Święty Mikołaj jednak istnieje - Opowieść Wigilijna
Po co mówić 6 latkowi, że nie ma świętego Mikołaja?
Żeby odebrać mu doświadczenie nagrody i towarzyszących temu silnych emocji związanych z rachunkiem sumienia? Posmakowania wewnętrznej walki pożądania z niepokojem i niepewnością? Spojrzenia w twarz kogoś, kto zna o tobie całą prawdę, potrafi ją sprawiedliwie ocenić i nagrodzić? Czyż radość dziecka z oczekiwania na ten wyjątkowy dzień w roku nie jest wystarczającym powodem aby nie uśmiercać legendy o dobrym biskupie?
A może to wcale nie legenda? Przecież biskup Mikołaj żył i działał kiedyś naprawdę...
Pamiętam kiedy jako dziecko liczyłem coraz dłuższe wieczory dzielące mnie od przybycia tego wyjątkowego gościa. Jak będzie ubrany? Czy będzie zimny czy ciepły, wyrozumiały czy surowy? Zmęczony i zgorzkniały czy pełen pozytywnej energii? Zadowolenie z prezentów, które miał przynieść mieszało się wówczas z niepokojem i ekscytacją. Przyjdzie? Na pewno przyjdzie, bo tak powiedziała mama, ale czy przyniesie tę wymarzoną zabawkę oraz wykwintne słodkości, czy osławioną rózgę?
Tak, rózga to był realny problem...
Jednak Mikołaj na pewno przymknie oko na grzeszki, których trochę się przez ostatni rok nazbierało – tłumaczyłem sobie - wybaczy bo przecież uwzględni te dobre rzeczy, których też w mijającym roku było niemało...
Wypierałem ze świadomości moment, że w chwili spotkania trzeba będzie znaleźć w sobie odwagę by usiąść dziwnemu przybyszowi z dalekich krajów na kolanach i odpowiadać szczerze na pytania. Bardzo trudne dla sześciolatka pytania. Kłamstwo nie przejdzie, przecież Mikołaj wie wszystko.
Ech... jakoś to będzie. Skończy się jak zawsze na strachu i łzach, bo Mikołaj jest dobry. A potem łzach szczęścia towarzyszących rozpakowywaniu prezentów.
Nasze dzieci miały w tym roku dostać podarki tylko pod choinkę. Zdecydowaliśmy, że jednorazowo zainwestujemy w „coś porządnego”, droższego. Jesteśmy przecież za biedni by rozdrabniać się kupowaniem tanich bubli na każdą okazję. W związku z powyższym dzieci zostały poinformowane zawczasu, że Mikołaj przyjdzie do nich dopiero w święta Bożego Narodzenia ponieważ ma wiele pracy i nie może pozwolić sobie na przychodzenie dwa razy do tych samych dzieci, ani dawanie podwójnych prezentów. Dzieci przyjęły tę wiadomość dzielnie, z nadwyraz dojrzałym zrozumieniem. Z pokorą znosiły też wieści napływające od kolegów, których jednak Mikołaj odwiedził na początku grudnia.
Jakież było ich zdziwienie i radość kiedy w niedzielę 6 grudnia zobaczyły prawdziwego świętego Mikołaja, a nawet zostały przez niego obdarowane słodkościami. My byliśmy jeszcze bardziej zaskoczeni.
Zdarzyło się to po zakończeniu mszy świętej. Proboszcz nagle zakomunikował, żeby dzieci jeszcze przez chwilę nie opuszczały świątyni, ponieważ przybył do nich specjalny gość. I rzeczywiście po chwili z zakrystii wyszedł prawdziwy Mikołaj, dostojny biskup, przybrany w odświętne, nabijane złotogłowiem szaty liturgiczne, z prawdziwą biskupią tiarą i pastorałem. Nie tam jakiś wyleniały poganiacz reniferów, czy zakurzony krasnal podający się za Dziadka Mroza.
Prawdziwy Święty! Mikołaj...
Przybysz rozejrzał się po zaskoczonych twarzach wiernych, majestatycznie pobłogosławił wszystkim po czym sięgnął ręką do opasłego wora, jednocześnie dodając dziatwie odwagi do zbliżenia się.
Patrząc na rozterki moich pociech przypomniałem sobie swoje ekscytacje z dzieciństwa. Jakież to było piękne i rozwijające! Dlaczego o tym zapomniałem, zapomnieliśmy?
Podejść, przemierzyć zatłoczoną nawę główną – odczytywałem dziecięcą rozterkę na twarzach moich dziewczyn - odważyć się sięgnąć po prezent, czy też może zostać w gwarantującym bezpieczeństwo pobliżu rodziców i obejść się smakiem? Jak tu dostać prezent bez ryzyka kontaktu z obcym, pełnym onieśmielającego majestatu przybyszem?
Tato idź ty i mi przynieś – pojawiło się najprostsze rozwiązanie - mamo chodź ze mną -zaszumiało nieśmiało, ale mama też pokręciła przecząco głową. No dobra sama idę... A po chwili zatrzymanie, wahnięcie w połowie drogi i pełen rezygnacji bieg w objęcia rodziców. Szybkie ładowanie akumulatorów i kolejna próba... tym razem uwieńczona sukcesem.
Wszyscy byliśmy z siebie dumni po tym wydarzeniu. I wdzięczni księdzu proboszczowi za ten eksperyment. Taki prosty i oczywisty kiedy się o nim wspomina, ale nowatorski, niespodziewany i głęboko poruszający w momencie doświadczania.
Kilka dni później starsza córka wróciła ze szkoły ze łzami w oczach. Sporo ją kosztowało czasu i wysiłku, żeby w końcu nam wyznać o co chodzi. Zuch dziewczyna! Otóż pani w szkole poinformowała całą klasę, iż żaden święty Mikołaj nie istnieje. Jak to nie istnieje?! Ani ten biskup święty, ani nawet ten skandynawski krasnal nie istnieje. Ten co to do sań zaprzęga Rudolfa i tego wiecie, tego drugiego rena... Że to tylko taki zabobon, stereotyp, że tak naprawdę to rodzice kupują dzieciom prezenty w markecie, oraz przebierają się za tzw świętych. Że... że ich oszukują.
Boże! co ich napadło w tej szkole?! Rozumiem MOPR, Sąd... Jeszcze na dodatek w szkole... Dlaczego to zrobili mojemu dziecku, nam wszystkim? Dostali nowe wytyczne z kuratorium? Dlaczego nie zapytali, nie uzgodnili z nami, rodzicami?
Nie dość, że sześciolatka została przedwcześnie anektowana przez przymusowy system edukacyjny, nie dość, że przez ostatnie dwa lata musiała nauczyć się przełamywać lęki przed bandą zdemoralizowanych moprychów... uporać się z impertynencją biegłych psychologów, to jeszcze teraz ogołocono ją z nielicznych doświadczeń, które ją wzmacniały, pogłębiały emocjonalnie i pomagały przetrwać...
Świat jest jednak okrutny. Niby wiemy to... Jest podły bo przerzuca swoje błędy i skutki własnej głupoty na najsłabszych. Najlepiej na dzieci, bo są bezbronne, bo nie potrafią nazwać, dokładnie zlokalizować i wskazać zła, wyartykułować swej krzywdy.
A wszystko oczywiście dla „dobra dziecka”. Co to jest to „dobro dziecka” według was urzędowe mądrale dyplomowane do jasnej anielki? Świat nie dość że staje się coraz bardziej okrutny i wykształcony, to ostatnio całkiem zwariował!
Poczułem się bezradny, zdruzgotany, objąłem córkę i mocno przytuliłem. Mocno tak by nie dostrzegła łez rozpaczy mimowolnie napływających mi do oczu. Spojrzałem na żonę. Stała i patrzyła na nas bez słowa. Też miała łzy w oczach, ale miała jeszcze coś... Coś co chrześcijanie nazywają łaską. Łaska to nagły błysk w ciemności, taki pomysł wymodlony, wiadomo że prawdziwy i dobry, wyjście z sytuacji beznadziejnej nagle objawione jakby przez samego Pana Boga.
-
Kochanie, święty Mikołaj istnieje – zapewniła zdecydowanie – ale nie taki w czerwonym kubraku i z białą brodą. Jak wiesz, kiedyś żył biskup o imieniu Mikołaj i był bardzo dobrym człowiekiem. Dzielił się tym co miał z biednymi, żeby sprawić im radość. Obecnie już nie żyje, ale był tak wspaniały, że teraz każdy chce go naśladować. Mówi się że ktoś żyje dopóki inni o nim pamiętają. Tak jak my pamiętamy o babci Jadzi. Jej już z nami nie ma, ale póki o niej pamiętamy to dla nas żyje. Tak samo święty Mikołaj żyje, bo dopóki ktoś o nim pamięta i chce postępować tak jak on dając innym prezenty to tak jakby się zamienia w świętego Mikołaja - to jest taka świąteczna magia.
-
- Ja też bym chciała dawać prezenty.
-
Ty też możesz zostać świętym Mikołajem.
Dziecko rozwarło oczy. Wpatrywało się w matkę z niedowierzaniem.
-
Naprawdę?
Matka uśmiechnęła się rozczulająco
-
Tak. Jeśli będziesz postępować jak on. Wystarczy, że będziesz dzielić się bezinteresownie z innymi tym co masz.
-
Ale ja nic nie mam – odparł zasmucony aniołek.
-
Masz w sobie radość i poświęcenie, masz miłość. To nic, że nie masz pieniędzy, ani pracy żeby je zarabiać. Kiedy w dniu imienin świętego Mikołaja pomyślisz o kimś dobrze i podarujesz mu kilka miłych słów to będzie najpiękniejszy prezent jaki możesz dać. Wtedy staniesz się świętym Mikołajem.
-
A mogę narysować kredkami kwiatka i dom i niebo z chmurkami? - zapytała niepewnie
-
No oczywiście – roześmiała się matka przez łzy.
-
Tatusiu, tatusiu! - usłyszałem entuzjastyczny okrzyk córki – czy wiesz, że ja też mogę zostać świętym Mikołajem!?
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2269 odsłon