Znowu premie dla swoich? Urzędnicy obsługujący pierwszą fuchę Arłukowicza w rządzie obłowili się nagrodami
Nikt już nie pamięta, że coś takiego działało. Poza księgowymi z Kancelarii Premiera i urzędnikami, którzy za „pracę” w biurze stworzonym dla potrzeb politycznego transferu Bartosza Arłukowicza skasowali pokaźne pieniądze.
By zagrać na nosie lewicy, premier wyciągnął z klubu SLD Bartosza Arłukowicza i przekupił go stanowiskiem ministra do spraw wykluczonych - przypomina „Fakt”.
By operacji nadać merytoryczne pozory, Arłukowiczowi stworzono zaplecze: Biuro Pełnomocnika Prezesa Rady Ministrów do spraw Przeciwdziałania Wykluczeniu Społecznemu. O efektach pracy owego biura nawet Kancelaria Premiera wypowiada się nader skromnie.
Działało od maja do grudnia 2011 r., nie wszystkie projekty udało się w pełni zrealizować – cytuje „Fakt”.
I dodaje:
Tak naprawdę całe to biuro było potrzebne, bo Arłukowicz musiał dostać jakiś wysoki stołek za to, że przeszedł z SLD do PO. Po wyborach miał obiecaną tekę ministra zdrowia. Wtedy urząd porzucił i odszedł do resortu. A biuro przeniesiono do ministerstwa pracy.
Na tym jednak historia się nie kończy. Okazuje się, że transfer Arłukowicza wiązał się ze sporymi wydatkami.
Osiem miesięcy działalności biura słono nas kosztowało. Zatrudniało ono – poza Arłukowiczem – sześć osób. Średnia pensja to 6700 zł miesięcznie. To już ponad 53 tys. zł przez cały okres działalności. Ale to jeszcze nic. Za kilka miesięcy pracy urzędnicy dostali... sowite nagrody! - pisze „Fakt”.
Dodatkowe wypłaty wynosiły średnio 5300 zł brutto na osobę.
Polityczny geszeft Donalda Tuska kosztował nas całkiem niemało - zauważa gazeta.
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 255 odsłon