Adam Bąk „BAMBO” – Tomasz Sommer „PINOKIO”

Obrazek użytkownika Marek Ciesielczyk
Historia

Tomasz Sommer opublikował niedawno w Internecie swego rodzaju „mowę obrończą’, w której bardzo pokrętnie, by nie rzecz po prostu nieuczciwie, przedstawia polonijnego przedsiębiorcę i w tej chwili jednego z 16 najważniejszych na świecie Polonusów, Adama Bąka, niemalże jako bohatera, który w czasach PRL-u rzekomo nie uległ naciskom Służby Bezpieczeństwa i nie tylko nie przekazywał jej żadnych istotnych informacji, ale wprost wodził ją za nos i otwarcie deklarował poparcie dla demokratycznej opozycji w Polsce Jaruzelskiego.

Czy winny jest cholesterol czy zła wola?

Być może 6 lat współpracy Sommera z jedną z bulwarowych gazet w Polsce sprawiło, iż odchodząc od meritum sprawy, Sommer stara się skompromitować w wyjątkowo obrzydliwy sposób swego adwersarza (niżej podpisanego), który ma nieco inne niż on zdanie na temat kontaktów wspomnianego Bąka z SB.

Badając dokumenty w IPN, od 10 lat jako chyba jedyny polski historyk systematycznie ujawniam nazwiska polonijnych współpracowników SB. Dwa lata temu w USA wydana została moja książka pt. „Polonijni agenci Służby Bezpieczeństwa”, zaprezentowana w czasie moich wykładów prawie we wszystkich ośrodkach polonijnych w USA i Kanadzie. (do nabycia w Chicago, w księgarni Quo Vadis: ]]>http://www.quovadisbooks.net/historia-polski-polityka/38885-polonijni-agenci-sluzby-bezpieczenstwa.html]]>

zdj. 1

W czerwcu 2017 roku przedstawiłem w Ameryce odnalezione w IPN dokumenty, obrazujące kontakty z SB w drugiej połowie lat 80-tych w/w Adama Bąka, powołanego we wrześniu 2016 do 16-osobowej Polonijnej Rady Konsultacyjnej przy Marszałku Senatu Stanisławie Karczewskim (zdj.1), który kilka miesięcy później określił Aleksandra Łukaszenkę mianem „ciepłego człowieka”, po swej kilkudniowej wizycie na Białorusi (sic!), patrz filmowa relacja z mojej prelekcji w Ameryce: ]]>https://www.youtube.com/watch?v=6ldycXsQPVI]]>

]]>https://www.youtube.com/watch?v=6ldycXsQPVI]]>

By zniechęcić już na wstępnie do mnie i mojej interpretacji materiałów z IPN, Sommer sugeruje, iż jestem niepoważnym człowiekiem i twierdzi, iż rzekomo przeprowadzam „sam ze sobą wywiady” i „sam sobie udzielam wypowiedzi”, iż nie jestem radnym oraz „kompromituje nie tylko samego siebie, ale także ideę lustracji”, gdy tymczasem w piśmie „Najwyższy czas”, którego redaktorem jest właśnie Tomasz Sommer (!), stosunkowo niedawno, bo 6-12 lutego 2017, ukazał się niemalże „panegiryk” na moją cześć pt. ”Partyzant z Tarnowa”, w którym pismo Sommera wystawia mi „laurkę” właśnie za moją działalność jako radnego, a także człowieka, który – narażając siebie i własną rodzinę (gdy wykładam w USA, żona odbiera telefony w nocy, iż „wrócę do Polski w trumnie”), konsekwentnie demaskuje polonijnych kapusiów SB. Czy Sommer spożywa zbyt dużo masła i podwyższony cholesterol nie pozwala mu pamiętać już o tym, co się znalazło niedawno na stronach jego pisma, czy też jest to świadoma próba kompromitacji człowieka, który ma inne niż on zdanie?

We wspomnianym artykule w piśmie Sommera to podpisany nazwiskiem i imieniem jego współpracownik zadaje mi pytania. Dodać wypada, że Sommer musi wiedzieć, iż gdy on bawił się jeszcze w piaskownicy, jego adwersarz miał już na swym koncie kilka książek, kilkaset artykułów w kilku językach i kilkadziesiąt wywiadów w polskiej i zagranicznej prasie. Twórca współczesnej sowietologii, ówczesny rektor uniwersytetu we Fryburgu, ksiądz profesor Joseph Bochenski napisał zaś o mojej książce pt. „KGB”, pierwszej w języku polskim na temat sowieckich służb specjalnych, iż jest to najlepsza praca naukowa, jaką czytał na ten temat.

Bąk to ofiara, bohater czy spryciarz?

Oczywiście nigdy nie twierdziłem, iż prawdopodobnie jeden z najbogatszych Polaków w USA (chyba także m.in. dzięki handlowi z PRL-em) , Adam Bąk był tajnym współpracownikiem SB i że podpisał zobowiązanie do współpracy. Twierdzę natomiast na podstawie dokumentów z IPN, iż jego kontakty z SB zasługują co najmniej na moralną naganę.

Wbrew temu co twierdzi Sommer, Bąk wcale nie był „molestowany” przez SB, nie był także żadnym bohaterem, przeciwstawiającym się komunistycznym służbom. Był polonijnym biznesmenem, który chciał zarabiać w latach 70-tych i 80-tych, sprowadzając do USA z PRL-u żywność i alkohol. Z rozbrajającą wprost szczerością przyznawał w kolejnych rozmowach z oficerami SB (które chciał ukryć w tajemnicy), iż spotyka się z esbekami i przekazuje określone informacje (np. nt. swych spotkań z FBI!), gdyż gdyby tego nie robił, nie mógłby prowadzić swych interesów w PRL-u. Moim zdaniem Bąk to po prostu rodzaj spryciarza, który jednego dnia spotykał się z agentami FBI (by spokojnie prowadzić działalność gospodarczą w USA), a drugiego z oficerami komunistycznej SB (by zarabiać na handlu w PRL-u). Dlatego według mnie, Bąk nie zasługuje na to, by zasiadać w Polonijnej Radzie Konsultacyjnej.

By przekazywać informacje SB, nie trzeba było być TW

Nie mylę oczywiście tzw. figuranta (osoby inwigilowanej przez SB) z tajnym współpracownikiem SB, co sugeruje Sommer, zwracam jedynie uwagę, iż na podstawie dokumentów z IPN można twierdzić, iż także osoba, która nie była formalnym tajnym współpracownikiem, kontaktem operacyjnym czy informacyjnym SB, mogła być szkodliwa dla Polski, Polonii, czy nawet służb specjalnych kraju, w którym żyła.

W wyżej wspomnianej książce opisuję szereg takich przypadków. Właściciel jednej ze stacji radiowych oraz biura podróży w Chicago Józef Migała nigdy niczego nie podpisywał, nigdy nie był formalnym TW SB, a mimo to był swego rodzaju „pasem transmisyjnym”, przekazującym Polonii takie informacje, jakie chciały jej przekazać władze komunistyczne. SB w ogóle nie zabiegała o formalne zwerbowanie Migały, „ponieważ …jest b. spalony kontaktami z krajem i Ambasadą (PRL)….”.

W latach 70-tych czy 80-tych patriotyczna część Polonii bardzo krytycznie patrzyła na tych, którzy utrzymywali kontakty z PRL-em, nie ufała im. Tacy ludzie nie mieli dostępu do informacji na temat grup patriotycznej Polonii, które interesowały SB, a po drugie prawdopodobieństwo wpadki takiego skompromitowanego w środowisku polonijnym agenta było dość duże, więc SB nie werbowała formalnie tego typu ludzi. Migała robił swoje, a w zamian komuniści pozwalali zarabiać jego firmie turystycznej.

Także w przypadku najbardziej chyba znanego – w pewnym okresie - dziennikarza polonijnego w Chicago, Boba Lewandowskiego, którego sprawę również opisuję w książce, SB nawet nie próbowała go formalnie werbować, a mimo to był w praktyce bardzo dla niej pożytecznym nieformalnym agentem wpływu. Z identyczną sytuacją mamy do czynienia w przypadku Adama Grzegorzewskiego, właściciela innego biura turystycznego i równocześnie dziennikarza prowadzącego programy radiowe. SB nie zdecydowała się na zarejestrowanie go jako swego TW, lecz postanowiła wykorzystywać go do „doraźnych naprowadzających spraw”, jako to określono w dokumentach SB.

Pamiętajmy, że Adam Bąk prowadził (od roku 1978) firmę handlującą z PRL-em. Było oczywiste, że w związku z tym musi odwiedzać konsulat i jeździć do PRL-u. Taka osoba nie byłaby w stanie pozyskać zaufania polonijnych środowisk patriotycznych, a co za tym idzie informacji, które interesowałyby SB, która od roku 1984 wiedziała, że Bąkiem interesuje się FBI. Formalne werbowanie takie człowieka i rejestracja jako TW SB nie mogło mieć dla SB żadnego sensu i dlatego – co jasno wynika z dokumentów w IPN – esbecy nigdy nie naciskali na Bąka, a ten z kolei bał się, iż jego kontakty mogą wyjść na jaw, o czym będzie jeszcze mowa. SB wiedziała, że Bąk był bezużyteczny jako TW, donoszący ewentualnie na Polonię, ale przez 4 lata był dla niej pożyteczny jako osoba przekazująca informacje na temat swoich spotkań z agentami FBI. Tak przynajmniej ukazują to w/w dokumenty oraz znana nam dzisiaj strategia esbecka wobec Polonii.

Sommer wprowadza czytelnika w błąd, twierdząc, że SB zainteresowała się Bąkiem dopiero w 1985 roku. Faktycznie miało to miejsce – co wynika z dokumentów – już w 1984 roku. Sugeruje, że Bąk unikał spotkań z SB, nie chciał podawać jej danych, że „nie przekroczył etycznej granicy”, a nawet posuwa się do wyjątkowo obrzydliwej sugestii, jakobym stosował podobne do SB metody i podróżował do USA za pieniądze pochodzące rzekomo nie z mojego portfela (sic!). Tego typu insynuacje w rzekomo historycznym tekście Sommera to właśnie stosowana przez komunistyczne służby specjalne dezinformacja, będąca częścią ich tzw. środków aktywnego działania.

Czy BAMBO nie przekroczył „etycznej granicy”?

Wróćmy jednak do meritum. Chciałbym przedstawić te części dokumentacji z IPN, które przemilcza Sommer, a które rzucają inne światło na sprawę Bąka.

Adam Bąk (zdj.2) wyemigrował z Polski pod koniec lat 60-tych. Najpierw mieszkał w Szwecji, później w Kanadzie, a w 1969 przeprowadził się do Nowego Jorku. Ważną datą jest rok 1978, kiedy to zaczęła działać firma Bąka – ADAMBA IMPORTS ITERNATIONAL, INC., która importowała żywność (oraz alkohol) z PRL-u do USA na dużą skalę. Niektóre źródła podają, iż wartość tego handlu to ok.20 milionów dolarów rocznie. 90% sprowadzanych do USA produktów pochodziło z Polski. M.in. dzięki temu Bąk jest dzisiaj chyba jednym z najbogatszych Polaków w USA. Poprzez kierowaną przez siebie fundację A.M. Bak Foundation finansuje wiele przedsięwzięć polonijnych. Dlatego chyba niektórzy sponsorowani dotychczas przez Bąka, nie pałają miłością do człowieka, który ujawnił dokumenty z IPN na temat jego kontaktów z SB.

zdj. 2

Z dokumentów w IPN – sygnatura IPN BU 01591/443 dowiadujemy się, iż Adam Bąk stał się obiektem zainteresowania PRL-owskim służb specjalnych w 1984 (a nie jak twierdzi Sommer w 1985) roku, kiedy to Naczelnik Wydziału X Departamentu I MSW (czyli kontrwywiadu zagranicznego), pułkownik Dyonizy Gliński zezwolił na „przeprowadzenie rozmowy sondażowej z obyw. USA: BĄK Marian Adam (dalej „BAMBO”) s. Antoniego i Balbiny Matysiak, ur. 1947-12-08 w Rajczy, żonaty, właściciel firmy „ADAMBA” w Nowym Jorku, zam…(dokładny adres zamazany przez MC)….Manhasset, N.Y. 11030”. (zdj. 3)

zdj. 3

23 października 1985 roku pułkownik Gliński otrzymuje „Raport z rozmowy sondażowej” z Bąkiem, na którym widnieje na marginesie uwaga: „Należy traktować B. jako potencjalnego współpracownika…” (zdj. 4)

zdj. 4

„Nasze zainteresowanie ‘BAMBO’ – piszą esbecy - datuje się od połowy 1984 r. kiedy to oficer rezydentury w Nowym Jorku ps. ‘HOK’ poinformował o wizycie funkcjonariusza FBI w mieszkaniu ‘BAMBO’. Z przekazanych danych wynikało, że ‘HOK’, z tytułu kontaktów z ‘BAMBO’, jest poddany rozpracowaniu przez FBI. Poza ‘HOKIEM’ w zainteresowaniu funkcjonariusza FBI Carl’a HENDERSON’A pozostawał oficer ‘WATWORD’ oraz nasz KO ps. ‘Johnson’. „

Esbecy wiedzieli, iż mogą traktować Bąka jako potencjalne źródło informacji, gdyż musi on sobie zdawać sprawę, iż bez pomocy Służby Bezpieczeństwa nie ma szans na kontynuowanie działalności gospodarczej na terenie PRL, która przynosiła mu przecież potężny zysk. Poza tym Bąkiem zajął się kontrwywiad zagraniczny, gdyż SB chodziło o rozpracowanie siatki agentów FBI, którzy zaczęli rozpracowywać wówczas agentów PRL-owskich w USA. Bąk był w stanie przekazać SB informacje na temat oficerów FBI, gdyż miał wówczas z nimi kontakt. Tak więc Bąk był traktowany przez SB nie jako zwykły kapuś, lecz cenne źródło informacji na temat amerykańskich służb specjalnych.

Sommer sugeruje, że Bąkowi „udało się uniknąć spotkania z SB 17 października 1985 w Warszawie, zaś faktycznie – jak czytamy w raporcie SB: ”Z uwagi na niesprzyjające okoliczności nie przeprowadzono rozmowy, lecz zapewniono sobie możliwość jej odbycia poza pomieszczeniami biurowymi ‘AGROSU’,” dzień później w kawiarni hotelu ‘FORUM’.

Bąk mógłby być postrzegany – jak tego chce Sommer, jako „bohater”, gdyby po prostu odmówił spotkania się z esbekami, a tego nie zrobił.

W raporcie SB z tej rozmowy czytamy: „Wszystkie przekazywane przez niego dane zgodne były z posiadanym rozeznaniem jego osoby. Z uwagi na fakt, iż ‘BAMBO’ pozytywnie ustosunkował się do rozmowy, podkreślał nawet, iż zadowolony jest z nawiązania znajomości, gdyż – wg niego – może to pomóc jego interesom, przystąpiono do konkretnych tematów związanych z jego związkami z FBI /było to główne założenie nawiązania z ‘BAMBO’ bezpośrednich rozmów/. ‘BAMBO’ potwierdził fakt, że faktycznie odwiedzany jest przez funkcjonariuszy FBI… „ (zdj. 5)

Wbrew sugestiom Sommera Bąk przekazywał dane i to zgodne ze stanem faktycznym oraz akceptował sytuację, nie próbował „się wywinąć”, jak chce Sommer. Co więcej, całkowicie świadomie, można by rzec z pełnym wyrachowaniem, nie kryjąc swych intencji przed esbekami, postanowił współpracować z nimi, gdyż zdawał sobie sprawę, iż to może mu pomóc prowadzić interesy na terenie PRL-u. Oczywiście tym bardziej musiał zdawać sobie sprawę, iż odmowa współpracy z SB oznaczałaby poważne problemy, czytaj: finansowe straty dla jego firmy. Pamiętać musimy, że informacje, które przekazuje PRL-owskiemu kontrwywiadowi zagranicznemu Bąk nie dotyczą jakiegoś zwykłego polonijnego robotnika, lecz jego spotkań z agentami FBI.

Komunistyczny kontrwywiad przekazał Bąkowi konkretne instrukcje dotyczące jego zadań: „zadowoleni bylibyśmy, gdyby podczas następnej rozmowy dysponował bliższymi danymi na temat zainteresowań FBI obywatelami polskimi oraz ich nazwiskami. (…) W dalszej części rozmowy podniesiono kwestię zachowania zasad konspiracji kontaktów podkreślając nasze dążenie dla zapewnienia mu pełnej dyskrecji faktów prowadzenia rozmów z funkcjonariuszami MSW. ‘BAMBO’ zgodził się z tym stwierdzeniem oraz potwierdził, że nie poinformuje o prowadzonych rozmowach osób postronnych, w tym funkcjonariuszy FBI i ‘HOKA’.”

Bąk miał co prawda jakieś „opory” i prosił, aby kontakty nie wyszły „poza określone ramy” (obawiał się, by informacje o jego spotkaniach z SB nie wyszły na światło dzienne), ale wyraził w końcu jednak zgodę na przekazywanie informacji SB. Trzeba tu zauważyć, że choć Bąk niczego nie podpisał (SB nie formalizowała kontaktów z Bąkiem, nie chcą go przestraszyć, zrazić etc.), to raport mówi, iż i SB, i Bąk zobowiązywali się do zachowania w tajemnicy sprawy tych kontaktów. Właśnie do tego także zobowiązywali się przecież (na piśmie) formalni TW SB!

Bąk wiedział z kim rozmawia, zabiegał o zachowanie tych rozmów w tajemnicy, gdyż ich ujawnienie groziłoby mu nie tylko kompromitacją w środowisku polonijnym, ale po prostu aresztowaniem i postawieniem przed sądem amerykańskim, odebraniem obywatelstwa czy też deportacją z USA. Dzisiaj Sommer próbuje przedstawiać Bąka jako zasłużonego działacza polonijnego, filantropa. Jednak ta część dokumentów z IPN, o których nie wspomina Sommer, pokazują drugą stronę medalu.

Po wizycie Bąka w Polsce St. Inspektor Wydziału X Departamentu I MSW, major Tadeusz Tyszkiewicz stwierdził, iż należy poinformować rezydenturę SB w USA o kontaktach SB z Bąkiem i polecić jej utrzymywanie z nim dalszych kontaktów, by rozpracowywać dalej oficerów FBI. 24 lutego 1987 został sporządzony „Raport operacyjny ze spotkania kolejnego z ‘BAMBO’”. Wynika z niego, iż po spotkaniu w firmie Bąka 18 lutego 1987 (a więc w USA!), oficer SB został przez niego zaproszony na kolację do pobliskiej restauracji. Nie ma więc racji po raz kolejny Sommer, starając się wmówić swym czytelnikom, że Bąk był zmuszany, molestowany, szantażowany, że próbował się wywinąć SB etc…..

2 czerwca 1987, tym razem w Polsce, w kawiarni hotelu GRAND dochodzi do kolejnego spotkania Bąka z oficerem SB. Bąk cały czas jest traktowany jako „figurant sprawy wstępnej ps. ‘BAMBO’”. Bąk bardzo chętnie przekazywał esbekowi informacje na temat FBI. W raporcie czytamy: „…Odpowiadając na stawiane pytania ‘BAMBO’ powiedział m.in.:

Do chwili przejścia na emeryturę przez ‘kontaktującego’ go oficera FBI – HENDERSON’a – był regularnie odwiedzany w miejscu pracy, sporadycznie w domu. W trakcie spotkań HENDERSON był zainteresowany charakterem kontaktów z polskimi przedstawicielstwami w USA, konkretnymi pracownikami – oficer ps. ‘HOK’ – oraz kontaktami w czasie pobytów w Polsce.

Około roku temu HENDERSON przedstawił ‘BAMBO’ następnego pracownika FBI, który po odejściu HENDERSONA na emeryturę miał podtrzymać ‘robocze kontakty z ‘BAMBO’”. Była to kobieta, o polskobrzmiącym nazwisku. ‘BAMBO’ nie był w stanie przypomnieć sobie tego nazwiska ale zobowiązał się, iż podczas kolejnego pobytu w kraju przekaże nam wizytówkę pozostawioną przez tę kobietę.

Z wypowiedzi ‘BAMBO’ wynika, iż pracownica FBI, która mówiła bardzo słabo po polsku, była szczególnie zainteresowana:

- z kim z polskich pracowników ‘BAMBO’ spotyka się najczęściej i dlaczego, (…)

- szczegółową charakterystyką oficera ps. ‘HOK’ /któremu ‘B’ miał wystawić pozytywną ocenę jako doskonałemu fachowcowi/.

(…) „BAMBO” zorientował się, iż pracownica ta (agentka FBI, z którą rozmawiał, przyp. MC) ma mieszkać w New Jersey i traci około godziny na dojazdy na Federal Plaza do siedziby FBI. Dla „BAMBO” rozmówczyni przedstawia sobą ‘bardzo nieciekawy typ kobiety’. Jest niska, jasny kolor włosów i grube rysy. …. (BAMBO) zaznaczył, iż chciałby utrzymywać nasze ‘kontakty’ na takim poziomie, który nie stanowiłby zagrożenia dla jego osoby …..”

Po raz kolejny widzimy, jak wybiórczo potraktował dokumenty z IPN Sommer. „BAMBO” przekazuje bowiem nie tylko informacje, ale te informacje są dość szczegółowe (włącznie z rysopisem i okolicą, w jakiej mieszkała agentka FBI). Sommer eksponuje fakt, że „BAMBO” nie chciał przekroczyć pewnej granicy współpracy z SB. Jak wynika z w/w raportu było to związane z obawą Bąka o własne bezpieczeństwa w sytuacji, gdyby wyszło na jaw, że spotyka się z agentami komunistycznych służb specjalnych, a nie z jakichś hamulców natury etycznej. Bąk doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakie stanowią dla niego spotkania z oficerami PRL-owskiego kontrwywiadu. Słusznie obawiał się o swój los, gdyby informacje o tych kontaktach przejęło FBI czy CIA.

Oficer SB, używający pseudonimu „TELLER”, przesyła do centrali w Warszawie raport sporządzony w Nowym Jorku 28 lipca 1987, w którym pisze m.in, że spotkał się z Bąkiem w dniu 14 lipca 1987. „Bambo” potwierdził, iż będzie się spotykał w dalszym ciągu z esbekami w kraju. „TELLER” zauważył, iż Bąk „doszukuje się możliwości wykorzystywania układu z MSW na swoją rzecz”. Bąk cały czas widział więc w tych kontaktach sposób na zwiększenie dochodów swej firmy.

22 października 1987 roku st. inspektor Wydziału X Departamentu I MSW major Tadeusz Tyszkiewicz oraz inspektor tegoż wydziału porucznik Konrad Swierad kierują „Raport operacyjny z kolejnego spotkania z figurantem SMW krypt. ‘BAMBO’” do ówczesnego zastępcy naczelnika wydziału, majora Gromosława Czempińskiego (późniejszego szefa Urzędu Ochrony Państwa – w latach 1993-96).

Spotkanie miało miejsce 16 października 1987 w restauracji hotelu FORUM w Warszawie.

Bąk oczywiście najpierw zadbał o swe interesy, przedstawiając swą działalność gospodarczą na terenie PRL-u (hodowla zwierząt futerkowych). Zrelacjonował swe kontakty w Nowym Jorku ze wspomnianym wyżej oficerem SB o pseudonimie „TELLER” (z rezydentury SB w konsulacie PRL w Nowym Jorku) oraz z osobą, która faktycznie była kontaktem operacyjnym SB o pseudonimie „AREV”. Bąk stwierdził, iż nie obawia się negatywnych reakcji ze strony amerykańskich służb na to, iż przed jego firmą parkują samochody z tablicami konsularnymi, gdyż „specyficzne usytuowanie parkingu ogranicza taką możliwość”. Bąk obiecał SB, że będzie na bieżąco informował o ruchach FBI, a kolejny przyjazd do kraju planuje na początek 1988 roku.

W/w autorzy raportu zgodnie stwierdzają, iż „Przebieg obecnego spotkania wykazał przydatność ‘BAMBO’ dla naszej służby oraz potwierdził jego związki z FBI”. Bąk tłumaczył się, iż te kontakty z FBI wynikają jedynie z „racji prowadzenia rozległych interesów na terenie USA” i jego obawami „przed utrudnieniami” w biznesie. Bąk działał więc – można by rzec – na dwa fronty. W USA utrzymywał kontakty z FBI, by nie zaszkodzić swym interesom w Ameryce, zaś w PRL-u z SB, by móc zarabiać tam pieniądze. Esbecy doceniali jego „przydatność”, wykorzystując go prawie do samego końca tj. do grudnia 1989 roku. Sommer pisze jedynie o roku 1989, podkreślając, że SB mogła dłużej kontaktować się z Bąkiem, bo przecież dalej działała. Przemilcza jednak fakt, że chodzi tu o grudzień 1989 roku, gdy rozsypywała się i PRL i SB. To kolejna manipulacja Sommera.

Na uwagę zasługują kolejne zdania w/w raportu, z których wynika, iż Bąk współpracę z komunistycznymi służbami specjalnymi „tłumaczy głębokim patriotyzmem oraz obawami przed konsekwencjami odmowy”. Rozbrajająca jest ta szczerość późniejszego członka Polonijnej Rady Konsultacyjnej przy Marszałku Senatu RP. Oficerowie SB Tyszkiewicz i Swierad przekonują Czempińskiego, iż „Na obecnym etapie należy skoncentrować się na doprowadzeniu ‘BAMBO’ do składania ‘pełnych i wyczerpujących relacji’ z przebiegu współpracy z FBI”. (…) W czasie kolejnego pobytu ‘BAMBO’ w kraju odbyć spotkanie w trakcie którego:

- należy dążyć do uzyskania dalszych danych dot. kontaktów z FBI,

- podejmie się starania w celu dalszego wiązania figuranta z pozyskiwania jego zaufania.

W spotkaniu brał udział tow. Mjr. T. TYSZKIEWICZ”.

Zmiany polityczne w Polsce w roku 1989 musiały oczywiście skutkować zmianami w Służbie Bezpieczeństwa, w tym także w sposobie prowadzenia współpracowników i formowalnych (TW, KO i KI) i nieformalnych informatorów. Dopiero 15 grudnia 1989 roku starszy inspektor Wydziału X Departamentu I, kapitan Andrzej Talar skierował do zastępcy naczelnika tegoż wydziału, podpułkownika Ryszarda Sznajdera „Notatkę końcową”, wskutek której sprawa współpracy Adama Bąka „BAMBO” została zdana do archiwum Wydziału X Departamentu I MSW. (zdj. 6)

zdj. 6

„Charakterystyki sprawy” dowiadujemy się o powodach zainteresowania SB osobą Adama Bąka: „W połowie 1984 r. oficer rezydentury w Nowym Jorku ‘HOK’ poinformował o wizycie funkcjonariuszy FBI w mieszkaniu A. Bąka. Z przekazanych danych wynikało, ze ‘HOK’ z tytułu kontaktów z A.B. był poddany rozpracowaniu przez FBI. Poza ‘H’ w zainteresowaniu funkcjonariusza FBI Carla HENDERSONA pozostawał oficer ‘WATWORD’ oraz k.o. ‘Johnson’. A.B. systematycznie informował ‘H’ o wizytach Hendersona, przekazał jego numer telefonu, rysopis oraz szczegółowo omówił zakres zainteresowań.” (zdj. 7)

zdj. 7

O tym Sommer nie wspomina. Taka oto jest uczciwość byłego dziennikarza jednej z bulwarówek polskich. Jeszcze jeden dokument pokazuje, iż Bąk dostarczał SB dość szczegółowe (a nie, jak twierdzi Sommer, jedynie bardzo ogólne) informacje na temat FBI, a to mogło pomóc komunistycznym służbom specjalnym chronić przed rozpracowaniem przez Amerykanów zarówno oficerów z rezydentury SB w konsulacie PRL w Nowym Jorku o pseudonimie „Hok” i „Watword” jak i kontaktu operacyjnego SB o pseudonimie „Johnson”. W tym samym dokumencie znajdujemy także potwierdzenie motywów współpracy Bąka z SB. Zdawał sobie sprawę, iż odmowa współpracy „może doprowadzić do komplikacji w jego kontaktach handlowych z Polską”, a te „kontakty” przynosiły mu potężne korzyści finansowe.

Po zmianach politycznych w Polsce w 1989 roku SB zdawała sobie sprawę, iż wkrótce będzie skonfrontowana z „brakiem możliwości perspektywicznego wykorzystania informacyjnego” „BAMBO”. Złożony więc został wniosek „o złożenie sprawy do Archiwum Dep. I”. Kapitan Andrzej Talar, starszy inspektor Wydziału X Departamentu I zastrzegł jednak: „Sprawy proszę nie wydawać bez konsultacji z Wydz. X Dep.I.”, uznając ją tym samym za szczególnie ważną.

czasu Wojciech Wierzewski, prawa ręka trzech kolejnych prezesów Kongresu Polonii Amerykańskiej cieszył się opinią wielkiego patrioty. Gdy wykazałem, iż Wierzewski to kontakt operacyjny SB o pseudonimie „TOWER”, wielu Polonusów nie mogło w to uwierzyć, niektórzy mieli nawet do mnie pretensje, że ujawniłem jego teczkę. Kiedyś Piotr Mroczyk – ostatni dyrektor sekcji polskiej Radia Wolna Europa cieszył się także wspaniałą opinią – do chwili gdy wykazałem, że to tajny współpracownik SB o pseudonimie „69”.

Dzisiaj Sommer prezentuje nam Adama Bąk w podobny sposób – jako wielkiego bohatera, filantropa, współpracującego z prawicowymi środowiskami. Jest kawalerem jednego z najwyższych polskich odznaczeń państwowych, a nawet członkiem tak ważnego ciała polonijnego, jak Polonijna Rada Konsultacyjna przy Marszałku Senatu RP. Do tej pory nikt nie wziął pod uwagę przeszłości Bąka. Moim zdaniem – i tu nie zgadzam się zasadniczo z Sommerem – nie chodzi w tej sprawie o to, że Bąk nie był TW SB i niczego faktycznie nie podpisał, lecz o sam fakt utrzymywania przez kilka lat potajemnych kontaktów z SB. Sommer sugeruje, że informacje przekazywane SB przez Bąka, nie miały dla niej wartości. W jakim więc celu komunistyczna Służba Bezpieczeństwa spotykała się z Bąkiem wielokrotnie w ciągu ponad 4 lat?

Z dokumentów w IPN wynika, o czym pisze nawet Sommer, że Bąk przekazywał „prezenty” w postaci butelek wódki tylko agentom FBI, a nie SB, więc nawet ten ewentualny niemerytoryczny powód kontaktów SB z Bąkiem nie wydaje się być usprawiedliwieniem tak długo trwającego zainteresowania komunistycznych służb specjalnych osobą Adama Bąka.

W PS należałoby postawić Sommerowi pytanie, czy jakieś jego przedsięwzięcie było lub jest sponsorowane przez Bąka i czy „mowa obrończa” jest tekstem pisanym z własnej inicjatywy, czy też swego rodzaju „zleceniem”? Odpowiedź na to pytanie mogłaby dużo wnieść do sprawy…..

Marek Ciesielczyk - tel. + 48 601 255 849, dr.ciesielczyk@gmail.com ]]>www.marekciesielczyk.com]]>

Dr Marek Ciesielczyk jest autorem książki "Polonijni agenci Służby Bezpieczeństwa",( Nowy Jork – Chicago 2015, doktorem politologii Uniwersytetu w Monachium, profesorem University of Illinois w Chicago, pracownikiem naukowym Forschungsinstitut fur sowjetische Gegenwart w Bonn, Fellow w European University Institute we Florencji, autorem pierwszej w języku polskim książki nt. KGB (Berlin Zachodni 1988/89)

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)

Komentarze

Marek Ciesielczyk, „upierdliwy łowca agentów", czy jak mówią inni „damski bokser" (Progress for Poland), pojawia się znowu w Stanach Zjednoczonych. W niektórych środowiskach polonijnych zyskuje posłuch, o czym świadczą organizowane przez ( no właśnie, przez kogo?) spotkania. Podobnych tur „wykładowych” nie miał dotąd żaden historyk krajowy. Nagle człowiek, który wywołuje zamęt w swoim mieście, i który potrafi przebić się do zwartych grup politycznych w Polsce przez histeryczne, agresywne ataki dzisiaj skutecznie dzieli emigrację, zarzucając kolaboracje z służbami specjalnymi czołowym jej działaczom. Na jego celowniku znaleźli się znani i powszechnie szanowani ludzie w Chicago, teraz przyszła kolej na New Jersey, New York, a także na Kanadę. Zresztą Ciesielczyk jest wszędzie. Jest to pewnego rodzaju fenomen, bo ostatecznie przeloty, pobyt, hotele i podróże po obu Amerykach na pewno sporo kosztują, a nikt nie wie z czego nasz bohater żyje. Ktoś za to wszystko płaci!

Ciesielczyk za swoje wystąpienia na Polonii był finansowo nagradzany z opłat pobranych za wstępy na jego „wykłady”. Czy Ciesielczyk rozliczał się z urzędem podatkowym z sum, jakie zainkasował z tego powodu w USA – nie wiem? Nie wiem też, czy w Polsce posiada konkretną pracę i w jaki sposób utrzymuje rodzinę? Czy jest rzeczywistym członkiem jakiejś komisji rządowej, zasiada w jakimś ministerstwie, należy do jakiegokolwiek grona profesorskiego w Polsce, jest urzędnikiem jakiejkolwiek instytucji naukowej? O tym w jego ogłoszeniach głucho. Wiadomo tylko o działalności w grupie „Oburzonych”. Ale Tarnów, choć miasto bardzo piękne i miejsce urodzenia Romana Brandstaettera, to nie Warszawa, Londyn czy Nowy Jork. Nawet w Polsce awantury w tym mieście to mało znaczący konflikt prowincji. Również o osiągnięciach ośrodka polonijnego, który Ciesielczyk powołał do życia koło Tarnowa, też głucho. Ciesielczyka kojarzy się nie z osiągnięciami naukowymi, opartymi na solidnych kwerendach, ale po prostu z nieprofesjonalnymi wyskokami, szkalującymi i krzywdzącymi ludzi. Usiłowałem raz wyrazić swoja opinie na blogu internetowym „upierdliwego tropiciela agentów” (tak określono Ciesielczyka na portalu Progress for Poland), ale w żaden sposób nie mogłem tego zrobić – wpisy bowiem są tam kontrolowane. Ciesielczyk miał nadzieję, że jego wystąpieniami zainteresują się poważne instytucje naukowe czy znani dziennikarze, np. pan Max Kolonko, niestety, tak się nie stało. Pozostała więc tylko autoreklama, którą nasz sfrustrowany bohater opanował do perfekcji.

Na spotkaniach z Ciesielczykiem tłumów nie ma, lokalu udzielają mu organizacje polonijne. Oczywiście, Ciesielczyk ma swoich fanów, znaleźli się wśród nich przedstawiciele kleru polskiego, którzy pozwalają na swoich salonach szerzyć oszczerstwa i siać nienawiść. Wydano mu nawet książkę. W samym jednak Chicago nasz łowca agentów ma coraz bardziej utrudnione zadanie. Niektóre organizacje odmówiły mu wynajmu lokalu na prelekcje, a to głównie dlatego, że jest tu znany po prostu z bardzo złej strony, jako awanturnik i naginacz prawdy. Padały pod jego adresem również zarzuty o znęcaniu się nad swoja byłą żoną w Niemczech; wiedziano o kidnapingu. Ciesielczyk uprowadził bowiem z Niemiec do Stanów swoją nieletnią córeczkę i nie potrafił zapewnić jej opieki. Za ten czyny ścigany był przez władze niemieckie listem gończym.

Stały pobyt w USA załatwił mu jeden z polonijnych wydawców. Miał pracować w „Relaxie” jako dziennikarz. Nie wiem, czy Ciesielczyk zdobył obywatelstwo amerykańskie, przeszkoda tu na pewno być mogły jego wyczyny w Niemczech. Jego przydatność w firmie, która o stały pobyt wystąpiła, była fikcyjna. Łatwo to udowodnić i jest kilka osób w Chicago, które miałyby dużo do powiedzenia na ten temat.

Swojego zawodu dziennikarskiego, stanowiącego podstawę starania o stały pobyt, właściwie nie wykonywał. Mógł on być tylko pozorem w celu uzyskania zielonej karty. Potwierdzenia jego wykładów na znanych uczelniach amerykańskich nie udało się nam zdobyć. A wiele osób próbowało wielokrotnie, bez skutku. Po prostu w uczelniach, w których ponoć wykładał, nie kojarzono z niczym jego nazwiska. Może w związku z tym dzisiaj pan Ciesielczyk przedstawi kopie dokumentów, potwierdzających jego zaangażowanie na zagranicznych uczelniach, określając dokładnie swoją tam pozycję i czas wykładów. Wystarczy wrzucić te udokumentowane dane w Internet i tym samym rozwiać wszelkie wątpliwości.

W „Relaxie” i pismach Michała Kuchejdy, będącego właścicielem firmy Chemigraph, artykuły Ciesielczyka ukazywały się bardzo rzadko, a w końcu uznano go za nieudacznika i przestano drukować. Przysyłał sporadycznie swoje płytkie analizy polityczne, zawsze z żądaniem, aby uwzględniać jego tytuł doktorski i zamieszczać fotografie z wczesnej młodości, co budziło ogromny śmiech w redakcji. W okresie, kiedy ja prowadziłem „Relax”, spowodowałem, że teksty Ciesielczyka przestały się tam pojawiać, a to dlatego, że według mojego rozeznania były dla naszych czytelników bezwartościowe.

W Chicago pamięta się również inne ekscesy Ciesielczyka, zwłaszcza te, związane z pismem "Alternatywa", wydawanym przez śp. Komandora Rajdu Katyńskiego Wiktora Węgrzyna i Spółki. Wydawca ten został po prostu oszukany przez „łowcę agentów”, który przedstawił się jako znakomity dziennikarz o wielkim doświadczeniu i szerokiej wiedzy, zwłaszcza w dziedzinie światowej polityki. Ciesielczyk zdołał uzyskać od Węgrzyna sute wynagrodzenie, o jakim nie śniło się nawet najwybitniejszym polonijnym dziennikarzom. Kiedy okazało się, że jest osobą na tym stanowisku wręcz szkodliwą i nieprzydatną, został zwolniony. Doprowadził wydawcę do bardzo dużych strat finansowych, zaś samo istnienie pisma za jego przyczyną zawisło na włosku.

Zemsta Ciesielczyka była natychmiastowa i niechlubna. Wszyscy znamy historię donosu, jaki został napisany w sprawie „nielegalnego zatrudnienia” córki śp. Wiktora Węgrzyna. Później, podczas jednej ze swoich wizyt w moim domu, Wiktor Węgrzyn, zapytany o ten konflikt, w słowach dosadnych określił swojego byłego redaktora (obecny w czasie tej rozmowy był pan Jacek Kawczyński) następującymi słowami: „człowiek szmata, mały oszuści gotowy za pieniądze zrobić wszystko. Uczciwy człowiek nie podaje ludziom tego rodzaju ręki. Kawał zimnego skur…".

Ofiarami ataków Ciesielczyka padło poza Węgrzynem wiele znanych i szanowanych osób. Co ciekawe, zawsze zamożnych i znanych, miedzy innymi nieżyjący już wtedy Edward Puacza, księgarz, publicysta „Kultury” paryskiej, socjalista, wydawca autorów polskich działających poza cenzurą. O dziwo, to ostatnie oskarżenie Ciesielczyk wyciszył. Sądzę, że spotkał się z twardą akcja wdowy po Edwardzie Puaczu, Miry Puacz, która kontynuuje działalność swego zmarłego męża.

Chicagowski tygodnik „Kurier”, który zamieszczał zawiadomienia o występach Ciesielczyka, udostępnił swoje łamy osobom przez niego atakowanym. Wielkie oskarżenia sprowadzone zostały do rangi pomówień. Przykładem może tutaj być sprawa Andrzeja Jarmakowskiego, która pokazała, jakim mizernym historykiem jest „łowca agentów”. Znany historyk polski i wybitny znawca problemów emigracji, dr Sławomir Cenckiewicz, również zdecydowanie zakwestionował metody badawcze Ciesielczyka. Cenckiewicz ma doskonałe rozeznanie w temacie. Wydaje się, że powinien tutaj zabrać głos. "Łowca agentów" usiłował go zdyskredytować, kwestionując jego uczciwość zawodową. Twarde stanowisko Polonii amerykańskiej spowodowało jednak, że Ciesielczyk tchórzliwie zaprzestał swoich pomówień nie znajdując posłuchu. Zrozumiał, że nie może doskoczyć do pięt temu znakomitemu uczonemu, ani sięgnąć wyżyn, na których Cenckiewicz operuje.

Niezmiernie żałosne okazały się najnowsze (maj br.) rewelacje Ciesielczyka na temat redaktorki torontońskiego pisma, Małgorzaty Bonikowskiej i znanego biznesmena i filantropa, Adama Bąka. To, że akurat zaatakował Adama Baka, nie jest dla mnie zaskoczeniem. Podczas swego pobytu w Ameryce Południowej Ciesielczyk próbował nawiązać kontakt z przebywającym tam wtedy Adamem Bakiem. Bąk zachował się wstrzemięźliwie, a nasz „łowca agentów” nie potrafił w żaden sposób zainteresować go swoja osobą. Prawdopodobnie Adam Bak, który znał Wiktora Węgrzyn i historię „Alternatywy” zdawał sobie sprawę, ku czemu prowadza podchody Ciesielczyka. Wiadomo Fundacja Baków jest hojna, wielu z niej korzysta, ale zapewne stoi zamknięta dla Ciesielczyka i jego "wyszukanych gustów."

Jestem przekonany, że Ciesielczyk mógł mieć nadzieję na kasę jego fundacji. Nie zdobył jednak zaufania naszego szczodrego, polonijnego filantropa. Nie dostał ani grosza. Stąd pewnie obecna wendeta: Bak nie dał forsy, to trzeba mu przyłożyć. To przecież zbrodnia, aby "jeden z najbogatszych Polaków w Ameryce" (określenie Ciesielczyka) nie wspomógł „profesorka”! Zwłaszcza, że ów lubi wakacje w tropiku. No i cóż, nie udało się „łowcy agentów” uszczknąć cokolwiek z jego fortuny. Gdyby było inaczej, to Ciesielczyk uderzyłby zapewne w inną nutę, pewnie stworzyłby apoteozę człowiekowi, którego obecnie atakuje. A teraz tylko straszy utratami obywatelstwa, deportacjami. Czyżby zamierzał złożyć następne donosy do władz amerykańskich na zasłużonych Polaków? Ma przecież doświadczenie w tych sprawach. Zapowiada akcję na rzecz usunięcia Adama Bąka z Komisji Senackiej ds. Polonii. Nie dziwię się. Taka akcja sugeruje istnienie „mocodawców”. Bąk zdecydowanie i głośno wyrażać swoje opinie, wychodząc z założenia, że rząd PiSu nie docenia Polonii, nie zna jej, nie robi niczego by ją poznać nie potrafi dostrzec swoich sojuszników, a stawia na dawno zdyskredytowanych, mało znaczących i niepopularnych „działaczy”, którzy gotowi są do lukratywnej dla nich współpracy z każdą partią, znajdującą się u władzy w Polsce. Nie przytakuje, ale wysuwa swoje postulaty. Co ważniejsze, jest motorem grupy lobbingowej „Polish American Advocacy Group." Często reagującej na szkodliwe decyzje podjęte nad Wisłą, zwłaszcza w stosunku do Polonii i Polaków z Kresów. Domaga się konkretnych czynów i akcji na rzecz Wychodźstwa. Żąda udziału Polonii w planowanych wobec niej akcjach i przedyskutowania czy zrewidowania tych, już podjętych bez konsultacji z zainteresowanymi. To nie wszystkim się podoba w Warszawie, a zwłaszcza jego krytyka wobec uległości polskich władz wobec Ukrainy i Litwy. Wręcz przeciwnie, taka postawa przysparza mu wrogów.

Atak na Adama Baka jest wyjątkowo przykry. Ciesielczyk marginesowo przedstawia jego życiorys. Nie wiem, czy wie, że Bąk pochodzi z twardej, konserwatywnej rodziny górali ziemi żywieckiej, gdzie konsekwentnie przestrzegano zasady "Bóg, Honor i Ojczyzna". Ojciec Baka, Antoni, wypiekał w swojej piekarni chleb, szmuglowany do obozów koncentracyjnego Auschwitz. Jego wuj, "najstarszy biskup polski", śp. ks. Albin Małysiak, wysoce ceniony przez polski Episkopat, niósł pomoc żydom w czasie okupacji niemieckiej, za co wyróżniony został przez rząd Państwa Izraela. Sam Adam Bąk w pierwszych latach swojej emigracji był współzałożycielem wydawnictwa Contra i wydawcą książek Tadeusza Katelbacha, Józefa Mackiewicza, Wacława Iwaniuka. Te trzy wymienione nazwiska o czymś świadczą! Bąk, biedny student z Hunter College, łączący naukę z pracą zarobkową, pokrył wspaniałomyślnie koszt tłumaczenia książki Józefa Mackiewicza "W cieniu krzyża" na język angielski, wspierał również finansowo, wraz z Marianem Święcickim, tego żyjącego w wielkim ubóstwie pisarza. A przecież za taką działalność, za wspieranie Józefa Mackiewicza, najbardziej antykomunistycznego pisarza, za jakiego uważano twórcę "Kontry" i "Nie trzeba głośno mówić", po głowie nie głaskano, zarówno w PRL, jak i na emigracji. Później, kiedy zacząć odnosić sukces finansowy nie żałował grosza na cele społeczne. Nina Polan (Janina Katelbach) głośno mówiła o jego wsparciu dla Polskiego Instytutu Teatralnego, którym kierowała w Nowym Jorku. Dzięki jego hojności możliwe było przyznanie nagród Towarzystwo Krzewienia Nadziei i Wydawnictwa Contry, które otrzymali antykomunistyczni pisarze emigracji. Bąk sfinansował w całości wydanie książek Andrzeja Chciuka "Towarzysze z bezpieczeństwa" i "Atlantyda", jak również pomógł w nabyciu praw autorskich do książek Marii Rodziwiczówny od Rybitwy (Tern) Books w Londynie i wydaniu kilku powieści patriotycznych tej pisarki. Obecnie, już jako ten " jeden z najbogatszych Polaków w Ameryce" jak zawsze, anonimowo, bez rozgłosu, ciągle niesie pomoc Polakom w Stanach Zjednoczonych, na Kresach i w Polsce. Bąk otarł wiele sierocych łez, funduje stypendia dla zdolnej młodzieży, wspiera kulturę, Kosciol katolicki, naukę, prace wydawnicze prawdziwych naukowców i profesjonalistów, a nie ludzi pokroju "łowcy agentów", czego ten ostatni najwyraźniej nie może mu przebaczyć. Fundacja Adama Baka funduje także w tych samych rejonach pomniki, upamiętniające polską martyrologię czasu II wojny światowej. Tam, gdzie inni chowają głowy w piasek , Bąk działa z otwarta przyłbicą. Tak było między innymi w przypadku Ponar i Wołynia.

Bąk nigdy nie szukał rozgłosu i poklasku w mediach, konsekwentnie odmawiał wywiadów. Wszystkie wyżej wymienione czyny możemy łatwo potwierdzić, gdyż są udokumentowane. Przeciwnie niż w przypadku "łowcy agentów." A przecież należny zapyta co konstruktywnego i chwalebnego zrobił dla Polski i Polonii Ciesielczyk? Jakimi zasługami okupi zamęt, jaki wywołuje wśród Polonii, a także w swoim rodzinnym mieście, czy na polskiej scenie politycznej, gdzie z nienawiścią niszczy ludzi i zasłużone autorytety? Szkoda, że nie zastanawiają się nad tym zagadnieniem organizatorzy jego wystąpień w Ameryce, np. Jan Małek z Kalifornii.

Jakże żałosne są oskarżenia Ciesielczyka, sugerujące, że Bak przekazywał uzyskane z FBI informacje służbom specjalnym reżimu warszawskiego! Agenci FBI spotykali się z pracownikami polonijnych instytucji, m. in. Eugeniuszem Kusielewiczem, polonijnymi studentami oraz z redaktorami polonijnych gazet. O wizytach FBI głośno mówił Aleksander Jordan z Centrum Polsko-Słowiańskiego w Brooklynie. Nie ominęły one również "Gwiazdy Polarnej", największego w końcu XX wieku tygodnika Polonii. Pamiętam telefony i spotkanie z pracownikiem FBI, do których doszło w sprawie zatrudnienia polskiego dziennikarza z Paryża, dr. Tadeusza Samulaka. To tylko agent FBI zadawał pytania, a nie przedstawiciel redakcji. Także Michał Kuchejda, wydawca "Dziennika Chicagowskiego" wielokrotnie mówił o zainteresowaniu FBI jego pismem. Gdyby "łowca agentów" o tym wiedział, pewnie postawiłby redaktorów wspomnianego pisma pod ścianą.

Ciesielczyk opowiada nam obecnie nieporadne bajki: oto naiwne FBI prowadzi rozmowy z obywatelami, ujawnia im swoje działania, w poufnej rozmowie wprowadza ich w sekrety swego urzędu, bez najmniejszego lęku, że podane przez nich informacje trafią do wywiadu PRL! Ludzie! Puknijmy się w czoło! Czy Ciesielczyk uważa nas wszystkich za idiotów, a agentów FBI za partaczy?

Zarówno w sprawie Adama Bąka, jak i redaktor Małgorzaty Bonikowskiej, Ciesielczyk nie przedstawia pełnej dokumentacji, za wyjątkiem o niczym nieświadczących, wyrwanych z dokumentacji fragmentów esbeckich raportów pisanych na ich ofiary.

Red. Bonikowska przygotowała udokumentowana odpowiedź na jego zarzuty, pokazując absurd jego oskarżeń i wykazując ewidentne kłamstwa ubeków. Szkoda, że Ciesielczyk nie zapoznał się z jej artykułami, a co najważniejsze, nie podzielił się ich treścią na swoich "wykładach" czy portalu, bowiem artykuły Bonikowskiej wyjaśniają bardzo dokładnie metody pracy SB. No, ale przecież nasz "łowca agentów" nie będzie sam podrywał swojej, i tak zachwianej już, wiarygodności.

Adam Bąk zapewne wystąpi przeciwko Ciesielczykowi na drogę sądową. Dowiemy się wtedy, o co w tym wszystkim ataku chodziło. Dzisiaj natomiast już wiemy, że Ciesielczyk korzystając z naiwności Polonii dzięki swoim "wykładom" znalazł dobre źródło dochodu - łatwy sposób na życie. Z premedytacja prowadzi akcje nękania. Zamieścił swoje rewelacje na kilku portalach internetowych. Już pojawiły się wpisy, często ordynarne i chamskie. Z Internetem ludzie przegrywają. Można tam wrzucić wszystko. I wszystko zostaje. Tak można zniszczyć każdego, nawet najbardziej niewinnego człowieka, zwłaszcza, gdy nie ma środków na obronę prawną. Ta jest bardzo kosztowna i może trwać latami. Na to pewnie liczy Ciesielczyk oskarżając ludzi mniej zamożnych lub martwych. Raz rzucona potwarz potrafi na zawsze zbrukać człowieka. O tym odpowiedzialny historyk i dziennikarz winien pamiętać. Istnieje, bowiem coś, co zwiemy etyką. W wystąpieniach Ciesielczyka niestety jej zabrakło. Jest on również ostatnią osobą, która powinna oceniać moralne postępowanie innych.

Zanim nasza polonijna społeczność znowu stanie się ofiarą fałszowania rzeczywistości i akt IPN, zażądajmy danych skąd pochodzi sam Ciesielczyk i jego tytuł doktorski, bo nigdy nie potrafił tego udokumentować. Zapytajmy z jakiego powodu nie zajmuje się czynnymi esbekami w Polsce. Sprawdźmy jego autentyczność. Zaprośmy uczciwych i sprawdzonych historyków, aby odnieśli się do "odkryć" pseudo-historyka Ciesielczyka na podstawie konkretnych i całościowych dokumentów z archiwów w Polsce. Polonia prezentuje szlachetne wartości, których Ciesielczyk nigdy nie zdoła sobie przyswoić! Rozbijano nas za komuny, chcą nas rozbijać i teraz. Znamy te mechanizmy doskonale, my to już przeżyliśmy. Przeżyjemy też ciesielczykowe pobekiwania i pogwałcenia prawdy, która sama się obroni.
Edward Dusza

Vote up!
1
Vote down!
0

Edward Dusza

#1551699

"Polonia prezentuje szlachetne wartości, których Ciesielczyk nigdy nie zdoła sobie przyswoić! Rozbijano nas za komuny, chcą nas rozbijać i teraz. Znamy te mechanizmy doskonale, my to już przeżyliśmy. Przeżyjemy też ciesielczykowe pobekiwania i pogwałcenia prawdy, która sama się obroni.
Edward Dusza"

Źródło: http://niepoprawni.pl/comment/1551699#comment-1551699

 

Myli się Pan
Myli
Wskazywanie z nazwiska i imienia T.W wśród Polonii na całym świecie jest jedyną metodą na  oczyszczenie Polonii.
Dziś już nie są tak groźni.Nie ma mocodawców ale nadal ci agenci szkalują Polskę i Polaków.
Takim przykładem jest właśnie gwiazda Neonu24.pl niejaka Tiamat.
Etatowa agentka SB wysłana na "misję" do Australii.

Ale o tym w osobnej notce.

Vote up!
2
Vote down!
0
#1551727