Tęsknota za Kaczyńskim
Olsenowszczyzna i partyjniactwo w wykonaniu partii rządzącej, żartobliwie zwanej obywatelską, przejadły się wszystkim. Już nawet czerscy tęsknią za przywódcą. Jest to oczywiście mocno irracjonalne z ich strony, zważywszy na umiłowanie kolektywu jako najwyższej instancji, które to przekonanie wyssali z wiadomych korzeni. Jednak mimo wszystko takie publiczne wyrażenie potrzeby prawdziwego przywództwa jest budujące, gdyż zgadza się z diagnozą społeczną Jarosława Kaczyńskiego.
Co prawda, czerscy marzą, żeby to Donald Tusk stał się przywódcą: - „A przecież zwłaszcza w kryzysie duża część Polaków chciałaby zobaczyć w Tusku energicznego przywódcę państwowego. Na rozpoczynającej się konwencji Platformy Tusk powinien dowieść, że jest takim przywódcą. Że będzie naprawiał państwo, by było sprawniejsze i bardziej sprawiedliwe. I rzuci się w walkę z bezrobociem...”.
To jest oczywista utopia, mrzonka, chciejstwo albo bardziej światowo - wishful thinking. Mój Boże – każdy pomyśli - o czym oni mówią?! Wyobrażacie sobie Donalda Tuska jak rzuca się w wir roboty państwowej, wywala na zbitą twarz Ostachowicza tudzież inne kukiełki i w pocie czoła, od świtu do nocy zwalcza bezrobocie oraz angażuje się w pracę organiczną? No przecież to jest czysty surrealizm!
Więcej nawet, bo jeśli weźmiemy pod uwagę naprawdę bogate doświadczenie z 6 lat premierostwa Tuska, czyli jedno nieprzerwane pasmo nicnierobienia i pustych obietnic, to trzeba by uznać, że albo czerscy zupełnie stracili kontakt z rzeczywistością, albo kolejny raz usiłują odgrzać ten stary kotlet, jakim jest legenda o Tusku, Wielkim Reformatorze.
Ja przychylam się do drugiej wersji, bo jakże inaczej zrozumieć takie dictum redaktora Beylina, że Tusk powinien stać się „energicznym przywódcą państwowym” już dzisiaj na kongresie swojej partii? Czyli w zasadzie wszystko ma zostać po staremu - „leadership” Tuska ma się objawić za pomocą słów, a nie czynów. No, ale przecież - na miłość boską! - ten rodzaj piarowskiego „przywództwa” Tuska ćwiczymy już od 6 lat...
Naprawdę zabawna historia z tymi czerskimi sugerującymi, że Wielki Kombinator zamieni się w Wielkiego Przywódcę, bo Polacy takiej zmiany potrzebują. Tym bardziej zabawne, że sami czerscy już dawno oznajmili, że Tusk żadnym reformatorem nie jest i nigdy nie będzie. Już bowiem w styczniu 2010 roku pisali(Rafał Kalukin) o Tusku i PO: - „Nie potrafię jakoś uwierzyć w zapowiedzianą przez premiera ofensywę reformatorską. Dwa lata rządów tej ekipy to dostatecznie wiele, by zorientować się, jak postrzega ona władzę. Kunktatorsko, ostrożnie, wręcz lękliwie(...)To się opłaca. Co więcej, wiele wskazuje, że taka praktyka rządzenia wywodzi się w dużej mierze z charakteru i temperamentu premiera. Tusk zawsze polegał na swojej intuicji w wyczuwaniu nastrojów społecznych. Ale nigdy, w żadnym momencie swej politycznej kariery, nie potrafił postąpić wbrew tym nastrojom. Jako polityk Tusk ma wiele zalet, ale reformatorem nie jest i już nie będzie.”
Jeśli zatem dzisiaj redaktor Beylin sprawia wrażenie, że ufa, iż Tusk stanie się energicznym przywódcą-reformatorem, to jest tylko wrażenie, bo przecież żaden redaktor nie może być aż takim idiotą, żeby po 6 latach wierzyć w przywódcze zdolności człowieka, który ciepłą wodę w kranie i zaniechanie ważnych reform uważa za sukces swojego rządu. Wychodzi więc na to, że mówiąc kolokwialnie (jakbym do tej pory wyrażał się inaczej!), czerscy chcą wcisnąć jeszcze więcej ciemnoty ciemnemu ludowi i brzytwy się chwytają, żeby ponownie wzbudzić w lemingach nadzieję co do Tuska.
Jednak wydaje się, że sprawy zaszły za daleko, co najmniej o jeden most za daleko, a zapewne więcej niż jeden. Przekroczona już bowiem została granica, za którą każda zapowiedź, czy obietnica Tuska traktowana jest jako humor satyra i śmiech na sali. Ba! O przeniewierstwie jego rządu piszą już nawet ambasadorowie Austrii, Niemiec, Francji, Irlandii, Holandii, Portugalii. A że piszą do rządu Tuska, czyli na Berdyczów, to już całkiem inna kwestia.
Daremne więc żale, próżny trud wykreowania przywódcy z obrotnego politykiera. Nie pomogą chęci szczere, macher będzie macherem. Bezsilne, ale w jakiś sposób zrozumiałe są więc złorzeczenia czerskich pod adresem PiS i Kaczyńskiego, bo ten nie tylko jest postrzegany jako przywódca, ale faktycznie nim jest. Nie dziwota zatem, że na tle Donka i Bronka jawi się jako mityczny Salvator Patriae.
Tu nie ma dwóch zdań – Donald Tusk pod żadnym względem nie przypomina żadnego z Wielkich Reformatorów z historii, to raczej dość wierna kopia Ostapa Bendera, Wielkiego Kombinatora z „Dwunastu Krzeseł”. Czerscy nigdy się nie przyznają, bo tego jeszcze nie wiedzą, ale oni faktycznie marzą o Jarosławie Kaczyńskim.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1253 odsłony