Na marginesie listu J. M. Rymkiewicza zdań kilka... - część 1/2
Grzegorz Wąsowski [Zdjęcia i opisy do nich - autor strony] NA MARGINESIE LISTU OTWARTEGO JAROSŁAWA MARKA RYMKIEWICZA DO ADAMA MICHNIKA ZDAŃ KILKA O ZBIGNIEWIE HERBERCIE I JÓZEFIE MACKIEWICZU Wielu obserwatorów dyskursu (?) publicznego w Polsce miało niedawno okazję zapoznać się z treścią listu otwartego skierowanego przez Pana Jarosława Marka Rymkiewicza do Pana Adama Michnika. Autor listu stawia w nim adresatowi korespondencji szereg zarzutów. Jednocześnie z listu przebija żal, duży zawód wyrażony konstatacją Autora, że Adam Michnik odstąpił od ideałów wolnościowych, że to nie ten sam co kiedyś człowiek. Jarosław Marek Rymkiewicz Nie mnie oceniać słuszność opinii Autora listu na temat postawy Adama Michnika, czy też przemiany jaka, zdaniem Autora listu, w Adamie Michniku zaszła. To że zabieram głos na temat korespondencji, jaką istotna postać polskiej literatury skierowała do legendy opozycji przedsierpniowej i jednej z najbardziej wpływowych osobistości niepodległej Rzeczypospolitej, jednocześnie jest powodowane po pierwsze, chęcią podzielenia się z rodakami tym, co swego czasu usłyszałem od Pana Zbigniewa Herberta (którego postać została w liście przywołana) po drugie zaś, nieodpartą potrzebą opatrzenia komentarzem bardzo emocjonalnej aury listu (proszę wybaczyć mi brak należytej w tym względzie pokory). W roku 1996 kilkakrotnie miałem zaszczyt gościć w domu u Państwa Katarzyny i Zbigniewa Herbertów. Podczas jednej z tych wizyt Zbigniew Herbert opowiedział mnie i mojemu koledze, Rafałowi Dzięciołowskiemu, następujące zdarzenie. Otóż pewnego razu do naszego gospodarza zadzwonił Adam Michnik i raczył stwierdzić - tu powtarzam za Poetą bardzo dokładnie - Zbyszku, jesteś dla mnie bogiem . Na to Zbigniew Herbert miał odpowiedzieć: poszukaj sobie innego boga. Po czym odłożył słuchawkę. Michnik dzwonił wtedy bodajże z Tokio. Był to czas, w którym Adam Michnik zabiegał o kontakty ze Zbigniewem Herbertem, ten natomiast nie chciał mieć z Adamem Michnikiem nic wspólnego, co w sposób jednoznaczny wówczas nam artykułował, nazywając Pana Michnika oszustem intelektualnym (podobna opinia Zbigniewa Herberta została utrwalona przez Jerzego Zalewskiego w filmie dokumentalnym "Obywatel Poeta", wyemitowanym przez TVP w 2001 r.). Oczywiście tylko osoby będące niezwykle daleko od nadającej ton naszemu życiu publicznemu "wspólnoty ludzi przyzwoitych", którą stosunkowo niedawno wskazał chyba właśnie Adam Michnik, nie wykluczają, że opinia jaką w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia Zbigniew Herbert miał i wyrażał na temat Adama Michnika, pomimo zabiegów tego ostatniego o utrzymanie dobrych wzajemnych relacji, mogła mieć pewien wpływ na ukazanie się na łamach Gazety Wyborczej, po śmierci Poety w 1998 r., tekstów i wypowiedzi, z których czytelnik miał prawo wywieść smutny wniosek, że w ostatnich latach swego życia Zbigniew Herbert miał niejakie problemy ze zdrowiem psychicznym. Zbigniew Herbert Jak wspomniałem, zdecydowałem się na napisanie tego tekstu powodowany również potrzebą odniesienia się do bardzo emocjonalnej aury wystąpienia listownego Jarosława Marka Rymkiewicza, którą to aurę uznać należy za następstwo jakże częstego i w sumie banalnego zjawiska, określanego mianem zawiedzionych uczuć. Potrzebę zabrania głosu w tej sprawie wywołała u mnie obawa, że czytelnicy listu sprzyjający jego Autorowi mogą popaść w błędne przeświadczenie, że oto wszyscy ludzie pióra, intelektualiści, których nie nazywa się dziś autorytetami, a którzy zachowali zdolność krytycznego myślenia - idącego jakże często pod prąd obowiązującym w danym czasie ocenom, tendencjom, modom itd., wyznaczanym aktualnie przez ową "wspólnotę ludzi przyzwoitych" - mieli ten sam co Jarosław Marek Rymkiewicz emocjonalny problem, objawiający się wewnętrznym przymusem radykalnej rewizji oceny osoby Adama Michnika, skutkujący żalem charakterystycznym dla osób silnie kimś rozczarowanych.Otóż tak nie jest. Znakomitym tego przykładem jest Józef Mackiewicz, wybitny polski pisarz emigracyjny, autor jedenastu książek, w tym kilku świetnych powieści, z których Sprawa pułkownika Miasojedowa (z 1962 r.) należy, w ocenie niżej podpisanego, do najwybitniejszych dzieł w historii literatury. Był też Józef Mackiewicz autorem wielu znakomitych opowiadań. O dwóch z nich ("Dymy nad Katyniem" - z 1947 r. i "Ponary - "Baza"" - z 1945 r.) tak pisał Czesław Miłosz: Józef Mackiewicz widział groby katyńskie i napisał, co zobaczył. Przypadkiem był też świadkiem, jak odbywało się mordowanie Żydów w Ponarach i też zostawił rzeczowy raport. I dopóki będzie istnieć polskie piśmiennictwo, te dwa zapisy grozy dwudziestego wieku powinny być stale przypominane, po to, żeby dostarczały miary wtedy, gdy literatura zbytnio oddala się od rzeczywistości. [Cz. Miłosz, Koniec Wielkiego Księstwa (O Józefie Mackiewiczu) , "Kultura", nr 5/ 1989 r.] Józef Mackiewicz Dorobek twórczy Mackiewicza obejmuje także wiele tekstów publicystycznych, zachwycających logiką wywodu i stylistyką. Na łamach tych ostatnich kilkakrotnie przewija się postać Adama Michnika, wspomniani są tam także, czasami z nazwiska, czasami z imienia, ludzie z Jego środowiska. Wyjątki z artykułów autorstwa Józefa Mackiewicza, które przywołuję w dalszych partiach tego tekstu, pochodzą z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, i jako takie są bardzo ciekawym świadectwem, w jaki sposób znakomity polski pisarz, zapewne najwybitniejszy spośród pisarzy polskich dwudziestowiecznych, intelektualista, wielki orędownik prawdy i wolności, patrzył na krąg osób, o którym traktują niemałe fragmenty listu otwartego Jarosława Marka Rymkiewicza. Nie wiem, czy Mackiewicz miał w tej sprawie rację, czy nie. Być może mylił się, tak jak być może myli się dziś Rymkiewicz. Oceńcie Państwo sami... Na pewno jednak, gdyby Józef Mackiewicz żył, nie czułby krzty rozczarowania poglądami i działaniami Adama Michnika, głoszonymi i podejmowanymi przez tego ostatniego po zakończeniu okresu komunistycznego zniewolenia, czyli po roku 1990. Oto zapowiadana garść cytatów: [...] Wnet Kołakowski i Michnik wojażują dalej. Przyjmowani są serdecznie przez komunistów włoskich [...]. W tym czasie w komunistycznej włoskiej Paese Sera czytamy "...Profesor Kołakowski i Adam Michnik podkreślili, że obrońcy praw człowieka ze wszystkich krajów Europy Wschodniej występują - po raz pierwszy - solidarnie, a partie komunistyczne Zachodu, dzięki eurokomunizmowi , popierają walkę o poszanowanie praw ludzkich w krajach demokracji ludowej". Następnie Kołakowski i Michnik pojechali do Paryża, gdzie tamtejsi komuniści i socjaliści zorganizowali dla nich wielką konferencję prasową z udziałem stu dziennikarzy francuskich. W trakcie spotkania połączono się telefonicznie z Jackiem Kuroniem w Warszawie [...]. Cały ten komunistyczno - socjalistyczny klimat wspierający polskich, jak uprzednio innych "desydentów" - nie antykomunistycznych - przyjęła polska prasa emigracyjna ze szczerym entuzjazmem.[...]. Powiem nie owijając w bawełnę: Adam Michnik i... towarzysze - że pozwolę sobie na ten skrót, aby nie wymieniać wszystkich świętych dzisiejszej prasy emigracyjnej - są mi ludźmi z drugiej strony barykady . Ja jestem przeciwko każdemu komunizmowi. Oni go popierają w takich postawach jak "antyrosyjski", "europejski", w plastiku "praw człowieka i obywatela". Nie można zwalczać komunizmu i jednocześnie go popierać. Powyższe cytaty pochodzą z tekstu "Na drodze wielkiego ześlizgu (II)", opublikowanego w londyńskich "Wiadomościach" (nr 45 z 1977 r.). Na marginesie listu J. M. Rymkiewicza zdań kilka... - część 2/2>Strona główna>
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2262 odsłony
Komentarze
janusowe oblicze Michnika
26 Października, 2010 - 13:36
Sądzę, że Adam Michnik miał kilka twarzy: inną dla Polaków, o których wiedział, że każda forma komunizmu jest im wstrętna, inną dla zachodniego lewactwa, z którym zapewne czuł ideową bliskość i skąd czerpał finansowe i prestiżowe korzyści. Słowem-dla każdego coś miłego, a dla Michnika zyski. Z dzisiejszej perspektywy nawet jego pobyt w więzieniu ( w miarę upływu lat, coraz dłuższy) wydaje sie niejasny-z własnego doświadczenia wiem, że o żadnym pisaniu książek, które bohaterski A.M.tam płodził, w moim więzieniu nie mogło być mowy.A sfilmowana scena z więzienia, gdy waleczny A.M. szarpał się ze służbami ,(którą zarejestrowali kamerzyści, którzy właśnie przechodzili przypadkiem obok?) też poddaje w wątpliwość autentyczność wersji oficjalnej. Czy kiedykolwiek poznamy prawdziwą biografię dzisiejszego oligarchy medialnego?
Leopold
Re: Na marginesie listu J. M. Rymkiewicza zdań kilka... - część
26 Października, 2010 - 18:33
Czy wyjazd Michnika do Moskwy 10 kwietnia 2010 i kilka następnych w newralgicznych momentach nie wskazywałby jednoznacznie na jego uwiązanie przy GRU?
W końcu tradycje rodzinne do czegoś zobowiązują ;)
Pozdrawiam
Sigma
Re: Na marginesie listu J. M. Rymkiewicza zdań kilka... - część
26 Października, 2010 - 18:54
Myśle że warto dodać do tematu:Kazimierz Odojewski ("Rzeczpospolita" nr 129 z 4-5 czerwca 2005 r.)
Żenujący spór
Jest rok 2005. Drugi kwartał. Procesy o spuściznę po Józefie Mackiewiczu wloką się przed sądami III Rzeczpospolitej już wiele lat. Z jednej strony rodzina pisarza, różne pisma, wydawnictwa, nawet Polska Fundacja Katyńska, a z drugiej strony - mieszkająca od końca lat 60., a może początku 70. w Anglii, Nina Karsow-Szechter.
Kim ja jestem w tej sprawie? Kim jest Nina Karsow-Szechter? Co mi wiadomo o całej tej sprawie? Co sprawa ta znaczy dla historii literatury polskiej? Co dla historii w ogóle i dla stosunków polsko-rosyjskich w szczególności? Bo i dla tych ostatnich znaczy wiele. Mackiewicz był bowiem naocznym świadkiem rozkopywania przez Niemców w 1943 roku grobów katyńskich, pierwszym autorem ogłoszonych o Katyniu świadectw, reportaży i wspomnień, a następnie przez lata człowiekiem, który swoimi publikacjami sprawę sowieckiego mordu utrzymywał na Zachodzie w napięciu na forum opinii publicznej. Czy uda mi się odpowiedzieć na wszystkie wyżej stawiane pytania, czy tylko na niektóre? A może jedynie potrafię wyłożyć, co o tym sądzę, czego się domyślam? Spróbujmy.
Znałem Józefa Mackiewicza długo. Najpierw listownie, potem telefonicznie, wreszcie od połowy 1975 roku bezpośrednio. Początkowo była to znajomość dwóch autorów, potem przyjaźń ludzi sobie bliskich. Dużo o sobie wiedzieliśmy, ale była też obszerna sfera, o której się nie mówiło - do niej należały wszelkie kontakty z krajem, tu obowiązywała żelazna zasada konspiracji. Dopiero dużo później dowiedziałem się, jak Mackiewicz kontaktował się z ludźmi z Polski, szczególnie z rodziną; jego żona, Antonina, mieszkająca w Warszawie, zmarła w 1973 roku, jego siostra, Seweryna, w drugiej połowie lat 90.
Nina Karsow-Szechter pojawiła się w naszych rozmowach dopiero w drugiej połowie lat 70. Nie mówiło się o niej wiele. Może trochę więcej poświęcała jej słów towarzyszka życia Mackiewicza, Barbara Toporska, szczęśliwa z każdego okruchu zainteresowania twórczością i osobą Józefa. Wtedy człowieka bardzo samotnego, skłóconego z dużą częścią środowiska emigracyjnego, zwłaszcza w Anglii, środowiska nie mogącego mu wybaczyć zarówno diametralnie innego zdania na aktualne i sięgające historii niedawnej tematy polskie, jak i wojowniczego temperamentu w dyskusjach. Wtedy również człowieka boleśnie separowanego od spraw polonijnych, zmuszonego nieraz z trudem przebijać się do druku, czy nawet w ogóle po polsku nie drukowanego, "karnie" odsuniętego od możliwości literackich zarobków, realnie liczących się zresztą jedynie w RWE (Radio Wolna Europa); tu nie będę daleki od prawdy, jeżeli użyję słów - człowieka zaszczutego. A więc czułego na każdy, najmniejszy nawet przejaw ludzkiej sympatii, na deklarowaną chęć niesienia mu pomocy, czy nawet tylko okazane mu zainteresowanie.
Co z tamtego okresu utrwaliła na temat Niny Karsow-Szechter moja pamięć? To mianowicie, że z pisarską parą nawiązała kontakt jakaś młoda kobieta, która wyemigrowała z mężem z Polski do Anglii, mieszka w Londynie i pracuje w jakimś wydawnictwie brytyjskim. Że ma zamiar "chałupniczymi" metodami przygotowywać do druku różne polskie teksty. I że pyta, czy Józef Mackiewicz zaryzykowałby skład któregoś ze swoich tekstów przez nią zrobiony. Skład i potem wydanie.
Już wówczas zainteresowało mnie to, co znaczyć miało sformułowanie o owym składzie - "chałupniczymi" metodami? Otóż, zapamiętałem wzruszającą historyjkę opowiedzianą mi przez Barbarę Toporską. Że ta młoda emigrantka w Londynie, wieczorową porą (jak ich poinformowała), już po pracy, zostaje w siedzibie wydawnictwa i z mozołem przygotowuje skład do druku polskich tekstów. Zaliczały się wówczas do nich chyba tylko utwory literackie jej męża, Szymona Szechtera. Może były tam jeszcze pomiędzy obydwiema paniami dodatkowe wyjaśniające listy, może telefony; tego nie pamiętam. W każdym razie Mackiewicz na propozycję z Londynu przystał. Tak to powstało wkrótce wydawnictwo Niny Karsow-Szechter, które (był to głęboki ukłon w stronę pisarza) nazwała, od tytułu jednej z jego książek, wydawnictwem Kontra, i w tym to wydawnictwie zaczęła później druk i rozpowszechnianie kolejnych literackich i publicystycznych pozycji Józefa Mackiewicza.
Przypominam sobie, że cieszyło mnie to razem z nim. Również i to, że po latach kłopotów, pisarskiego nieurodzaju na rynkach wydawniczych (bo nieukazywania się jego książek nie rekompensowało trafianie ich do Polski od 1975 roku na falach RWE), po niepublikowaniu na łamach dużej części emigracyjnej prasy jego utworów publicystycznych (zwłaszcza po zamknięciu londyńskich "Wiadomości"), po różnych innych przykrościach i upokorzeniach, może on wreszcie odetchnąć i znowu uświadomić sobie swoją przydatność i znaczenie. Nie był to już wtedy człowiek zgorzkniały, jak ten, którego kiedyś wcześniej poznałem. To cieszyło mnie również. Choć - jak mi się zdaje - przyjął wówczas, że Polska nieprędko odzyska niepodległość, że to jeszcze kilkadziesiąt lat potrwa, jak kiedyś zabory. Ale był przekonany, że on na tę ewentualność twórczość swoją przygotował i zabezpieczył możliwie jak najlepiej: o jego literackie sprawy w kraju (a zaczęły się tam ukazywać druki samizdatowe) miała troszczyć się córka, Halina, mieszkająca w Warszawie, druki na Zachodzie zaś pozostawały w jego osobistej gestii; ukazywały się teraz głównie w wydawnictwie Kontra. Ta zadowalająca sytuacja trwała do jego śmierci, a może nawet jeszcze dłużej, bo do odzyskania przez kraj niepodległości. Wtedy to bowiem ujawniły się wydarzenia, które kazały spojrzeć inaczej (na razie tylko nieco) na los, zdawałoby się, tak dobrze uporządkowanej przez pisarza jego spuścizny literackiej.
Wpierw były to sygnały z Polski, że run na książki Józefa Mackiewicza został stanowczo powstrzymany z Londynu przez, legitymującą się prawem własności "praw autorskich" tego pisarza, Ninę Karsow-Szechter. Jeszcze wtedy spotykałem tę panią osobiście. Przyjeżdżałem co roku na Międzynarodowe Targi Książki do Frankfurtu nad Menem. Zatrzymywałem się tam kilka dni, przygotowywałem jakąś obszerną audycję dla RWE o literaturze, ale zawsze znajdowałem czas, żeby spotkać się z Niną Karsow-Szechter, zaprosić ją na kawę, porozmawiać. Tu muszę przyznać, że z początku nie orientowałem się zbyt dobrze w "sprawie", byłem przecież przygotowany na tryumfalny "powrót" pisarza do kraju i, jak mi się zdawało, zrozumiałą radość z tego powodu jego londyńskiej wydawczyni. Pierwsze sygnały alarmowe, że coś jest "nie tak", że jest inaczej, zaczęły napływać od krajowych wydawców do RWE bodajże w 1992 roku dopiero. Rodzina pisarza w kraju (być może zrazu zdezorientowana, podobnie jak ja) nie skarżyła się - a przecież znałem z może dwóch, może trzech spotkań jego córkę Halinę, świetnie natomiast znałem od lat sześćdziesiątych jego siostrzeńca Kazimierza Orłosia. Jeszcze bodajże w 1991 roku Nina Karsow-Szechter próbowała mi tłumaczyć swój zakaz publikacji książek Mackiewicza i o Mackiewiczu w Polsce jakimiś niepoważnymi propozycjami krajowych wydawców, jakimiś trudnościami i zawiłościami prawnymi. Muszę przyznać, że nie rozumiałem. Ale do głowy mi nie przychodziło, aby owe "zawiłości" prawne to była już wtedy zupełnie serio dokonywana ze strony Niny Karsow-Szechter próba zawłaszczenia praw autorskich pisarza.
Żyły wtedy przecież jego dwie córki, jedna z nich, Halina, prowadziła sprawy literackie ojca w kraju przez lata należycie i z powodzeniem. Nawet gdyby zostały przez ojca wydziedziczone, to z jego majątku należała się im jakaś tam cząstka, tak zwany zachowek bodajże. Więc może na samym początku działalności prawnej Niny Karsow-Szechter (bo wydawniczej działalności w kraju nie było żadnej) było moje zdziwienie i zakłopotanie tylko, potem dopiero zdumienie, przerażenie i rodzące się podejrzenia. Podobne zdumienie i podejrzenia zaczęły trapić również najpoważniejszą moralnie instytucję emigracyjną, "Kulturę" paryską, z którą byłem w stałym kontakcie; mam przecież wymienione na ten temat z red. Giedroyciem listy.
A oto, jakiego losu doczekały się książki Józefa Mackiewicza w kraju po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Przez chyba dwa pierwsze lata nie ukazywały się w ogóle, a jeżeli już coś z jego pism się ukazało, wydawcy otrzymywali od Niny Karsow-Szechter listy z pogróżkami skierowania sprawy do sądu i żądaniami pieniężnych odszkodowań, albo Nina Karsow-Szechter rzeczywiście wytaczała wydawcom czy czasopismom w Polsce procesy; jak rozumiem - o kradzież. Po pewnym czasie, kiedy wszystko to stało się głośne i kiedy wreszcie rodzina pisarza w kraju zorientowała się, co w trawie piszczy i zaczęła dochodzić swoich praw, a ileś piór w Polsce zaczęło na łamach prasy (już z oburzeniem) poruszać tę aferę, Nina Karsow-Szechter wpuściła do kilku księgarń krajowych jego książki w śladowych ilościach ze zdumiewającym nadrukiem, głoszącym, że jest do rozprowadzania tych dzieł zmuszona, choć Mackiewicz w takiej jak III Rzeczpospolita Polsce nie życzyłby sobie wśród czytelników zaistnieć.
Nie wiem, czy Nina Karsow-Szechter była powiernikiem duchowym pisarza, kimś w rodzaju spowiednika (nikt z przyjaciół nie został o takiej jego przedśmiertnej wizji przyszłej Polski poinformowany), czy może poczuła się kimś w rodzaju Roosevelta skrzyżowanego z Lloyd George'em i jakąś tam nową Ligą Narodów, i uznała, że Polska musi u niej uzyskać zatwierdzenie swej niezawisłości, prawdziwości itd. Może podobnie myślała i myśli także klika adwokacka wynajmowana przez nią do poszukiwań różnych papierków i dowodów w Polsce i na Litwie; chociażby, że był ze swą mieszkającą w Warszawie żoną rozwiedziony, jego zaś żoną aktualną była Barbara Toporska.
Żenujący spór i procesy o spadek po pisarzu nie dotyczą oczywiście poważniejszych dóbr materialnych. Józef Mackiewicz - prócz tapczanu, dwóch fotelików, nocnego stolika, stołu kuchennego, który był czasem także jego biurkiem i za tym stołem drewnianej ławy, na której sadzał gości z konieczności opierających się plecami o ścianę z półką, gdzie niewiele mieściło się książek prócz jego własnych dzieł - nic nie posiadał. A książki, przynajmniej te z wyższej, jak się w kraju mówi, półki, to wiadomo: żaden dzisiaj dochód. Dobrze, gdy pokrywają chociażby koszta swego wydania. Więc o żadne pieniądze tutaj nie chodzi. Chodzi zapewne o coś zupełnie innego. Spróbujmy więc przybliżyć się do tej prawdy. Wpierw jednak o fazach (tych, które ja dostrzegłem) prób przywłaszczenia sobie spuścizny literackiej pisarza.
Barbara Toporska przeżyła Józefa Mackiewicza tylko o kilka miesięcy (rak, jak gdyby uśpiony, kilkakrotnie operowany, a jak twierdzili zdumieni lekarze, zatrzymany wolą chorej, zaczął natychmiast po śmierci Józefa pracować). Widziałem się z Barbarą Toporską jednego z ostatnich dni przed przewiezieniem jej do kliniki. Zaprosiła mnie, a właściwie wezwała telefonicznie do swego mieszkanka przy Windeckstrasse. Zajęta była rejestrowaniem zawartości kartonów i skrzyń z wydobytymi z szaf i z piwnicy rękopisami utworów Mackiewicza, listami do niego i kopiami jego listów do różnych ludzi i instytucji, kalendarzami, prowadzonymi niezbyt systematycznie dziennikami, teczkami pełnymi notatek, licznymi dokumentami Józefa i, być może, także swoimi, była przecież pisarką. Chciała mnie poinformować, co się z tym całym archiwum stanie. Kartony i skrzynie miały zostać odtransportowane do polskiego Muzeum Raperswilskiego w Szwajcarii. Wkrótce też przyjechać miała z Londynu do Monachium Nina Karsow-Szechter. Przyjechała. Towarzyszyła potem w klinice umierającej. Zajęła się później formalnościami związanymi z jej zgonem (w Niemczech piętrowymi, jeśli chodzi o cudzoziemca), spopieleniem zwłok (znowu formalnościami piętrowymi) i przygotowaniami (formalnościami jeszcze bardziej piętrowymi) do transportu urny do Anglii, gdzie został wcześniej pochowany Józef Mackiewicz. Oczywiście, we wszystkich tych czynnościach pomagali jej przyjaciele pisarskiej pary z Monachium.
Tu właśnie Nina Karsow-Szechter dokonała pierwszej próby przywłaszczenia sobie tego, co po Mackiewiczu i jego towarzyszce pozostało, przedstawiając się jako córka Barbary Toporskiej i za taką została w pierwszej chwili przez władze sądowe (Nachlassgericht) w Monachium prawnie uznana. Dzięki jakim fortelom zdołała tej sztuczki dokonać - nie wiem. Bardzo to dziwne, niemieckie urzędy bowiem o wszystko można pomawiać, ale nie o to, że się mylą. W niemieckich urzędach co jak co, ale "Ordnung muss sein". Więc dlaczego wbrew temu umiłowaniu przez Niemców ordnungu stało się inaczej? Może to obecność Niny Karsow-Szechter przy konającej uwiarygodniła jej kłamstwo, może załatwianie przez nią szpitalnych, ubezpieczeniowych i innych likwidacyjnych formalności? Może, jak mówili w Monachium wówczas jedni znajomi, okazane listy od Barbary Toporskiej z nagłówkiem "moja córeczko", może to wreszcie, że Niemcy do dzisiaj, mając do czynienia z przedstawicielem narodowości żydowskiej, stają na baczność, jak mówili inni - nie pamiętam.
Pierwsza przywłaszczeniowa runda wypadła dla Niny Karsow-Szechter pomyślnie, bo kiedy ja później, zaopatrzony w legitymację prasową i odpowiednie pismo dyrekcji RWE, pojawiłem się z pytaniami w monachijskim Sądzie Spadkowym, wydano mi kopię dokumentu, w którym Nina Karsow-Szechter, nazywana w nim córką Barbary Toporskiej, z kolei nazywanej tam żoną Józefa Mackiewicza, dziedziczy po nich wszystko. Dokument ten w tłumaczeniu polskim ogłosiłem swego czasu bodajże w "Rzeczpospolitej". Kiedy jednak ten niemiecki dokument nie chwycił (zbyt znany był w Polsce życiorys Niny Karsow-Szechter), jęła się ona innego sposobu. Mianowicie, zaczęła się powoływać na korespondencję z pisarską parą, na jakiś testament Mackiewicza przekazujący prawa autorskie Barbarze Toporskiej, na testament czy też listy do siebie w tej sprawie samej Barbary Toporskiej (nigdzie do dzisiaj w Polsce testamentów tych sądom nie przedstawiła ani nie zalegalizowała), na prawa nabyte przez wydawanie jego dzieł wreszcie. Sprawa długa i zawikłana, nie jestem prawnikiem, żeby ją rozplątywać.
Jednakże próba zawłaszczenia praw autorskich Mackiewicza i utrzymania statusu ich właściciela jest dla mnie dość jasna. Pisałem o tym już parokrotnie w czołowych pismach krajowych. Nina Karsow-Szechter nigdy nie zaprotestowała, nie zaskarżyła mnie o zniesławienie, nasyłając na mnie jedynie polemistów, jak chociażby bydgoskiego osiołka dziennikarskiego, który nie potrafiwszy uderzyć wprost, oskarżył mnie przeogromnym artykułem w tamtejszej prasie o antysemityzm, a to dlatego, że Ninę Karsow-Szechter nazywałem Niną Karsow-Szechter, a Szechterzy są w Polsce podobno - jego zdaniem - synonimem Żyda. Przypuszczam, że właśnie za atak na mnie, za to zaskakujące oskarżenie mnie w prasie bydgoskiej wydawczyni z Londynu dziennikarzowi z Bydgoszczy zapłaciła opublikowaniem mu w Londynie po polsku książki o Mackiewiczu, nieprzeznaczonej (podobnie jak dzieła Mackiewicza) do rozprowadzania w Polsce, niedostępnej w Polsce, co - nie mam powodu inaczej nazywać - było zapłatą za wspólnictwo w tym wielkim oszustwie.
Do Polski, jak napisałem wyżej, książki Józefa Mackiewicza docierają śladowo z owym idiotycznym nadrukiem. Ale już rozprowadzanie jego dzieł i popularyzowanie szerzej w innych krajach jest przez Ninę Karsow-Szechter całkowicie uniemożliwiane. Na odmowy przekładów skarżą się wydawcy z Ukrainy i Litwy, odmówiła też zezwolenia na przekład wydawnictwu francuskiemu, czy też w ogóle nie odpowiedziała. To tyle, co ja wiem. A zdaje mi się, że nie wiem wszystkiego. Nina Karsow-Szechter nie zezwala też w Polsce nawet na wykorzystywanie większych cytatów z jego twórczości; grozi za to procesami albo swe pogróżki urzeczywistnia. Poza tym, tam gdzie może, hamuje prace badawcze nad jego twórczością; jednym z takich jaskrawych przykładów tego procederu jest położenie ręki na części zasobów Archiwum Emigracyjnego, założonego przy Uniwersytecie Toruńskim. Udało jej się przekonać rektora tegoż uniwersytetu, że to ona jest też właścicielką licznych listów Mackiewicza do jego przyjaciela mieszkającego w Anglii, literata emigracyjnego Janusza Kowalewskiego. W ten sam sposób udało jej się zablokować dostęp do wglądu do listów Mackiewicza pisanych do londyńskich "Wiadomości", znajdujących się w tymże archiwum. A przecież taka totalna blokada materiałów, dla których nie istnieje zastrzeżenie czasowego ograniczenia ich publikacji, jest w Polsce niezgodna z prawem.
Chciałbym tu przytoczyć jeszcze jeden, szczególnie jaskrawy przykład hamowania wiedzy o pisarzu i o jego działalności związanej z Katyniem. A przez to samo o Katyniu w ogóle. Otóż w 1997 roku nakładem wydawnictwa warszawskiego Antyk i Fundacji Katyńskiej ukazała się książka zawierająca katyńskie relacje Mackiewicza, jego potykania się w tej sprawie z opinią polskiej emigracji i w ogóle Zachodu, oraz różne jeszcze inne dokumenty katyńskie. Tytuł książki - "Katyńska zbrodnia bez sądu i kary". Książkę przygotował do publikacji profesor Jacek Trznadel. Otóż po jej wydaniu, cały komitet redakcyjny został pozwany do sądu i - tu proszę o specjalną uwagę - książka przez sąd III Rzeczypospolitej została zatrzymana, jej rozprowadzanie zostało zabronione. Przez sąd III Rzeczypospolitej, powtarzam, nie Ludowej, ale Trzeciej, żeby nikt nie miał wątpliwości. Bo - według adwokata Niny Karsow-Szechter przy tej sprawie, Andrzeja Leguta - "wydanie książki Józefa Mackiewicza nastąpiło bezprawnie z naruszeniem woli zmarłego Autora", a w uzasadnieniu: "bo wydanie książki Józefa Mackiewicza w Polsce było sprzeczne z wolą Autora. Taką dyspozycję przekazał on swej żonie i powódce". Otóż, nie wiem, kto tu jest wariatem. Może zresztą i Sąd Wojewódzki w Warszawie, IV Wydział Cywilny, który książkę Józefa Mackiewicza skazał na już sześć lat trwające gnicie w piwnicach wydawnictwa. A może to ja śnię o jakiejś III Rzeczypospolitej, a tymczasem nie wyszliśmy wciąż jeszcze z Polski Ludowej.
Zastanawiam się, co za tą działalnością Niny Karsow-Szechter się kryje, kto to wszystko finansuje (bo już tylko adwokaci to sumy ogromne!), kto jeszcze na tej dziwnej szachownicy przesuwa figury? Jakie korzyści ktoś z tego czerpie? Ona? Coraz większe mnie trapią wątpliwości, że to tylko ona. Bo może ktoś znaczniejszy? W którego rękach jest ona jedynie pionkiem? Jednym słowem, ażeby krótko, jest to zastanawiająca działalność na niekorzyść literatury polskiej. To pierwsze. W głowie się nie mieści, że może być prowadzona przez jedną osobę, bez wspólnictwa, bez finansowej pomocy. Jest to działalność okrutnie tę literaturę okaleczająca, przy niewybaczalnej opieszałości i ślepocie sądów III Rzeczypospolitej, przy obojętności naszej prasy, przy powszechnej niewiedzy Polaków i przy lekceważeniu tej sprawy przez opinię publiczną. A drugie: jeszcze bardziej zastanawiające jest to, że cała ta afera ma miejsce wtedy właśnie, kiedy sprawa Katynia - miast, w związku z oddalaniem się w czasie - zabliźnić się, ulegać powolnemu wyciszeniu, przeciwnie, zaognia się z roku na rok, rany nie chcą się zagoić. Rosja bowiem nie chce tej zbrodni ukazać we właściwym jej, wyjątkowym świetle i wymiarze w odróżnieniu od mordów innych, chociażby gułagowych, mających prawnie inny charakter, nie chce wydać całej pozostałości akt tej sprawy, nie chce ujawnić pełnej listy sprawców, a przecież - jak niedawno wyczytałem w jednym ze źródeł rosyjskich - było ich około dwóch tysięcy - w ogóle w tej sprawie pokazuje Polsce plecy. W tej sytuacji, owe w kilku miejscach dokonane na początku sowieckiej okupacji przez komunistów rosyjskich mordy na polskich jeńcach, stają się teraz na forum międzynarodowym coraz częściej "sprawą" między Polską a Rosją nie natury historycznego sporu jedynie, ale zupełnie współczesnego sporu politycznego. I może z myślą o tym sporze należy przyjrzeć się uważniej i czujniej aferze z próbą niszczenia twórczości jednego z głównych świadków tamtych zbrodni.
Pozdrawiam
Sigma