Dziurawa Europa
Ukazała się najnowsza książka Zbigniewa Brzezińskiego „Strategiczna wizja. Ameryka a kryzys globalnej potęgi” (Wydawnictwo Literackie, 2013). Autor zastanawia się jakie konsekwencje dla ładu międzynarodowego będzie miała słabnąca pozycja USA w świecie. Stwierdza, że w polityce światowej „środek ciężkości przesuwa się z Zachodu na Wschód” i zastanawia się, czy „Chiny mogłyby do 2025 roku przejąć od Stanów Zjednoczonych ich centralną rolę w stosunkach międzynarodowych”.
Brzeziński usiłuje nakreślić plan działania chroniący pozycję USA. W tym celu Stany Zjednoczone wg niego powinny „stworzyć szerszą i bardziej żywotną sferę Zachodu” rezygnując z dominacji przedzierzgnąć się w akceptowanego lidera Zachodu. Nowa polityka ma być wykonywana wspólnie z „tradycyjnymi europejskimi sprzymierzeńcami” a ponadto USA muszą „zbliżyć się do Turcji i Rosji”. To pozwoliłoby Waszyngtonowi zgromadzić potencjał, który sprosta chińskiemu wyzwaniu.
Nie wiadomo kogo Brzeziński zalicza do „tradycyjnych europejskich sprzymierzeńców” Ameryki. Jeśli są to państwa NATO z okresu „zimnej wojny”, to dziś, poza Anglikami, do przyjęcia amerykańskiego przywództwa nie będą skorzy zarówno Niemcy, jak też Francuzi oraz Włosi i Hiszpanie. Trudne będzie przekonanie ich” do związków z Turcją, skoro proces jej włączenia do Unii Europejskiej, rozpoczęty jeszcze w 1987 roku, dotąd nie zakończył się sukcesem. W Niemczech 60 proc. obywateli sprzeciwia się przyjęciu Turcji do UE. Według ankiety przeprowadzonej na zlecenie gazety „Bild am Sonntag” tylko 30 proc. badanych Niemców popiera członkostwo Turcji w Unii Europejskiej.
USA z Rosją?
Jeszcze trudniejsze może okazać się wzmocnienie Rosją. Brzeziński chciałby, aby USA zorganizowały euroazjatycką przestrzeń geopolityczną jako podstawę do polityki USA względem Chin. Autor „Strategicznej wizji” zauważa, że rejon euroazjatycki politycznie dryfuje bowiem Europa Zachodnia nie potrafiła w tym obszarze wytworzyć „prawdziwej wspólnoty” zdolnej do odgrywania istotnej roli w świecie. Skoro więc nie potrafili tego zrobić Europejczycy, muszą to naprawić Amerykanie – mówi Brzeziński. I uważa, że można namówić Rosjan do budowy wspólnego euroazjatyckiego bloku. Autor tego pomysłu dostrzega przeszkody, widzi np. mocarstwowe aspiracje rosyjskich polityków i niemieckie usiłowania układania specjalnych relacji z Rosją. Mimo to wierzy, że w rosyjskim społeczeństwie zyskują na znaczeniu zwolennicy związków z Zachodem, a więc być może także USA. Pisze: „Rosnąca liczba Rosjan zaczyna mieć świadomość, że fundamentalna zmiana rosyjskiej relacji z Zachodem może leżeć w długofalowym interesie kraju.”
Niestety nie wydaje się to prawdą. Sądząc po nastrojach dominujących w rosyjskim społeczeństwie dla przeciętnego Rosjanina bardziej zrozumiałą jest hołubiona na Kremlu wizja rosyjskiego imperium niż wprowadzanie praw człowieka z Zachodu. Rządy prezydenta Borysa Jelcyna, okres jawnej korupcji i rosnących fortun oligarchów, a także lata Michaiła Gorbaczowa, obwinianego o upadek ZSRR, są przez Rosjan kojarzone z polityką otwarcia na Zachód. To nie zachęca do współpracy z Zachodem. Wielu Rosjan zgadza się z Putinem, że: „Rozpad ZSRR był nie tylko największą katastrofą geopolityczną XX wieku, ale również prawdziwym dramatem dla Rosjan”. Poparcie jakie zyskuje brutalna wobec Zachodu postawa prezydenta Putina jest autentyczne i nie wydaje się, aby nawet najbardziej ustępliwy prezydent USA zdołał namówić prezydenta Rosji do podporządkowania się Ameryce, a tak przecież będzie odczytana oferta włączenia Rosji do bloku formowanego przez Waszyngton.
W koncepcji polityki USA proponowanej przez Brzezińskiego istnieje też pewne niebezpieczeństwo. Może Rosji stwarzać możliwości gry o podporządkowanie tzw. bliskiej zagranicy. Profesor co prawda dostrzega, że osłabienie pozycji USA w Europie mogłoby skutkować zajęciem przez Rosjan Gruzji, Białorusi i Ukrainy. Dodajmy – jest to więcej niż prawdopodobne. Nie dostrzega, że Kreml mógłby pójść dalej i podporządkować sobie kraje nadbałtyckie, zwłaszcza Estonię i Łotwę, aby tym samym osłabić wiarygodność obronną NATO. Czy Moskwa mogłaby w zamian za jakieś obietnicę współpracy uzyskać w Waszyngtonie zgodę na włączenie „pribałtyki” do rosyjskiej strefy wpływów? Estończycy i Łotysze są dziś sojusznikami Amerykanów, ale Polacy też nimi byli, gdy prezydent USA w porozumieniach jałtańskich oddawał Polskę Stalinowi.
W maju 2012 roku w trakcie zaprzysiężenia prezydent Rosji ogłosił: „Czas postawić nowe, ambitne cele na przyszłość. Przed nami zadanie stworzenia z Rosji centrum całej Eurazji”. Nie jest tajemnicą, że przywódcom Rosji nie chodzi wcale o przyłączenie się do Zachodu kierowanego przez USA, ale o odsunięcie Amerykanów od Europy i związanie jej z Rosją nie tylko liniami przesyłającymi gaz i ropę. Moskwa ciągle uważa USA za wroga skoro amerykańskie plany budowy tarczy antyrakietowej uznała za przedsięwzięcie zagrażające jej bezpieczeństwu. Wcześniej, jesienią 2011 roku Władimir Putin przedstawił pomysł stworzenia „harmonijnej wspólnoty gospodarczej od Lizbony do Władywostoku”. Mówił: „Proponujemy model potężnej ponadnarodowej wspólnoty, która może stać się jednym z biegunów współczesnego świata i odgrywać rolę efektywnego łącznika między Europą a dynamicznym regionem Azji i Oceanu Spokojnego.” W wystąpieniu Putina nie było słowa, aby miało się to stać z udziałem USA.
Profesor Brzeziński nie zdaje sobie chyba sprawy, że proponując Rosji budowę euroazjatyckiej wspólnoty pod przewodemu USA godzi w podstawowe cele rosyjskiej polityki powołania bloku Euroazji. Z tego powodu będzie najpewniej potraktowany jako przeciwnik Kremla, a że amerykański profesor ma polskie korzenie, to jego plan będzie tym gorzej odbierany w Rosji.
Siła i słabość Europy
Paradoksem współczesnej polityki międzynarodowej jest mizerna pozycja i rola Europy. Teoretycznie UE jest wielką potęgą. Według danych z 2011 roku dotyczących PKB Unia Europejska z 15,6 bilonami USD zajmuje pierwsze miejsce w świecie, przed USA (15,1 bln.), Chinami (7,3 bln.) i Japonią (5,9 bln). Rosja z dochodem 1,8 biliona dolarów nie powinna być dla UE żadnym wyzwaniem. A jednak mimo niewątpliwej potęgi gospodarczej Unia Europejska nie stanowi liczącej się siły w relacjach międzynarodowych. Nie potrafiła skonstruować wspólnej polityki zagranicznej i obronnej, a państwa członkowskie UE są rozgrywane z zewnątrz, w czym celuje Rosja.
W przeszłości narody europejskie zdołały obronić kontynent przed najazdami ze wschodu (Mongołowie, Tatarzy) i południa (Arabowie, Turcy), a następnie dzięki wielkim odkryciom geograficznym w XV i XVI wieku potrafiły wpływy europejskie rozszerzyć na cały świat. Powstały zamorskie imperia Anglików, Belgów, Francuzów, Holendrów, Hiszpanów, Portugalczyków. Wiek XVIII i XIX były okresem dominacji Europy i wszystkie mocarstwa światowe miały swoje metropolie w Europie. Z Europy promieniowały nowoczesna myśl, nauka i sztuka, prawo i rozchodziły się zdobycze cywilizacji technicznej. W świecie synonimem nowoczesności i rozwoju było przyjmowanie europejskich rozwiązań i wzorców.
Zmarły w grudniu 2011 roku były prezydent Czech Václav Havel zauważył, że największymi wrogami Europy okazali się sami Europejczycy. Rzeczywiście potęgę Europy w świecie unicestwili Europejczycy wywołując w XX wieku dwie wojny światowe. Wojna która wybuchła w 1914 roku i jej dużo gorsza powtórka z 1939 roku spowodowały diametralną przebudowę światowego ładu, ale także degradację Europy jako cywilizacyjnego centrum świata. W XX wieku o losach narodów i państw zaczęły coraz silniej decydować potęgi pozaeuropejskie, z jednej strony była angielska kolonia Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, a z drugiej, jako bolszewicka tyrania Rosja, wschodni spadkobierca dawnych mongolsko-tatarskich najeźdźców. Wiek XXI zdaje się być kontynuacją tej sytuacji bo chociaż rozpadł się ZSRR i maleje siła Stanów Zjednoczonych, to zaczynają wyrastać inne potęgi pozaeuropejskie – Chiny, Indie, Brazylia.
Czynnikiem, który doprowadził do wybuchu pierwszej wojny światowej były mocarstwowe Niemcy zorganizowane i kierowane przez agresywne Prusy. Druga wojna światowa była już wspólnym dziełem Hitlera i Stalina. Natomiast bezpośrednie starcie między Niemcami a Rosją w obu wojnach stało się czynnikiem kluczowym dla światowej pozycji Europy. Można też wnosić, że wojen światowych by nie było, zwłaszcza drugiej, gdyby miedzy Niemcami a Rosją istniało potężne państwo, które nie dopuściłoby do starcia niemiecko-rosyjskiego. Niestety istniejąca od 1918 roku Rzeczpospolita Polska była zbyt słaba, aby odegrać rolę potęgi gwarantującej pokój. Polska w 1920 roku uratowała Europę przez zalewem bolszewickim i dzięki temu zatrzymała sowiecki marsz na Zachód, ale nie mogła drugi raz zatrzymać Sowietów zaatakowana przez Niemcy w 1939 roku. Hitler zignorował słowa ministra Józefa Becka, który w trakcie rozmowy 8 stycznia 1939 roku ostrzegał, że zniszczenie Polski będzie skutkowało wejściem czołgów sowieckich do Berlina. Kanclerz Niemiec dążył do wywołania wojny i słaba Polska nie mogła mu w tym przeszkodzić.
Znaczenie Rzeczypospolitej
Niejako wstępem do wojen wschodu z zachodem Europy były kampanie przeprowadzone w pocz. XIX wieku przez Napoleona. Otóż gdyby w centrum Europy znajdowała się wówczas potężna Rzeczpospolita, państwo sławione za wprowadzenie rewolucyjnych zmian ustrojowych bez rozlewu krwi (Konstytucja 3 Maja) to Francuzi nie mieliby powodów do marszu na Wschód. Wstrząsy wojenne ograniczyły by się do zachodniej części kontynentu a ich skutkiem byłby upadek despotycznych monarchii, zwłaszcza Austrii i Prus. W Europie zapanowałyby rządy konstytucyjne, co miałoby korzystny wpływ na relacje między narodami. Nie powstałby krępujący wolnościowe dążenia narodów reakcyjny porządek ustanowiony na Kongresie Wiedeńskim po klęsce Napoleona. W następstwie nie byłoby wielu powstań, rewolucji i wojen.
Napoleon nie musiał zresztą przegrać, gdyby siły przeznaczone na wyprawę moskiewską (Wielka Armia) użył do odbudowania Rzeczypospolitej. Jeżeli malutkie Księstwo Warszawskie (157 tys. km kw.) zdołało wystawić w 1812 roku ponad 100 tysięcy wojska, to nie trudno wyobrazić jak wielką armię sojuszniczą mogłaby sformować Rzeczpospolita na terytorium kilka razy większym (733 200 km kw. – 1771 rok). Potężna i bitna armia dowodzona przez tak wybitnego wojskowego jak Książe Józef Poniatowski mogłaby przechylić szalę zwycięstwa na rzecz cesarza Francuzów.
Odbudowa Rzeczpospolitej mogła też być w interesie przeciwników Napoleona. Mimo rozbiorów mogłoby nie być wyprawy Napoleona na Rosję, gdyby wcześniej car posłuchał rady księcia Adama Czartoryskiego, który w 1803 roku proponował, aby Rosja odebrała Prusom i Austrii polskie ziemie, zjednoczyła je z ziemiami zaboru rosyjskiego i odtworzyła Rzeczpospolitą w składzie rosyjskiego imperium, z carem jako królem Polski.
Politycy rosyjscy, także prezydent Putin skarżą się, że Rosja wielokroć doświadczała napaści z Zachodu. Rosjanie nie dostrzegają, iż napadającymi nie byli Polacy. Zapominają, że gdyby caryca Katarzyna nie unicestwiła Rzeczypospolitej w rozbiorach, to nie było by wojny Rosji z Niemcami w 1914 roku. Także zanim doszło do ataku niemieckiego na ZSRR w 1941 roku wcześniej Stalin pomógł Niemcom w zniszczeniu Polski.
Politycy rosyjscy ciągle nie rozumieją, że jeśli Rosja rzeczywiście chce zapewnić sobie bezpieczeństwa, to nad Wisła powinno znajdować się potężne państwo polskie, które nie pozwoli na powtórzenie konfliktów z pierwszej połowy XX wieku.
Niestety w Rosji podtrzymuje się mit o rzekomym polskim zagrożeniu. Odkurzono nawet zdarzenie sprzed czterystu lat i ustanowiono 4 listopada święto państwowe – Dzień Jedności Narodowej. Prezentowana jest fałszywa opowieść jakoby tego dnia w 1612 roku doszło do rosyjskiego zrywu narodowego przeciwko polskim okupantom. Tymczasem Polacy byli na Kremlu w rezultacie zaproszenia przez bojarów polskiego królewicza Władysława na carski tron. Pisze rosyjski historyk Lew Szylnik: „…koronacja Władysława na moskiewskiego cara rokowała dla Rusi wspaniałe perspektywy. (…) A więc Władysław zostaje ruskim carem, a po jakimś czasie z prawa dziedziczenia – także królem Rzeczypospolitej. Marzenia słowianofilów ziściłoby się jeszcze w XVII w. – przeklęty polski problem zniszczony w zarodku! Ogromne imperium, rozciągające się od Morza Czarnego do Bałtyku i od Karpat i Wisły po Daleki Wschód, istnieje nie na papierze geopolityków, a w rzeczywistości, zmuszając do liczenia się z nim najsilniejsze monarchie Europy Zachodniej.” W takim kontekście Rosjanie wspominając uwolnienie Kremla od Polaków raczej czczą własną klęskę niż zwycięstwo.
Zastanawia też dziwaczne niemieckie pragnienie posiadania wspólnej granicy z Rosją. Niemcy dwa razy z nią graniczyły i dwa razy źle na tym wyszły. Pierwszy raz granica niemiecko-rosyjska powstała w XVIII wieku, po operacji ćwiartowania Polski w rozbiorach. Wówczas nie tylko Pomorze i Śląsk znalazły się pod niemieckim panowaniem, ale także kolebka polskiej państwowości Wielkopolska. W 1914 roku wybuchła wojna i w 1918 roku powstało odrodzone państwo polskie. Niemcy musieli opuścić Pomorze, Wielkopolskę i Górny Śląsk. Drugi raz Niemcy mieli granicę z Rosjanami po rozbiciu Polski we wrześniu 1939 roku. A w 1945 r. utracili na rzecz Polski terytorium na wschód od Odry i Nysy oraz rejon Królewca – na rzecz Rosji. Inaczej było w przypadku graniczenia z Polską – sąsiedztwo z nią zapewniało Niemcom bezpieczną granicę. Pierwsza Rzeczpospolita nie odbierała słabym i skłóconym państewkom niemieckim Śląska i Zachodniego Pomorza. Nie ma też wątpliwości, że gdyby nie wywołana przez Niemcy druga wojna światowa, to dziś Wrocław, Olsztyn i Szczecin byłyby nadal niemieckie. Dziwne, że Niemcy zdają się nie dostrzegać jak zbawienne dla ich bezpieczeństwa byłoby istnienie silnej Polski.
Po uwzględnieniu powyższego można ocenić jak fatalne dla losów Europy były rozbiory Rzeczypospolitej, a więc likwidacja mocarstwa, które mogło nie dopuścić do wybuchu wojen światowych. Przeglądając dzieje ostatnich dwustu lat można dojść do wniosku, że nadal istnieje wiele przesłanek wskazujących, że silna Rzeczpospolita w centrum Europy jest potrzebna, i to nie tylko Polakom. Jest ona potrzebna także Niemcom i Rosjanom, jeśli rzeczywiście nie chcą oni więcej toczyć wojen. Rzeczpospolita jest potrzebna jako czynnik stabilizujący relacje między narodami europejskimi i łączący kontynent. Doświadczenie historyczne Rzeczpospolitej „Obojga Narodów” wskazuje, że Polacy potrafią tego dokonać.
Rzeczpospolita: Polska – Białoruś – Ukraina?
Od pewnego czasu w gronach analityków i znawców polityki międzynarodowej pojawiają się głosy, że Europa znowu może być miejscem sprzecznych interesów prowadzących do konfliktów, podobnych do tych z przeszłości. Wydaje się, ze w interesie odpowiedzialnego kształtowania relacji między narodami leży, aby Europa Środkowa także z racji takich obaw stała się mocnym ogniwem spajającym europejski system. Dlatego też Rzeczpospolita, jako związek Polaków, Białorusinów i Ukraińców powinna wrócić na polityczną mapę świata. Taką potrzebę powinniśmy uświadamiać odwołując się do doświadczeń z przeszłości.
Amerykański historyk Timothy Snyder w książce „Skrwawione ziemie” przedstawił europejskie terytoria, na których w pierwszej połowie XX wieku dochodziło do największych zorganizowanych mordów ludności cywilnej. Na obszarze Europy Środkowej i Wschodniej między latami trzydziestymi a pięćdziesiątymi reżimy Stalina i Hitlera wymordowały co najmniej 14 milionów ludzi. W książce znajduje się mapka „skrwawionych ziem”. Zarysowany na niej obszar w całości pokrywa się z terytorium dawnej Rzeczypospolitej. Bez wątpienia to jej brak umożliwił ludobójstwo ludności białoruskiej, estońskiej, litewskiej, łotewskiej, polskiej, ukraińskiej, żydowskiej. Zarówno Stalin jak i Hitler mordowali narody Rzeczypospolitej. Rzeczypospolitą trzeba odbudować także przez pamięć dla tych ofiar.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3678 odsłon