Myśl Marszałek Anny wiecznie żywa

Obrazek użytkownika Szeremietiew
Kraj

W czasach PRL propaganda
twierdziła, że wskazania Lenina będą „wiecznie żywe”. Okazuje się, że
nie tylko „myśl leninowska” ma taki „wieczny” walor.

Dziennik
„Rzeczpospolita” wielokroć ukazywał na mnie jako osobnika po uszy
umoczonego w aferze korupcyjnej w MON. To „zainteresowanie” moją osobą
było w redakcji dziennika czymś stałym – lista tekstów na mój temat
jest imponująca. Przy czym dziennik wiele razy podkreślał z dumą, jak
to „śladem jego publikacji” spotykają mnie coraz liczniejsze zarzuty.
Redakcyjny dostojnik Jan Skórzyński, w komentarzu „Dymisja pod presją”
(11 lipca 2001 r.) stwierdzał: „Wczoraj premier zdecydował o jego
odwołaniu. Jest to powód do satysfakcji.” Dodawał z troską, że gdyby
nie demaskatorskie teksty dziennikarzy, to pewnie „jego”, czyli mnie,
nikt by z MON nie odwołał. A jako dobry obywatel podkreślał:
„Wolelibyśmy jednak, aby na coraz częstsze przypadki korupcji na
wszystkich piętrach władzy reagowały powołane do tego służby.
Dziennikarskiej satysfakcji mielibyśmy wtedy mniej, ale obywatelskiej -
znacznie więcej.”

Od
tamtego lipca 2001 r. w redakcji „Rzeczpospolitej” zaszły zmiany.
Gazetą kierują inni ludzie i inni do niej piszą Nie pracują w dzienniku
obsypani wszelkimi nagrodami demaskatorzy „afery” Anna Marszałek i
Bertold Kittel. Opuścił stanowisko zastępcy redaktora Jan Skórzyński,
który dziś zdaje się pracuje w IPN. Dostrzegam zmianę jaka zaszła
chociażby w publicystyce dziennika. Znajduję wiele interesujących i
potrzebnych tekstów. A jednak mimo zmian coś z tamtych „lipcowych”
czasów zostało. Została w „Rzeczpospolitej” niechęć do mojej osoby.

 

W grudniu 2007 r. dziennikarze „Rzeczpospolitej” Janina Blikowska i Marek Kozubal (Prywatna firma zamiast fundacji charytatywnej”, 07-12-2007) zamieścili taki passus:

„Przyznaje,
że znał Ireneusza Sekułę (podejrzany o interesy z mafią polityk lewicy,
który popełnił samobójstwo), Leszka Danielaka ps. Malizna (siedzi w
więzieniu za kierowanie gangiem pruszkowskim), Wiesława Niewiadomskiego
ps. Wariat (zastrzelony boss gangu wołomińskiego), Zbigniewa Farmusa
(podejrzany o korupcję asystent byłego wiceministra obrony narodowej
Romualda Szeremietiewa) oraz Janusza Graffa (podejrzany o korupcję w
Ministerstwie Finansów).”

Farmus
18 grudnia 2006 r., a więc na rok przed tym artykułem, został
uniewinniony przez sąd od zarzutów korupcyjnych. Trudno przyjąć, że
redaktorzy o tym nie wiedzieli. Dlaczego więc mimo to jest on nadal
„podejrzanym o korupcję” i w jakim celu umieścili także moje nazwisko w
tej gromadce osób podejrzewanych o przestępstwa?

 

Inny przykład. Redaktor Tomasz Pietryga w art.  Upiory w sypialni Marii Radziwiłł”  (12-04-2009) cytuje wypowiedź pana Sobańskiego:


I to właśnie szef RdR odarł nas ze złudzeń – opowiada Michał Sobański,
opisując spotkanie w pałacu z Szeremietiewem. – Powitał nas ciepło,
przyznał, że byłym właścicielom należy zwracać, zwrócił jednak uwagę,
że dekret Bieruta wciąż obowiązuje. Byliśmy w szoku. Bo oto
usłyszeliśmy, że niepodległościowa partia sankcjonuje dokument
wymyślony w Moskwie przez Stalina
.”

Rzeczywiście
były wątpliwości co do zasadności roszczeń rodziny Sobańskich.
Urzędnicy miejscy twierdzili, że właściciel pałacyku przed 1939 r.
obciążył jego hipotekę i tych obciążeń nie uregulował. A ponadto
budynek był w czasie działań wojennych zniszczony w 45 procentach i z
racji skali odbudowy nie podlegał zwrotowi. O tym mówiłem panu
Sobańskiemu rozumiejąc jego zapewnienia, że chciałby z rodziną
zamieszkać w budynku będącym własnością jego przodków. Ostatecznie
rodzina Sobańskich pałacyk odzyskała i... natychmiast go sprzedała
Janowi Wejchertowi. Tego nie ma jednak w artykule red. Pietrygi. Jestem
ja, w roli zwolennika stalinowskich dekretów.

 

Ostatnio (03-07-2009) w związku z wyborem Jerzego Buzka na przew. PE ukazał się artykuł „Dobry człowiek, ale nie polityk”. Autorzy tekstu  Eliza Olczyk , Karol Manys zamieszczają coś takiego:

Walendziak
opowiada taką historię: – Czytał plan uzbrojenia po zęby polskiej armii
przygotowany przez Romualda Szeremietiewa, wiceministra obrony. Był to
tak kosmiczny pomysł, że na koniec listy życzeń sam dopisałem dla żartu
„i lotniskowiec operujący na Bałtyku”. Buzek przeczytał cały program i
dopiero gdy doszedł do lotniskowca, powiedział: „No nie, z tym to chyba
przesad
ził”.

Jako
sekretarz stanu w MON przygotowywałem roczne plany zakupów uzbrojenia i
sprzętu wojskowego. Roczny plan powstawał w uzgodnieniu ze Sztabem
Generalnym WP i dowództwami rodzajów sił zbrojnych. Jego ramy określały
możliwości finansowe, czyli przygotowywana przez ministra Finansów
prognoza budżetu MON na następny rok.

Projekt
planu, po przejściu długiej i skomplikowanej procedury, przedstawiałem
do podpisu ministrowi ON. Minister przedstawiał go do zatwierdzenia
Radzie Ministrów. Trudno przyjąć, aby w tych uwarunkowaniach ówczesny
min. ON Janusz Onyszkiewicz zaaprobowałby jakiś mój „kosmiczny” plan
uzbrojenia wojska. A jeszcze trudniej wyobrazić, by Wiesław Walendziak
mógł do takiego planu dopisywać jakieś lotniskowce. Jak – długopisem?
Do resortowego dokumentu, zamkniętego rzeczowo w rubrykach,
zbilansowanego finansowo?

O
tym wszystkim nie dowie się czytelnik „Rzeczpospolitej”. Cóż jednak
będzie wnosić z artykułu? Będzie sądził, że nie miałem pojęcia o
planowaniu zakupów uzbrojenia i modernizacji armii.

Szeremietiew, jeśli już nie złodziej, to przynajmniej dureń!

 

Za sprawą „Rzeczpospolitej” rozpętała się burza, nie tylko medialna, która zniszczyła mnie jako osobę zaufania publicznego.

Minęło
długie 8 lat zanim nierychliwe sądy uniewinniły mnie z zarzutów
wielokroć opisywanych i powtarzanych na łamach tej gazety. Dziś
„Rzeczpospolita” miast przyznać, że „śladem jej publikacji”
wyrządzono komuś krzywdę woli być wierna przesłaniu Marszałek Anny, aby
Szeremietiewa ludziom bezustannie obrzydzać.

Brak głosów