O tym jak syjon z Wall Street uratował chińskich komuchów

Obrazek użytkownika RAM
Świat

O tym jak Wall Street uratowała ostatnią istniejącą na świecie partię komunistyczną

COME WALL STREET HA SALVATO L’ULTIMO PARTITO COMUNISTA RIMASTO
 
 
Maurizio Blondet    29 marzec 2019    tłum. RAM
 
 
«Wanda» była nazwą myszy komputerowej, produkowanej przez korporację międzynarodową Logitech – z siedzibą w Kaliforni – której roczna sprzedaż wynosila 20 milionów sztuk. W moim eseju z roku 2004, noszącym tytuł «Niewolnicy Banków», dotyczącym zglobalizowanego i wkraczającego w swą końcową fazę kapitalizmu, wyjaśniałem:
 
«Wandę» wytwarza się w zakładzie w Shouzou, którego pracownice zarabiają 80 dolarów miesięcznie. W sklepie, mysz kosztuje 40 dolarów. 14 z nich idzie dla dostawców komponentów, z jakich składa się «Wanda»: chip wewnętrzny produkowany jest przez malezyjską filię Motoroli, czujnik optyczny przez amerykańską Agilent, zaś składniki pozostałe przez amerykańską Cookson Electronics, ulokowaną w Yunnan.
 
Hurtownicy i detaliści biorą dla siebie dalsze 15 dolarów. Spółka Logitech, dająca myszy swój znak towarowy, pobiera za to 8 dolarów. Chińczykom pozostają 3 dolary, z których muszą opłacić 4-tysięczny personel zakładu, transport i koszty ogólne.
 
Tak wyglądają obecnie – i tak wyglądały już wcześniej – idealne warunki dla kapitalizmu zglobalizowanego, którego przodownicy notowani są na Wall Street: produkcja fizyczna towaru płacona jest możliwie jak najmniej, podczas gdy największy zarobek osiągają procedury niematerialne, takie jak design, royalties, logo,usługi sprzedażowe, dystrybucja i marketing. A wszystko to w kontekście rozbudowanej i powszechnej utopii – władającej mózgami globalistów: delokalizacji produkcji do miejsc, gdzie siła robocza jest tania i sprzedaży wyprodukowanych towarów w krajach o wynagrodzeniach wysokich – tak, by zarobić jak najwięcej.
 
Fakt, że ostatecznie, wysokie pensje – właśnie wskutek delokalizacji produkcji – zniknęły, nie zmartwił "geniuszy" z Wall Street; wobec redukcji siły nabywczej pensji pracownika, banki usłużnie zaproponowały mu zadłużenie się.
 
To banki zapragnęły wejścia Chin do Światowej Organizacji Handlu (WTO): Bill Clinton – przysłuchujący się bez chwili wytchnienia Wall Street – zadowolił je (nie jest przypadkiem, że także Clinton brał udział w anulowaniu Glass-Steagall Act – chodzi o ustawę zatwierdzoną w 1933 roku przez Kongres USA, której głównym postanowieniem był zakaz łączenia działalności komercyjnej banków (tj. udostępniania depozytów i kredytów) z działalnością inwestycyjną).
 
 
 
Ponadto, WTO (będąca super-organizmem powołanym do przeprowadzenia globalizacji poprzez redukcję wszystkich ceł, tak by ich wartość nie przekraczała 3 %) nie zażądała od Chin tego, czego wymaga od innych jej członków: tj. od uznania patentów po powstrzymanie się od nieuczciwych praktyk handlowych oraz fałszerstw.
 
Przede wszystkim zaś, należało zająć się wolnym przepływem walut krajowych na rynkach walutowych. W przypadku wysokiego eksportu, międzynarodowa wartość waluty kraju eksportującego (przy założeniu, iż jej przepływ na rynkach walutowych jest swobodny) wzrasta, co sprawia, że eksport tego kraju staje się mniej konkurencyjny.
 
Chinom natomiast, pozwolono działać na rynkach światowych, pomimo iż używały waluty krajowej niewymienialnej, tj. takiej, której wartość dekretowana jest przez państwo, co oznacza, że do niskich wynagrodzeń reżim dodawał także dumping walutowy.
 
Nie trzeba było być geniuszem, by pojąć, że kraj, który produkował 2 miliony inżynierów rocznie, wkrótce zaprzestanie eksportować tandetę i elektronikę montowaną na licencji.
 
Stało się jeszcze gorzej: wraz z wejściem do WTO, chińska epoka post-maoistyczna uznana została za «gospodarkę rynkową» - co jest absurdem.
 
Status ten, w poprzednich dziesięcioleciach nigdy Chinom nie został przyznany – uzyskiwały one co najwyżej pozycję określaną jako "most favoured nation" (MFN) – rangę, która była corocznym przedmiotem dyskusji w Kongresie amerykańskim i która była odwoływalna.
 
Status MFN pozwalał najrozmaitszym amerykańskim stowarzyszeniom – antykomunistycznym, protekcjonistycznym, nacjonalistycznym, zrzeszającym bojowników o prawa człowieka, a także ugrupowaniom ekologistów – poprzez przypominanie parlamentarzystom kwestii Tybetu czy chńskich gułagów – na sprzeciwianie się handlowym otwarciom USA.
 
Od wejścia do WTO, Chiny zostały włączone do grona krajów posiadających tzw. «permanent normal trade relations (PNTR)», który jest statusem nieodwołalnym.
 
 
Od roku 2000 zgodnie z analizą MIT(Massachusetts Institute of Technology) – w sektorach przemysłu wysokiej technologii – Stany Zjednoczone straciły łącznie 985 000 miejsc pracy, tj. 20 % - co Wall Street przyjęła z entuzjazmem, jako że – od niepamiętnych czasów – każdą redukcję personelu giełda witała jako dowód efektywności stosującego ją przedsiębiorstwa, a także jego zdolności do tzw. «zmniejszania kosztów».
 
Proceder ten odbywał się aż do momentu, w którym zauważono, że USA stały się krajem zdezindustrializowanym i że z Chin nie importowano już więcej dziadostwa, ale komputery, tablety, smartphony, baterie i płaskie ekrany – nie zapominając o chińskich samochodach elektrycznych, których produkcji na Zachodzie zaprzestano. Zaś nade wszystko dopóki nie zorientowano się, że rywalami światowych kolosów Web-u – określanymi jako GAFA (Google Apple Facebook Amazon) – stały się przedsiębiorstwa chińskie, takie jak Baidu, Huawei, Alibaba, Xiaomi. Połapano się więc w tym, że wyhodowano tytana, który dla «królestwa nieistniejącego fizycznie» – w którym miano pewność dominowania na wieki – stał się zagrożeniem.
 
Można więć postawić pytanie: Czy Wall Street tego wszystkiego nie przewidziała?
 
Ależ oczywiście, że przewidziała. Rzecz e tym, że ma to gdzieś.
 
Uwalniając się poprzez delokalizację od zależności od amerykańskiej siły roboczej – amerykańskie korporacje międzynarodowe notowane na Wall Street wygenerowały zyski, o jakich wcześniej się im nie śniło, a ponadto stały się jeszcze większe i jeszcze potężniejsze.
 
W praktyce, to niskopłatni pracownicy chińscy pomogli w wywindowaniu do niewiarygodnego wręcz poziomu notowań giełdowych wielkich korporacji międzynarodowych. Zauważmy, że podczas gdy udział produktu krajowego brutto USA w produkcie światowym zmniejsza się nieustannie, amerykańskie korporacje międzynarodowe – w procesie globalizacji – stały się coraz to bardziej dominującymi, zaś ich zyski wzrosły do kwot nieprawdopodobnych.
 
Badania przeprowadzone w roku 2014 przez International Studies Quarterly – podczas których przeanalizowane zostały 2 tysiące najważniejszych przedsiębiorstw świata – wykazywały, że koncerny amerykańskie zagarnęły 84 % udziału w zyskach, jak chodzi o komputery (hardware i sofware), 89 % jak chodzi o sprzęt medyczny i 53 % w sektorze produktów farmaceutycznych oraz biotechnologii.
 
W branży usług finansowych – udział w zyskach takich kolosów jak Goldman Sachs wręcz wzrósł po krachu na Wall Street (z roku 2008) z 47 % do prawie że niewiarygodnych 66 % osiągniętych w roku 2013.
 
Miliarderzy amerykańscy stanowią 44 % ich ogółu światowego, natomiast Chińczycy jedynie 4 %.
 
 
Zgodnie z opinią witryny «Politico»:
 
«Pomimo dziesiątków lat rywalizacji globalnej i wzrostu gospodarczego innych regionów świata – takich jak Azja – amerykańskie korporacje międzynarodowe nadal dominują na szczytach kapitalizmu globalnego, co stanowi sukces, którego zabrakło amerykańskim rachunkom narodowym».
 
Podsumowując, na rynku światowym USA podupadają, ale jego korporacje międzynarodowe triumfuję i tuczą się.
 
Interes narodowy w żaden sposób nie pokrywa się z interesem korporacji międzynarodowych (i o tym w gruncie rzeczy wiedzieliśmy), jako że «naród» i «blok miliarderów» to dwa przeciwne sobie losy, co zresztą widoczne jest na całym Zachodzie. Tyle że interes międzynarodowy posiada wystarczająco dużo miliardów, by kupić sobie rządy i ustawodawstwo, tak, by jego business zbiegał się z politykami krajowymi.
 
Kiedy kwestionowano funkcjonujące w Chinach powiązania pomiędzy partią i przedsiębiorstwami oraz bankami państwowymi (które udzielają pożyczek poniżej stóp rynkowych) – standardową odpowiedzią było: zobaczycie, wystawienie Chin – poprzez ich wejście do WTO – na konkurencję, zobowiąże je do zreformowania ich systemu gospodarczego.
 
Jak wiadomo, na uniwersytetach uczy się, że «rynek»,bezdyskusyjnie, prowadzi do «pluralizmu», więc tym samym rodzi «demokrację». Panowało przekonanie, że liberalizm gospodarczy zmusi masy chińskie do zażądania wpierw liberalizacji politycznej, a później rywalizującej ze sobą wielopartyjności. Sądzono, że otworzenie gospodarki zachodniej na eksport chiński, popchnie Pekin w kierunku liberalizmu – najpierw ekonomicznego, a następnie politycznego.
 
Jak się okazało, utożsamianie «rynku» z «wolnością» należy do czystej ideologii.
 
Kasta partii chińskiej jest wierna innemu rodzajowi światopoglądu. Tym bardziej, że obserwowała – i przeanalizowała z bliskiej odległości – upadek bloku sowieckiego, wyrabiając sobie zdanie co do skutków błyskawicznego przechodzenia z gospodarki państwowej na system rynkowy, zastosowanego tam zgodnie z «terapią szokową», którą naiwnym «gorbaczowianinom» zaleciła tzw. szkoła chicagowska. Jej skutkiem była zapaść ekonomiczna kraju i splądrowanie jego zasobów przez obcą finansjerę, a nade wszystko upadek reżimu jednopartyjnego. Rząd chiński nie ma żadnego zamiaru scedowania komukolwiek kontroli nad państwem, a już najmniej przekazania jej «rynkowi» międzynarodowemu.
 

 
Z drugiej strony, przywództwo chińskie miało przed sobą dodatkowy problem egystencjalny, a mianowicie fakt, iż państwa położone w pobliżu Chin – Japonia, Tajwan, Południowa Korea – zaczęły – podczas procesu globalizacji – stawać się coraz to bogatsze. Sprzedawały swe towary Stanom Zjednoczonym – a zatem rosły do pewnego stopnia w siłę, podczas gdy Chiny pozostawały biedne i zacofane, więc tym samym narażone na obce presje, co oznaczało dla nich możliwość powrotu do koszmarnego «wieku upokorzenia» - którego początkiem był wybuch Wojny Opiumowej.
 
Rozwiązaniem opisanych problemów chińskich stała się akceptacja globalizacji “à la carte” (na co Wall Street wyraziła zgodę: miliardy zarobionych dolarów, Pekin inwestował w amerykańskie obligacje skarbowe – następnie finansował swego klienta udzielając mu kredytu), jednakże w rzeczywistości, Chiny schroniły się przed «rynkami», używając do tego celu Wielkiej Zapory Sieciowej (Great Firewall) – narzędzia masowej inwigilacji i represji, które okazało się także efektywnym instrumentem polityki przemysłowej.
 
 
 
Z tego to powodu, dla przykładu, wielkie korporacje wyspecjalizowane w technologiach cyfrowych – w pełni świadome tego, że przekształcenie wewnętrznego rynku chińskiego w pole gry łatwej i autonomicznej nie jest możliwe – pozostawiły go w rękach przedsiębiorstw lokalnych, będących ich wspólnikami.
 
Przy pomocy przezornych «prywatyzacji», Pekin ostrożnie otworzył się na obce spółek pragnące delokalizować swe produkcje: najpierw zrobił to wobec tych o niskim zaawansowaniu technologicznym, potem wobec tych o zaawansowaniu średnim, a na koniec wobec wszystkich możliwych, włącznie z sektorem wysokich technologii.
 
Od roku 2003, partia chińska (pod przewodnictwem Hu Jintao) zakończyła okres pseudoprywatyzacji i stworzyła specjalną radę – przez siebie kontrolowaną – służącą do nadzorowania gospodarczych gigantów państwowych. Z nadejściem Xi Jinping'a, partia chińska jednoznacznie powróciła do roli centrum ekonomicznego i gwaranta stabilności. Kontrola uskuteczniana przez nią jest silniejsza od funkcjonujących wcześniej, co stało się możliwe za sprawą udoskonalenia systemu tzw. cyfrowego «kredytu społecznego», który ocenia każdego Chińczyka, przyznając mu punkty. Określana w ten sposób «lojalność» i «uczciwość» obywatela posiada wartość progową, poniżej której nie może on wsiąść do pociągu czy do samolotu lub udać się za granicę.
 
 
 
Wszystko to jednakże nie stanowi przeszkody dla Xi Jinping'a, by wychwalać w Davos globalny wolny rynek – w odpowiedzi na cła, którymi grozi mu Trump – co odbywa się wśród gromkich oklasków osób obecnych tam, dla których «protekcjonistą» jest Donald.
 
Rzecz w tym, że Trump – niespodziewanie głosowany przez tę część społeczeństwa, która utożsamia się z interesem narodowym – podeptanym i wykorzystanym przez interes korporacji międzynarodowych – chciałby przeciwstawić się nie tylko Jedwabnemu Szlakowi,ale być może w stopniu jeszcze większym, programowi noszącemu nazwę Made in China 2025, w ramach którego partia chińska – czarno na białym – wyznacza sobie za cel zdobycie światowej dominacji w odniesieniu do całej serii technologii, tj. «od przemysłu lotniczego i kosmicznego po roboty przemysłowe, od satelitów po półprzewodniki, od superszybkich kolei po piekarniki».
 
 
Program ten jest «zamachem na geniusz amerykański» - zaczął krzyczeć Peter Navarro, doradca Białego Domu ds. handlu. Dodał jeszcze, że: «Cła zaordynowane przez Trumpa są odpowiedzią na polityki, które zmuszają koncerny amerykańskie do przenoszenia własności intelektualnych na konto spółek chińskich».
 
 
No cóż! W Ameryce, wreszcie zorientowano się co się dzieje.
 
Obecnie pojawia się jeszcze inne zagrożenie:
 
Z jakiego powodu Pekin miałby kupować Boeing'a dla swych przedsiębiorstw lotniczych, gdy może zacząć produkować własne samoloty Boeing'o-podobne?
 
Zdesperowany The Atlantic uznaje, że: «Znormalizowanie stosunków handlowych z Chinami było błędem».
 
 
Z odpowiednim opóźnieniem, także Niemcy zredagowały ich Program Niemiecki: Przemysł 4.0, który jest kopią chińskiego Made in China 2025. Oczywiście projekt niemiecki jest sfinansowany słabiej, niemniej jednak, jest on próbą wprowadzenia do gospodarki interwencji państwa – w kontekście, w którym Ameryka będzie mieć dla Berlina coraz to miejsze znacznie.
 
 
Gdybyśmy chcieli pofilozofować sobie nieco nad przedstawioną powyżej rzeczywistością, powinniśmy wskazać na następujący podwójny paradoks, mówiący, iż:
 
- ostatnia superpotęga funkcjonująca na świecie – poprzez jej akces do globalnego liberalizmu – doprowadziła do triumfu ostatniej pozostałej przy życiu partii komunistycznej;
 
- liberalizm totalitarny – podobnie jak stało się to z sowietyzmem marksistowskim – padł ofiarą swych własnych sprzeczności i swej własnej ideologii.
 
***
 
Ciekawe uwagi jednego z komentatorów:
 
Chińczycy uczą się od naszych "starszych braci" syjonistów tego, jak – przy pomocy sektora finansowego – inwestuje się kapitały uzyskane z gospodarki realnej.
 
Jednakże, w przeciwieństwie do upadłych Amerykanów, Chińczycy nigdy nie pozwolą syjonistom na przejęcie sterów ich gospodarki finansowej. Oczywiście, nauczą się od nich funkcjonowania jej mechanizmów – po to,by później kontynuować bez czyjejkolwiek pomocy.
 
Chińczycy nigdy nie pozwolą na to, by gospodarka opierająca się na produkcji dóbr materialnych podporządkowana została sektorowi finansowemu, ponieważ filozofia konfucjańska – która do dnia dzisiejszego kieruje życiem Chińczyków – za podstawową zasadę uznaje konieczność równowagi i harmonii pomiędzy różnymi frakcjami społeczeństwa.
 
Strach Zachodu przed Chinami jest uzasadniony?
 
Czy doprawdy można sądzić, że Chiny są czymś bardziej niebezpiecznym od amerykańskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego, zarządzającego całym światem w rytm bombardowań?
 
 
Alby czy są czymś groźniejszym od syjonistycznej elity finansowej, prosperującej na – wybuchających jedna po drugiej – bańkach spekulacyjnych i prowokująca zjawisko pustynnienia przemysłowego?
 
Chiny dążą do supremacji światowej, więc rzeczą usprawiedliwioną jest kontrolowanie ich poczynań.
 
Jednakże unilateralna dominacja amerykańska doprowadziła do tego, że garść rodzin syjonistycznych kontroluje całą gospodarkę światową i rozpętuje na kuli ziemskiej serie niekończących się wojen, po to, by siać zamęt i dzięki niemu ułatwić sobie podbój świata.
 
Czy Chińczycy mogą zachować się gorzej? Nie sądzę.
 
Jest prawdą, że setki milionów obywateli Chin – w kontekście populacji liczącej 1.5 miliarda osób – są biedakami, jednakże na przeciągu zaledwie kilku lat powstała chińska klasa średnia – również licząca kilkaset milionów obywateli, której liczebność, wg. ekspertów, wzrośnie wkrótce w sposób wykładniczy.
 
Kiedy mówi się o nędzy chińskich terenów wiejskich, warto postawić pytanie:
 
Czy byliście się kiedyś w amerykańskim Midwest-cie, albo czy odwiedziliście slumsy wokół amerykańskich metropolii – tj. czy znaleźliście się wśród ludzkich odpadów neoliberalizmu amerykańskiego?
 
Rodziny syjonistów były przeświadczone o potędze swego sprytu, jednakże okazało się, że na swej drodze spotkały ludzi od nich inteligentniejszych.
 
Chińczycy udali, że można się nimi wysługiwać, podczas gdy w rzeczywistości, to oni wykorzystali syjonistów i obecnie znadują się na szczycie piramidy gospodarki światowej.
 
Byli przebiegli i w przeciwieństwie do Anglików czy Amerykanów, nie zbudowali swej supremacji używając do tego siły militarnej, ale własnej inteligencji.
 
Poza tym, czegóż uczą wschodnie sztuki walki, jak nie tego, by powalić przeciwnika, wykorzystując do tego jego własną energię?
 
Nawet wtedy, gdy Chiny były motorem ekonomicznym świata i wszystko złoto napływało poprzez Azję w kierunku ich stolicy, biurokracja imperialna ograniczała się zawsze do poszukiwania pokojowych stosunków handlowych z zagranicą.
 
Chiny mogły w sposób definitywny zdominować oceany, ale nie zrobiły tego, ponieważ nie znalazły na nich wystarczajacej ilości populacji, z którymi mogły prowadzić handel, a supremacja wojskowa nie interesowała ich.
 
Należy pamiętać, że jednym z głównych powodów wzrostu potęgi Chin było nie tylko lekkomyślne wprowadzenie ich do WTO przez elitę amerykańską – ale przede wszystkim wojny, jakie USA, przez ostatnie 20-lecie prowadziły na rzecz Izraela, które wyczerpały je ekonomicznie, a także duchowo.
 
Gdyby na początku tysiąclecia, elity syjonistyczne i neocon nie przejęły władzy w USA i nie dostosowały polityki zagranicznej amerykańskiego giganta do interesów maleńkiego państwa Izrael oraz establishment'u finansowego z Wall Street – prawdopodobnie, sprawy przyjęłyby całkiem inny obrót.
 
Kilka lat temu, kilku amerykańskich profesorów uniwersyteckich przeprowadziło badania na temat faktycznego wkładu Stanów Zjednoczonych do kultury światowej. Poszukiwania dostarczyły jednego tylko elementu: był nim jazz, który po poddaniu go bliższej analizie okazuje się mieć rodowód afrykański.
 
Podsumowując, gdyby USA nagle zniknęły z powierzchni świata, bądźcie świadomi, że spadkiem, jaki pozostawiłyby po sobie byłby jazz oraz magazyny pocisków i bomb atomowych – rozsiane po całym świecie.
 

Wybór tekstów, tłumaczenie i opracowanie: RAM

Rozpowszechnianie treści przetłumaczonych artykułów (z podaniem nick'a autora tłumaczeń i wskazaniem adresu tekstu źródłowego) jest dozwolone wyłącznie na darmowych platformach elektronicznych.

Twoja ocena: Brak Średnia: 1 (3 głosy)