Fakty i mity makroekonomiczne
Nie brakuje entuzjastów polityki Donalda Tuska, który chce pozbyć się 20 miliardów euro w imię szeroko pojętej "solidarności europejskiej" i wciągnąć Polskę w umowy o karaniu przez UE za nadmierny deficyt. Telewizje rządowe mówią, że wszystko ładnie i pięknie, ale niestety makroekonomia ma zupełnie inne zdanie na ten temat.
Tusk chce zostać największym filantropem w dziejach kontynentu. Lekką ręką chce przekazać na ratowanie bankrutów 20 mld euro, czyli 30% całkowitych rezerw walutowych znajdujących się w NBP. Dawniej, żeby obrobić polski skarbiec, należało wygrać krwawą wojnę i wyrąbać sobie dostęp. Teraz premier otwiera skarbiec otworem i z jego przemiłym uśmiechem zachęca: „Bierzcie!”. W imię europejskiej solidarności. Bo jesteśmy krezusami i nam te 20 mld nie zrobi wielkiej różnicy.
Tymczasem innych jeleni chcących tyle płacić brakuje. Brytyjczycy- wiadomo. Kto jak kto, ale oni o swoje interesy narodowe dbać potrafią. Porządnie ubawiły mnie tezy stawiane przez polityków i komentatorów, że premier Cameron swoim wetem zmarginalizuje Wielką Brytanię gospodarczo i politycznie. Teza ta jest tak samo śmieszna, jak i bezsensowna. Któż bowiem dałby radę zmarginalizować czwartą gospodarkę świata? Kto jest w stanie ruszyć londyńskie City, największą giełdę w Europie? Myślę, że w przypadku jakieś większej awantury to kontynent może przegrać walkę z Brytyjczykami, wystarczy parę nerwowych ruchów na City i pociągnie to za sobą duże spadki na innych giełdach. Wczoraj rząd Bułgarii zapowiedział, że oni również nie zamierzają nic płacić na wspieranie państw strefy euro, bo ich po prostu nie stać- cóż, nie wszyscy mają takiego premiera- cudotwórcę jak Polska, klękajcie narody po prostu!
Niezwykle ciekawym zagadnieniem jest forsowana przez Niemcy kwestia nadmiernych deficytów państw UE. Ktoś może powiedzieć, że to bardzo dobry pomysł, bo zmusi polityków do oszczędności. Oczywiście, narodowcy używają argumentu o utracie suwerenności, który jest w tym wypadku słuszny, gdyż niepodległe państwo może robić, co chce i zadłużać się według uznania, dopóki dostaje kredyty. Na kogo się wyborcy zdecydują, takie manko później będą spłacać.
Jak wygląda kwestia deficytu z punktu widzenia makroekonomii? Dla ekonomicznych laików może to być lekkim szokiem, ale są sytuacje, gdy deficyt ma swoje ekonomiczne wytłumaczenie i może być dźwignią w rozwoju państwa. Jeżeli państwo jest na ścieżce szybkiego wzrostu, wówczas inwestycje w infrastrukturę, edukację, kapitał ludzki czy nawet sferę socjalną są wskazane. Mądrze wydane pieniądze na pewno zaprocentują w przyszłości. Tylko oczywiście deficyt musi pociągać za sobą inwestycje, nie przejadanie przez nadmiernie rozrośniętą biurokrację i urzędy dla urzędników, jak to ma miejsce w Polsce…
Dlaczego deficyt jest opłacalny w takiej sytuacji? Przy dynamicznym wzroście gospodarczym, przewyższającym stopy procentowe, dług nie przyrasta i można go ustabilizować bez problemu na wybranym poziomie. Właśnie w taki sposób w latach 60 i 70 do obecnej potęgi gospodarczej wybili się Niemcy, Francuzi, Włosi czy Holendrzy.
Jednakże lata 80 to koniec pięknego, politycznego snu o życiu na kredyt. Po dojściu do swojego stanu ustalonego wzrost gospodarczy wygasa, w bogatej Europie Zachodniej wynosi około 2% rocznie i jest oparty wyłącznie na postępie technologicznym, czyli w uproszczeniu, jak i ile państwo inwestuje w wynalazczość. Jednocześnie, lata 80 i szoki naftowe, to uwolnienie rynków finansowych i gwałtowny wzrost stóp procentowych, które przewyższają wzrost PKB.
I w tym momencie politycy powinni powiedzieć „Dość!” i zrównoważyć budżety, gdyż równowaga długu publicznego zaczyna być niestabilna i nawet niewielki deficyt powoduje wpadnięcie w spiralę długu, którą zatrzymają tylko naprawdę drastyczne cięcia budżetowe albo inflacja, która jednak w długim okresie jest bardzo szkodliwa dla gospodarki.
Mam nadzieję, że powyższy opis pomógł zrozumieć postawioną tezę, że procedura ograniczenia deficytu jest korzystna dla bogatych, aczkolwiek już bez perspektyw na szybki wzrost gospodarczy państw Europy Zachodniej, a zdusi rozwój nowych państw członkowskich. Państwa dynamicznie rozwijające się będą w stanie zapłacić więcej za gotówkę. Rynki finansowe będą lokowały aktywa w wyżej oprocentowane obligacje państw rozwijających się, gdyż wzrost i inwestycje dają gwarancję wypłacalności. Państwa rozwinięte nie będą miały wyboru, będą również musiały podnieść oprocentowanie swoich obligacji, co będzie dla nich zabójcze i wprowadzi na ścieżkę rosnącego zadłużenia. I to jest główny powód podnoszenia larum przez Niemcy i Francję o deficyty. Nie troska o porządek w innych państwach, ale chęć zabezpieczenia stóp procentowych na relatywnie niskim i przede wszystkim stabilnym poziomie.
Między bajki można włożyć opowieści o unii walutowej całkowicie niezależnych państw narodowych. Politycy tworzący euro albo byli idiotami nie mającymi żadnego pojęcia o ekonomii, albo perfidnie kłamali, że euro jest projektem gospodarczym, a nie politycznym. Wielu ekonomistów, na czele z laureatem Nobla Miltonem Friedmanem, przewidywało fiasko tego projektu. Friedman postawił tezę, że strefa euro przetrwa 10 lat. Porównując ją do USA, zwrócił uwagę na:
1. Europejczycy nie są zdolni do takich migracji w poszukiwaniu pracy jak Amerykanie.
2. Jeden bank centralny nie obsłuży kilkunastu państw członkowskich, zawsze będą równi i równiejsi, pod których będzie się prowadziło politykę.
3. USA posiadają rząd federalny, który w przypadku kryzysu w poszczególnych stanach posiada odpowiednie środki do interwencji, czego obecnie nie ma w Europie.
Widzimy, że euro w obecnym kształcie nie ma szans przetrwać. Są tylko 2 wyjścia: albo powrót do narodowych walut poprzedzony recesją, albo unifikacja państw unii, czyli jednakowe podatki i jeden rząd, który będzie w stanie gasić pożary. Ale wtedy państwa narodowe odejdą do lamusa.
Chyba każdy głupi domyśli się, kto będzie wiódł prym w tym nowym tworze. Raczej nie Donald z Radkiem, oni tylko będą wykonywali rozkazy napływające z Berlina…
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3094 odsłony
Komentarze
Wierzę w Brytyjczyków
17 Grudnia, 2011 - 00:12
Sytuacja pachnie mi bajką o nagim królu.
Trzeba żeby ktoś pierwszy to powiedział a dalej będzie już z górki :)
Remek.
Remek
Wspaniały tekst!!!!
17 Grudnia, 2011 - 13:54
10 dałam wcześniej, ale z komentarzem wstrzymałam się, bo musiałam dwa razy przeczytać.
"Jeżeli państwo jest na ścieżce szybkiego wzrostu, wówczas inwestycje w infrastrukturę, edukację, kapitał ludzki czy nawet sferę socjalną są wskazane."
Masz w 100% rację - to są dziedziny, gdzie na rezultaty trzeba czekać wiele lat, więc sektor prywatny w nie nie inwestuje. Zarządy firm prywatnych muszą rozliczać się z wyników w krótszej skali czasowej, więc unikają takich inwestycji jak ognia, obowiązek ten siłą rzeczy spada więc na państwo i po dłuższym czasie przynosi wspaniałe wyniki (vide Japonia). Jeżeli państwo tego nie zrobi, to nie zrobi tego nikt i państwo cofa się w rozwoju (vide Polska).
"Politycy tworzący euro albo byli idiotami nie mającymi żadnego pojęcia o ekonomii, albo perfidnie kłamali, że euro jest projektem gospodarczym, a nie politycznym".
Podejrzewam, że i jedno i drugie. Ponadto jest takie znane powiedzenie "dajcie mi kontrolę nad pieniądzem, a zdobędę kontrolę nad wszystkim" - ci, co wprowadzali euro, wiedzieli, co robią, ale nie byli to politycy UE.
Co do Twoich prognoz dotyczących konieczności zniknięcia państw narodowych by euro mogło przetrwać - próbowali już Rzymianie, ale na to nie poszły nawet prymitywne plemiona germańskie, próbowali Habsburgowie i przewrócili się na małej Holandii, próbowali Francuzi i wymarźli, na swój sposób próbował Hitler i też mu nie wyszło. Tego się chyba po prostu nie da zrobić. W pierwotnym zamyśle to miała być federacja państw, unia celna i gospodarcza, wolny przepływ ludzi, produktów i kapitału, a zrobił się kulawy kolos na glinianych nogach z niestabilną walutą i niedemokratycznym rządem. Jeżeli UE ma przetrwać, musi wrócić do pierwotnej koncepcji unii gospodarczej i nie babrać się w polityce. Pewnie paru eurodupkom zachciało się zdobyć bez wyborów więcej władzy, niż mogli na to liczyć w ojczystych krajach i wyszło bez sensu.
Pozdrawiam, oby więcej takich tekstów,
Iranda
Iranda
Dziękuję Irando
17 Grudnia, 2011 - 17:40
za bardzo ciepłą opinię :)
Co do dóbr publicznych, masz zdecydowanie rację, tylko państwo w nie inwestuję, bo sektor prywatny nie miałby możliwości zarabiania na tym, bo albo nie ma możliwości wykluczenia kogoś z używania tych dóbr, albo ten koszt byłby horendalny. Promowanie wiedzy jest również domeną państwa, inaczej nikt myślący ekonomicznie nie siedziałby nad matematyką i fizyką.
Japonia jest bardzo specyficznym przykładem. Japończycy są bardzo zdyscyplinowanym narodem, polecenia rządu są dla nich wręcz rozkazem. Dodatkowo japońskie rządy były niezwykle inteligentne kładąc nacisk na eksport i wprowadzając gigantyczne ułatwienia i ulgi podatkowe dla eksporterów. W Polsce niestety obecnie nie widać podobnych rozwiązań, ulgi są tylko dla zagranicznych gigantów, które wykorzystując do granic możliwości polskich pracowników generują potężne zyski.
Również nie wierzę w zniszczenie państw narodowych, chociaż przerażają mnie obecne technologie podbojów. Bez przemocy i wojska, ale ekonomicznie, uzależniając od siebie słabsze państwa i stopniowo ograniczając ich suwerenność. Duży wpływ na to ma także promowanie stylu życia, niszczenie tradycyjnych wartości, a promowanie fanaberii...
---------
"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."
"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Cóż za wiedza!
17 Grudnia, 2011 - 15:36
Piszesz, że "Między bajki można włożyć opowieści o unii walutowej całkowicie niezależnych państw narodowych." Nawet Friedman nie był tak kategoryczny w swojej opinii, tylko miał wąpliwości, co w świecie nauki uważane jest za wielką cnotę. Proponuję analizę tego artykułu. Mamy tam np. taki argument " Belgium and Luxemburg had monetary unification without political unity for many years before the introduction of the euro. Also, they followed very disparate fiscal policies: Luxemburg had the lowest public debt to GDP ratio in Europe, Belgium the highest. Yet, despite the high degree of homogeneity between the two countries, monetary unification was not immune from problems (źródło: http://www.cato.org/pubs/journal/cj28n2/cj28n2-10.pdf). I po co się tak napinać, gdy nie ma się pojęcia o czym się mówi.
Wkładasz w usta Friedmana takie słowa jak:
1. Europejczycy nie są zdolni do takich migracji w poszukiwaniu pracy jak Amerykanie.
2. Jeden bank centralny nie obsłuży kilkunastu państw członkowskich, zawsze będą równi i równiejsi, pod których będzie się prowadziło politykę.
3. USA posiadają rząd federalny, który w przypadku kryzysu w poszczególnych stanach posiada odpowiednie środki do interwencji, czego obecnie nie ma w Europie.
Ad. 1, W oryginale Friedman wypowiada się tak: There's very little mobility of people from one part of the Common Market to another.
Czyli: Jest bardzo mała ruchliwość ludzi pomiędzy częściami wspólnego rynku, Ale wypowiadając się tak w 1998 r. nie znał przyszłości i nie miał wyobrażenia, jak wielu ludzi będzie się przemieszczać po unijnym rynku pracy.
Ad 2. Tego w oryginale nie ma. (możesz wskazać źródło)
Ja nie widzę związku z ilością państw, a możliwością funkcjonowania banku centralnego. Ludzkość już przerabiała takie sytuacje,
Ad, 3, Tutaj się z nim zgadzam, ale regulacje w USA są efektem wielu dziesiątek lat doświadczeń. Nie widzę powodu, aby w Unii takie regulacje nie mogły mieć miejsca.
Twoja manipulacja chyba jest aż nadto widoczna
Swoje wywody konkludujesz: "Mam nadzieję, że powyższy opis pomógł zrozumieć postawioną tezę, że procedura ograniczenia deficytu jest korzystna dla bogatych, aczkolwiek już bez perspektyw na szybki wzrost gospodarczy państw Europy Zachodniej, a zdusi rozwój nowych państw członkowskich". A ja uważam, że to zbytnie uproszczenie, bo wszystko zalezy od bardzo wielu czynników o charakterze wewnętrznym i zewnętrznym. Błędem metodycznym, w moim odczuciu, jest wnioskowanie odnośnie do czasów obecnych na podstawie analizy przypadków z odległej przeszłości. Świat nie jest taki sam, Polska nie jest taka sama i czynniki wzrostu gospodarczego nie są te same. Mógłbym tutaj się odnieść do zasadniczych różnic między ekonomią klasyczną, a ekonomią gospodarki cyfrowej. Polecam lekturę wykłądu z nowej ekonomii zawartego w książce Information Rules, napisanej przez wybitnych ekonomistów Variana i Shapiro (http://www.inforules.com/).
Reasumując. Naiwnością jest wierzyć, że nobliści z ekonomii mają patent na prawdę w każdych warunkach. Niepoprawnością jest posługiwanie się cudzymi opiniami bez wskazania źródła. Bufonadą jest używanie w analizach ekonomicznych określeń kategorycznych, bo niemal wszystko na tym świecie jest względne, przynajmniej tak jest w świecie ekonomii.
Keysyr
17 Grudnia, 2011 - 16:43
Odpowiem tylko na niektóre zarzuty. Mobilność w UE nie może być porównywana z mobilnością w USA chociażby ze względu na ograniczenia dostępu do rynków pracy, są równi i równiejsi pod tym względem...
W analizie wyszłabym poza Friedmana, było wielu innych, którzy na ten temat pisali i częściej mieli rację...
Każdy kolejny noblista z ekonomii przedstawia nam kolejne przybliżenie, które oczywiście po paru latach traci na aktualności, bo przyszłości nikt nie może przewidzieć...
Varian to jeden z "wizards of money", czyli twórców współczesnej makroekonomii, która ma się do życia jak pięść do nosa, bo człowiek to nie komputer zaprogramowany na zysk; wszystkie ich modele można bez trudu obalić, bo nie spełniają kryteriów metody badawczej.
Ad. 2 - masz może na myśli RWPG? Nie wyszło... Starożytny Rzym - też nie wyszło....
Luksemburg jest tak mały, że posiadanie własnej waluty jest bez sensu (jaką walutą posługuje się np. Monako itp. państewka - własną?) Statystycznie mieści się w granicach błędu albo skrajności do odrzucenia. Belgia też nie jest potęgą gospodarczą. Ciekawsze jest to, że Kanada, Meksyk i USA do tej pory wspólnej waluty nie wprowadziły, chociaż mają ku temu warunki wprost idealne...
:-))) pozdrawiam
Iranda
Iranda
Iranda
17 Grudnia, 2011 - 17:41
Bardzo miło mi z Tobą się poniezgadzać. Mówisz, że mobilność w UE i USA to nie to samo. Oczywiście, że nie, ale jeśli będziemy ją postrzegać w pełnych wymiarach. Jednak jeśli nie będziemy jej oceniać w kategoriach zero-jedynkowych, to między określeniem Fridmana z 1998 r., że jej praktycznie nie ma, a rzeczywistością obecną, że jest i to jest na dużą skalę, to chyba tworzy to różnicę. Ze mną pracuje pracownik, którego macierzyste miejsce zatrudnienia jest poza Polską, a tutaj pracuje dodatkowo. Mój syn od kilku lat pracuje w Irlandii i nie myśli tutaj wracać, bo oprócz lepszego wynagrodzenia ma tam lepsze warunki socjalne i lepiej zorganizowane państwo. Mój kolega ma firmę i realizuje naprzemiennie projekty w kraju i w Europie. Studenci z Polski bez problemu mogą studiować w dowolnym kraju na zachodzie Europy, To są realia mobilności. Nie wiem skąd pochodzi Twoja wiedza na temat ekonomii Variana, ale podam kilka jej przykładów. Varian i Shapiro główny nurt swoich rozważań poświęcili ekonomice sieci i ekonomice dóbr informacyjnych. Klasyczna ekonomia posługuje się pojęciem zasobu w kontekście tzw. 4xM (Materials, Machines, Money & Men). Tylko, że problemem tej ekonomii jest, że w firmach opartych na wiedzy (np. IBM) jak przeanalizujesz ich bilans, to aktywa nie odzwierciedlają faktycznej wartości firmy, gdyż podstawowa wartość znajduje się w głowach specjalistów, Typowym dobrem informacyjnym jest np. książka w postaci cyfrowej. Klasyczna ekonomia mówi, że jak sprzedaż jakiś zasób, to masz jego ubytek na poziomie zapasów. Nowa ekonomia wskazuje, że książkę cyfrową możesz sprzedać w ilościach dowolnych i nie masz problemu zapasów, a koszty marginalne takiej sprzedaży są niemal zerowe. Klasyczna ekonomia nie objaśnia efektu sieci, a rzeczywistość jest taka, że księgarnia w sieci może stac się globalnym koncernem (patrz Amazon). Mógłym tak wymieniać kolejne różnice, ale chyba tych kilka przykładów pokazuje, że Varian jest lepszym w wyjaśnianiu obecnych czasów, niż znani ci klasycy. Ad 2. Miałem na myśli czasy, gdy wspólną walutą (bezpośrednio i pośrednio) było złoto. Co do wspólnej waluty w Unii, to ja się zgadzam z tymi, którzy uważają, iż jest to projekt jak najbardziej realny, ale pod pewnymi warunkami. Ale to już inna bajka. Moim skromnym zdaniem Polska więcej skorzystałaby, gdyby była w unii walutowej, niż poza nią. Przede wszystkim warunki dla gospodarki byłby bardziej stabilne. Dzisiaj wystarczy, że ktoś z dużymi nadwyżkami kapitału np. z Azji :) zagra na osłabienie złotego i na nic się zdają zaklęcia wszystkich świętych tutaj. Złoty będzie miotany na morzu wielkich przepływów kapitału bez zgody każdego rządu, który by tutaj nie funkcjonował. Powiedz, co by zrobił Kaczyński, aby waluta była silna? Nic, albo niewiele. I to się nazywa brak suwerenności! Po co mi waluta, na którą nie mam wiekszego wpływu. Szwajcaria ma dużo silniejszego franka, ale też w którymś momencie dali sobie spokój i związali kurs z Euro. Takie czasy! Azja będzie miała coraz więcej do powiedzenia i nie muszą na nas spuszczać rakiety. Wystarczy, że zagrają na załamanie się złotego.
Pozdrawiam ciepło
Keysyr
Keysyr
17 Grudnia, 2011 - 18:24
Polacy nie są przykładem na zmianę mobilności pracowników. Polacy są przykładem na nieudolność rządów i brak perspektyw w kraju, a także na to, że Europejczyków tylko możliwość zyskania na różnicach kursowych ruszy z kraju.
Silna waluta nie zawsze jest korzystna dla gospodarki i to był właśnie powód interwencji Szwajcarów. Im silniejsza waluta, tym relatywnie droższe koszty zakupów w danym państwie. Grunt to dobry balans pomiędzy zyskami z eksportu, a kosztem importu. Jeżeli naprawdę mamy co eksportować i eksportujemy dużo, wtedy warto mieć słabą, niedoszacowaną walutę- tak zrodziły się po II wojnie światowej potęgi Niemiec i Japonii, tak zrodziła się potęga Chin. Jednak jeżeli więcej importujemy, a tak jest w przypadku Polski, która ma ujemny bilans handlowy, słaba waluta jest zjawiskiem niekorzystnym.
Azjaci raczej nie mają powodów na spekulacje na naszej walucie, my im nie zagrażamy. Co innego finansowi spekulanci, którzy grają na zwyżkę kursu złotego bo wiedzą, że rząd musi interweniować, bo inaczej przy wysokim kursie złotego dług przebije konstytucyjne 55%.
---------
"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."
"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
@Keysyr
17 Grudnia, 2011 - 17:26
Przykład unii Belgii i Luksemburga w porównianiu z obecną strefą euro jest, sam przyznasz, mało adekwatne. Belgia małe państwo, Luksemburg jeszcze mniejszy, dodatkowo podobny poziom życia, brak zaszłości historycznych, więc to aż tak ciężkim zadaniem nie było.
Co do Twoich wątpliwości:
http://www.bankofcanada.ca/wp-content/uploads/2010/08/keynote.pdf
Jest tam fragment o strefie euro. Tak pokrótce:
Ad. 1. "You know, the various countries in the euro are not a natural currency trading group. They are not a currency area. There is very little mobility of people among the countries. They have extensive controls and regulations and rules, and so they need some kind of an adjustment mechanism to adjust to asynchronous shocks—and the floating exchange rate gave them one. They have no mechanism now."
Ad. 2. "Never in history, to my knowledge, has there been a similar case in which you have a single central bank controlling politically independent countries." I jak piszesz że "ludzkość przerabiała już takie sytuacje" to chyba sam do końca wszystkiego nie wiesz, więc nie zarzucaj mi manipulacji. Fakt, komentarz o równych i równiejszych jest mój, ale to jest chyba oczywiste, kto w tej unii rządzi.
Ad.3. Czy strefa euro w obecnym kształcie będzie w stanie wypracować podobne regulacje? Nie sądzę, po pierwsze każdy ma swoje narodowe interesy, których strzeże, po drugie Europejczycy nie stworzą tak zintegrowanego społeczeństwa jak Amerykanie i po trzecie, nie ma czasu na jakieś powolne ewolucje, tąpnięcie jest za duże.
Manipulacja?
Zarzucasz mi uproszczenie- ale odpowiedź na pytanie, dla kogo korzystniejsze są niższe stopy procentowe, dla krajów rozwiniętych, czy rozwijających się jest chyba jednoznaczna. Inaczej rozwijać się będą Chiny, a inaczej Polska. Nie mniej jednak, lepiej mieć możliwość decydowania o własnym losie i o płaconych odsetkach za dług. W 2002 roku rentowność obligacji niemieckich, greckich czy hiszpańskich była na podobnym poziomie, a co jest teraz wszyscy wiedzą.
Co do mojej naiwności, akurat tezy co do kryzysu strefy euro Friedmana się sprawdzają. Mam chyba prawo do swoich opinii? I uważam, że w obecnej sytuacji, gdy rząd Tuska chce strzelić sobie takiego samobója, nie ma czasu na jakieś mdłe opisy, trzeba stawiać sprawę kategorycznie.
---------
"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."
"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Re: Adr_Nitka
17 Grudnia, 2011 - 22:34
Popatrz, trochę lepiej się teraz Ciebie czyta :). Już nie jest to tak kategoryczne. Przyznam się, że nie czuję się specjalistą od makroekonomii. Dobrze (jak sądzę) czuje mikro - , czyli poziom pojedynczych firm. Stąd większość moich opinii z poziomu makro obarczona jest błędem braku dogłębnych studiów. Ale jak czytam, co w świecie się pisze o warunkach funkcjonowania biznesu, to jakieś tam poglądy makro się kształtują. Nie jestem do końca przekonany, że problem wspólnej waluty musi być uwarunkowany tym, co tam Friedman zarzuca. Zauważ, że współczesny pieniądz staje się coraz bardziej niematerialnym systemem rozliczeń gospodarczych niż dotykalnym bytem. Główne przepływy ( również na pozio mie mikro odbywają się cyfrowo). Cóż zatem za problem, aby cały ten system był konsensusem wypracowanym w toku negocjacji na poziomie niędzyrządowym. Zarzuty Friedmana traktuję bardziej jako wskazanie, co należy uregulować, niż jako dezawuowanie samej idei. Przykład Belgii i Luksemburga jest właśnie przykładem, że przy dobrej woli każdej ze stron takie porozumienia są efektywne. Oczywiście, inny poziom trudnosci jest, gdy ma się dogadać dwadzieścia państw o większych aspiracjach. I argument, że to nigdy się nie zdarzyło jest miałki, bo nigdy się nie zdarzyła taka integracja. Państwa się dzieliły, tworzyły, walczyły ze sobą, ale nie integrowały się na taką skalę. Jestem w 200% przekonany, że lepszą drogą dla Polski jest integracja, niż izolacja. Ale taka strategia nie jest raz na zawsze. Jestem w stanie wyobrazić sobie takie uwarunkowania makro, kiedy nasz interes byłby podobny do tego jaki ma dzisiaj Wielka Brytania. Na obecną chwilę trwanie przy słabym pieniądzu jest nieuzasadnione, zwłaszcza, że rynki walutowa mają obecnie wybitnie charakter globalny. To poniekąd jest podobna sytuacja jak z koncentracją kapitału - w wojnie wielkich mali są pożerani. Zarzucam Ci uproszczenie? Nie! To była czysta propaganda :). Pytasz, dla kogo niższe stopy procentowe są korzystniejsze. Nie bardzo rozumiem tego pytania. Porównywanie Chin do Polski jest karkołomnym zadaniem. To są zupełnie dwa różne światy, w wielu wymiarach oceniane. Zauważ tylko, że mamy dwukrotnie wyższy od Chin dochód narodowy per capita, Oni mają silne państwo, ale kosztem biednego społeczeństwa. A u nas, już sam fakt, że muszę wydawać coraz więcej za ten sam koszyk dóbr niż 1-2 lata temu daje mi legitymację do narzekania :). Ale oprócz naturalnych reakcji konsumenta, mam niestety rozum, aby widzieć, z czego mój coraz chudszy portfel wynika, I tutaj nie posądzaj mnie o wybaczanie PO wszelkich grzechów. Znam je i oceniam bardzo krytycznie to co zrobili i to czego nie zrobili. Nie jestem taki pewnien, że Tusk lubi samobóje, Ja sądzę, że generalnie jest patriotą, ale czasem sprawia wrażenie naiwnego w ocenie ludzi, którzy jego otaczają. Mam powody uwazać, że w jego decyzjach nie wygrywa prywata, ale czasem tzw. uwikłania (np. Chlebowski) sprawiają, że wykazuje się naiwnością. Oczywiście masz prawo do własnych opinii, tylko nie uprawiaj propagandy. Chyba, że tutaj tylko na to jest miejsce :). Tak czy inaczej cieszę się, że jesteś krytyczny i tak trzymaj, ale pamiętaj, że trochę skromności nikomu nie zaszkodziło, Głęboko wierzę w to, że i Ty i ja chcemy silnej Polski, ale oczywiście problem jak zawsze leży w tym, która droga prowadzi do tego celu, Jestem przekonany, że nasza przyszłość w decydującym stopniu zależy od nas i to jest główna przesłanka do tego, aby uważać że jesteśmy wolnym narodem i nie musimy walczyć o suwerenność.
Pozdrawiam
Keysyr
Też lubię takie dyskusje.
17 Grudnia, 2011 - 23:30
Przede wszystkim o jakiej integracji mówimy. Ja jestem zdecydowanie ZA unią celną i wolnym przepływem ludzi, kapitału i towarów. Zdecydowanie przeciw jestem nadawaniu UE charakteru superpaństwa, do tego z rządem mianowanym, a nie wybieranym demokratycznie, który za nas będzie decydować o wielu sprawach bez żadnych konsultacji. Za bardzo mi to pachnie Orwellem i Zamiatinem.
Ale rzecz jest o ekonomii.
Porównywanie sytuacji obecnej z sytuacją, gdy waluty operały się na złocie nie ma sensu. Teraz pieniądz jest już tylko i wyłącznie miernikiem wartości, nie służy tezauryzacji i nie jest wart papieru, na jakim jest wydrukowany. Dlatego też jest taki niestabilny. Niezależnie od tego, czy jest to waluta jednego państwa, czy dwudziestu siedmiu zrzeszonych w jedną unię. To jest i będzie tylko papier, którego każdą ilość można dodrukować. Pieniądz papierowy - czy jest nim euro, czy polski złoty, służy tylko do przeliczania ile żarcia czy innego towaru mogę kupić za godzinę mojej pracy i nie jest wartością sam w sobie. Najdobitniej przekonaliśmy się o tym w czasie hiperinflacji, np. gdy dostałam premię kwartalną w wysokości miesięcznej pensji sprzed kwartału, za którą mogłam kupić pizzę dla całego zespołu - spróbuj sobie takie papier pooszczędzać....
Co do Twojej argumentacji, że Varian jest piewcą "nowej" ekonomii, to śpieszę Cię poinformować, że e-książka jast takim samym produktem, jak w starożytnej Grecji nauki Sokratesa czy Platona ... Sokratesowi też nic nie ubywało, gdy się kolejny raz wypowiedział na ten sam temat, mógł to zrobić jeszcze tysiąc razy, a koszty krańcowe (nie marginalne) też były bliskie zeru - przybycie kolejnych 10 efebów nie zwiększało kosztów przedstawienia.... Różnica polega tylko na nośniku tej wiedzy. Nihil novi...
O globalizacji, także rynków walutowych, świetnie pisze Stieglitz, też laureat nagrody Nobla, tyle, że zreformowany. Trochę zbyt obszerny temat na komentarz.
Współczesna makroeknomia jest oparta na wadliwych założeniach i dlatego prowadzi do nikąd. Zdecydowanie preferuję podejście szkoły wiedeńskiej i von Misesa. Ale i von Mises nie dostrzegł, że to nie złoto i nie pieniądz stanowią podstawę wymiany towarowej. Jest nią zupełnie coś innego i zawsze było - złoto i pieniądz papierowy były tylko tego czegoś zamiennikiem; złoto o tyle lepszym, że się go nie dało dodrukować, ale można było sfałszować albo ostrugać brzegi monet. Zgadłeś, co jest tą prawdziwą podstawą?
Podobnie jest z mikroekonomią, w której paru złych założeniach kryją się przyczyny cyklicznych kryzysów gospodarczych kapitalizmu. O tych przyczynach wiedzieli już starożytni i wiedzieli jak im zaradzić, prawdopodobnie po paru tysiącach lat doświadczeń. Europejski kapitalizm liczy sobie w porywach 400 lat i mimo, że rozwiązanie jest opisane wprost w książce, którą wszyscy czytamy, jakoś nikt na to nie potrafi wpaść. Do tego szerzone są fałszywe dogmaty, które do tych kryzysów prowadzą prostą drogą - jak na przykład, że wszystko musi być ukierunkowane na zysk, że bez zysku nie ma gospodarki.
Jeżeli znasz się chociaż trochę na księgowości to zapewne wiesz, że to nie jest prawda. Firma może działać nie osiągając zysku nawet tysiąc lat. Byle nie przynosiła strat. Ale wiem, co na to odpowiesz - że to herezja. Chociaż radzę podejść i do mikro- i do makroekonomii zdroworozsądkowo zamiast posiłkować się pracami autorów, którzy muszą sięgać po coraz bardziej skomplikowane matematyczne wzory, żeby wyjaśnić rzeczy oczywiste.
Pozdrawiam :-))), Iranda
Iranda
Iranda - widzę, że nie spałaś na podstawach ekonomii :)
18 Grudnia, 2011 - 01:03
Zrobiłem sobie wolną sobotę i już odpływam, ale chęć odpowiedzi jest silniejsza niż senność. Przede wszystkim, to wybacz, ale Twoje wywody trochę trącą spowiedzią studenta na egzaminie. Po co mówić u superpaństwie, kiedy nie jest to główny nurt dyskusji o kierunkach reformy Unii. Ja nie chcę łamać sobie głowy tym, do czego dojdą przyszłe pokolenia. Zauważ, że zanim wstąpiliśmy do Unii, to wiedzieliśmy, że obowiązują tam dyrektywy regulujące wiele sfer życia gospofdarczego i po to u siebie najpierw robiliśmy integrację prawną, aby móc formalnie wejśc do Unii. Unia monetarna jest w mojej ocenie bardzo dobrym wynalazkiem, który pozawala sporo zaoszczędzić i firmom i zwykłym obywatelom. Problem tylko z tym, jakie rodzi konsekwencje. Proszę, daruj sobie teksty uświadamiające funkcje pieniądza. Piszesz "To jest i będzie tylko papier, którego każdą ilość można dodrukować". Nic bardziej błędnego! Problemem jest to, że tylko niewielki procent obrotu pieniężnego odbywa się w pieniądzu papierowym. Dzisiaj dominuje postać cyfrowa, z tendencją do całkowitego wyeliminowania postaci materialnej. Nie traktuj mnie jak przysłowiowej babci, która w pończosze trzyma baknoty, jako zabezpieczenie przed utratą majątku. Najbardziej jednak rozbawić może Twoje odniesienie do nowej ekonomii, że "e-książka jast takim samym produktem, jak w starożytnej Grecji nauki Sokratesa czy Platona". No to spróbuj takie nauki sprzedać sposobem platońskim w jednej minucie na wszystkie kontynenty dla tysiąca nabywców, a co ciekawsze niech sprzedają swoje nauki po swojej smierci. Mówisz, że w trakcie takich transakcji Sokratesowi nic nie ubywało. No dobre sobie, a czy upływ czasu zauważasz? Ile takich mądrych prelekcji w swoim życiu mógł wygłosić? A czy zauważasz różnice w konsumpcji? Ja książkę w postaci cyfrowej -audio mogę sobie odtwarzać wchodząc na Śnieżkę lub jadąc samochodem. Czy Sokrates zgodził by się mi zawsze towarzyszyć :) ? A tak przy okazji pytanie za 5 pkt.: jaka jest różnica między pojęciami koszt marginalny i koszt krańcowy? Piszesz "Współczesna makroeknomia jest oparta na wadliwych założeniach i dlatego prowadzi do nikąd ". No ja aż tak odważny nie jestem, no ale w ciemno odpalę, że nie masz racji. Piszesz, że "Firma może działać nie osiągając zysku nawet tysiąc lat. Byle nie przynosiła strat". No cóż, takie stwierdzenie niestety mnie już dobiło, idę spać :)
pozdrawiam i liczę na jeszcze ...
Keysyr
Keysyr
18 Grudnia, 2011 - 02:47
Oj, już widzę, z kim mam do czynienia. Pracownik naukowy uczelni, korzystający z wąskiej oferty naukowej "klasyków", a tu pod bokiem rozwija się alternatywna nauka...
Pieniądz papierowy od elektronicznego różni się tylko nośnikiem i niczym więcej. Jeden można drukować w dowolnej ilości, produkcja drugiego jest znacznie łatwiejsza - wystarczy dopisać stukając w klawiaturę. Funkcja nie ulega zmianie.
Nie odniosłeś się natomiast do mojego cytatu z amerykańskich klasyków, czyli "daj mi kontrolę nad walutą kraju, a będę miał kontrolę nad całym krajem".
Sokrates nie potrzebował e-booków, a cały świat do tej pory go pamięta, pewnie dzięki Ksantypie. Ale może z innej parafii - dlaczego krążki CD z muzyką czy filmami są relatywnie o wiele droższe niż kiedyś płyty winylowe czy kasety video? E-booki też do najtańszych nie należą, w każdym razie ceny są porównywalne z wydaniem papierowym, tym tańszym, ale zawsze? Poza tym nie przesadzaj z tymi milionami egzemplarzy, bo miliony ludzi nie zaczną czytać Sokratesa tylko dlatego, że teraz można go sobie wyświetlić na ekranie lub puścić z odtwarzacza - no, chyba że się ściągnie za darmo, ale to już nie gospodarka, a szara strefa. Może więc e-booki czy audiobooki i łatwiej i szybciej się rozchodzą, ale głównie w pirackiej wersji, bo tutaj rzeczywiście sprawa jest łatwiejsza niż niegdysiejsze kserowanie czy przegrywanie ze stratą jakości. Legalne nakłady wydawnictw elektronicznych nie odbiegają wielkością od nakładów papierowych, bo popyt na nie nie wzrósł tak szalenie. Tylko złodziejstwo jest teraz łatwiejsze. A te e-booki i audiobooki, które tak lubisz, to są legalne czy pobrane z netu?
Jeżeli moje stwierdzenie, że firma może funkcjonować bez zysku Cię dobiło, to znaczy, że nie znasz podstaw księgowości. Wiedziałam zresztą, że Cię to dobije, bo wykładowcy ekonomii z reguły nie znają się na prostej księgowości i dlatego powtarzają te bzdury o zysku.
Jeżeli prowadzisz firmę z pełną księgowością, to nie powinno być dla Ciebie problemem. Każda firma, której właściciel pracuje w tej firmie i pobiera pobory, może funkcjonować bez zysku (nie musi płacić dywidend). A te pobory mogą być nawet bardzo wysokie. Ale nie są zyskiem firmy, są wynagrodzeniem właściciela.
Jak inwestować bez zysku? Na przykład poprzez leasing. Albo powiększając kapitał zakładowy - z wynagrodzenia właściciela.
Kiedy pojawiają się kłopoty? Gdy firma ma kapitał pozyskany na rynku (akcjonariuszy, udziałowców i musi płacić dywidendy) lub jest lewarowana. Prosta matematyka, od tego momentu poradzisz już sobie sam. Napędzanie gospodarki długiem nieodmiennie kończy się kryzysem gospodarczym, bo musi; raz głębszym, raz mniej poważnym, ale zawsze nieuchronnym.
Koszt krańcowy a koszt marginalny (marginal cost po polsku to koszt krańcowy) - polecam lekturę:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Koszt_kra%C5%84cowy
tam napisali wyraźnie, że to jedno i to samo. Tylko że termin "koszt marginalny" jest kalką z języka angielskiego, prawidłowa nazwa to "koszt krańcowy".
Pozdrawiam :-))),
Iranda
Iranda
Iranda
18 Grudnia, 2011 - 09:57
Czy fakt, że czytujesz ekonomistów robi z Ciebie pracownika nauki? Z Twoich wywodów wynika, że jesteś klasyczną księgową (styl myślenia). I nie jest to obelga :). Matematyka księgowa jest ważniejsza od logiki biznesowej. Oczywiście masz rację, że firma może nie wykazywać zysku i trwać, ale co to ma wspólnego z logiką biznesową: "zarządzanie przez kosztów ukrywanie" (chciałem, aby się rymnęło). To jest krótkwzroczne i kompletnie nie rozwojowe. Kiedyś czytałem książkę poświęconą firmom długowiecznym. I problem ich długowieczności nie leżał w jakichś kombinacjach podatkowych, ale w balansie między czynnikami rozwoju krótko i długoterminowymi. Inaczej mówiąc, biznes się rozwija i trwa, gdy podejmowane są właściwe decyzje mające skutki krótko- i długoterminowe. Stąd dzisiaj klasyką w zarżądzaniu efektywnością firmy jest balanced scorecard. Od strony księgowej oczywiście takie kombinacje są mozliwe, ale wybacz, nie wierzę w długowieczność i rozwój firmy w takim modelu. Mówisz, że pieniądz papierowy rózni się od elektronicznego tylko nośnikiem. Upraszczając to tak, ale widząc głębiej problem, to zauważ tylko na fakt, że dzisiaj inwestowaniem na rynku pieniężnym zajmują się programy, z dobrze przemyślanym algorytmem. Program analizuje sytuacje rynkową i jest w stanie w krótkim czasie dokonać kilkakrotnego obrotu pieniądzem. Pieniądz elektroniczny przemieszcza się między kontynentami z prędkością 300 tys. km/s, a jak szybko "Twój" papierowy?
Co do cytatu "daj mi kontrolę nad walutą kraju, a będę miał kontrolę nad całym krajem", to rzeczywiście nie zauważyłem, ale nie widzę powodu, aby nadawać mu rangę "amerykańskich klasyków". To jest oczywista oczywistość, jak mawiają polscy klasycy :). I co? Czy z tego powodu, że w Brukseli podejmują decyzje dot. Euro, to zagraża to bytowi Hiszpanii, Francji czy Niemiec? Nie widzę za bardzo pola do dyskusji.
Pytasz, czy te e-booki i audiobooki, które tak lubisz, to są legalne czy pobrane z netu? To może Cię zdziwię, ale głównie kupowane. Jest taka firma nexto.pl, gdzie możesz kupować różne publikacje cyfrowe. Ale niedawno skorzystałem z oferty koleżanki, która ma tych wydawnictw więcej ode mnie i ich nie kupuje. Technologicznie jest możliwe, aby taki e-book miał zabezpieczenia przed kopiowaniem, ale to jest kłopotliwe dla klienta. Wiele lat temu miałem taką historię, że pierwsze e-booki jak się pojawiły w Amazonie, to chciałem to stestować i kupiłem sobie książkę w formacie pdf z zabezpieczeniami. Problem tylko był taki, że gdy mi padł dysk, to nie mogłem kopii używać na innym dysku, bo plik trzymał nr. seryjny napędu i po wymianie uprzejmości z Amazon ubył im jeden wieloletni klient.
W sprawie sporu terminologicznego: obydwa terminy w Polsce się przyjęły i nie ma o co się tutaj sprzeczać. Stąd nie wiem po co mnie pierwotnie poprawiałaś, gdy teraz przyznajesz rację.
Zastanawiam się tak poza tym wszytkim, gdzie ta linia frontu przebiega, że Ty jesteś ta prawdziwa, jedynie słuszna patriotka, a ja jestem zwykłym Lemingiem, Trollem i Pomatołkiem, który nie ma pojęcia, co jest dobre dla Polski. Mówisz o alternatywnej ekonomii. Wybacz, ale brzmi to conieco jak medycyna alternatywna. Czy mam Ciebie odbierać jako takiego zielarza, czy innego bioenergoterapeutę ekonomii? Co jest tym języczkiem u wagi, czymś co sprawia, że ja nie rozumiem wielkości tego co chcecie Polsce zaoferować?
Keysyr
18 Grudnia, 2011 - 13:32
Fakt, jestem także księgową; zrobiłam te uprawnienia dlatego, że na żadnych studiach (ani MBA, ani doktoranckich) nie uczono tych umiejętności. A bez nich nie można myśleć o rozwoju czegokolwiek. To tak, jakby ktoś chciał projektować maszyny nie znając się na wytrzymałości materiałów.
To nie jest zarządzanie przez ukrywanie kosztów. Jest zasadnicza różnica pomiędzy spółką, której właściciele są zatrudnieni w spółce, a spółką, której właścicielami są zewnętrzni udziałowcy. Ta pierwsza jest finansowana kapitałem własnym, ta druga - kapitałem dłużnym.
Co do strategii rozwoju spółki, to obejmuje znacznie więcej istotnych elementów niż tylko czynniki rozwoju, opisane to jest zresztą w opasłych podręcznikach.
Balanced Scorecard - czyli skoordynowana karta wyników, Norton i Kaplan, to już jakby przeżytek, było przez chwilę bardzo modne. Nie jest to zła koncepcja, ale źle stosowana może spowodować ogromne koszty i nie przyniesie korzyści. Przykładem jest realizacja projektów UE w Polsce - ktoś mądry opracował system sprawozdawczości oparty właśnie na BS, a głupcy w ministerstwie powykreślali z formularzy sprawozdań wiele pytań, bo im się nie podobało, że jest ich tak dużo i nie rozumieli, do czego służą i cały system można o kant d..y potłuc. Ale te okrojone formularze dalej funkcjonują, tyle, że nikomu do niczego już nie służą.
Czyli pewnych etapów rozwoju nie da się przeskoczyć - trzeba wszystkiego się uczyć po kolei.
Nie rozśmieszaj mnie programami z algorytmem. To dla naiwnych graczy, którzy myślą, że rentowność inwestycji giełdowych da się przewidzieć przy pomocy wzorów. To tak, jak wyścigi konne - mamy wszystkie dane o koniach, ich pochodzeniu, wymiary i waga, forma, dżokej, poprzednie wyścigi, z kim się ścigały, piszemy piętrowy algorytm i wychodzi nam, że wygra koń A, tymczasem dżokeje się umówią z mafią i wygrywa koń B - bo tego czynnika w algorytmie nie było.
Co do przemieszczania się pieniądza, to jak go nie ma na rachunku, to jego prędkość przemieszczania wynosi 0, niezależnie od tego, czy jest papierowy, czy elektroniczny.
Poza tym przemieszcza się nie pieniądz, a informacja - błąd logiczny. Informacja może dotyczyć nawet pieniądza wyrażonego w muszelkach kiri czy jakichś tam, które nie ruszą się z plaży. To już wymyślili Templariusze - tyle, że wtedy informacja przemieszczała się wolniej. Informacja, nie pieniądz.
Cytatu nie zidentyfikowałeś. Dotyczył on machinacji w Kongresie gdy amerykańskie banki prywatne tworzyły Bank Rezerw Federalnych, który jest bankiem prywatnym, a nie państwowym - właśnie w celu przejęcia kontroli nad dolarem. Co im się udało. Efekty widać.
Centralne podejmowanie decyzji w sprawie pieniądza na dużym obszarze nigdy nie będzie nadążać za grą rynkową i z natury będzie nieefektywne.
Co do e-booków, znowu mylisz informację z pieniądzem. Informacja, czyli treść książki, wędruje szybciej. Ale pieniądz, czyli zarobek na tej książce, niczym nie różni się od pieniędzy pozyskiwanych ze sprzedaży zwykłych książek. Nawet nakłady się specjalnie nie różnią, bo i dlaczego miałyby, przecież to zależy od popytu, a nie podaży, a mędrców nam jakoś nie przybyło ostatnio, szczególnie przy obecnym poziomie polskiego szkolnictwa.
Co do ostatniego akapitu, dyskutujemy o ekonomii, a nie o polityce i nikt tutaj nikogo od Trolli, Pomatołów itp. nie wyzywał. Alternatywna ekonomia nie jest też rodzajem bioenergotereapii, tylko nurtem ekonomicznym innym niż reprezentowany przez autorów podręczników, obecnie stosowanych na całym świecie; do nurtu tego należy także wielu laureatów nagrody Nobla, jak chociażby Stieglitz czy Becker. Polecam, pasjonująca lektura.
Iranda
Iranda
Iranda
18 Grudnia, 2011 - 15:53
Doceniam, że się starasz, ale niestety wychodzą braki w wiedzy :). Jak możesz uznawać, że BSC już nie modne? Ja oryginalną książkę Kaplana i Nortona miałem na kilka lat przez jej polskim wydaniem. I w zasadzie funkcjonują dwa tłumaczenia: Strategiczna Karta Wyników oraz Zrównoważona Karta Wyników. Jak tak uważasz, to powiedz jaki model zarządzania efektywnością jest modny według Ciebie? Nie czynię Tobie zarzutu z przygotowania księgowego, a wręcz uznaję to za zaletę, Księgowi jednak mają pewne skrzywienie w postrzeganiu co jest ważne. Pewien właściciel dużej polskiej firmy kiedyś mi to określił stwierdzeniem, że jego księgową powinien wynagradzać min. finansów, bo głównie na jego potrzeby pracuje. W zakamuflowany sposób pochwaliłaś się, że MBA było i studia doktoranckie też. Pięknie! Ale wnioskuję, że doktoratu nie obroniłaś, bo wtedy nie mówiła byś w taki sposób. I znowu nie traktuj jako zarzut, tylko rozpoznawanie profilu ciekawej osoby :).
Generalnie ładnie piszesz i dobrze opanowałaś zgrabne unikanie odpowiadania na niewygodne pytania. Teorii spółek nie musisz mi serwować. Co do programów wspomagających obrót giełdowy, to możesz nie wierzyć. Nie za bardzo się wysiliłaś z tekstem: "Co do przemieszczania się pieniądza, to jak go nie ma na rachunku, to jego prędkość przemieszczania wynosi 0, niezależnie od
tego, czy jest papierowy, czy elektroniczny". Cóż to za argument? A jak nie masz w kasie banknotów, to jaką masz prędkość przemieszczania?
Piszesz, że "przemieszcza się nie pieniądz, a informacja". No dobre sobie. A kiedy płacę przez Internet za zaukupy, to płacę informacją, czy pieniądzem?
Twierdzisz, że "centralne podejmowanie decyzji w sprawie pieniądza na dużym obszarze nigdy nie będzie nadążać za grą rynkową i z natury będzie nieefektywne". Czy to jest paradygmat tej alternatywnej ekonomii? Jeśli tak, to nie namawiaj mnie na jej poznawanie :). Przeczytaj sobie to: http://www.economist.com/node/18836780 . Świat zmierza w tym kierunku i ja jestem sobie w stanie wyobrazić nawet jedną walutę na świecie. A uwierz mi, wyobraźnię mam dużą :).
Piszesz: "Co do e-booków, znowu mylisz informację z pieniądzem. Informacja, czyli treść książki, wędruje szybciej". Czy aby napewno? Czy dokonywałaś zakupów na Nexto? Najpierw płacę za zakup w moim banku, a gdy transakcja jest zakończona, to automatycznie generowane są linki do pobrania zakupionego towaru. Towar cyfrowy jest normalnym towarem, poczytaj sobie ksiązki z dziedziny ekonomiki informacji lub zarządzania informacją. Wymieniany przez Ciebie Stieglitz dostał nobla za tematykę ekonomiki informacji (konretnie asymetrii). Na temat tzw. ekonomii alternatywnej chyba dosadną opinię znajdziesz tutaj: http://www.pte.pl/pliki/2/12/01A.Fiedor.pdf . Nie wiem do jakiej ekonomii alternatywnej się odwołujesz, ale ja pod tym hasłem znam ten nurt: http://www.rogerclarke.com/EC/AltEcIA.html . Ale tutaj klasykiem jest Information Rules, o której mówiłem na początku naszej dyskusji.
Pozdrawiam
Keysyr
Keysyr
18 Grudnia, 2011 - 16:15
Skoordynowana (zrównoważona itp.) karta wyników już 12 lat temu była po kilku latach stosowania. Tak, jak napisałam, jest to całkiem niezła metoda zarządzania, tyle, że musi być stosowana precyzyjnie i po dobrym przygotowaniu, inaczej dużo kosztuje, a wyników nie przynosi. Trzeba po prostu umieć to zrobić - a przykład nieumiejętnego i kosztownego wdrożenia podałam. N.B. nikt tego do tej pory nie poprawił.
Doktoratu nie obroniłam, bo poziom studiów doktoranckich i wykładowców (SGH) był porażająco niski, nie mówiąc już o zwykłym prostactwie i chamstwie wykładowców; Oni zupełnie nie przystają do nowej rzeczywistości - no i kurczowo trzymają się tych jedynie słusznych "marksistów-leninistów" ekonomii (Niederhaus, Barro, Varian itp.), jakby na świecie nigdy nie było von Misesa, Stieglietza czy Beckera. A świat się zmienia, w ekonomii już od lat pojawiają się nowe, bardzo interesujące nurty, które na pewno zasługują na uwagę. W zasadzie chodziło chyba tylko o wyciąganie kasy od ludzi, szkoda czasu na takie studia podyplomowe, więc rzuciłam w diabły i poszłam na inne. Zresztą jaki jest sens robienia doktoratu, skoro można go kupić? Mam znajomą, która za pieniądze napisała ludziom już ze trzy doktoraty z ekonomii, oczywiście na podstawie Niederhausa, Barro i Variana.
Co do szybkości przemieszczania się pieniądza, to przecież to oczywiste, co chciałam powiedzieć - podaż pieniądza jest kontrolowana; jeżeli spadnie poniżej poziomu awaryjnego, to pieniądza nie ma, niezależnie od tego, czy jest on papierowy, elektroniczny czy z muszelek (plażę zamknęli). I wtedy całe to informatyczne zadęcie szlag trafia. To właśnie napisałam, a Ty to powtarzasz ze znakiem zapytania.
Przez Internet wysyłasz informację, że płacisz, a nie pieniądze - chyba że w Amazonie np. mają multiplikator, który im te pieniądze wypluwa po uprzednim ich zdematerializowaniu w Twoim banku. Bank tę informację potwierdza i transakcja zostaje zawarta. Sprawdź z łaski swojej terminy faktycznych przelewów, to będziesz wiedział, o co chodzi. Czasem jest to nawet kilka dni. A przesyłania gotówki żywcem unika się dzięki izbom rozrachunkowym, a nie dzięki internetowi. I też na podstawie informacji.
Co do zakwestionowanego zdania o pieniądzu - proszę o argumenty, anie inwektywy....
Zakupy w Nexto - patrz powyżej.
Stieglitz - teraz pisze przede wszystkim o urokach globalizacji. Warto poczytać....
Czy zapoznałeś się już z definicją kosztów krańcowych? To jakby nie patrzeć jeden z podstawowych terminów....
Czy możesz w dyskusji posługiwać się rzeczowymi argumentami, a nie inwektywami tudzież osobistymi wycieczkami?
Pozdrawiam,
Iranda
Iranda
Iranda
18 Grudnia, 2011 - 21:57
Przepaszam za każdy fragment, w którym czułas się urażona. Ja akurat jestem fanem BSC i w tym mocno siedziałem z 13 lat temu. Ale do dzisiaj w zakresie zarządzania efektywnością nie widziałem niczego lepszego. Pewnie, że trzeba ją stosować umiejetnie, ale to jak ze wszystkim. Uważam, że nawet w małej firmie, przy zastosowaniu pewnych uproszczeń może dać dobre efeky. Ja tez uważam, że studia doktoranckie dla pracujących to wyciąganie kasy. I tylko niewielki procent tych studentów kończy taką edukację doktoratem. Chyba trochę przesadzasz ze swoimi ocenami pod adresem SGH. Ale to subiektywna ocena.
Twoje klasyfikacje typu "marksiści-leniniści" ekonomii (Niederhaus, Barro, Varian itp.) trochą mnie bawią. Nie jestem badaczem współczesnych myśli ekonomicznych, ale coś tam czytałem i nie wiem, skąd do głowy Ci przychodzi, że Varian to Marksista. Czy mozesz uzasadnić tę tezę? Ja mam kilka jego książek i tak bym go nie oceniał, a w opinii Accenture’s Institute for Strategic Change jest w czołówce rankingu najbardziej wpływowych myślicieli zarządzania. Zresztą wszystkich z tej czołównki cenię i w swoim czasie intensywnie studiowałem. Stieglitza coś tam czytałem o asymetrii informacji, Mises kojarzy mi się tylko z prakseologią. Tak wyczuwam między wierszami, że nie za bardzo lubisz nowych technologii, A przecież to tylko narzędzie, za pomocą którego można wiele dobrego zrobić.
Co to jest multiplikator? Zasady działania rachunkowości bankowej sa mi znane. Wiem, że jest przesunięcie w czasie między uznaniem danej wartości, a jej zaksięgowaniem. W różnych bankach różne mają te swoje cykle księgowań, ale są banki, kiedy jest to przesunięcie naprawdę prawie nie istotne.
Koszty krańcowe?? Znam tylko koszty marginalne :). Wybacz, ale to pojecie jest mi bliższe, gdyż o tym spotykam teksty zwykle w języku angielskim. Proponuję, napisz swój atykuł na temat: czego potrzeba polskiej gospodarce do rozwoju, a ja wtedy będę głównym dyskutantem. Tylko napisz w miarę prosto, bo wiesz, ... Leming może nie zrozumieć :). Swego czasu czytałem tutaj kilka bardzo poważnych rozpraw na temat psychiki, umysłu i generalnej charakterystyce Lemingów.
Pozdrawiam Warszawę
Keysyr (Prowincja)
Re: Keysyr
18 Grudnia, 2011 - 00:58
Ja jakoś nie uważam, bym coś spuścił z tonu, ale jak masz takie wrażenie to cieszę się bardzo :)
Pieniądz zmienia swoją formę na elektroniczną, ale dalej ma swoją wartość, a różnice między gospodarkami i ich kondycyjność wyrażają się w różnicach kursowych. Mechanizm kształtowania się kursów to temat na kolejny wpis, nie chce mi się tu teraz opisywać tematu.
Co nam da integracja walutowa? Na pewno ograniczenie ryzyka kursowego i ułatwienie wymiany towarów i usług, zgoda. Ale pakując się do strefy euro będziemy musieli wpakować dużo więcej niż obecnie zadeklarowane przez DT 20 mld euro. Nie stać nas na takie wydatki, to zbyt duży ciężar! Dodatkowo, o czym wcześniej pisałem, pozbawiamy się możliwości kreowania własnej polityki gospodarczej i prostszego walczenia z kryzysem. A jeszcze wcześniej czeka nas cudowny ERM II, gdzie światowa finansjera dopiero będzie mogła nas wydoić ;]
Chodzi o to, o czym pisałem. Że Polska i inne kraje rozwijające się przy ich wysokim tempie rozwoju w porównaniu do Zachodu spowoduje wzrost stóp procentowych dla Zachodu, bo rynki finansowe będą wolały lokować pieniądze w polskie czy czeskie obligacje, bo tam dostaną więcej.
Z tego m.in. wynika, że podatki systematycznie rosną. Ja jestem zwolennikiem małego i taniego państwa, z małymi podatkami, które płacą wszyscy. Co z tego, że państwo zostawi najbiedniejszym te 200 zł czy ileś rocznie z kwoty zwolnionej od podatku, jak najwięksi kombinatorzy zostawiają sobie grube miliardy? Ludziom nie trzeba dawać resztek ze stołu, ludziom trzeba dawać naczynia, by sami sobie przygotowali ucztę. Miały być niższe podatki i jedno okienko, a co jest? Podatki od podatków (VAT od akcyzy), podatki od strat (podatek Belki) i rzesza nowych, bezproduktywnych urzedników, nie wspominając o nadmiernych wydatkach najwyższych szczebli. Pan premier latajac sobie do Sopotu i tworząc stołek dla Arłukowicza po prostu się spalił do cna w materii taniego państwa. Jak mamy oszczędzać to obywatele zaciskają pasa, a dlaczego nie politycy? W expose nie padło żadne stwierdzenie, które by godziło w kieszenie posłów. Tusk patriotą? To zależy od sposobu pojmowania patriotyzmu...
Mam nadzieję, że chcesz silnej Polski. Ale czy nasz kraj jest obecnie naprawdę silny? Bo ja uważam, że nie. Rzesze Polaków emigrujących za pracą, bo nie mogą jej znaleźć w kraju a by chcieli. Banki w rękach zagranicznego kapitału. Przemysł rozkładany na części pierwsze. Zdradziecka umowa gazowa, za którą powinien być Trybunał Stanu. Czary Rostowskiego, który przypomina jak żywo Greków. Lista grzechów Tuska jest naprawdę długa... A suwerenność tracimy coraz bardziej.
Pozdrawiam
---------
"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."
"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
@ all
19 Grudnia, 2011 - 05:25
Przeczytałem z uwagą wszystkie wypowiedzi. Nie jestem ekonomistą lecz tzw zwykłym zjadaczem chleba. I aby ten chleb był a piekarzowi i wszystkim innym "zamieszanym" w jego produkcję się opłacało to cena tego chleba musi być taka abym ja mógł zapłacić. A ja zarabiam tyle ile uda mi się wynegocjować z pracodawcą. Mój budżet nie zniesie nadmiernych obciążeń podatkowych oraz ciągłego zadłużania się. Jeżeli w tym systemie naczyń połączonych nie będzie miejsca dla zdrowego rozsądku i zwykłej roztropności to żadne prawa ekonomii nic nie pomogą. Uczone debaty na temat makro mikro czy jeszcze innej ekonomii niczego nie zmienią jeżeli w tym wszystkim nie będzie miejsca dla dobrej woli, rozsądku, przezorności i roztropności. Potrzeba też odrobiny wiary wszystkich uczestników owej gry ekonomicznej w uczciwe zamiary pozostałych. A tego dzisiaj nie ma i chyba nigdy już nie będzie. I na tym polega trudność w pokonywaniu obecnego i pewnie przyszlych kryzysów. Opisywanie zjawiska w nawet najbardziej uczony sposób nie przybliży nas do upragnionego dobrobytu jeżeli ludzie odpowiedzialni za stan gospodarki ulegają ślepo dogmatykom ekonomii i są wodzeni przez nich za nos jak dzieci. Politykom brakuje elementarnej woli rozwiązywania spraw trudnych przy pomocy zdrowego rozsądku. Ekonomia ma być jedynie narzędziem w ich rękach. Stało się zupełnie coś odwrotnego. Niewolnicy uczonych koncepcji zdominowali polityków a ci zadowalają się czymkolwiek w imię możliwości sprawowania władzy. To rodzaj partactwa, które pod pozorem rozmaitych narad i dyskusji produkuje coraz bardziej zawodne plastry na wrzód jakim jest nieracjonalnność dzisiejszego obiegu ekonomicznego. Nieracjonalność wynikająca z partykularyzmów i ukrywanego na rozmaite sposoby dyktatu silniejszego. A to z ekonomią nie ma już prawie nic wspólnego. Chyba że wracamy do ekonomii na poziomie poszczególnych krajów.
Stronnik - dzięki za tę opinię
19 Grudnia, 2011 - 09:46
Słusznie wołasz o zdroworozsądkowe podejście do spraw. Mi osobiście brakuje we wszelkich dyskusjach dotyczących polskiej rzeczywistości poszukiwania praprzyczyn problemów. Postaram się wskazać na jedną, ale chyba z gatunku najważniejszych. Nazwał bym ją błędnym systemem kadrowym kraju. Wszystkie decyzje, które maja skutki społeczne są podejmowane przecież przez konkretnych ludzi. Nie trzeba zbytnio się wysilać, aby wskazać na każdym kroku, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy nie są optymalni do zajmowanego stanowiska. Jaką mamy praktykę? Praktycznie wszystkie ekipy rządzące do tej pory w kraju popełniały grzech partyjniactwa, kolesiostwa, prywaty itp. Widzę to na przykładach instytucji publicznych, w których pracują moi znajomi, na ich nieszczęście bez rozdania politycznego. Co przychodziła kolejna ekipa, to kierowała się swoistą logiką BMW (bierny, mierny, ale wierny). Ja jestem wychowany w kulturze biznesowej i takie sytuacje są nie do pomyślenia w zdrowo zarządzanej firmie. W swojej firmie nie zatrudnisz siostry po szkole pielęgniarskiej jako księgowej, bo Ci szybko rozłoży firmy. Tak samo nie chciałbyś się leczyć u gościa, który jest budowlańcem. A zobacz co się dzieje w sferze publicznej i spółkach z większościowym kapitałem publicznym. Do władz Orlenu Drzewiecki wsadza dziewczynę bez doświadczenia w tym zakresie tylko dlatego, że jest córką swojego znajomego. Po drugiej stronie barykady, co się wyrabiało w sprawie kuzyna Kaczyńskiego. Idź do dowolnego urzędu w Polsce i zapytaj poszczególnych pracowników jak to się stało, że tam pracują. Jestem przekonany, że większość dostała pracę za pośrednictwem, ciotki, znajomej ciotki, znajomej znajomej itd. Nikt w Polsce nie policzył, ile kosztowała nas taka zbiorowa niekompetencja. Problemem nie jest to, że jakiś tam Kowalski nie nabałaganił w pracy i jakoś sobie radzi. Problemem jest to, że na jego miejscu mógłby pracować Nowak, który podejmowałby lepsze decyzje, ma większą wiedzę i paletę umiejętności, które właściwie wykorzystane dadzą lepsze efekty, niż praca BMW-Kowalskiego. Jak mówiłem, grzech obłędnej polityki kardowej popełniali i popełniają wszystcy uczestnicy sceny politycznej, ale nie widać u nich chęci spowiedzi i postanowienia poprawy. W USA funkcjonuje GAO (http://www.gao.gov/). Ta instytucja systematycznie opracowuje dobre praktyki (wytyczne), w jaki sposób sfera publiczna w USA powinna zarządzać różnymi aspektami ich działalności. I masz tutaj pierwszy lepszy przykład: http://www.gao.gov/products/GAO-11-581. U nas zbyt wiele swoboty mają rządzący, stąd traktują sferę publiczną jak swój prywatny folwark. Uporządkowanie tylko systemu kadrowego w polskiej sferze publicznej przyniosłoby w moim przekonaniu bardzo wiele dobrego.
Pozdrawiam
Keysyr
Firma... ok. A znasz firmę,
19 Grudnia, 2011 - 13:04
Firma... ok.
A znasz firmę, gdzie zarząd wybierany jest przez głosowanie powszechne wszystkich pracowników? ;)
Ciekawe kto zostałby wybrany szefem i kogo by potem umieszczono na kluczowych stanowiskach...
Ale to małe piwo, przecież za cztery lata pracownicy wybierali by znowu. Na pewno jeszcze mądrzej i jeszcze lepiej... ;)
Ok, nabijam się i to ze "świętej demokracji", (a na pewno "demokracji" w wydaniu polskim).
Diagnoza trafna, jak najbardziej - tylko porównanie do firmy...
Przecież tych rządzących, na których wieszamy psy (i słusznie) - sami sobie, summa summarum - wybraliśmy...
Max:
19 Grudnia, 2011 - 20:20
Nie zgadzam się z Tobą, że zasady zarządzania personelem, które są szanowane w światowych korporacjach nie mają zastosowania do sfery publicznej. Ja nie wskazuję, że dobór pracowników był na zasadach demokracji ateńskiej. Ja wskazuję, że młody, wykształcony absolwent po administracji nie dostanie pracy w urzędach, bo np. nie ma żadnych znajomych, czy rodziny, która by spowodowała, że wygra konkurs na stanowisko jeszcze przed jego ogłoszeniem.