotygodniowych, dajmy na to, spotkań w karczmie i już. Żeby sobie to wyobrazić w zarysie, wystarczy obejrzeć „Sekala”. Być może długo by się taka republika nie utrzymała, bo wiadomym jest, że kiedy jedni ludzie nie chcą płacić podatków i być zarządzanymi wprawia to we wściekłość tych drugich, którzy mają ten rodzaj bezczelności w sobie, który pozwala im wymagać od innych, aby na nich płacili oraz potulnie dawali się im zarządzać. Jednak na granicy Umbrii i Toskanii czas mijał zdecydowanie wolniej niż w Italii – był to okres wielu wojen, spisków, morderstw, snów o potędze, także zapomniano o fanaberiach grupy wieśniaków.

Potem pojawił się tytoń. Dokładnie to w 1574 roku biskup Sansepolcro Alfons otrzymał od swojego wuja kardynała Mikołaja Tornabuoni nasiona nowej rośliny, które zostały sprowadzone z Paryża. Nasza mała republika stała się lokalnym centrum uprawy specyfiku. Początkowo tytoń przyjmowany był z dużym dystansem, a Kościół używał wobec plantatorów oraz użytkowników kar do ekskomuniki włącznie. Spotkała ona też mieszkańców republiki Cospaia, a więc właściwie cały kraik. Ze względu na zakaz handlu tytoniem w wielu państwach półwyspu, Cospaia stała się kanałem przerzutowym dla przemytników, państwem nielegałów. Z czasem ekskomunikę zdjęto (uczynił to w 1724 r. papież Benedykt XIII), jednak przemytnicy pozostali. Brak podatków, wolny handel i zagrożenie dla własnych gospodarek obarczonych monopolami, podatkami i innymi obciążeniami, które tak lubią rządzący, a tak nie lubią rządzeni, spowodowało, że w końcu, w roku 1826 dzięki umowie pomiędzy Toskanią a Państwem Kościelnym ustalono wreszcie właściwą granicę. Podobno zapytano nawet 14 przedstawicieli republiki o zgodę. Obywatele państewka otrzymali za to przywilej swobodnej uprawy tytoniu. Cospaia została właściwie całkowicie włączona do domeny papieskiej.

Ponad półtora wieku później, 25 maja 1998 roku grupa Kospajeńczyków (???) zebrała się na głównym placu (placyku?) w Cospaia i ogłosiła przywrócenie republiki. Do dziś lokalne uroczystości odbywają się pod biało-czarnym sztandarem miniaturowego państwa.

Jak to się stało, że powstała? Cud. Jak to się stało, że tak długo trwała? Cud. Na co mogą liczyć ludzie, którzy chcieliby być wolni dzisiaj? Na podobny cud. Podobno cuda się zdarzają, może lubią się też powtarzać.

Brak głosów

Komentarze

Trzeba przepatrzeć mapę z paktu Ribbentrop-Mołotow i może też się coś dla nas znajdzie.

Vote up!
0
Vote down!
0

Remek

#89607

Tylko czy się tam wszyscy zmieścimy? Może drapacze chmur a la Dubaj, pomogą?

Vote up!
0
Vote down!
0

---
A na drzewach, zamiast liści...

#89623

ale wspólnym wysiłkiem :-)

http://lubczasopismo.salon24.pl/seasteading/post/201301,rusza-tysiac-panstw

Uczciwy człowiek po to żyje, aby mieć wrogów.

Vote up!
0
Vote down!
0

Balansujcie dopóki się da, a gdy się już nie da, podpalcie świat!

#89634