o Kosciele milczących Pasterzy

Obrazek użytkownika wilre
Artykuł
Prymas milczący
Posted in ■ aktualności, ■ odkłamujemy HISTORIĘ by Maciejewski Kazimierz on 5 Luty 2013

… W kraju odnoszono wrażenie, że Prymas milczy w sprawach dla Polski ważnych, zamiast organizować sprzeciw wobec gwałtów zadawanych Polakom przez komunistów. Taka opinia funkcjonowała nawet w kręgach kościelnych.

Po śmierci Prymasa Józefa Glempa w polskiej prasie ukazało się całe mnóstwo komentarzy na temat działalności tego przywódcy kościoła katolickiego. Zgodnie, niemal – pomijając wyskoki trzeciorzędnych publicystów, opisuje się go jako człowieka rozważnego i ostrożnego w sprawach politycznych, a nawet ugodowego, który dla kościoła i społeczeństwa w Polsce zrobił bardzo wiele dobrego.

Red. Szostkiewicz w „Polityce” przytomnie wspomniał o tym, że Prymas po stanie wojennym został odrzucony przez część działaczy „S”, ale kościół pod jego kierownictwem robił, co do niego należało. Pomagał ludziom moralnie i organizacyjnie, organizował pomoc charytatywną dla biednych rodzin etc.

Koncyliacyjność i ugodowość Prymasa Glempa (wraz z większością Episkopatu) wobec ekipy Jaruzelskiego spowodowała m.in. pojawienie się kilku „stolic” kościelnych w Polsce, a w samej Warszawie podział na dwa ośrodki ideowe – Episkopat i kościół św. Stanisława Kostki, gdzie swoją religijną i narodową posługę sprawował ks. Jerzy Popiełuszko. Obaj duchowni mogli przy tym czuć się – każdy na swój sposób – spadkobiercami testamentu Prymasa Wyszyńskiego: jednego z nich Prymas Tysiąclecia namaścił na swojego następcę, drugiego na księdza.

Poza Warszawą drugą, zastępczą, stolicą ideową polskiego kościoła była parafia św. Brygidy z nieustraszonym kapelanem robotników ks. Jankowskim, nad którym rozpinali parasol ochronny trójmiejscy stoczniowcy, a z czasem co najmniej pół Polski i USA.

Poza tym osobnymi stolicami były diecezje kierowane przez ludzi Kardynała Wyszyńskiego – Ignacego Tokarczuka w Przemyślu i Henryka Gulbinowicza we Wrocławiu.

Obaj z racji pochodzenia uosabiali patriotyczną tradycję kresową – Tokarczuk lwowską, Gulbinowicz wileńską. F. Macharskiemu, metropolicie krakowskiemu, podobnej pozycji osiągnąć się nie udało, bowiem w Krakowie wciąż był obecny duchem Kardynał Wojtyła.

To rozbicie dzielnicowe w polskim kościele lat stanu wojennego było naturalnym następstwem słabości metropolii warszawsko-gnieźnieńskiej. Prawdziwe przywództwo pozostawało bowiem w rękach byłego Kardynała Wojtyły. Jan Paweł II miał nie tylko wpływ na polski kościół, lecz także na postępowanie władz cywilnych, tak więc społeczeństwo raczej oczekiwało w sprawach krajowych opinii Papieża, a nie Prymasa.

Prymas, co zrozumiałe, nie sprzeciwiał się takiej sytuacji. W kraju odnoszono więc wrażenie, że Prymas milczy w sprawach dla Polski ważnych, zamiast organizować sprzeciw wobec gwałtów zadawanych Polakom przez komunistów. Taka opinia funkcjonowała nawet w kręgach kościelnych.

Jeden z księży profesorów, charakteryzując Prymasa Glempa, użył w połowie lat 80. w prywatnej rozmowie argumentu: „Jak chłop z Mogilna może być kimś wybitnym?”. Brzmiało to szczególnie niepochlebnie, gdy porównało się taką wypowiedź ze znaną autoprezentacją pezetpeerowskiego aparatczyka M. Rakowskiego, pochodzącego z tego samego regionu, co Józef Glemp, który powiedział o sobie, że „gdyby nie partia, to dalej by chodził z kijkiem za gęsiami w rodzinnej wiosce na Pałukach” (przytaczam z pamięci). Kardynał Glemp zdobył solidne i wielostronne wykształcenie, było to więc przesadnie niesprawiedliwe.

Kościół w latach 80. XX w. pod kierownictwem Prymasa J. Glempa nie wypełnił jednakże swojej misji w takim zakresie, jak by powinien to uczynić, mając w pamięci chociażby swoją aktywność z lat zaborów czy II wojny.

Zryw solidarnościowy ujawnił spory potencjał wspólnotowy różnych grup ludności, którym komuniści próbowali wmawiać „naturalne” antagonizmy klasowe. Spoiwem tej po raz pierwszy autentycznej wspólnoty były nie tylko idee narodowe i niepodległościowe, ale także widoczne na pierwszy rzut oka podobieństwa cywilizacyjne i kulturowe.

Inteligencja humanistyczna i techniczna, artyści oraz część samodzielnie myślących ludzi władzy wraz z robotnikami i rolnikami potrafili jednoczyć się wokół polskiego interesu i to nie – jak chciałaby władza – na pochodzie pierwszomajowym czy na wiecu komunistycznym, gdzie ich zapędzano raczej pod przymusem, ale na terenie kościoła, traktowanym jako przestrzeń eksterytorialna wobec PRL. Komuniści, kreując nowe społeczeństwo, nie potrafili w pełni pozbawić go więzi z mową i religią przodków.

Ta wspólnotowość czy wręcz jedność nie została wystarczająco wykorzystana jako szansa na odrodzenie takiej Polski, do jakiej tęskniono wtedy i odwoływano się w patriotycznym podziemiu.

Te kilka milionów ludzi jedynie kościół jako organizator biernego oporu mógł poddać przemyślanej i celowej reedukacji, przygotowując ich do przejęcia państwa z rąk komunistów. Należało ich uczyć prowadzenia firmy jak w kapitalizmie, prawa bankowego, rachunkowości, języków obcych, a nie godzić się na kolejną wielką emigrację.

Ten manewr wobec własnych kadr od roku 1986 zaczęli na dużą skalę prowadzić komuniści, organizując specjalistyczne szkolenia i wumle w komitetach wojewódzkich i różnych ośrodkach szkoleniowych (np. nad zalewem Zegrzyńskim) z udziałem najbardziej znanych osobistości rządowych i naukowców. Najzdolniejszym fundowano studia zagraniczne.

W końcówce lat 80. kościół został przez komunistów uśpiony obietnicami zwrotu zabranego w latach stalinowskich i gomułkowskich majątku. Skorzystał z tego chętnie, co na początku lat 90. wywołało falę podejrzeń i niechęci do kościoła ze strony tej części społeczeństwa, która oczekiwała po zmianie ustroju reprywatyzacji, nawet bez rekompensat, i uwłaszczenia zwykłych Polaków.

Dopiero teraz wychodzi na jaw, jak bardzo kościół został uwikłany przez SB i PZPR w ten proces odzyskiwania majątku i jak bardzo mu to zaszkodziło.

Można by rzec, że niepodległość w roku 1989 odzyskały kościoły oraz uwłaszczona nomenklatura peerelowska wraz ze służbami specjalnymi.

Większość społeczeństwa została wyłączona z procesu odzyskiwania niepodległości i wolności, przed którą kroczy zawsze wolność ekonomiczna polegająca na majątku i prawie do decydowania o sobie samym. Jak pisało wielu komentatorów po śmierci Prymasa Seniora, przyczynił się on do wzmocnienia kościoła w trudnych czasach po roku 1981, a szczególnie po roku 1989.

Z tą opinią trudno się nie zgodzić. Wielu ludzi świeckich w Polsce poczuło się jednak przez kościół opuszczonych, pozostawionych samym sobie, gdyż kościół zajął się samym sobą. Warto byłoby przyjrzeć się bliżej, w jakim stopniu to zajmowanie się hierarchów samymi sobą miało wpływ na zablokowanie w Polsce procesu dekomunizacji i czy Prymas mógł wywierać nacisk na dekomunizację, a z jakichś powodów tego nie doprowadził do końca.

Pozostawienie dość skonsolidowanego w latach 1980-1981 społeczeństwa polskiego samopas, ta konsolidacja została dodatkowo wzmocniona poprzez osobę Jana Pawła II, spowodowało jego ponowny rozpad na grupy o rozbieżnych interesach politycznych oraz głębokie różnice świadomościowe.

Część ludzi poszła za Prałatem Jankowskim do Ojca Rydzyka, część poszła na wewnętrzną emigrację lub nie powróciła z niej, jedni pozostali w opozycji wobec wszystkiego co stare i nowe, inni poszli po pieniądze do obozu nowej władzy, niezależnie od jej genealogii. Reszta wybrała życie rozrywkowe, szczególnie polska wieś.

Tym wszystkim wydarzeniom przyglądał się ś.p. Prymas Józef Glemp.
W moim przekonaniu przyglądał się milcząco, a milczeć nie powinien.

Jerzy Kałwak • prawica.net
dziennikarz, przedsiębiorca, eurosceptyczny doradca ds. funduszy UE, filolog-teatrolog, poeta; dawniej NZS i UPR oraz IPN.

fot. AFP

Brak głosów