Cd. dyskusji
Na marginesie tekstów na temat LWP otrzymałem kilka wypowiedzi dot. morale wojska.
Jeden z tekstów przesłał na mój adres e-mail pan Ernest Treywasz. Publikuję poniżej tę wypowiedź.
Panie Profesorze,
W katolickiej Tradycji Kościół katolicki określany jest jako Kościół cierpiący, walczący i tryumfujący. Wojna jest zaś metaforą stanu, w jakim chrześcijanin musi trwać w świecie aż do Dnia Sądu. Wojna jest zatem czymś normalnym dla człowieka, który "nie samym chlebem żyje".
Arystoteles określał człowieka jako "zwierze polityczne", zaś Clausewitz zauważył, że wojna jest niczym innym, niż kontynuacją polityki, tyle że prowadzoną innymi środkami. Wojna zatem, jest obok spraw ustrojowych państwa, kluczowym zagadnieniem politycznym. Ale jest też zagadnieniem egzystencjalnym i moralnym, choćby dlatego, że jest stanem ekstremalnym, w którym ujawnia się prawda owartości tak ludzi, jak i państw.
Wojna jest z jednej strony czymś, co przeraża, bowiem jest przecież zagrożeniem życia w skali masowej. Bardzo wielu wyciąga z tego wniosek, że najważniejszym zadaniem polityki jest utrzymanie pokoju, nawet za cenę częściowej, a nawet pełnej rezygnacji z wolności. W realnym świecie takie stawianie sprawy powoduje nieuchronnie polityczne podporządkowanie krajów próbujących prowadzić politykę ugodową tym, które nie wahają się korzystać z argumentu siły.
Wojna bowiem - w odróżnieniu od naturalnych kataklizmów, jest stanem wynikającym z działania wolnej woli, zarówno agresora, jak i obrońcy. Jest zatem aktem największego natężenia woli w realizacji celu politycznego, w wymiarze tak indywidualnym, jak i zbiorowym (Clausewitz).
Ktoś mógłby oponować twierdząc, że nikt mobilizowanych żołnierzy nie pyta o zdanie. Jest jednak powszechnie znaną prawdą, że żołnierz który nie jest wewnętrznie zdeterminowany do walki, może ją skutecznie prowadzić jedynie w sytuacji miażdżącej przewagi nad nieprzyjacielem. Tak sytuacja ma miejsce w przypadku niektórych agresji, nigdy jednak nie występuje, gdy trzeba bronić własnego kraju przed jawnym napadem zbrojnym. Gotowość do prowadzenia wojny, do ponoszenia ofiar, jest zatem pewna moralną predyspozycją, warunkującą polityczna podmiotowość, czy też szerzej - po prostu wolność i niepodległość.
Tą predyspozycja jest pewna szczególna cnota: męstwo. Bez męstwa, nie można sobie wyobrazić zdolności do obrony, zatem męstwo jest czymś zgoła podstawowym, jako przymiot żołnierza.
Znane są w historii przykłady wojowników, którzy odznaczali się niezwykłym męstwem, lecz jednocześnie nie byli zobligowani do obrony swojej ojczyzny. Ich męstwo było w pewnym sensie częścią ich profesjonalnego etosu. Mam tu na myśli zarówno kierujących się kodeksem Bushido samurajów, jak i znakomitych najemnych piechurów szwajcarskich. Bez wątpienia takimi "profesjonalistami" byli Tatarzy Czyngis-chana . Zapewne można by znaleźć jeszcze inne, liczne przykłady. Można obecnie zaobserwować odradzanie się tych wzorców, wraz z rozpowszechnianiem się konfliktów zbrojnych o charakterze ekspedycyjnym, mających dość luźny związek z bezpośrednim zagrożeniem krajów, a bardzo duży z ich ekonomicznymi interesami. Choć i tu da się zauważyć coraz większą obecność profesjonalistów, od których nikt męstwa już nie oczekuje. Nie jest też ono potrzebne operatorowi "drona", " walczącemu" z "wrogimi wojownikami" od 8:00 do 16:00 w klimatyzowanym pokoju w Santa Monica...
Wolno jak sądzę stwierdzić, że to nie ten rodzaj męstwa musi być fundamentem zdolności kraju do obrony. Skuteczna obrona, a zatem również zdolność do odstraszania agresora, musi wynikać z woli całego narodu, i zadaniu temu musi być podporządkowany cały jego wysiłek, również w okresie pokoju.
Tylko wtedy, jeśli wola narodu do obrony własnej wolności jest stała, niezłomna i masowa (nawet jeśli nie obejmuje większości społeczeństwa to jest jednak na tyle powszechna, że jest w stanie zneutralizować naturalną inercję defetystów), naród ten zdolny będzie do przeciwstawienia się agresji, a armia, którą do tego celu wystawi, będzie narzędziem niezawodnym i skutecznym.
Rządzący Polską nie dostrzegają zagrożeń.
Z powyższych uwag wynika, że nie sposób oddzielić problemu stanu morale armii od stanu morale całego narodu. To dwie strony tego samego medalu.
Skąd zatem naród bierze swoją siłę moralną? I na czym ta siła polega?
Człowiek, istota wolna i myśląca, by skutecznie działać, potrzebuje rozeznania, co jest dobre a co złe. Potrzebuje również motywacji, dzięki której będzie w stanie odrzucić to, co dlań jednostkowo korzystne, na rzecz tego, co - choć często wymaga poświęceń - jest moralnie słuszne, czyli jest obowiązkiem (powinnością) do których poczuwamy się mocą wewnętrznego imperatywu. Motywacja ta jest niezbędnym momentem pobudzania woli do właściwego działania. W jaki sposób motywacja ta powstaje? I czym ona jest?
Nie będzie chyba niczego odkrywczego w stwierdzeniu, że wychowanie dziecka, bardziej nawet niż na przekazywaniu wiedzy polega na wdrażaniu go do obowiązków. Jest to trudne, bowiem natura ludzka za obowiązkami raczej nie przepada. Dlatego do przełamania tych naturalnych oporów, niezbędnym jest przekazanie młodemu człowiekowi pewnego tajemniczego daru, który nas zmienia i kształtuje, usposabiając do ofiary i poświęcenia.
Tym darem jest miłość, która nie jest tylko przelotnym afektem, ale tym, co wiąże ze sobą ludzi w sposób nierozerwalny. Nie przypadkiem etymologia słowa "poświęcenie" kieruje nas na trop doświadczenia religijnego.
W cywilizacji, w której wyrośliśmy, wszystko co dobre przenika tchnienie Boga, który jest Miłością. Również miłością Ojczyzny, która dała nam przepiękny język i wyjątkową historię. Nawet gdyby nie były one tak niezwykłe, i tak bylibyśmy w moralnym obowiązku miłości, w taki sam sposób jak winniśmy miłość rodzicom (słowo "ojczyzna" podkreśla ten związek).
Tym bardziej, gdy jest się dziedzicem takiej tradycji, jaką zostawiły nam w spadku poprzednie pokolenia. Polacy, choć współcześnie wywodzą się z różnych warstw społecznych, są w swej istocie narodem szlacheckim, a szlachectwo zobowiązuje! Zobowiązuje w pierwszym rzędzie do tego, co było głównym uzasadnieniem wszelkich szlacheckich przywilejów: do obrony ojczyzny przed zewnętrznym napadem, ale też do obrony słabszych, którzy sami bronić się nie mogą, przed bezprawną przemocą.
Naród ma moralną siłę, wynikającą z samoświadomości, jeśli zna swoją historię. Ona jest pamięcią narodu, i to pamięcią szczególnego rodzaju - taką, w której funkcjonuje silny podział na to co dobre, i co złe. Gdzie ocenia się ludzi i wydarzenia w sposób jednoznaczny.
Dlatego pierwszym i najważniejszym frontem walki o moralne odrodzenie narodu jest walka o prawdę historyczną, która musi być prowadzona w sposób bezkompromisowy! Bo o ile kompromis bywa pożyteczny we wszystkich innych obszarach polityki, to z pewnością nie w sprawach polityki historycznej!
Jest w tej sferze jeszcze bardzo wiele do zrobienia, zwłaszcza że wciąż mamy do czynienia z "białymi plamami", zwłaszcza w naszej najnowszej historii. Ponadto w ostatnich latach mieliśmy okazję zetknąć się z działaniami wielu państw i organizacji pozarządowych, w bardziej lub mniej otwarty sposób realizujących interesy tych państw i ich politykę historyczną. Nie dość, że ucierpiał na tym prestiż i dobre imię Polski (słynne tzw. "polskie obozy"), to jeszcze doszło do tego, że fałszami i półprawdami karmi się samych Polaków, wykorzystując przewagę w środkach masowej komunikacji i merkantylne zależności post- peerelowskiej "elity" naukowej i kulturalnej.
Drugim podstawowym obszarem, w którym kształtuje się motywacja do ponoszenia ofiar na rzecz dobra wspólnego jest sfera wiary, która choćby z tego powodu musi znajdować się pod szczególną ochroną. Polacy musza strzec wiary rzymsko-katolickiej nie tylko ze względu na sprawy ostateczne (choć oczywiście z tego powodu najbardziej), ale również z powodu wpływu, jaki wiara wywiera na moralną kondycję narodu i państwa.
W tej sprawie jedyne co można i trzeba zrobić, to chronić na wszelkie sposoby obecność Kościoła rzymsko-katolickiego z przestrzeni publicznej (zwłaszcza w mediach!), ale również w szkole i w domu. Trzeba też zwalczać w sposób bezwzględny wszelkie przejawy neo-jakobinimu, kulturowego liberalizmu i permisywizmu moralnego. Tu też nie należy szukać kompromisów, a jeśli już, to muszą to być kompromisy które gwarantują dominację w przestrzeni publicznej tradycyjnego kształtu symbolicznego polskiej kultury, i wyrażanej nim aksjologii.
Z poważaniem
Ernest Treywasz
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 761 odsłon