Nie jest najistotniejsze kto mówi, ważne co ,i ile w tym prawdy,

Obrazek użytkownika w.red
Idee

http://iskry.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=9257&Itemid=3

Każdy oceni sam ile w tym jest słuszności i % "cukru w cukrze"

Brak głosów

Komentarze

Zostawiając na boku sam tekst, dwie rzeczy mają sens:
1. Że nazwisko autora jest POD, więc poznaje się je na końcu ;-)
2. Że tekst się kończy tam, gdzie kończy więc Autor nie obdarza nas swoimi propozycjami zaradzenia sytuacji. ;-)
Pozdrawiam ideowo.

Vote up!
0
Vote down!
0
#85947

Pominąwszy nazwisko, mówi sensownie i dorzecznie :)
Co do remedium. To czy oczekujesz że wyartykułuje jedyne rozsądne rozwiązanie ?
Z takim nazwiskiem ? Toż Turban by Ci się przekręcił, ja bym oniemiał a Biedroń zmieniłby preferencje z wrażenia. Albo Donek zapisałby się do PiS. Bo oceniać rzeczywisty stan rzeczy to jedno, wyciągać wnioski to drugie. A już cokolwiek czynić by zmienić to co "nie hallo" to już zupełnie inna bajka. Czyż nie?
Z drugiej strony ciekawe co by powiedział na temat koncepcji poruszanych na blogach i stronach o jakich mówi Jarek Kefirek (polecam bo i rysunki przednie) ? Chyba miałby "zgryza" ;)

pozdrawiam rozrywkowo
W. red

Vote up!
0
Vote down!
0

W. red

#85948

Mysle ze niektorzy sie troche zapedzaja w swojej antysystemowej postawie i zaczynaja przyklaskiwac wszystkim, ktorzy w ten ton uderzaja. Ikonowicz pisze o wyrzuceniu poza nawias ludzi bez pracy i domu kiedy tak naprawde w Polsce jeszcze niedawno brakowało ludzi do podstawowych prostych zawodow typu murarz czy malarz. Kazdy przedsiebiorca powie ze znalezc uczciwego i pracowitego pracownika (chocby bez kwalifikacji bo te sie zawsze da zrobic) to wielka sztuka.
W Polsce pracuje ok. polowa osob w wieku produkcyjnym przy "jedynie" ok 10% bezrobociu - co z pozostalymi 40%? Renty, przedwczesne emerytury i inne sztuczki zeby uciec przed praca. To sa wlasnie ci biedni "wykluczeni" o ktorych pisze Ikonowicz - medrzec od siedmiu bolesci.

Vote up!
0
Vote down!
0
#125356

Odpowiem Ci może tak. Byłem kiedyś na pozycji "zatrudnianego", a później "zatrudniajacego" i widzę to następująco.
Poza nielicznymi szczęśliwcami pracującymi "dla przyjemności" czy "dla idei" większość pracuje dla zabezpieczenia bytu i przyszłości sobie oraz swoim bliskim. I jest to najzupełniej normalne oraz oczywiste.
Naturalnym jest że każdy za wykonaną pracę chciałby otrzymać jak najwyższe wynagrodzenie. Jednak jego granice zakreśla nie tyle nawet wykształcenie (choć to istotny czynnik), "efektywność pracownika", co możliwości "pracodawcy" wynikające z uwarunkowań rynku w danej branży. Dopóki wartości te udaje się zbalansować odpowiednio układ funkcjonuje w miarę poprawnie.
Kłopoty pojawiają się z chwilą gdy zostanie on "wytrącony z równowagi". Czy to przez nadmiernie "wyzyskującego pracodawcę", czy przez źle wykonującego swą pracę "pracownika" lub ...poprzez skuteczne zdestabilizowanie rynku.
Możliwe też są tu odpowiednie kompilacje tych czynników.
W przypadku naszego kraju zdecydowanie przyczyną jest ten ostatni składnik.
Pół biedy gdyby było działanie chwilowe bo po chwilowych perturbacjach wróciłoby to do równowagi. My jednak od wielu lat mamy do czynienia z takim oddziaływaniem na na ten układ, które jest prowadzone celowo. Z premedytacją i całą bezwzględnością. A skutek tego jest taki jaki widzimy. Nasza gospodarka jest już w przeważającym stopniu "nie nasza" i obliczona nie na przysparzanie dóbr" społeczeństwa, lecz na jego beznamiętny drenaż.
W takiej sytuacji firmy (pracodawcy) albo rezygnują z działalności. Albo przenoszą ją poza granice kraju. Lub też (co jest najczęstsze) działają wedle rabunkowych zasad w nierównej walce o przetrwanie.
Dlatego w opisanym układzie zachowanie zdrowych proporcji jest już niemożliwe.
Tak "pracodawca" jak i "pracobiorca" nie są w stanie osiągnąć godziwych wynagrodzeń za wykonaną pracę. Co powoduje nieunikniony w tym przypadku konflikt (tym bardziej, że poziom cen w tak zdestabilizowanej gospodarce to uniemożliwia). Otrzymujemy więc przedsiębiorcę balansującego na krawędzi opłacalności i zdemotywowanego poziomem wynagrodzenia "pracobiorcę".
Czy można dziwić się "zdemotywowaniu pracobiorcy", który z najwyższym trudem (lub nawet nie) usiłuje zapewnić sobie byt (o bliskich nie mówiąc).
Ja się nie dziwię.
Czy można dziwić się "pracodawcy" starającego się zminimalizować za wszelką cenę koszty (nie rzadko poziomem swojego wynagrodzenia) ?
Też chyba nie.
Oczywiście że "pracodawca" może zrezygnować, tak jak i "pracobiorca" może rozpocząć szukanie nowej pracy. Tyle że w takiej rzeczywistości jest to mało sensowne i nie rokuje powodzenia. Stąd tak liczne wyjazdy "za chlebem" (skąd innąd rokujące niewiele lepiej).
Najśmieszniejsze i najtragiczniejsze w tym jest to, że zarówno jeden jak i drugi są strzyżeni do skóry przez system. Tyle że w tym systemie obaj zlokalizowani są u samej podstawy z której wszycy inni zdają się czerpać ( a że sami są strzyżeni prze znajdujących się wyżej to już inna bajka. Tak jak ruch w tej piramidce zintensyfikowany bardziej "do dołu" niż "ku górze" i mało kto liczy się z możliwością "spadku". Tym bardziej że pożyteczne hipnotyzery utwierdzają go w przekonaniu że "jakoś to będzie". Niestety - nie będzie.

PS
Rzecz jasna jest to siłą rzeczy uproszczenie, ale mam nadzieję że zostanę zrozumiany.
W. red

Vote up!
0
Vote down!
0

W. red

#125793