Dalekie wspomnienia

Obrazek użytkownika wiki3

<p> Zacznę od 1939, kiedy moja pamięć nie była w stanie zanotować wydarzeń, więc z konieczności oprę się na tym co opowiedzieli mnie o tych dniach inni, wtedy dorośli.</p> <p>W październiku 1939r ojciec został zmobilizowany, zostaliśmy sami – matka, starsza siostra i ja.</p> <p>Mieszkaliśmy wtedy w Łomży, 17 września 1939r po napaści ZSRR na Polskę, matka zabrała nas i uciekła do strefy okupowanej przez Niemców. Cała nasza rodzina znała Rosjan aż nadto dobrze, żeby czekać na spotkanie z nimi. Woleliśmy Niemców i jak się okazało całkiem słusznie.</p> <p>Bo pierwszym transportem wysłano by nas do ZSRR, ojciec pracował w instytucji której pracownicy wg. Rosjan nie zasługiwali na inne miejsce zamieszkania. Ponadto życiorys ojca też sowietom nie był po myśli (wojna 1920r).</p> <p>Zamieszkaliśmy w Warszawie na ul. Długiej 5. W Warszawie mieliśmy rodzinę, więc było to wielkim ułatwieniem.</p> <p>Ojciec po przedarciu się na Węgry został internowany w obozie w Jolszwie (nie jestem pewny, czy piszę nazwę poprawnie), następnie został przewieziony do Austrii, potem znowu gdzieś byli przewożeni. I wtedy wraz z kolegą uciekli z transportu. Ojciec odnalazł nas w Warszawie.</p> <p>Teraz na tyle dorosłem, że zacząłem notować w pamięci różne wydarzenia.</p> <p>Chyba pierwsze które mi utkwiło w pamięci to kiełkujący w doniczce groszek, groszek o pięknym kolorze liści, takim pastelowym, wiosennym, piął się do góry na oknie, pulsujący życiem.</p> <p>Groszek zasiany specjalnie dla mnie, był mój.</p> <p>Częste były też odwiedziny krewniaków, młodych pełnych życia i roześmianych, nie wiedziałem wtedy, że to nie były ot takie zwykłe rodzinne odwiedziny – przychodzili po broń i ją zdawali, ojciec trzymał ją w pracy (prokuratura), tam była pewna. Byli to żołnierze AK i NSZ.</p> <p>Jeszcze zabawki jakie miałem, był to ołówek gruby, wydrążony w środku, były tam </p> <p>malutkie okrągle cukierki – oczywiście do czasu. Dzisiaj dzieci obsypane zabawkami, pewnie nie byłyby w stanie wyobrazić sobie takiej sytuacji.</p> <p>Pamiętam kwiecień 1943 i wlatujące do naszego okna zwęglone pierze i papiery z bombardowanego i palonego getta, gwizd nurkujących niemieckich samolotów, odgłos wybuchających bomb, zmartwione i współczujące wypowiedzi rodziców i odwiedzających nas gości. </p> <p>Jednak dla dziecka które nie znało innego życia, to wszystko było normalne, normalne potem było też to co nastąpiło po 1 sierpnia 1944r.</p> <p>Na dwa dni przed godziną W przenieśliśmy się do ciotki na ul. Natolińską, Ojciec, w stopniu starszego sierżanta, wiedział co będzie w najbliższych dniach, musiał być wtedy w wyznaczonym miejscu (batalion Golski) i uznał, że lepiej będzie jeśli będziemy razem, do końca Powstania nam się to udało.</p> <p>Z Natolińskiej ze względu na nacierających Niemców i pożar trzeba było przenieść się na Marszałkowską, wiązało się to z przebiegnięciem pomiędzy dwoma barykadami położonymi blisko siebie, zza jednej z nich Niemcy strzelali z karabinu maszynowego do biegnących.</p> <p>Po drugiej stronie ulicy leżeli zabici i ranni, mimo to trzeba było się zdecydować na taki bieg.</p> <p>Jeden z mężczyzn czających się do skoku, zaproponował mamie, żeby wzięła mnie od strony karabinu maszynowego, wtedy może ujdzie z życiem. Nie muszę pisać, że mama nie skorzystała </p> <p>z tej propozycji, piszę to żeby wskazać jak różni są ludzie.</p> <p>Udało się, wszyscy przebiegliśmy bez szwanku. Najgorszy był widok kobiety w wieku około 40 – 50 lat siedzącej pod ścianą, miała postrzelane nogi jak sitko, były już opuchnięte, siedziała bez słowa skargi.</p> <p>Potem już tylko przemieszczaliśmy wzdłuż ul. Marszałkowskiej, mieszkaliśmy a to na belach papieru w drukarni, a to w piwnicach, ostatni raz w mieszkaniu po jakimś rzemieślniku – było pełno zwojów skóry.</p> <p>Miałem okazję widzieć jak różne było zachowanie ludzi, od mojej starszej siostry która chodziła po wodę i stała w długich kolejkach pomimo ostrzału, poprzez siostrę cioteczną która ze strachu nie wyściubiła nosa z piwnicy, po stare kobiety które na stałe zamieszkały w piwnicach bez przerwy się modląc. Byli cywile pomagający żołnierzom Powstania – budowali barykady, dzielili się resztkami żywności i tacy co utrudniali i zło życzyli im. </p> <p>A jeść nie było co, jeśli udało się dostać nieco kaszy jęczmiennej z robakami to było święto, i nikt tych robaków nie usuwał, to było pożywne białko. Jeszcze trafiał się spalony cukier.</p> <p>Mój krewniak, żołnierz o gołębim sercu został ranny, potem stojąc w szpitalnym oknie został zastrzelony. Jego brat miał inne usposobienie, opowiadał, że musiał strzelać do Niemca podkładającego ogień pod budynkiem, strzelał w brzuch celem odstraszenia następnych chętnych.</p> <p>Nie opowiadał tego radośnie, ani też nie spluwał, traktował to jako smutną konieczność. On przeżył.</p> <p>Był też taki cywil co miał za nic zdrowy rozsądek, wychodził podczas ostrzału „ryczących krów”'</p> <p>oczywiście zginął, czy musiał?</p> <p>Wiadomo wody brakowało, z higieną było całkiem źle, jednak ludzie z tym jakoś walczyli. Niestety nie wszyscy, byłem świadkiem jak „straszni” żołnierze AK kazali się kobiecie rozebrać i włożyć dostarczone jej ubranie. Zdjęte z niej ubranie ruszało się od wszy które tam miały się świetnie,</p> <p>wyniesiono je na dziedziniec i spalono. Pewnie długie lata opowiadała jacy straszni byli powstańcy.</p> <p>Wujek z NSZ walczył na starówce wraz z narzeczoną, oboje przeżyli. Potem wojsko na zachodzie, wyrok KS od naszych władz, zmiana nazwiska, ukrywanie się w Monachium. Był trzykrotnie odznaczony krzyżem Virtuti Militari. Do Polski przyjechał dopiero po 1990r, co roku był na obchodach rocznicy Powstania, zmarł w 2006r pochowany z honorami wojskowymi na Powązkach w kwaterze NSZ.</p> <p>Nastąpiła kapitulacja, wychodziliśmy wielotysięczną kolumną w całkowitym milczeniu, Niemcy stali też w milczeniu. Potem transport koleją, ucieczka i zamieszkanie w wiosce pod Częstochową, Bułesznie. </p> <p>Straciliśmy wszystko, raz w Łomży, pozostawiając dom i cały dobytek, potem w Warszawie.</p> <p>Po wojnie nie było do czego wracać. </p> <p>Jednak nigdy nikt nie narzekał na dowództwo, zawsze zdawaliśmy sobie sprawę, że Powstanie musiało wybuchnąć, że ta przegrana, na dalszą metę jest wygraną Polski.</p> <p>Piszę to ze względu na niektóre tematy na salonie, szczególnie „tramwajowe”.</p><p> To ja z rodzicami i starszą siostrą w Warszawie ul. Długa, rok 1943</p><p></p><p></p> <p> </p> <p></p> <p></p>

Brak głosów