Uczelnie znikają, prowincja zostaje

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

W Polsce znikają uczelnie wyższe. Duma liberalnych elit zadowolonych z transformacji zaczyna się chwiać. Tak kończy się tzw. polski cud edukacyjny. A konsekwencje tego procesu będą szczególnie mocno odczuwalne na polskiej prowincji.

Jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna", co roku ubywa 100 tys. studentów. Wśród 460 uczelni 26 właśnie poddanych zostało procesowi likwidacji. Wiele z nich stoi na skraju bankructwa. Uczelnie albo znikają całkowicie, albo łączą się z innymi. Ubywa oddziałów zamiejscowych. Skończyły się czasy, gdy założenie uczelni kształcącej marketingowców, socjologów i masażystów stanowiło znakomity biznes.

Ten proces może być prawie niezauważalny w wielkich miastach, w których działają prestiżowe uniwersytety i największe uczelnie prywatne. Jest za to bolesny dla mieszkańców mniejszych miejscowości, z których znikają miejsca pracy, młodzi ludzie i efektowne szyldy.

Fikcyjny cud

Przez ostatnie lata masowe powstawanie małych uczelni prywatnych i publicznych było nazywane polskim cudem edukacyjnym. W 1989 r. zaledwie 7 proc. Polaków miało wyższe wykształcenie. W ostatnich latach na studia szła połowa maturzystów.
Większość z nich studiowała w fatalnych warunkach. Absurdalne masowe kierunki, bez indywidualnego kontaktu studentów z wykładowcami, którzy pracują na wielu etatach. Pracując na wielu etatach, nie prowadzą badań. Nie badając, nie rozwijają ani nauki, ani siebie, ani studentów. To wszystko prawda. Wspomniany cud był po części fikcyjny.

Prawdą jest także, że w ostatnich latach wykształcono zbyt wielu dziennikarzy, socjologów i politologów. Większość z nich tak naprawdę nie zdobyła żadnego zawodu ani umiejętności. Jedyne, co im pozostało, to dyplom. A za tym dyplomem stoi wiedza mniejsza niż przedwojennego maturzysty.

Kolejny problem jest związany z brakiem umiejętności wieloletniego planowania. Kiedy powstawały kolejne uczelnie, które miały edukować pokolenie wyżu demograficznego z pierwszej połowy lat 80., mało myślano, że po nich zacznie się niż. Po prostu powstawały uczelnie. Najczęściej w wynajętych budynkach, bez kampusów i bez żadnych szans na uczelniane życie. Inwestycja w uczelnie miała charakter krótkoterminowy, jak uruchomienie linii do produkcji modnego rodzaju chipsów.

Ceną masowego wykształcenia III RP jest to, że prawie całe pokolenie zostało pozbawione doświadczenia nazywanego „życiem studenckim". I wcale nie chodzi tu o wielogodzinne picie w knajpach, ale o wspólnotę studiujących, dzielących się pasją i wchodzących w świat swoich mistrzów.(...)

http://niezalezna.pl/37719-uczelnie-znikaja-prowincja-zostaje

Brak głosów