Wołyńskim księżom
* Psałterz z Porycka
Krzysztof Kołtun
Zajaśniał ołtarz przedziwnie
– ucichł wiatr...
Szept Aniołów słyszały dzieci,
uśmiechając się do matek.
Zakołysały się sklepienia w oczach,
które dostrzegły karabiny.
Zaszumiało w głowie – ból,
ciepło w skroniach,
krew po twarzy spłynęła stróżką.
Z ołtarza zestrzelony krzyż
runął i uderzył w ramię
– wszystko w oczach płonie,
a wkoło – dzieci.
Zachwiała się – nie upadła,
trzymając się chorągwi
– wokół wszyscy padają,
wołyńskie snopy
na żniwną ścierń.
Dzieci troje –
z jękiem do nóg się kuliły.
Nie upadła
– przyciskając Psałterz do serca.
W postscriptum Krzysztof Kołtun pisze: „...stare księgi i psałterze, przechowywane w kościołach, czytano w dni szczęśliwe, jak i w godzinę trwogi. Wspomnienie Psałterza rozpalało wiele serc. Pozostanie na zawsze w pamięci Kresowian”.
Zbliża się siedemdziesiąta rocznica 11 lipca 1943 - wołyńskiej "krwawej niedzieli". Dnia w historii ludobójstwa wołyńskiego szczególnego, dnia, w którym nienawiść przybrała tak nieludzki wymiar, że kazała mordować ludzi zgromadzonych na mszach świętych w polskich kościołach.
Chciałbym poświęcić tę notkę tym, którzy tamtego dnia stanęli - w obliczu śmierci wiernych - przed wyzwaniem największym... polskim księżom.
Pierwszym zaatakowanym tego dnia kościołem był kościół pw. św. Trójcy w Zabłoćcach, wsi ukraińskiej odległej 6 km na wschód od Bugu w powiecie włodzimierskim. Na porannej mszy o godzinie 9 było niewielu ludzi. Gdy do kościoła wtargnęli upowcy dowodzeni przez Iwana Kicię ze zgrupowania UPA Martyniuka, wierni zdążyli uciec. Upowcy dopadli przy ołtarzu księdza proboszcza Józefa Aleksandrowicza, w wieku 74 lat, i wywlekli na zewnątrz.
Po kilkunastu minutach znęcania się nad nim, ksiądz został w bestialski sposób zamordowany.
Na mszy św. o godz. 11 zostali zaatakowani Polacy w kościele pw. św. Trójcy i św. Michała Archanioła w Porycku (pow. włodzimierski). Po mszy o godz. 9 ksiądz Bolesław Szawłowski przekazał ministrantom, by ostrzegli ludzi, że na sumie o godz. 11 będzie napad Ukraińców. Sam został powiadomiony przez Ukraińca z sąsiedniej wsi Pawłówka Wołodymyra Kułaja. Przestroga jednakże, przez tych, do których dotarła, została przyjęta z niedowierzaniem, bowiem wydawało się, że nikt nie poważy się napadać na ludzi w kościele. Kościół był więc pełen wiernych z Porycka i okolicy, trochę osób stało na zewnątrz. Przeważały kobiety z dziećmi Tuż przed jedenastą kościół został otoczony przez Ukraińców.
Naoczny świadek Julia Gruszczyńska zapisała: „Siedziałam w ławce, niedaleko ołtarza, czekając na rozpoczęcie mszy św. razem z Józefą Chomiczewską i Walczak Walerią. Do Józefy Chomiczewskiej przyszła jej kuzynka Czaban Adamina, lat około 13, i opowiedziała to, co działo się przed kościołem (...). W kościele zrobił się szum, zamieszanie, ludzie chcieli wychodzić z kościoła. W tym momencie rozległ się strzał i do kościoła weszła chwiejnym krokiem postrzelona kobieta. Wówczas nie wyszliśmy z kościoła, ale udaliśmy się na chór, a stamtąd z organistą Aleksandrem Zegarskim schowaliśmy się w wieży kościelnej, która była w tym czasie w remoncie. I tak, leżąc na deskach wśród rupieci i rusztowania, widziałam:
wyszedł ksiądz [Bolesław] Szawłowski z zakrystii i stanął przed ołtarzem. Przemówił do ludzi, prosząc o spokój, stwierdzając, że smutny los nas spotkał, i zaczął się modlić. W tym momencie z zakrystii wszedł do kościoła jeden Ukrainiec i strzelił do księdza. Mimo to ksiądz nadal modlił się i udzielał wiernym rozgrzeszenia, aż drugi raz postrzelony, padł na posadzkę.
Jednocześnie dwoma bocznymi drzwiami kościoła weszło dwóch Ukraińców z karabinami i każdy z nich, idąc obok rzędów ławek, zaczęli strzelać osobno do każdego człowieka. Zabijali pomału, z dokładnością, aby trafić w każdą osobę. Ludzie kryli się po kątach, za filarami, w podziemiach kościoła, a napastnicy krążyli po kościele i dobijali rannych. Krzyk ludzi, płacz dzieci i kobiet był przerażający. W pewnym momencie bandyci zaczęli wnosić do kościoła słomę. Umieszczono w niej materiały wybuchowe, chyba pociski armatnie. Gdy zapalono słomę, powstał dym, ogień i zaczęły wybuchać pociski. Ci, którzy jeszcze żyli, zaczęli dusić się od dymu. Wtedy upowcy odjechali, licząc, że pożar dokończy zbrodnię. Tymczasem ogień po pewnym czasie wygasł.Ktoś dał znać, że można opuszczać kryjówki i żyjący, w tym lżej ranni, poczęli wychodzić na zewnątrz.
Rannego księdza Szawłowskiego przeniesiono na plebanię. Pilnowała i usługiwała mu pani Chomiczewska. Na noc chowała się do podziemi. Drugiego dnia po tym mordzie rano kobieta usłyszała strzały. Gdy przyszła do plebanii, ksiądz już nie żył, dobili go Ukraińcy. Zobaczywszy tę scenę, dopiero wówczas uciekła...”
30 km na północny wschód od Porycka zaatakowano kościół pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny w Kisielinie (miasteczko w powiecie horochowskim). Upowcy, którzy podczas mszy otoczyli kościół, podbiegli do wejścia, powodując cofnięcie się ludzi do środka. Drzwi kościoła nie dało się zamknąć i przez nie na tłum posypały się kule z karabinów. Zaatakowani usiłowali się ratować, bezładnie szukając miejsc ukrycia lub ucieczki. Większość ludzi uciekła do bocznej kaplicy i na korytarz połączonej z kościołem plebanii. Zamknięto drzwi między kościołem i plebanią oraz drzwi na dziedziniec. W budynku plebanii część osób pozostała na parterze, a część pobiegła na piętro i na strych, zamykając za sobą drzwi nad schodami. Ludzie znajdujący się na parterze (w kaplicy i na plebanii) prawdopodobnie w poczuciu bezradności otworzyli zamknięte uprzednio drzwi. Wykorzystali to upowcy i wpędzili nieszczęśników z powrotem do nawy głównej kościoła. Tam zostali pod przymusem rozebrani do naga i rozstrzelani z karabinu maszynowego. Część rozstrzelano poza kościołem. Rannych dobijano różnymi narzędziami, najczęściej kłując bagnetami.
Tymczasem grupa parafian, która skryła się na piętrze plebanii, wraz z księdzem proboszczem Witoldem Kowalskim, postanowiła się bronić. Włodzimierz Sławosz Dębski, jeden z obrońców, opisuje w swej relacji:
„Zbiegłem [ze strychu] na korytarz I piętra i spostrzegłem dopiero teraz, że mam w ręku cegłę. Pojawił się mój brat Jerzy, razem z nim zaczęliśmy tarasować drzwi klatki schodowej stojącymi kuframi, skrzyniami wyładowanymi wartościowymi przedmiotami i odzieżą, złożonymi tu na przechowanie przez znamienitszych obywateli. W najbliższych minutach krzątało się już wielu. (...) Ktoś przyniósł siekierę, inni znosili cegły, deski ze strychu. Było ich tam wiele. (...) Po kilku dolatujących salwach karabinowych któryś z nas krzyknął: „Teraz wezmą się za nas!”. I rzeczywiście, po chwili szczęknęła klamka, a następnie „Wychodte”. (...) Z tamtej strony zaczęli rąbać u góry, gdzie drzwi nie były zatarasowane. Patrzyłem przerażony, jak ta zapora dająca tyle nadziei rozsypuje się pod razami siekiery. Nagle z naszej strony stary Krupiński z wściekłością zaczął też rąbać i gdy się siekiery spotkały, bandyta przestał. (...) Podałem cegłę. Krupiński rzucił, potem szybko następną (usłyszeliśmy tupot nóg po schodach (uciekali). (...) Pomogło, zrobiło się cicho.
Ksiądz zaczął spowiadać na śmierć”.
Upowcy nie zrezygnowali. Nie mogąc dostać się przez drzwi, podpalili schody na piętro, które obrońcy gasili moczem przez dziurę w drzwiach. Nastąpił szturm plebanii. Usadowieni na drzewach, dachu obory i z trzech przystawionych drabin upowcy ostrzeliwali wnętrze piętra i rzucali doń granaty, które obrońcy chwytali i odrzucali na napastników. Broniono się cegłami i wszystkimi dostępnymi ciężkimi przedmiotami.
Jak zanotował Włodzimierz Sławosz Dębski: „Ostrzał szedł również od ogrodu (...), obijając górne partie ścian z tynku. Aby temu zaradzić, ksiądz proboszcz Witold Kowalski zaczął zasłaniać okno poduszką. Bandyta strzelił, kula przebiła poduszkę i głowę, przechodząc przez kość policzkową, wychodząc uchem. (...) ksiądz żył, leżał na kanapie i raz po raz wstrząsały nim drgawki. Kobiety się nim zajęły. Z czasem się uspokoił i oprzytomniał. W końcu upowcy podpalili stodołę i oborę, parter plebanii i wnętrze kościoła, jednak padający deszcz stłumił pożar. Po 11 godzinach ataków upowcy się wycofali. Po północy, gdy nastała cisza, ocaleli, w tym ranni, spuścili się na linie na zrzucony pod ścianę siennik".
12 km na północ od Zabłociec zaatakowana została kaplica w osadzie wojskowa Chrynów (również w powiecie włodzimierskim).
Po mszy o godz. 9 rano rozchodzący się do domów wierni zostali zawróceni z powrotem do kaplicy przez gęsto rozstawione dookoła patrole upowskie. Jednocześnie zaczęła napływać ludność na następną mszę św. o godz. 11. W kaplicy przeważały kobiety z dziećmi, ponieważ wydawało się, że zagrożeni są głównie mężczyźni i ci pozostawali w domach.
„Ksiądz rozpoczął sumę, ja z moim kolegą Jankiem Żebrowskim (relacjonuje były ministrant Zygmunt Abramowski), stanęliśmy za drzwiami kaplicy. Razem z ludnością z poprzedniej mszy było około 200 osób (...). Po Podniesieniu zauważyłem, stojąc obok drzwi, podejrzany ruch. Zobaczyłem, że kilku banderowców ustawiło ręczny karabin maszynowy typu diechtiarow i poczęli strzelać do ludzi seriami i z pojedynczych karabinów. Rzucono również dwa granaty, które jednak nie wybuchły. (...) Ludzie zaczęli uciekać drzwiami bocznymi obok zakrystii i chóru. Kaplica jednak otoczona była szczelnie i bez przerwy rozlegały się strzały. (...) trwał krzyk, jęki i rozdzierający uszy wrzask dzieci.
Ksiądz [Jan Kotwicki, lat 45] od ołtarza w szatach liturgicznych wraz z innymi kobietami uciekał przez zakrystię, ale na zewnątrz wszyscy zostali zabici”.
Ostatnią zaatakowaną świątynią 11 lipca 1943 r. była kaplica we wsi Krymno, na północy powiatu kowelskiego, gdzie wymordowano około 40 osób przybyłych na nabożeństwo wraz z odprawiającym je księdzem. Niestety, okoliczności tego zdarzenia nie są dokładnie znane.
Trochę inaczej potoczył się zaplanowany napad na kościół w Stężarzycach (7 km na wschód od Bugu w północnej części powiatu włodzimierskiego).
Tutaj ostrzeżenie przyszło w porę - Ukrainka, koleżanka Heleny Bitner, przestrzegła ją już w sobotę przed pójściem do kościoła, "bo będą na mszy Polaków mordować". Matka Heleny przekazała je księdzu Karolowi Baranowi, a ksiądz wywiesił kartkę, że msza św. nie odbędzie się z powodu jego choroby.
To wywołało wściekłość Ukraińców, która objawiła się w szczególnie okrutnym potraktowaniu księdza. W nocy upowcy porwali księdza Barana i zamordowali. Został przerżnięty piłą w drewnianym korycie.
Nie masz ze złymi pokoju...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1724 odsłony
Komentarze
Cześć ich pamięci!
3 Lipca, 2013 - 15:24
Ich męczeńska śmierć - ich niewinna krew, która wsiąkła w Kresową Ziemię, umocniła fundamenty pod przyszłe losy Rzeczypospolitej Polskiej.
@matka trzech córek - obejrzałem/wysłuchałem ze
3 Lipca, 2013 - 15:33
ściśniętym sercem.
Dziękuję.