Gibraltar i Smoleńsk. Dwie tragedie, jeden mechanizm?

Obrazek użytkownika Piotr Jakucki
Kraj

 Koniec roku 2011. Jak zawsze czas podsumowań odnoszący się przeważnie do wydarzeń wywołujących dobre lub złe emocje, a co za tym idzie - subiektywny. Dla mnie czas się zatrzymał 10 kwietnia 2010 r. Przez pryzmat smoleńskiej tragedii, co najmniej dotąd jak długo nie poznamy przyczyn i okoliczności, w których zginęła polska delegacja, będę oceniać nasze tu i teraz. Tamten sobotni poranek był w końcu – obok straty i bólu- jednym z największych testów dla państwa, wtedy jak nigdy wcześniej mogliśmy powiedzieć: sprawdzam. Po dwudziestu miesiącach od tragedii i tylu samo prawie miesiącach śledztwa, które należy opatrzyć wielkim cudzysłowem, diagnoza jest jednoznaczna: nie przysunęliśmy się do prawdy o tragedii o krok. Owszem, zespół parlamentarny z pomocą naukowców ze Stanów wykluczył zderzenie tupolewa z brzozą, dobre oczywiście i to, jednak w dalszym ciągu nie wiemy co się stało 10 kwietnia 2010 i z jakich konkretnie przyczyn ludzie nam bliscy – bez względu na to, czy dane nam było się osobiście poznać czy nie, przymiotnik „bliscy” podkreślam z całą mocą – zginęli.

Pamiętam jak w programie Dariusza Baliszewskiego z lutego 2008 r., poświęconemu katastrofie  gibraltarskiej wypowiadał się m.in. Antoni Chudzyński, były sekretarz ministra Tadeusza Romera, major brytyjskiego kontrwywiadu MI 6, według którego „nigdy nie było żadnej katastrofy gibraltarskiej”. Zdaniem Chudzyńskiego w samolocie, który został wyłowiony z wód Gibraltaru, w ogóle nie było ciała generała Sikorskiego, a Naczelny Wódz i premier Rządu Polskiego na Uchodźstwie miał zostać zamordowany wcześniej w Pałacu Gubernatora.
 
Co ma wspólnego Gibraltar ze Smoleńskiem, można się spytać? Otóż, w przypadku Gibraltaru i Smoleńska mamy to samo: wiemy, że doszło do tragedii, znamy bilans strat, ale wiemy też na pewno, że nie było tak jak się nam to przedstawia. W jednym i drugim przypadku jest całe mnóstwo dziur i niekonsekwencji w oficjalnych wersjach, podobnie zarówno w przypadku Gibraltaru, jak i Smoleńska sprzeczne są relacje świadków. Jedni, jak na przykład Jacek Sasin, widzieli ciała ofiar na Siewiernym, inni, jak dajmy na to operator Sławomir Wiśniewski, nie widzieli szczątków poległych na sugerowanym miejscu zdarzenia. Podobnie było z relacjami dotyczącymi obrażeń, jakie miał odnieść  gen. Władysław Sikorski – od jedynie „małej dziurki w oku” po zmasakrowaną twarz „z mózgiem na wierzchu”. W obu przypadkach jest też podawany do publicznej wiadomości zupełnie niejasny i nieprawdopodobny przebieg „katastrof”. Katastrofy takie się po prostu nie zdarzają.
 
„Nigdy się prawdopodobnie nie dowiecie czy oni przeżyli tę katastrofę i ile minut lub godzin żyli po tej katastrofie i czy w związku z tym była im udzielana jakakolwiek pomoc” – mówiła 22 grudnia Małgorzata Wassermann, córka śp. Zbigniewa Wassermanna, podczas posiedzenia parlamentarnego zespołu ds. zbadania katastrofy smoleńskiej. Odnosząc się do dokumentacji dotyczącej sekcji zwłok stwierdziła, że Rosjanie od początku do końca poświadczali nieprawdę, za niepełną uznała także polską opinię dotyczącą przyczyn śmierci jej ojca, gdyż zabrakło w niej np. badań świadczących o „wykluczeniu osób trzecich” w spowodowaniu katastrofy.
 
Sformułowanie „nigdy się prawdopodobnie nie dowiecie, czy oni przeżyli tę katastrofę” brzmi znamiennie. Małgorzata Wassermann, związana tajemnicą śledztwa, nie może zdradzać szczegółów. W tym jednym jednak zdaniu mówi bardzo wiele. Przeczytajmy je zatem jeszcze raz uważnie.
 
Czy możemy w tej sytuacji wykluczyć jako błędny trop profesora Jacka Trznadla, wybitnego sowietologa, który 19 kwietnia 2010 r., jako Przewodniczący Rady Polskiej Fundacji Katyńskiej, zwrócił się w liście do otwartym do premiera Donalda Tuska o umiędzynarodowienie śledztwa mającego wyjaśnić przyczyny tragedii z 10 kwietnia, a następnie z jego inicjatywy zostało zebrane pod tą inicjatywą ponad 300 tysięcy podpisów? Jacek Trznadel w swoim ostatnim tekście, niemal przemilczanym niestety w blogosferze, podaje nie po raz pierwszy w całości w wątpliwość całą tzw. oficjalną narrację nie wykluczając przy tym miejsca, na którym miało dojść do tragedii.
 
„Zaraz po 10 kwietnia, pierwsze moje wrażenia z oglądanych filmowych reportaży z Siewiernego: tu i tam widać duże szczątki samolotu i całkowicie pustą przestrzeń pomiędzy nimi. Żadnych niedużych fragmentów rozbitej maszyny, szczątków, żadnych przedmiotów należących do pasażerów. Jakiegoś porozrzucanego bagażu osobistego. A przede wszystkim żadnych zwłok. Żadnych porozrzucanych ubrań. To budziło ogromne zdziwienie. Zwłoki mogły być już usunięte, ale cała reszta? Wrażenie, że to nie są zdjęcia zaraz po rozbiciu się Tupolewa. Mówiłem sobie: przecież w kabinie było 120 foteli z jakiegoś lekkiego metalu, nic nie widać, ani całych, ani porozbijanych. Ta pustka… Nie wyglądało to zgoła na uchwycenie sytuacji zaraz po wypadku.
 
 Potem, w toku nadchodzących reportaży, ciała pasażerów pojawiały się nagle, nie wiadomo, gdzie znalezione, wręcz tajemniczo. Nikt nie zmarł przed chwilą i nie dogorywał. Żadnych zdjęć „rumowiska” wypadku, nawet z oddalenia. Nie wyjmowano ciał z jakiegoś kłębowiska korpusu samolotu. Żadnych ujęć z akcji ratowniczej. Nie wiadomo nawet, jaki obszar zalegały ciała. Nie wiadomo, skąd „postronni” Rosjanie wzięli wiedzę, w formie  powtarzającego się zdania „Wsie pogibli”… Kto zdecydował się to nadać, lub się na to ośmielił. Bo musiało to pochodzić z jakiegoś jednego źródła.” – relacjonuje swoje obserwacje Trznadel w artykule „Może gdzie indziej, ale na pewno”. „A jeśli masakra nastąpiła nie na Siewiernym?” – pyta autor.
 
Na tego rodzaju pytania nie ma miejsca w tak zwanej przestrzeni publicznej. Nie pytają dziennikarze, bo jedzą z ręki wydawcom, nie pytają politycy, bo myślą o kolejnej kadencji i w związku z tym starają się, by wszystkie wypowiedzi zmieścić w do bólu przewidywalnym schemacie. Czy nie możemy jednak pytać my?
 
„Tajność i dezinformacja to najskuteczniejsza broń armii sowieckiej i całego systemu komunistycznego. (…) Rosyjskie określenie kamuflażu – maskirowka – jest podobnie jak słowo razwiedka, niemożliwe do wiernego przetłumaczenia. Maskirowka oznacza wszystko, co wiąże się z zachowaniem tajemnicy i wprowadzeniem nieprzyjaciela w błąd w kwestii planów i zamierzeń najwyższego dowództwa sowieckiego. Maskirowka ma szersze znaczenie niż „podstęp” i „kamuflaż” razem wzięte.” – pisał Wiktor Suworow w „Specnazie”. Anatolij Golicyn w „Nowych kłamstwach w miejsce starych” przedstawił mechanizm sowieckiej deiznformacji. Warto wziąć pod lupę wspomniany tekst Trznadla i przywołane pozycje Suworowa i Golicyna, a następnie skonfrontować to z propagandą na temat wydarzeń 10 kwietnia 2010. Wnioski mogą być zaskakujące. Albo i nie.
 
tekst umieszczony na stronie http://jakuccy.pl
Brak głosów

Komentarze

Dwie. Smoleńska i gibraltarska. Cóż, Anglicy utajnili dokumentację, dotyczącą gibraltarskiej, na kolejne 50 lat. Sekcja zwłok generała Sikorskiego wykazała obrażenia typowe u ofiar katastrof lotniczych. Co do katastrofy smoleńskiej - jeżeli nawet okazałoby się, że to zamach - to co? Pomaszerujemy na Moskwę, przełknieby tą "żabę", czy poczekamy na okazję do rewanżu; ale najpierw "Stronnictwo Smoleńskie" musi wygrać wybory parlamentarne.

Vote up!
0
Vote down!
0
#209927

ma to same lokum sprawcze. Kreml!. Co do połykania żaby, odradzam. To wstrętne stworzenie. Może budzić jedynie błysk pożądania ,w ślepiach u karła znad Sekwany. A po cholerę maszerować na Kreml?. Wystarczy zamknąć obecny gabinet i unieważnić kontrakt gazowy Pawlaka. Dywersyfikacja i uruchomienie wydobycia łupków, rozłoży Rosję na łopatki. Czy musimy utrzymywać z tą bandą stosunki dyplomatyczne?. Wcale nie!...

Vote up!
1
Vote down!
0
#221243