Nowe fakty ws. Jedwabnego! Szczegóły odkopania fragmentów pomnika Lenina, do którego rozbiórki zmuszono Żydów

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

Reporterzy tygodnika "Wprost" dotarli do nieznanego raportu szefa archeologów, prowadzących w 2001 ekshumację w Jedwabnem. Ujawnia on nowe szczegóły ws. tamtych wydarzeń. Okazuje się, że podtekst mordu mógł być inny, niż jest to powszchnie przedstawiane, a udział Niemców - znacznie większy.

Według ustaleń IPN-owskiego prokuratura Radosława Ignatiewa, rola Polaków w zbrodni była kluczowa. W ogłoszonym w lipcu 2002 roku raporcie napisał on, że Niemców zbrodnia obciąża w sensie ogólnym, ale jej wykonawcami byli polscy mieszkańcy Jedwabnego i okolic, około 40 mężczyzn.

Jednak w tamtym czasie nie cała dokumentacja trwającego ponad rok śledztwa ujrzała światło dzienne. W ukryciu, głęboko schowany w archiwach IPN pozostał np. raport profesora Andrzeja Koli z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, szefa zespołu archeologów, prowadzących wiosną 2001 roku prace ekshumacyjne na terenie dawnej stodoły w Jedwabnem.

Dziennikarzom "Wprost" udało się dotrzeć do tego raportu, który - co prawda - potwierdza znany przebieg wydarzeń, ale ujawnia również kilka nieznanych szczegółów.

"Profesor Kola przyznaje na przykład, że to co działo się w Jedwabnem między 30 maja a 4 czerwca 2001 roku było raczej parodią ekshumacji" - czytamy we "Wprost". Jak przypominają dziennikarze, przeprowadzeniu rzetelnych prac sprzeciwili się rabini, argumentując, że wykopywanie zwłok jest sprzeczne z religią żydowską. Ich stanowisko zaakceptowali dyrektor Komisji Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu prof. Witold Kulesza i jego zwierzchnik, minister sprawiedliwości Lech Kaczyński.

Prace ekshumacyjne rzeczywiście przerwano 31 maja i wrócono do nich na krótko 4 czerwca 2001 roku.

Z raportu profesora Koli wynika, że odkryto "sprażone i spalone kostne szczątki ludzkie", a także przedmioty należące do ofiar, min, "złota obrączkę, łańcuszek, srebrny zegarek, srebrna polska monetę dwuzłotową", a także "klucze, bębenek od maszyny krawieckiej".

Co ciekawe, odkopano także resztki pomnika Lenina, do którego rozbiórki, według świadków zbrodni, mieli być zmuszeni Żydzi na krótko przed mordem. Potem pomnik miał być wrzucony razem z nimi do grobu.

Najciekawszy element raportu to stwierdzenie, że znaleziono m.in. "46 sztuk łusek niemieckiej broni typu mauser". Zdaniem "Wprost" mogło to oznaczać, że Niemcy brali jednak w zbrodni większy udział, niż ustalił prokurator Ignatiew. Karabiny typu mauser (MG34) były bowiem w 1941 na wyposażeniu armii niemieckiej.

Więcej w noworocznym numerze tygodnika "Wprost" w artykule Magdaleny Rigamonti i Piotra Śmiłowicza pt. "Kończcie już, bo szabas".

http://www.fronda.pl/a/nowe-fakty-ws-jedwabnego-robie,24860.html

Brak głosów

Komentarze

Prawdę o Jedwabnem próbują odkryć profesorowie Iwo Pogonowski i Jan Moor-Jankowski, niemiecki dziennikarz Thomas Urban i publicysta- bloger Jan Bodakowski.
Jednak najwięcej do powiedzenia będą mieli świadkowie tej tragedii. Zachowały się ich zeznania w procesach spadkowych z wczesnych lat powojennych.
W marcu 2001 r. pan Leszek Kocoń – kierownik Archiwum Państwowego w Białymstoku Oddział w Łomży przeprowadził kwerendę w wyniku której odnalezione zostały materiały źródłowe dotyczące wydarzeń w Jedwabnem 10 lipca 1941 r.
Zachowały się zeznania świadków zarówno pochodzenia polskiego jak i żydowskiego. Odnaleziono je w aktach Sądu Grodzkiego w Łomży przejętych z Sądu Rejonowego w Łomży w maju 2000 roku. Są to sprawy o uznanie za zmarłego o sygnaturach sądowych Zg. 167 i 236 z 1947 roku; Zg. 129, 130, 165, 234, 235, 308, 334 z 1948 roku i Zg. 105 i 178 z 1949 roku. Ponadto wzmianki o tych wydarzeniach pojawiają się w aktach spraw o sygnaturach Co 4,13 i 52 z roku 1947.
Akta te dostarczyły łącznie 28 relacji złożonych przez 19 świadków, w tej liczbie 9 narodowości żydowskiej. Z liczby 19 ? 9 określa siebie jako „naoczny świadek wydarzeń” (5 narodowości żydowskiej). W sprawie Zg 236/1947 wymienia się kolejnych dwóch świadków narodowości żydowskiej, których zeznania nie są zamieszczone w teczce. Sprawa ta jest o tyle istotna, że może wyjaśnić problematyczną liczbę spalonych ludzi. Wynika z treści wniosku, że w Jedwabnem spalono również ludność żydowską z Wizny.
Relacje świadków odnalezione w aktach:
Sprawa Zg. 167/47 - J. R. lat 36:
Zostali oni w lipcu 1941 r. przez Niemców w Jedwabnem wymordowani. Prócz nich zostali wszyscy żydzi z Jedwabnego spaleni w stodole. Wiem to tylko ze słyszenia, gdyż naocznym świadkiem nie byłem./../ Zginęło wówczas około 1500 osób ludności żydowskiej i widziałem jak Niemcy pędzili cały tłum ludności żydowskiej do stodoły w której zostali spaleni.
Ta sama sprawa – Z. Tadeusz lat 38:
widziałem jak Niemcy wypędzili ich z mieszkania na rynek, a stamtąd całą ludność Żydowską popędzono do stodoły za miastem, gdzie ich spalono. W tym dniu zginęło ponad 1000 osób ludności żydowskiej.
Sprawa Zg 236/47 – fragment wniosku:
a żona jego wraz z całą pozostałą przy życiu ludnością żydowską Wizny została wysiedlona do Jedwabnej i tu w lipcu 1941 r. została wraz z pozostałymi Żydami z Wizny spalona.
Sprawa Zg 129/48 - Z. T. lat 38:
W roku 1941 Niemcy wszystkich Żydów w Jedwabnem /../ wpędzili do stodoły i spalili. Byłem naocznym świadkiem spalenia.
Ta sama sprawa – O. Stanisław lat 28:
W roku 1941 Niemcy wszystkich Żydów w Jedwabnem spalili w stodole, na drugi dzień widziałem w stodole spalone zwłoki wszystkich Żydów.
Ta sama sprawa - G. Eljasz lat 24:
Babka moja Mejta Chinka Grondowska zamordowana została przez Niemców w roku 1941 przez spalenie. Wtenczas ja byłem w Rosji.
Sprawa Zg 130/48 - Z. T. lat 38:
Byłem naocznym świadkiem mordowania Żydów w Jedwabnem przez Niemców. Wszystkich Żydów tego miasteczka w liczbie powyżej 1000 osób N0iemcy spędzili do stodoły i podpalili.
Ta sama sprawa - O. Stanisław lat 25:
W dniu 10 lipca 1941 r. Niemcy wszystkich żydów spalili w Jedwabnem (w stodole). /../ Na drugi dzień po wymordowaniu Żydów widziałem spalone zwłoki żydów.
Ta sama sprawa - G. E. lat 24:
Matka moja Bluma Grondowska 10 VII 1941 r. została zamordowana przez Niemców w Jedwabnem przez spalenie w stodole razem z innymi Żydami tegoż miasteczka. Wtenczas ja byłem w Rosji.
Sprawa Zg 165/48 - K. M lat 39:
W roku 1942 Niemcy wszystkich Żydów w m. Jedwabnem spędzili do stodoły i podpalili, także nikt z Żydów nie uratował się. Przytem obecny nie byłem, lecz zdołał zbiec wtenczas z Jedwabnego i nie był zapędzony do stodoły Kilingros Motek, który później przebywał razem ze mną w getcie w Łomży i opowiadał mi.
Ta sama sprawa - M. D. lat 31:
W miesiącu lipcu 1942 r. Niemcy kazali wszystkim Żydom z Jedwabnego wyjść na rynek, ja wtenczas należałem do partyzantki, byłem w Jedwabnem i widziałem jak był również na rynku z Żydami Lejba Pendziuch. Poprowadzili wszystkich Żydów z rynku wyszeregowanych w czwórki do stodoły i podpalili stodołę. /../ Spaliło się w tej stodole około 700 żydów.
Sprawa Zg 234/48 - P. J. lat 26:
W roku 1942 Niemcy wszystkich Żydów w Jedwabnem wymordowali przez spalenie w stodole.
Ta sama sprawa - B. Franciszek lat 37:
po spaleniu w Jedwabnem Żydów
Sprawa Zg 235/48 - J. P. lat 26:
W lipcu 1942 r. Niemcy wymordowali wszystkich Żydów w Jedwabnem przez spalenie w stodole.
Ta sama sprawa - B. F lat 37:
W lipcu 1942 r. Niemcy wszystkich Żydów w Jedwabnem spalili w stodole.
Sprawa Zg 308/48 - C. H. l. 32:
W lipcu 1941 roku Niemcy wszystkich Żydów w Jedwabnem wymordowali przez spalenie w stodole. Widziałem jak pędzili Żydów do stodoły /../ i stodołę podpalili. Wtenczas ja w Jedwabnem ukrywałem się od Niemców. Byłem w ukryciu i ocalałem. Spalili Żydów w dzień.
Ta sama sprawa - B. J. lat 46:
10 lipca 1941 roku widziałem jak Niemcy wszystkich Żydów z Jedwabnego spędzili do stodoły i podpalili. /../ Wtenczas ukrywałem się przed Niemcami, w tę porę byłem w ukryciu na cmentarzu i wszystko widziałem.
Sprawa Zg 334/48 - Z. S. l. 58:
W dniu 10 lipca przez Niemców spalony on został w stodole. Wtenczas Niemcy wszystkich Żydów z Jedwabnego w tej stodole spalili. Widziałem jak wszystkich Żydów Niemcy spędzili do stodoły /../ i stodołę podpalili, to było w dzień.
Ta sama sprawa - Ż. Marian lat 36:
Widziałem jak 10 lipca 1941 r. Niemcy spalili w stodole wszystkich Żydów z Jedwabnego.
Sprawa Zg 105/49 - L. Z. lat 53:
W czasie gdy Niemcy wkroczyli do Jedwabnego ludność żydowska masowo została spędzona do stodoły za Jedwabnem i w tej stodole została masowo spalona. Ja wraz z ojcem petenta byłem w liczbie osób pędzonych do stodoły jednak w ostatniej chwili przed stodołą udało mi się zbiec i schować się pod murem cmentarnym obok stodoły. Stwierdzam stanowczo, że widziałem na własne oczy /../ jak Niemcy wpędzili /../ do stodoły, a następnie stodołę podpalili i spalili wszystkich zapędzonych w niej Żydów. Żydów w tej stodole zostało spalonych kilkaset.
Sprawa Zg 178/49 - L. Z. lat 56:
Przy końcu czerwca 1941 r. słyszałem o tym, że Abram Ibram /../ został przez Niemców spalony.
Sprawa Co 4/47 - K. M. lat 29:
Sora Drejarska wraz z całą rodziną została spalona przez Niemców.
Sprawa Co 13/47 - E. G. s Berka lat 22:
W 1941 r., w dniu 10 lipca została przez Niemców zamordowana w ten sposób, że Żydzi /../ zostali zapędzeni do stodoły w Jedwabnem i zostali spaleni. Wiem to, gdyż ja ukrywałem się wówczas w okolicy Jedwabnego.
Ta sama sprawa - Z. Tadeusz lat 37:
w dniu 10 lipca 1941 r. została zamordowana przez Niemców w ten sposób, że Żydzi /../ zostali spędzeni do stodoły i spaleni. To wszystko widziałem na własne oczy.
Sprawa Co 52/47 - C. S. lat 30:
Niemcy spalili Piekarewiczów w sierpniu roku nie pamiętam
Ta sama sprawa - G. E. lat 23:
Grądowskich spalili Niemcy w 1941
Ta sama sprawa - Rywka F. lat 38:
Piekarskich Niemcy wywieźli wtedy jak likwidowali Żydów i dotąd nie wrócili
Ta sama sprawa - M. P. lat 65:
Piekarski z żoną Gołdą zostali spaleni przez Niemców
Ta sama sprawa - M. J. lat 60:
Niemcy spalili Piekarskich
Poszukiwany Hermann Schaper

Nazwisko poszukiwanego: Hermann Schaper.
Ostatnie miejsce zamieszkania: nieznane.
(Być może Lüneburg lub Lüdenscheid w Niemczech. W każdym razie coś na Lü…
Tak twierdzi świadek, który rozmawiał z nim w roku 1979).
22 lata temu gubią się ślady tego człowieka.
Kto może znać jego dalsze losy?

Przypuszczalnie nie żyje. Już wtedy bowiem był przewlekle chory, cierpiał na prostatę. A może jednak żyje. Pacjenci chorzy na prostatę dożywają niekiedy sędziwego wieku. Gdyby jeszcze żył, to niedawno, 12 sierpnia, obchodziłby swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Miejsce urodzenia: Strasburg w Alzacji, w roku 1911 należący do Rzeszy Niemieckiej, od roku 1919 do Republiki Francuskiej.
Etat Civil de Strassbourg, który w zasadzie powinien aż do śmierci prowadzić rejestr osobowy wszystkich urodzonych w mieście, nie odnotował jego zgonu. Wszelako zdarza się, że niemieckie urzędy stanu cywilnego nie wysyłają do miejsca urodzenia kopii aktu zgonu niemieckich Alzatczyków urodzonych przed pierwszą wojną światową, mimo że przepisy tego wymagają. Urzędy stanu cywilnego w Lüneburgu koło Hamburga i Lüdenscheid na obrzeżach Zagłębia Ruhry również nie potrafią pomóc. W spisie abonentów niemieckiej telekomunikacji figuruje 34 Hermannów Schaperów. W 31 wypadkach pomyłka, w trzech pozostałych od tygodni nikt nie podnosi słuchawki. Natomiast pod nazwiskiem Schaper niemiecka książka telefoniczna wymienia 3421 abonentów, kilku z nich może być spokrewnionych z poszukiwanym.
Akta Hauptsturmführera
Schaperem interesuje się obecnie kilku polskich historyków z Instytutu Pamięci Narodowej. Może wkrótce zainteresuje się nim też prokuratura, gdy otrzyma raport historyków badających archiwa w celu wyjaśnienia zbrodni wojennych popełnionych we wschodniej Polsce. Jeden z nich natrafił na akta Hauptsturmführera Schapera. Dotychczasowe materiały archiwalne, które obejmują zarówno dokumenty urzędowe, jak i zeznania świadków wskazują, że Schaper prawdopodobnie kierował „akcją likwidacji Żydów” w Jedwabnem.
10 lipca 1941 roku był gorącym letnim dniem. Na rynku naprzeciwko pobielanego kościoła z dwoma wieżami zatrzymało się kilka samochodów osobowych, z których, jak zeznali potem świadkowie, wysiadło od ośmiu do dwunastu mężczyzn. Kilku nosiło mundury, inni byli po cywilnemu. Rozmawiali po niemiecku. Jednym z nich był najprawdopodobniej Schaper.
Opinie na temat tego, co się dokładnie stało w Jedwabnem od przybycia Niemców do zachodu słońca, gdy dym i swąd palonych ciał zaległby nad miasteczkiem, są różne. Dokładnie 22 lata później polskie władze umieściły pamiątkową tablicę przy drodze, przy której stała spalona stodoła: „Miejsce kaźni ludności żydowskiej. Gestapo i żandarmeria hitlerowska spaliły żywcem 1600 osób”. Tablicę tę usunięto wiosną 2001 roku.
Jan T. Gross, amerykański socjolog pochodzący z Warszawy, uważa, że wie, co się wtedy wydarzyło. We wstępie do niemieckiego wydania swojej książki „Sąsiedzi”, która teraz ukazała się w Niemczech, pisze: „W tym dniu w lipcu 1941 jedna połowa ludności zamordowała drugą połowę, około 1600 mężczyzn, kobiet, dzieci”.
Gross pisze dalej: „Udział Niemców 10 lipca 1941 ograniczył się przede wszystkim do robienia zdjęć i filmowania przebiegu wydarzeń”.
Przedtem mieli oni jednak zezwolić radzie miejskiej Jedwabnego na „zrobienie porządku” z Żydami. Gross odwołuje się do zeznań ocalałych, na których opierała się polska prokuratura w roku 1949 w czasie procesu przeciwko dwudziestu mieszkańcom Jedwabnego z powodu „współudziału w morderstwie”. W oczach sądu głównymi sprawcami byli niemieccy okupanci. Gross odrzucił tę tezę. Instytut Pamięci Narodowej chciał jednak mieć pewność i dlatego wysłał swojego eksperta do Centrum Dokumentacji Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu koło Stuttgartu. Ponieważ Gross wyszedł od tezy, że Niemcy podczas zbrodni w Jedwabnem byli jedynie widzami, dlatego w ogóle nie szukał w Ludwigsburgu. A znalazłby tam bardzo szybko.
Co ustalił radca Opitz
W Ludwigsburgu przed prawie czterdziestu laty radca Sądu Okręgowego Opitz, którego imię nie jest znane, zajmował się sprawą „eksterminacji Żydów” w okręgu Łomża (akta nr 5 AR-Z 13/62). Opitz oparł się przy tym przede wszystkim na wypowiedziach członków SS, którzy byli przesłuchiwani dwadzieścia lat po wydarzeniu, oraz na wypowiedziach ocalałych Żydów, którzy najczęściej mieszkali wtedy w Izraelu. Nie miał do dyspozycji akt polskich, nie było bowiem wtedy stosunków dyplomatycznych między RFN (czy jak się wtedy jeszcze mówiło NRF) a PRL, nie mówiąc o współpracy organów sprawiedliwości.
Opitz ustalił, że w tym okręgu „akcję przeciwko Żydom” przeprowadziło Einsatzkomando SS Zichenau-Schröttersburg. Zichenau nazywali niemieccy okupanci miasto Ciechanów, Schröttersburg natomiast to Płock. Komando SS otrzymało rozkaz zapełnienia „próżni bezpieczeństwa policyjnego” w obszarze Łomży i przeprowadzenia „czystki”, jak to się mówiło w nazistowskim języku. Chodziło o wymordowanie żydowskiej ludności. Marszruta morderców z SS latem 1941 roku daje się dobrze zrekonstruować zarówno na podstawie niemieckich dokumentów, jak też dzięki zeznaniom świadków: w końcu czerwca Wizna, 5 lipca Wąsosz, 7 lipca Radziłów, 10 lipca Jedwabne, w sierpniu (bez dokładnej daty) Łomża, około 22 sierpnia Tykocin, 4 września Rutki. Ponadto wymienione są „akcje żydowskie” w Zambrowie i Borkowie.
Einsatzkomando postępowało według tego samego schematu jak w wielu innych miejscowościach w obszarze od Morza Bałtyckiego aż po Morze Czarne, na dzisiejszej Litwie, Białorusi, Ukrainie, w Mołdawii rekrutowało przede wszystkim z miejscowych „dołów” młodych mężczyzn, którym obiecywało łupy i bezkarność. Wykorzystywało przy tym tradycyjny antysemityzm w tych krajach. Rząd i Kościół w Polsce przed drugą wojną podżegały nastroje antysemickie, które umocniła jeszcze okupacja sowiecka od września 1939 do czerwca 1941, bo w oczach wielu Polaków część Żydów sympatyzowała albo nawet kolaborowała z okupantem.
Dowództwo nazistowskie dobrze znało te nastroje. Reinhard Heydrich, jeden z dowódców SS, napisał w swoim rozkazie z 1 lipca 1941: „Polacy zamieszkali na tych terenach okażą się na podstawie swoich doświadczeń antykomunistyczni, a także antyżydowscy”. Zalecił wykorzystanie odpowiednio nastawionych Polaków jako „element inicjujący do pogromów”.
Tego rozkazu trzymał się także dowódca Einsatzkomando Zichenau-Schröttersburg, były komisarz kryminalny Schaper. Według świadków osobiście kierował „akcjami żydowskimi” co najmniej w odległym od Jedwabnego o 15 kilometrów Radziłowie oraz w oddalonym o 30 kilometrów Tykocinie. Tego wszystkiego dowiedział się radca sądowy Opitz od władz izraelskich. Otrzymał bowiem z Tel Awiwu raport (sygn. P. Ain. – 0189) biura śledczego do ścigania zbrodni nazistowskich przy sztabie policji izraelskiej, sporządzony w języku niemieckim 23 stycznia 1963 roku przez referenta śledczego N. Derschowitza.
Odpowiedzialność Einsatzkomando
Izraelskie urzędy odszukały ocalałych z akcji „Einsatzkomando SS” w obu miejscowościach. Chaji Finkelstein z Radziłowa, mieszkającej wtedy w Haifie, pokazano 20 zdjęć nazistowskich funkcjonariuszy. Wskazała na dwa zdjęcia Schapera i powiedziała: „Widziałam go na rynku, jak wydawał rozkazy”. W Radziłowie, tak jak w Jedwabnem, kilkuset Żydów spędzono do stodoły i podpalono. Niemcy użyli przy tym, jak ustalili Izraelczycy, powołanej przez siebie polskiej policji pomocniczej. Również grupa ludności miejscowej brała udział w polowaniu na Żydów. Przy czym polscy współsprawcy, jak obecnie wiadomo, dopuścili się szczególnie szokujących okrucieństw.
Podczas badania sprawy Tykocina izraelscy urzędnicy przesłuchali pochodzącego stamtąd Izchaka Felera. On również zidentyfikował Schapera na podstawie zdjęć. Żydzi z Tykocina wedle relacji Felera zostali rozstrzelani w pobliskim lesie przez Niemców przywiezionych czterema ciężarówkami. Polscy chłopi musieli wcześniej wykopać wielkie doły. Urzędnikom izraelskim jednak nie udało się wtedy odnaleźć świadków naocznych z Jedwabnego. W izraelskich archiwach, w tym także w Yad Vashem, są dalsze relacje na temat zbrodni popełnionych przez Einsatzkomanda w Polsce wschodniej. Gross z nich nie skorzystał.
Na podstawie informacji z Tel Awiwu i protokołów z przesłuchań niemieckich funkcjonariuszy Opitz w Ludwigsburgu doszedł do wniosku, że Einsatzkomando Schapera było odpowiedzialne także za masowy mord w Jedwabnem. Wynika to również z planów obszaru operacyjnego, ponieważ esesmani działali przed i po 10 lipca 1941 w sąsiednich miejscowościach.
Postępowanie zostało umorzone
Opitz przesłał swój raport do prokuratury w Hamburgu, która w roku 1964 wszczęła dochodzenie przeciwko Schaperowi z powodu mordowania Żydów w okolicach Łomży (akta nr 141 Js 223/64). Schaper mieszkał wtedy w Hamburgu, jako sublokator u Krögera na Strandweg 9, w eleganckiej dzielnicy Blankenese. Bezpośrednio po wojnie zniknął, żył pod fałszywym nazwiskiem Karl Bielinski w różnych miejscowościach. W 1953 roku jednak urzędnicy z Hamburga odkryli, że nazwisko jest fałszywe (akta nr 9 Js 2759/53).
Podczas przesłuchania przez prokuraturę tego miasta w 1964 roku jako zawód Schaper podał „urzędnik handlowy”. Jednakże zaprzeczył, żeby kiedykolwiek słyszał nazwy miejscowości Radziłów, Rutki, Zambrów, Jedwabne i Wizna. Potem zaplątał się w sprzecznościach: raz mówił, że był kierowcą, innym razem, że załatwiał w Łomży sprawy administracyjne, jeszcze innym razem, że miał ścigać podwójnych agentów. Kierownik niemieckiej administracji cywilnej w Łomży, niejaki hrabia von der Groeben, zeznał natomiast do protokołu, że słyszał, iż Schaper miał tam prowadzić rozstrzeliwanie Żydów.
Postępowanie zostało umorzone 2 września 1965 z braku dowodów. W uzasadnieniu hamburski starszy prokurator napisał, że co prawda ocaleni z Radziłowa i Tykocina rozpoznali Schapera jako kierującego akcją, jednak, jak pokazuje doświadczenie, przy identyfikacji na podstawie zdjęć możliwe są pomyłki. Dalej niemiecki prokurator stwierdził: „Nawet jeśli Schaper nadzorował gromadzenie Żydów, to jeszcze nie dowodzi, że wiedział, iż zostaną następnie zabici, a cóż dopiero, że on sam w tym zabijaniu jakoś uczestniczył”. Również wypowiedź hrabiego von der Groebena nie stanowiła dowodu. Był to czas, gdy większość niemieckich prokuratorów niezbyt się wysilała, żeby oskarżyć nazistowskich sprawców.
Ale Schaper trafił jeszcze za kratki prawie dziesięć lat później za popełnione w Polsce zbrodnie. W 1974 roku spędził kilka miesięcy w areszcie śledczym, zanim jego adwokatowi udało się załatwić mu zwolnienie. Dalej odpowiadał z wolnej stopy. Sąd był zdania, że nie zachodzi niebezpieczeństwo ucieczki, Schaper prezentował się jako porządny obywatel, który stawiał się punktualnie na wszystkie rozprawy. W tym czasie był już rencistą, przeszedłszy przed ukończeniem 65 roku życia w stan spoczynku z powodów zdrowotnych. Jego dolegliwości prostaty nasiliły się. Musiał, jak przypominają sobie uczestnicy procesu, nosić pieluchę, co było dla niego krępujące. Jednakże starał się na zewnątrz zachować wyprężoną postawę.
Skazany na sześć lat
Sąd w mieście Giessen w Hesji stwierdził ostatecznie w „procesie gestapo” w roku 1976, że on oraz czterech innych członków komando SS Zichenau- -Schröttersburg winni są „współudziału w mordzie na Polakach i Żydach”. Za głównych winowajców uznano nazistowskich zwierzchników, którzy wydali gardzące człowiekiem ustawy i przepisy. Jednakże oskarżeni musieli przecież rozumieć, że „przepisy prawa karnego dla Polaków” (Polenstrafrecht), jak i represji wobec Żydów stanowiły „moralny upadek” i były bezprawne. Działali oni z nienawiści rasowej, tudzież z „niskich pobudek”.
Schaper został skazany na sześć lat. Jednak jego adwokat złożył rewizję i były Hauptsturmführer SS pozostał na wolnej stopie, bo nie zachodziło przecież niebezpieczeństwo ucieczki. Adwokat argumentował, że Schaperowi nie można zarzucić nienawiści rasowej, bo twierdzi, że wśród jego przyjaciół miał kilku Żydów. A poza tym, on tylko wykonywał rozkazy. Ta argumentacja pozwoliła Schaperowi i jego adwokatowi wygrać przed Trybunałem Federalnym w Karlsruhe. Najwyżsi sędziowie uznali, że w sprawie Schapera sąd w Giessen nie sprawdził dostatecznie zarzutu „nienawiści rasowej”, i przekazali jego postępowanie do innej izby karnej. Do drugiego procesu jednak nigdy nie doszło, ponieważ stan zdrowia 68-letniego wtedy Schapera pogorszył się na tyle, że na podstawie zaświadczenia lekarskiego nie mógł brać udziału w rozprawie.
W czasie procesu w Giessen wyszło na jaw, że archiwum gestapo z Zichenau-Schröttersburga dostało się w polskie ręce. Gdy Armia Czerwona latem roku 1944 posuwała się na zachód dużo szybciej niż oczekiwali tego Niemcy, jeden z esesmanów otrzymał zadanie zniszczenia akt. Kazał wszystko załadować na ciężarówkę, którą jednak zapewne w panice porzucił w lesie. Z akt tych cytowali ku wielkiemu zaskoczeniu niemieckich prawników polscy oskarżyciele posiłkowi. Dopiero niedawno okazało się, że akta gestapo leżą przypuszczalnie w Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie. Tylko część została dotychczas przejrzana. Gross nie wiedział najwyraźniej o tym, w każdym razie tam nie szukał.
Dowód, czyli 100 łusek
Jednakże ani dotychczas sprawdzone warszawskie dokumenty, ani akta procesowe z Giessen, ani raporty z Ludwigsburga, ani protokoły z Tel Awiwu nie zawierają jednoznacznego dowodu na to, że niemieccy okupanci przy mordzie Żydów w Jedwabnem odegrali decydującą rolę. Jednak w maju 2001 roku, prawie 60 lat po zbrodni, dowód taki został znaleziony w postaci prawie 100 łusek oraz kilku pocisków z karabinu i pistoletu. Eksperci IPN zbadali mianowicie teren, gdzie stała stodoła, do której spędzone zostały ofiary. Na początku Związek Gmin Żydowskich w Polsce protestował przeciw temu, bo zakłóca to spokój umarłych. Ostatecznie znaleziono kompromis – został wykopany rów przez teren, rabini odmówili w czasie prowadzenia prac modlitwę za zmarłych.
Eksperci odkryli nie tylko szczątki ofiar, lecz znaleźli także amunicję. Skoro tylko mała część grobu została zbadana, eksperci nie wykluczają, że znajduje się tam jeszcze kilkaset dalszych łusek. Amunicja pochodziła z niemieckich karabinów „Mauser”, rok produkcji 1938, oraz z pistoletu „Walter”, noszonego przez niemieckich oficerów. Nie ma żadnych wskazówek, że strzały zostały oddane w innym dniu niż owego 10 lipca. Co prawda zmieniali się okupanci podczas wojny – najpierw Niemcy, potem Armia Czerwona, znów Niemcy, wreszcie znów czerwonoarmiści, jednak Jedwabne nigdy nie było terenem bezpośrednich działań wojennych.
Tym samym teza, że Niemcy nie brali czynnego udziału w mordzie Żydów w Jedwabnem, została poważnie podważona. Ciekawe, że Gross nie odnosi się do tego faktu ani słowem w niemieckiej edycji, która w tych dniach ukazała się w wydawnictwie C.H. Beck w Monachium.
Wykopaliska wykazały ponadto, że w stodole nie mogło zostać spalonych 1600 osób, jak głosiła tablica pamiątkowa z roku 1963, lecz około 250. Inne masowe groby, które zostały opisane w książce, najwidoczniej nie istnieją. W grobie masowym w Jedwabnem znaleziono także biżuterię oraz monety, w tym również złote rublówki. Prokurator, który badał ponownie ten grób masowy, uważa: „Liczba 1600 jest tylko symboliczna”. Mimo to międzynarodowe media powtarzają tę szokującą swoją wielkością liczbę. Dla moralnej oraz prawno – karnej oceny nie ma to żadnego znaczenia, czy było 250 czy 1600 ofiar, ma jednak znaczenie dla rekonstrukcji wydarzeń.
Teza Grossa nie do utrzymania
Że w Polsce w tamtych latach panowały silne nastroje antysemickie, że mężczyźni z Jedwabnego i z przyległych wsi brali udział w masakrze, że stali się mordercami i złoczyńcami nie ulega najmniejszej wątpliwości w obliczu zeznań świadków. Jednakże wersja Grossa, że istniało porozumienie między radą miejską Jedwabnego a Niemcami w sprawie zamordowania żydowskiej ludności, nie da się udowodnić na podstawie relacji świadków. Nie było mianowicie w ogóle rady miejskiej w Jedwabnem. Niemcy użyli raczej wygodnych dla siebie kolaborantów. Obaj mężczyźni na czele administracji nie pochodzili zresztą z Jedwabnego, jeden przynajmniej z nich był kryminalistą.
Pojęcie rady miejskiej sugeruje, że jej decyzje były akceptowane przez większość mieszkańców i że istniała miejscowa elita. Ta jednak w ciągu dwóch lat okupacji radzieckiej została deportowana przez tajną policję i większość z niej zginęła, m.in. proboszcz, aptekarz, burmistrz, większość pozostałych członków rady miejskiej, komendant posterunku policji, prawie wszyscy nauczyciele i pozostała inteligencja, kilku rzemieślników.
Gdy latem 1941 roku Niemcy przybyli do Jedwabnego, zastali pozbawioną kierownictwa i zdezorientowaną, straumatyzowaną społeczność, w której nie było żadnych autorytetów. Ton nadawało pospólstwo, jeden z ocalałych Żydów mówi wprost o „miejscowych zbirach”. Jednakże jest zupełnie prawdopodobne, że większość katolickiej ludności przynajmniej w pierwszych godzinach owego 10 lipca cieszyła się z szykan przeciwko żydowskim sąsiadom, którzy przed południem musieli pod strażą plewić na rynku chwasty, bo wszyscy Żydzi według Polaków sympatyzowali z Sowietami.
Zmuszanie Żydów do poniżających „prac oczyszczających” należało do typowych elementów wymyślonych przez Niemców w „akcjach żydowskich”. Po anszlusie w 1938 roku w Wiedniu Żydzi przy wrzaskach przechodniów czyścili ulicę szczoteczkami do zębów. W Radziłowie, a więc trzy dni przed mordem w Jedwabnem, musieli zbierać zwierzęce odchody. Pewien świadek, którego wypowiedzi dla Grossa posiadają najwyraźniej wartość dowodową, miał tam w ogóle nie widzieć Niemców. Stąd również w odniesieniu do Radziłowa w obliczu wielości wypowiedzi świadków zarówno Polaków, jak też Żydów nie ulega wątpliwości, że część miejscowej ludności brała udział w mordzie.
Nie inaczej było w Jedwabnem. Ocaleni opowiadają, że było od trzydziestu do czterdziestu, którzy w brutalny, sadystyczny sposób pędzili, bili, torturowali, zabijali Żydów; którzy jeszcze wieczorem tegoż 10 lipca podzielili między siebie ich dobytek; którzy jako pomocnicy Niemców wzięli na siebie ciężką winę. Jednakże szokująca teza, że jedna połowa mieszkańców napadła na drugą połowę, wydaje się w świetle dokumentów i relacji świadków nie do utrzymania. Materiały archiwalne i wyniki ekshumacji przemawiają przeciw tej tezie. To raczej Niemcy ten mord wymyślili, zorganizowali, wyreżyserowali i swoją bronią ostatecznie dopełnili.
THOMAS URBANNiemieckie wydanie „Sąsiadów”. Adam Michnik: Gross jak Jaspers i MickiewiczWe wstępie Jan T. Gross pisze, że nie poczynił żadnych zmian w stosunku do oryginalnego wydania polskiego: Nie ma nic, co chciałbym dodać do wypowiedzi wydania oryginalnego.Uważa, że po starannym zbadaniu sprawy przez historyków i dziennikarzy nie musi nic zmieniać. Niemiecki czytelnik nie dowiaduje się więc od Grossa, że straszna liczba 1600 ofiar jest wielokrotnie za wysoka, nie dowiaduje się niczego o ekshumacji, o znalezieniu łusek z niemieckich karabinów i niemieckiego pistoletu oficerskiego. Niemiecki czytelnik nie dowiaduje się także o badaniach IPN w niemieckim Centrum Dokumentacji Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu.Eksperci z Ludwigsburga już przed 40 laty odkryli, że Einsatzkomando SS pod dowództwem hauptsturmführera Hermanna Schapera od końca czerwca do początku września 1941 r. przeprowadziło w przynajmniej sześciu miejscowościach w okręgu Łomża „akcję likwidacji Żydów”. Przed czytelnikiem ukrywa się też, że izraelskie urzędy, niezależnie od niemieckich, również zrekonstruowały drogę morderców z SS.
Książkę opatrzył przedmową Adam Michnik. Pisze w niej o Grossie tak:
Jego odwaga stawia go w jednym szeregu z Karlem Jaspersem, Thomasem Mannem, Günterem Grassem i Hannah Arendt. Wpisuje się on w długi szereg znakomitych polskich intelektualistów, sięgający od Mickiewicza i Słowackiego do Gombrowicza i Miłosza, którzy odsłaniają zakłamanie i powierzchowność panujące w obszernych częściach polskiej kultury narodowej.
Thomas Urban – slawista i historyk, jest długoletnim korespondentem monachijskiego dziennika „Süddeutsche Zeitung” w Warszawie i autorem trzech książek o stosunkach polsko-niemieckich. W języku polskim ukazała się: „Niemcy w Polsce. Historia mniejszości w XX wieku”. Niniejszy tekst ukazał się jednocześnie w „Rzeczpospolitej” i „Süddeutsche Zeitung”.

10 lipca 1941 w Jedwabnem
Sprawa pogromu Żydów w Jedwabnym jest znana z książki Grossa ?Sąsiedzi?. Publikacja Grossa jest jednak stekiem bezczelnych kłamstw mających na celu oczernianie Polski i Polaków. W rzeczywistości w Jedwabnym Żydzi (często sowieccy kolaboranci i ich rodziny) stali się ofiarą Niemców.
Łomżyńskie
Łomżyńskie z Jedwabnym było terenem dwu narodowym. W miastach mieszkali Polacy i Żydzi. Wsie w 100% był Polskie, połowę mieszkańców wsi stanowiła szlachta zagrodowa (mająca taki sam status ekonomiczny jak włościanie, ale posiadająca silną świadomość narodową). Po agresji sowieckiej na Polskę w 1939 roku sowiecka propaganda (głoszona często ustami żydowskich agitatorów) była prowokacyjna i niedorzeczna (nie było Ukraińców i Białorusinów do wyzwalania). Silna świadomość narodowa spowodowała żywiołowy rozwój polskiego podziemia w okupowanym przez sowietów Łomżyńskim.
17 września 1939
W dyskusji o Jedwabnym Gross i jego epigoni przemilczeli udział próżniejszych żydowskich ofiar w sowieckim aparacie terroru po 17 września 1939. Żydzi w 1939 roku w Jedwabnym entuzjastycznie witali Armie Czerwoną. Entuzjazm Żydów był owocem uwielbienia Żydów dla ZSRR i nienawiści do Polski (nie jest prawdą teza o strachu Żydów przed Niemcami, Niemcy byli sojusznikami ZSRR, Żydzi na terenach okupacji niemieckiej usiłowali witać Niemców – Niemcy jednak nie życzyli sobie entuzjazmu Żydów). Żydzi w Jedwabnym natychmiast włączyli się w sowiecki aparat terroru którego jedyną ofiara byli w Jedwabnym Polacy. Żydzi w sowieckim aparacie terroru stosowali wobec prześladowanych Polaków: aresztowania, rekwizycje, więzienie. Żydzi tworzyli dla NKWD listy Polaków przeznaczonych do likwidacji (bezpośredniej i za pomocą deportacji), odzierali z dobytku i ubrań deportowanych Polaków, przejmowali miejsca pracy deportowanych Polaków. Żydzi zajmowali się rabunkiem i rekwizycją na rzecz sowietów (Żydzi stanowili w czasie pierwszej okupacji 70% sowieckich biurokratów gospodarczych), szerzeniem sowieckiej propagandy i agitacji. Pod sowiecką okupacją Żydzi nieustannie manifestowali swój tymf nad Polakami i entuzjazm dla okupanta, obelżywie traktowali Polaków, donosili na Polaków do NKWD.
Atak armii niemieckiej na ZSRR był dla Polaków wyzwoleniem od śmierci i tortur z rąk sowietów i ich żydowskich kolaborantów. Polacy mieli powody by czuć ulgę i radość z powodu końca sowieckich wywózek, mordów i prześladowań.
10 lipca 1941
Akcją likwidacji Żydów w Jedwabnym (a także w Radziłowie i Tykocinie) kierował komisarz kryminalny Hauptsurmfuhrer Hermann Schaper. Schaper jak wielu innych zbrodniarzy nazistowskich po wojnie pozostał bezkarny (z braku wystarczających dowodów). Sprawą jego odpowiedzialności za zbrodnie podczas II wojny światowej w Łomżyńskim zajmowała się niemiecka prokuratura w 1964 i 1965 oraz sądy w 1974 (w oparciu o dokumenty SS z archiwum MSW w Warszawie) i 1976 roku. Odpowiedzialność Schepera za eksterminacje Żydów w Łomżyńskim ustaliło Centrum Dokumentacji Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu koło Stuttgartu na podstawie ustaleń z 1963 z biura śledczego do ścigania zbrodni nazistowskich przy sztabie policji izraelskiej. Żydzi z Radziołowa na zdjęciach rozpoznali Schapera.
10 lipca 1941 roku (dwa tygodnie po wkroczeniu Niemców i rozpoczęciu niemieckiej okupacji) do Jedwabnego (według świadków) przybyło 69 gestapowców i wielokroć więcej żandarmów niemieckich (zeznająca w procesie Polaka dostała polecenie od Niemców przygotowania 69 porcji obiadowych dla gestapowców). Było to Einsatzkomando SS Zichenau Schrottersburg (Einsatzkommando Urzędu Policji Państwowej Ciechanów Płock). Była to jedna z wielu akcji likwidacji Żydów (podobne miały miejsce w końcu czerwca w Wiznie, 5 lipca w Wąsoczy, 7 lipca w Radziłowie leżącym 15 km od Jedwabnego, 10 lipca w Jedwabnym, w sierpniu w Łomży leżącej 18 km od jedwabnego, 22 sierpnia w Tykocinie leżącym 30 km od Jedwabnego, 4 września w Rutkach leżących 20 km od Jedwabnego, Zambrowie leżącym 35 km od Jedwabnego, wielu z tych miast Niemcy palili Żydów w stodołach). Ten sam schemat SS wykorzystywało w likwidacjach Żydów od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego (na Litwie, Białorusi, Ukrainie i Mołdawii). W pogromach Niemcy starali się wykorzystać lokalny margines społeczny i antysemitów.
W Jedwabnym Niemcy spalili mniej niż 250 Żydów (około 150) w stodole (innych miejsc egzekucji nie znaleziono). By Żydzi nie uciekali z płonącej stodoły Niemcy strzelali do Żydów (świadczy o tym 100 łusek znalezionych przez IPN w maju 2001 w ruinach spalonej stodoły). Łuski po amunicji znalezione w Jedwabnym były łuskami do niemieckich karabinów Mauser z 1938 i niemieckich pistoletów Walter używanych przez niemieckich oficerów. Jedwabne nie było podczas II wojny światowej terenem walk jednostek niemieckich – łuski więc najprawdopodobniej pochodziły z masowego mordu. Wbrew polskiemu prawu nie przeprowadzono ekshumacji (ówczesnym ministrem sprawiedliwości był Lech Kaczyński) bo przeciw ekshumacji protestował Związek Gmin Żydowskich w Polsce (pomimo że we wszystkich miejscach zbrodni na Żydach ekshumacje przeprowadzono). Żołnierzom niemieckim w pogromie pomagali cywilni przedstawiciele niemieckich władz lokalnych Jedwabnego przywiezionych do Jedwabnego przez Niemców. Niemcy nie dopuszczali na terenach przez siebie okupowanych do aktywnej działalności tubylców nawet takiej jak pogromy.
Niemcy usiłowali biciem i bronią palną zagonić Polaków do pilnowania Żydów na rynku w Jedwabnym (wielu Polaków pomimo grożącej śmierci z rąk Niemców uciekało z miasta by nie pomagać Niemcom) część jednak pod przymusem pilnowała Żydów. Polacy jednak nie byli świadomi celów Niemców. Z rynku Niemcy zapędzili Żydów do stodoły i ich tam spalili
Polacy pomimo grożącej im i ich rodzinie karze śmierci (tylko w okupowanej Polsce Niemcy zabijali za pomoc Żydom) pomagali Żydom i ukrywali Żydów przed Niemcami.
Proces
Podczas procesu oskarżeni o mord w Jedwabnym twierdzili że podczas śledztwa byli torturowani. Torturami wymuszono na nich przyznanie się do winny i obciążenie innych odpowiedzialnością za mord. Sąd 10 z pośród 22 oskarżonych uniewinnił, wydał 1 wyrok śmierci (niewykonany), 11 osób skazał na kilkunastoletnie wyroki choć uznano że byli terrorem przez Niemców zmuszeni do pilnowania Żydów. Wymuszone przez UB zeznania były tak niewiarygodne że komunistyczny sąd uznał je za niewystarczający dowód. Sąd apelacyjny z pośród 12 skazanych 2 uniewinnił. Niewątpliwymi zbrodniarzami byli przywiezieni przez Niemców polskojęzyczni kolaboranci Marian Karolak (komisaryczny burmistrz z nadania niemieckiego okupanta) i Karol Bardoń (niemiecki żandarm, volkddeutsch, funkcjonariusz niemieckiej policji pomocniczej zajmującej się aresztowaniem Polaków).

Vote up!
0
Vote down!
0

Polak nie pyta ilu jest wrogów, tylko gdzie oni są!

#412625

Chcąc oceniać rzetelność wynurzeń grosa, trzeba najpierw
odwołac się do elementarnej wiedzy.
1600 osób w 1 stodole?
Czy ci, którzy traktują te wypociny poważnie, widzieli
kiedykolwiek 1600 osób w jednym miejscu?
Zatem, czy to była stodoła, czy potężny hangar na niemieckie
bombowce?

Vote up!
0
Vote down!
0

Tylko ta myśl ma wartość, która przekona kogoś jeszcze

#412626