Bank, jakże potrzebna instytucja...
Stary Kraj odwiedziłem po dziesięciu latach niebycia i widzę rzeczy komiczne z wykonania, a ponure ideowo. Otóż mamy kapitalizm.
Jest to pod pewnymi względami karykatura tego, co dzieje się na tak zwanym kiedyś zgniłym Zachodzie.
Na tapetę chciałbym wziąć banki.
Ładne są, bogate, czyściutko, marmury, urzędnicy odziani schludnie, a panienki grzeszą urodą.
Wybrałem Citi na ul. Senatorskiej, jako że jestem klientem banku o tej samej nazwie w drugiej ojczyźnie. Na tym niestety podobieństwo się kończy.
Na całym świecie banki robią wszystko, żeby ich klienci ulokowali w nich jak najwięcej pieniędzy.
W Polsce – odwrotnie. Wytłumaczę to. Otóż posiadam podwójne obywatelstwo, co jest całkowicie legalne i akceptowane.
Przez prawo tak, ale nie przez banki.
Poinformowano mnie, że mogę udawać obywatela państwa X lub Polaka, nigdy obu naraz, bo tak życzy sobie prawo bankowe w Pomrocznej.
Jako obywatel obcego państwa mogę otworzyć konto w Citi, tylko gdy mam pozwolenie na pracę w Polsce.
Jak nie mam, to mam zabrać swoje dolary i jechać z nimi np. na Kajmany, tam przyjmują od każdego.
Jeżeli natomiast wybiorę status rodaka, to owszem mogę wpłacić każdą sumę w twardej walucie, ale gdybym chciał ją sobie z powrotem wywieźć, co to, to nie!
I co zrobiłem?
Nie wpłaciłem moich pieniędzy.
No, tak naprawdę to wpłaciłem, ale znacznie mniej, niż planowałem.
Bank przekonał mnie skutecznie, żebym nie dawał im swoich moniaków.
Pieniądze wpłacałem w czekach podróżnych.
Są one na ogół sklejone na krawędzi w bloczkach po dziesięć.
Urzędnicy bankowi na całym świecie to wiedzą z wyjątkiem tych w warszawskim Citi.
Młodzieniec wyglądający na wykształconego wetknął moje czeki do maszyny liczącej, która zaprotestowała ze zgrzytem przeciwko niekwalifikowanej obsłudze (maszyna taka może liczyć tylko „luźne” papiery, które nie są w żaden sposób połączone z sobą, na czymś sklejonym do kupy się zacina i przez zemstę niszczy, cokolwiek zostało do niej wrzucone).
Odzyskanie moich sponiewieranych papierów wartościowych przypominało walkę o kość z buldogiem, bankier ciągnął w swoją stronę, a aparat trzymał i nie puszczał.
Jak w końcu wyrwał, to stwierdził: „To ja może lepiej sam policzę”.
I policzył, kilka razy nawet policzył, za każdym razem mu się nie zgadzało.
W końcu młodzieniec zapłodniony ideą „Polak potrafi” rozkleił moje bloczki i maszyna mu wreszcie policzyła, tym razem prawidłowo.
Po wpłaceniu pewnej sumy postanowiłem dokonać przelewu jej części na inne konto w innym banku.
Tym razem panienka w okienku nie przyjęła polecenia przelewu objaśniając lakonicznie, że mam zadzwonić. Gdzie do cholery ja mam dzwonić?
Wyjaśniła ze stoickim spokojem, że do banku.
To gdzie ja, do qrwy nędzy, jestem?
W sraczu publicznym?
To mi powiedziała, że u nich tak się robi.
Elektronika psiamać, 21 wiek za pasem.
Ale co miałem robić, spróbowałem.
Ja nie jestem idiotą, ja nawet program na komputer potrafię zrobić, ale telefonowi nie dałem rady.
Po godzinie powiedziałem tej panience, co robi za operatorkę, „F..k yourself”, za co publicznie przepraszam, i wybrałem moje moniaki gotówką.
Moją połowicę, gdy zameldowała, że chce wymienić twardowalutowe czeki podróżne, panienka zapytała, cytuję „a po jakim kursie?”.
Na takie dictum moja jedyna, która jest sama bankowcem, straciła dar wymowy.
Normalnie banki na całym świecie same dyktują kurs wymiany.
A tu, proszę, klient może sam sobie wybrać.
Okazało się jednakowoż, że to była lipa, bo jak chciała po 5 zł za dolara, to panienka rezolutnie się nie zgodziła.
W moim nowym kraju to się robi tak.
Menadżerka mojego konta zaprasza mnie do swego gabinetu i żebym nie wiem, jak bredził zawsze podsunie mi prawidłowe rozwiązanie.
A nawet zrobi wszystko, co trzeba, ja tylko siedzę i podpisuję.
Można to nazwać rozpieszczaniem, ale ja u niej będę trzymał pieniądze – w warszawskim Citi prędzej zjem diabła.
A banki przecież po to są, żeby namówić ludzi do przynoszenia im swoich oszczędności.
Zapomniałem dodać, że moja lepsza połowa odzyskała głos, gdyż wyżej wspomniana panienka odeszła od okienka zadzwonić do Nowego Jorku, aby sprawdzić, czy czeki są aby prawdziwe.
Zostawiła na ladzie konto jakiegoś faceta, z którego wynikało, że nazywa się tak i tak, mieszka tu i tu, ma tyle a tyle, a jego numer konta jest ten a ten. Połowica z obłędem w oczach zaczęła bredzić coś o tajemnicy bankowej, ale nie miałem już siły słuchać. Musiałem strzelić kielicha.
Colas Bregnon
Vancouver B.C., Kanada
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 952 odsłony