Czytajcie Łosia."To otwarcie drzwi zdrowemu rozsądkowi i przypomnienie,że dziedziczy się nie tylko krew i galerie portretów"

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

Zniszczony przez bolszewików, niemieckich narodowych socjalistów oraz rozmaite „reformy rolne” świat polskich ziemian obfitował w zapobiegliwych gospodarzy, mężów stanu, ludzi pióra. Niejednokrotnie te wszystkie przymioty skupiały się w jednej osobie.

Zaraz przychodzi na myśl postać Wojciecha Dzieduszyckiego (1848 – 1909), jednego z przywódców galicyjskich „podolaków” posła na galicyjski Sejm Krajowy i do austriackiej Rady Państwa, wreszcie ministra do spraw Galicji w cesarskim rządzie. Przy tym wszystkim znany w całej CK monarchii ze swoich facecji „Hrabia Tunio” brzydził się polityką (zwłaszcza w wydaniu parlamentarno-gabinetowym), nazywał ją „ostatnią ladacznicą”. Z jej objęć uciekał do swojego majątku (Jezupol koło Stanisławowa), gdzie oddawał się temu, co kochał szczególnie: studiom nad światem starożytności klasycznej, przede wszystkim greckiej filozofii. Podobno starogreckim władał równie dobrze jak mową ojczystą. Potężną erudycją w zakresie filozofii starożytnej Grecji dzielił się jako wykładowca na Uniwersytecie Lwowskim.

Hrabia Wojciech nie był wśród polskich ziemian jedynym przykładem tego łączenia vita contemplativa (kontemplacji mądrości Starożytnych) z vita activa (aktywności na polu gospodarczym i politycznym). Podobną drogę życiową przeszedł Jan Stanisław Łoś (1890 – 1974), należący do tego pokolenia ziemian, któremu było dane doświadczyć zagłady ich świata, gdy po 17 września 1939 roku „opuściły ziemie polskie ostatnie legiony rzymskie” (Zbigniew Herbert).

Jan Stanisław Łoś pochodził z ziemiańskiej rodziny osiadłej w Galicji. Uczył się u jezuitów w Chyrowie, a potem na wiedeńskim uniwersytecie. Podczas Wielkiej Wojny (1914 – 1918) służył w CK armii. W II Rzeczypospolitej pełnił służbę w polskiej dyplomacji. Po II wojnie światowej był związany z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, gdzie pełnił funkcję dziekana Wydziału Nauk Humanistycznych. Jednak prawdziwym opus vitae profesora Łosia jest cykl jego książek o świecie klasycznej starożytności, od paru lat wznawiany dzięki lubelskiemu wydawnictwu „Werset”. Niedawno pojawiła się na rynku kolejna pozycja z tej serii: „Świat historyków starożytnych”.

Jak wszystkie poprzednie książki tego autora, czyta się ją jednym tchem. To nie jest trywialna opowieść typu „Cezar i jego kochanki (kochankowie)”, których odpowiedniki zapychają półki księgarskie w dziale „Historia starożytna”. Jan Stanisław Łoś po raz kolejny odkrywa przed nami wspaniałą perspektywę świata starożytnego Środziemnomorza. Czytając, czuje się, że autor jest jego pełnoprawnym obywatelem. Kocha ten świat, rozumie go i wspaniale dzieli się tą wiedzą z czytelnikiem.

To jeden z wielkich walorów książek lubelskiego profesora – potoczysty język i jasność przekazu, w myśl tego, czego uczyli Rzymianie: non multa sed multum. Autor posiadł na przykład umiejętność, której nie mają tzw. profesjonalni historycy zajmujący się epoką klasycznej starożytności (zresztą nie ci jedni): przejrzystego wyjaśniania problemów społecznych i gospodarczych starożytnego świata. Jeszcze w czasie studiów – i niewiele zmieniło się pod tym względem do dzisiaj – musiałem czytać albo bełkotliwe, inspirowane marksizmem studia o „wyzysku niewolników” w starożytnym Rzymie, albo niemarksistowskie, ale za to zupełnie niezrozumiałe rozprawy o synchronizacji multiaspektowych czynników warunkujących przekształcenia gospodarki latyfundialnej w Lacjum w kontekście intensyfikacji handlu z Illirium w epoce drugiego triumwiratu…

Lektura książek Łosia jest pod tym względem łykiem świeżej, krystalicznej wody. Nie bez wpływu był fakt, że autor to ziemianin i wie o czym pisze, w podwójnym sensie tego słowa. Potrafi wyjaśnić, dlaczego był w starożytnej Grecji głód ziemi, jaka była pozycja społeczna żeglarzy, co oznaczał transfer kapitałów do świątyń i bractw religijnych, jakie dalekosiężne skutki dla cywilizacji Aten i Rzymu miała zapaść demograficzna. Krótko mówiąc, świetnie opowiedziana historia społeczna Grecji i Rzymu widziana przez pryzmat dziel Herodota, Liwiusza czy Tacyta.

Jednak w książce Jana Stanisława Łosia jest o wiele więcej. Czytając ją nie sposób oprzeć się wrażeniu właśnie klasyczności, tzn. nieprzemijalności (albo jak kto woli – powtarzalności) pewnych zjawisk historycznych; nie sposób nie zadać sobie pytania: skąd my to znamy? Co nam przypomina opis Grecji w epoce hellenistycznej: „Towarzysząca wszystkim wstrząsom niezmienność sprawiła, że wielu zamożniejszych przestało myśleć o jutrze. Coraz częściej unikano małżeństwa, coraz więcej przybywało stowarzyszeń, jakby klubów mających na celu uprzyjemnianie życia swym członkom. Obok związków łowieckich były stowarzyszenia dla urządzania wspólnych bankietów i innych podobnych imprez. Bezdzietni stowarzyszeni zapisywali takim klubom pokaźne majątki, albo też obracali spore połacie ziemi na tereny łowieckie” (s. 182)?

A co o długiej historii „postpolityczności” mówi nam analiza zachowań Rzymian w okresie panowania dynastii julijsko-klaudyjskiej: „O ile w końcowym okresie republiki tłum w Rzymie był namiętnie „rozpolitykowany”, o ile członkowie warstwy wówczas przewodniej podtrzymywali w masach nieustanne wrzenie, o tyle obecnie lud w Rzymie był zupełnie „odpolityczniony” […] Zamiast do stronnictw politycznych, mogli się teraz kwiryci zapisywać do stronnictw cyrkowych i skwapliwie z tej swobody korzystali” (s. 303)?

Lektura tej i innych książek Jana Stanisława Łosia to haust świeżego powietrza w zatęchłej atmosferze zabijającej historię dyskusji o „metodach i pytaniach badawczych (dyskusji-dodajmy – coraz częściej skażonej nie tylko nudnym, ale i ideologicznym żargonem). To otwarcie na oścież drzwi zdrowemu rozsądkowi, który mówi, że „nie sama fatalność i działanie sił mechanicznych rządzi światem – rozum ludzki, wola człowieka i jego charakter są też współczynnikiem dziejów”. To przypomnienie, że „dziedziczy się nie tylko krew i galerie portretów; można dziedziczyć ducha wielkich epok dziejowych i duszę przewodnich w dziejach narodu postaci, można się z nimi zespolić duchowo” (s. 332).

Czytajcie więc Łosia – nie tylko w czasie wakacji.

Read more: http://www.pch24.pl/klasyczny-swiat-losia,15796,i.html#ixzz2X83aSRKg

Brak głosów