W państwie prawa. "Okazało się, że nikt nie docenił sędziego Pawła Rysińskiego"

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

Nic nam nie wiadomo, czy amerykańscy ustawodawcy, wprowadzając w systemie prawnym pojęcie „owocu zatrutego drzewa”, zainspirowani byli Księgą Rodzaju i historią wygnania z Raju naszych antenatów oraz ich ukarania, ale hipoteza taka wydaje się wysoce prawdopodobna: mieliśmy wszak u zarania do czynienia z jabłonią, jabłkiem i wężem-kusicielem (ucieleśnieniem szatana), który za swoje knowania został przez Stwórcę takoż pognany.

W polskim prawodawstwie nie jest znane pojęcie „owocu zatrutego drzewa”, ale sędzia apelacyjny Paweł Rysiński bez wahania zaimplantował amerykańską regulację do swojego uzasadnienia wyroku uwalniającego od kary skazanych wcześniej za korupcję przez sąd niższej instancji – Beatę Sawicką i Mirosława Wądołowskiego. Jeśli ktoś jednak w tym nowatorskim podejściu do naszej kodyfikacji chciałby doszukać się drugiego dna – i nie chodzi mi, broń Boże, o podlizywanie się rządzącej i dominującej partii, której działaczami byli uniewinnieni przez sędziego działacze, tylko o działanie pozytywne na rzecz zbliżenia polsko-amerykańskiego – to jest w błędzie. Sędzia Rysiński zapatrzony w kodyfikację Wuja Sama wykazał się bowiem brakiem konsekwencji – z lekceważeniem pominął wyrok innego krajowego sądu, który wcześniej jednoznacznie stwierdził, że działania CBA w sprawie Beaty Sawickiej i Mirosława Wądołowskiego były zgodne z prawem, a taki numer w Stanach Zjednoczonych, gdzie obowiązuje zasada casusów, gładko by nie przeszedł.

Zobaczyła to cała Polska

Po samorozwiązaniu parlamentu w roku 2007 zbliżały się wybory do sejmu i senatu. Mniejszościowy już wtedy rząd PiS, atakowany bezpardonowo przez rwącą się do władzy PO, podjął rękawicę i równie ostro kontratakował.

Odsądzana od czci i wiary nowo powołana formacja – Centralne Biuro Antykorupcyjne kierowane przez Mariusza Kamińskiego – zaserwowała za pośrednictwem telewizji publicznej niezwykłe widowisko: miliony Polaków zobaczyło i usłyszało rozmowę, jaką na ławeczce tuż obok sejmu prowadziła posłanka PO Beata Sawicka z mężczyzną o zasłoniętej rozmazaną plamą twarzy. Kobieta była wyluzowana i bardzo pewna siebie – tonem mentorskim, przy użyciu nieco knajackiego języka tłumaczyła zawiłości polityczne swojej partii, kończąc, że zapewnienia PO w czasie kampanii wyborczej o rezygnacji z prywatyzowania placówek publicznej służby zdrowia to propagandowa lipa i że po zwycięskich wyborach będzie można przy prywatyzowaniu tychże robić świetne interesy.
A na koniec wzięła od mężczyzny torbę z, jak się potem okazało, 50 tysiącami złotych. Gdy telewidzowie dowiedzieli się, że zamaskowanym mężczyzną był agent Tomek, funkcjonariusz CBA, dla wszystkich stało się jasne, że zobaczyli, jak wygląda korupcja na najwyższych szczeblach władzy.

Jeśli ktoś by sądził, że był to cios nokautujący dla idącej dotąd łeb w łeb z PiS-em Platformy, to nie doceniłby speców od pijaru PO. Otóż następnego dnia rozszlochana i bardzo autentyczna w swojej histerii Sawicka odegrała rolę skrzywdzonej przez agenta Tomka kobiety. Kobiety, która zmanipulowana złożyła ofiarę z cnoty uczciwości na ołtarzu uczuć. Po tym spektaklu u bardzo wielu telewidzów wzbudziła przede wszystkim współczucie.

Dwa oskarżenia, dwa procesy
(...)

http://wpolityce.pl/artykuly/52804-w-panstwie-prawa-okazalo-sie-ze-nikt-nie-docenil-sedziego-pawla-rysinskiego

Brak głosów