Wir sind Slaven! Nicht Sklaven!

Obrazek użytkownika Oz
Blog

Wir sind Slaven! Nicht Sklaven!

Niby to subtelna różnica. Raptem jedna, bezdźwięczna literka. Choć dla Polaków jakże istotna! Wszak nasze ukochane słowo, przecinek, przerywnik oraz, jak twierdził prof. Miodek, wyrażenie emfatyczne się właśnie na tę literę zaczyna. A jednak istotna różnica. Slave, z niemieckiego, oznacza Słowianin. Sklave, z tego samego języka, to niewolnik. Jakoś mi się nie wydaje, by tak subtelna różnica powstała bez powodu.
Ale nie chcę tutaj nikogo zanudzać moimi wywodami lingwistycznymi. Bardziej w tej chwili interesuje mnie sytuacja na Ukrainie i to, co się w okół tego dzieje. Wróćmy zatem do źródła problemu, bo zwykle wszystko się tam wyjaśnia:

Jest rok 2005. W Kijowie szaleje "Pomarańczowa Rewolucja". Wielu prominentnych polityków spieszy na Ukrainę, och aż sobie o mało nóg nie połamali, byleby tylko pokazać, jakimi wielkimi są przyjaciółmi Ukrainy, Ukraińców i Rewolucji. Ludzie zebrani na placu oczywiście się z tego cieszą. Padają nawet komentarze, że ci, czy tamci zawsze byli naszymi przyjaciółmi i cieszymy się, że są teraz z nami, w tych trudnych chwilach.

Rewolucja dobiega końca. Na szczęście nie było zbytnich strat. Może służby miejskie przez kilka dni miały trochę ciężej i nie mogły już sobie posiedzieć przy piwku i powspominać, jak to za rewolucji było dobrze, tylko trzeba było po niej właśnie posprzątać. Juszczenko zostaje pierwszym demokratycznym prezydentem tego kraju, a Tymoszenko premierem. Sielanka, nie ma co. Od jutra żyjemy jak Europejczycy z zachodu, panowie kozacy. Od jutra to my jesteśmy pany.

Nic z tych rzeczy. Okazało się, że ani Juszczenko, ani Tymoszenko niespecjalnie są przygotowani do rządzenia krajem, który, po trosze na ich usprawiedliwienie, zastali w opłakanym (co i tak uważam za eufemizm) stanie. Sowieci i ich następcy wiedzieli, co ukraść, by najbardziej zabolało. Nagle się okazuje, że trzeba podpisywać umowy korzystne dla kraju, nagle trzeba renegocjować warunki starych umów i traktatów, no bo skoro jest nowa władza, to i nowe warunki. Zaczynają się przepychanki, sprzeczki i małe potyczki.

Julia ląduje na bruku. Ukraińcy się przebudzili. Zobaczyli, że nie tędy droga. I znów uśmiechają się do Rosji. Lecz dzielna Julia się nie poddaje. Jest przekonana o słuszności swojej drogi i niczym św. Jerzy w spódnicy gna na przód, naprzeciw smoka. W końcu się udaje. 2007. Powstaje koalicja, na której czele staje Tymoszenko, w roli premiera. W rok później, ponownie, pojawiają się zarzuty w stosunku do niej o zdradę interesów narodowych i działanie na rzecz Rosji (sic!). Nie trzeba wspominać, że najgłośniej krzyczy zepchnięta do opozycji, partia prorosyjska (sic!).

Nic to! W 2010 roku odbywają się wybory prezydenckie. W pierwszej turze Julia Tymoszenko uzyskuje 25% głosów i przechodzi do drugiej tury, gdzie stanęła w szranki z Wiktorem Janukowyczem. Uzyskuje ok. 45% głosów. Tak blisko, a jednak tak daleko.

Jeszcze w tym samym roku wszczęto przeciwko niej postępowania o defraudację, sprzyjanie interesom rosyjskim, zawieranie niekorzystnych umów dla Ukrainy. W 2011 zostaje "tymczasowo" aresztowana. W październiku tego roku zostaje skazana, a wyrok uprawomocnia się w 2 miesiące później.

Jest rok 2012. Zbliża się największe, europejskie święto piłkarskie - EURO. Organizatorami są Polska i Ukraina. Dotychczas nikt nie poruszał kwestii Julii Tymoszenko. Niemcy tylko po ogłoszeniu wyników losowania kraju, który będzie gospodarzem tego turnieju, cichutko przebąkiwali, że właściwie to oni z Polakami mogliby się tym zająć a nie Ukraińcy. Jeszcze ciszej, prawie niesłyszalnie, mówiło się, że właściwie mogłyby się one odbyć tylko w Niemczech.

Kwiecień 2012. Całą Europą wstrząsają wybuchy w Dniepropietrowsku. Cztery bomby, wielu rannych, chaos, nikt nie wie co się stało. Wybitni polscy eksperci, znawcy zachować społecznych, bomb, terroryzmu i wpływu rozmnażania się mrówki środkowo-azjatyckiej na populację diabła tasmańskiego pieją, że to z całą pewnością był zamach terrorystyczny, z całą pewnością wymierzony w Euro, a niekiedy, co po niektórzy nawet ośmielają się sugerować, że może chodzić o Julię Tymoszenko. Przecież ona się w tym mieście urodziła! To na pewno nie przypadek!

Nagle słychać głos Żelaznej Kanclerz, że skoro tam tak niebezpiecznie, to nie ma potrzeby, by "jej" Europejczycy tam jeździli i narażali życie. W końcu nie wiadomo, co się jeszcze może wydarzyć w takim państwie. Które na dodatek nie jest przygotowane do ochrony ludzie przed takimi wydarzeniami. Niemcy sobie zdecydowanie lepiej z tym poradzą.

Ciekawi mnie kilka spraw. Po pierwsze, dlaczego Niemcy tak szybko i tak energicznie zaczęli krzyczeć o odebraniu Ukrainie mistrzostw? Właściwie mógłbym od razu odpowiedzieć na to pytanie: Ostatnio, jak wszyscy wiemy, szaleje kryzys w Europie. Niemcy, nawet jeśli naprawdę trzymają się na powierzchni, to i tak cienko przędą. A to jest sytuacja nie do pogardzenia - czysty zysk, bez ponoszenia większych kosztów (porównajmy sobie koszty poniesione przez choćby Polskę a ile musieliby teraz wydać Niemcy na infrastrukturę i stadiony).

Sprawa przechodzi bez echa. Owszem, FIFA coś tam przebąkuje, że może ewentualnie, ale to w wyjątkowych okolicznościach, że tak pochopnie nie można.

Niemcy wymyślają bojkot EURO. Właściwie raz chcą bojkotować całość, raz chcą tylko ukraińską część, a raz je przenosić na kolejny rok. Wszystko pod przykrywką Julii Tymoszenko i jej rzekomo niesprawiedliwego traktowania. Politycy europejscy (z wyłączeniem Sarkozyego, który walczy właśnie o przetrwanie, mając do dyspozycji Wielką Armadę toczy z Hollandem walkę na wykałaczki) obawiając się niemieckiej reakcji i wpływu tego kraju na politykę europejską, a co za tym idzie i pośrednio (choć coraz mniej) na ich narodową politykę, przyklaskują temu.

Jednakże nie usłyszałem jeszcze ani jednego polityka, który zadałby rzeczowe pytanie: No dobra, ale jeśli rzeczywiście jest winna? Jeśli naprawdę wzięła pieniądze, o które jest oskarżana? Poza tym od rozstrzygania takich spraw są sądy krajowe (które już orzekły), Trybunał w Strassburgu i Trybunał w Helsinkach. Dlaczego mają się tym zajmować politycy? Czyżby byli nietykalni?

Zachód jest interesowny. Nie ma się co oszukiwać. Spójrzmy choćby na przykład rewolucji arabskiej:
Gdy kotłowało się w Egipcie - nikt nie pomógł, ale wszyscy o tym mówili;
Gdy kotłowało się w Libii - wszyscy pomagali, ale nikt nie mówił dlaczego (niby z dobroci serca i dla ludu libijskiego, ale jak się później okazało, na terytorium tego kraju znajdują się złoża, które stanowią 13% światowych zasobów ropy.
Gdy kotłowało się w Syrii - nikt jakoś nie kwapi się, by tam wejść i zrobić porządek. Dlaczego?

Euro 2012, wydarzenia na Ukrainie, całe to zamieszanie w okół jednej i drugiej sprawy, który, mimo tego, co próbuje się udowadniać, nie są ze sobą w żaden sposób powiązane, sprawiły, że zacząłem się głęboko zastanawiać. Kiedy przeszliśmy od "Slaven" do "Sklaven"?

Brak głosów

Komentarze

Nie zapominajmy również o kreaturze Steinbach, która głośno popiera bojkot. To musi śmierdzieć i śmierdzi.

Vote up!
0
Vote down!
0
#251445

P. Steinbach to temat rzeka i myślę, że nie jedną książkę na temat jej nieprawości i nieprawidłowości myślenie można napisać. Niemniej jednak - na mój gust ostatnie wydarzenia na Ukrainie i reakcja Niemiec wyglądają bardzo, ale to bardzo podejrzanie.

Vote up!
0
Vote down!
0

Jeśli Bóg z nami, któż przeciw nam?

#251498

Przez cały czas prezydentury Juszczenki Tymoszenko dosłownie żarła się z nim o władzę i wpływy. "Przepychanki, sprzeczki i małe potyczki" to zdecydowanie za słabe określenia na to, co się tam rozgrywało. Żadne z nich nie myślało o kraju i jego racji stanu, lecz o własnych ambicjach. Wspólnie zaprzepaścili dorobek "pomarańczowej rewolucji". A Rosjanie i Janukowycz zacierali ręce. Krążyły wiarygodne opinie, że Tymoszenko zawierając układ gazowy z Rosjanami chciała pozyskać sobie ich poparcie w wyborach prezydenckich. No i co wyszło z tych rachub? Teraz piękna Julia ma czas przemyśleć w celi wszystkie swoje poczynania i może nawet żałuje...?

Vote up!
0
Vote down!
0
#251517