Tzw. niezależni dziennikarze biorą kurs na PO. Tu A.Stankiewicz o "Chłopcach z Platformy"

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

Zarzuty 
o fałszerstwa, kompromitujące przecieki, czystki. 
To nie porachunki gangsterskie, 
to wybory 
w regionach PO.

Wygrane przez premiera wybory na szefa Platformy miały zakończyć czas konfliktów i walki wewnątrz partii. Nic bardziej mylnego. Dopiero teraz – gdy Donald Tusk został wybrany na kolejną kadencję – wojna wybuchła na całego. Brutalną walkę, bez reguł i skrupułów, toczą lokalni partyjni bonzowie, którzy w wyborach zaplanowanych na 21–27 października chcą zająć stołki przewodniczących regionów.

„Przyszedł" po rywala

Wybory regionalne mają ważny kontekst – to otwarty pojedynek między marzącym o powrocie do władzy w partii i rządzie Grzegorzem Schetyną a premierem, który zrobi wszystko, by owo marzenie się nie spełniło. Tusk zdecydował się na otwarte rzucenie rękawicy Schetynie – poparł europosła Jacka Protasiewicza, który wystartuje przeciw niemu w wyborach szefa dolnośląskiej PO.

Wszystko w białych rękawiczkach: formalnie Tusk poparł pomysł Protasiewicza, by Platforma zakopała wojenny topór z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem, z którym Schetyna wojuje od lat. – Wiem, że to jest dla Grzegorza Schetyny może bolesne – dla jasności oświadczył premier.

Według naszych rozmówców, większych szans Protasiewicz nie ma. Ale efekt udało się osiągnąć: Schetyna zrozumiał, że nawet na własnym terenie musi się bronić.

W wyborach na szefa PO przeciw Tuskowi nie stanął – mówił swoim ludziom, że partia nie wytrzyma takiej wojny. Teraz Tusk i tak po niego „przyszedł" – jak w PO eufemistycznie nazywa się wojnę o władzę.

Tusk idzie nie tylko po Schetynę, ale także po jego ludzi. Osłabiany w ostatnich latach Schetyna wciąż utrzymuje – dzięki swym współpracownikom – kontrolę nad kilkoma kluczowymi regionami. Poza Dolnym Śląskiem do najbardziej widowiskowych starć dojdzie w Małopolsce, w Wielkopolsce oraz na Podlasiu. Przeciw jego ludziom staną tam popierani przez premiera kandydaci tzw. spółdzielni.

Spółdzielnia to platformowy fenomen. Tworzą ją politycy drugiego szeregu, w tym kilku regionalnych liderów. W żadnej innej partii nieformalna, pozioma struktura nie ma takiego znaczenia. Jej nieoficjalnym liderem jest lider łódzkiej PO Andrzej Biernat, który ma niewyparzony język i pozuje na twardziela.

Spółdzielnia to zaciężna gwardia premiera. Wbrew pozorom Tusk nie ma w terenie wielu działaczy kojarzonych bezpośrednio z nim. Nigdy o to nie zabiegał, kontrolę nad partią dawali mu zawsze zaufani ludzie na stanowisku sekretarza generalnego i w zarządzie PO.

Teraz to spółdzielcy wspierają Tuska we wszystkich jego działaniach w rządzie oraz wewnątrz partii. Właśnie oni najostrzej atakowali Jarosława Gowina, gdy stanął do wyborów przeciw Tuskowi. Biernat groził mu nawet wnioskiem o wykluczenie z partii.

Odbijanie regionu

Najbrutalniejsze pojedynki toczyć się będą właśnie wedle linii podziału na spółdzielców i schetynowców.

W Wielkopolsce jeden z najbliższych ludzi Schetyny, szef klubu parlamentarnego PO Rafał Grupiński, będzie bronił stanowiska szefa regionu. Przeciwko niemu stanie odwieczny przeciwnik, spółdzielca Waldy Dzikowski. Grupiński zapewnia „Rz", że jest spokojny o wynik. 
– Mam stały kontakt ze strukturami terenowymi w regionie. Większość działaczy zagłosuje za mną – mówi.

W Małopolsce spółdzielczy szef regionu Ireneusz Raś będzie się potykał z robiącym błyskotliwą karierę w partii Grzegorzem Lipcem, mężem posłanki Katarzyny Matusik.

Wedle nieformalnej umowy, o której wspominają w rozmowie z „Rz" przedstawiciele spółdzielni, Lipiec miał zostać szefem PO w Krakowie, a Raś – w całym regionie. Lipiec tę pierwszą część zrealizował – wygrał wybory na miejskiego szefa partii. Tyle że drugiej realizować nie zamierza i chce wystartować na szefa całego regionu. Lipiec nie był dotąd człowiekiem Schetyny, ale w Platformie panuje przekonanie, że zawarł z nim pragmatyczny sojusz.

W tych wyborach brudów jest tak wiele, że Platformie ciężko będzie się pozbierać po kampanii

Ludzie Schetyny odzyskają zapewne władzę na Podlasiu. Trzy lata temu schetynowiec Robert Tyszkiewicz niespodziewanie przegrał z młodym spółdzielcą Damianem Raczkowskim. Powód był trywialny – część stronników Tyszkiewicza, przekonana o pewnym zwycięstwie, zamiast na zjazd, pojechała na finał piłkarskiego Pucharu Polski, w którym grała ich ukochana Jagiellonia Białystok. „Jaga" puchar zdobyła, ale Tyszkiewicz wybory przegrał.
(...)

http://www.rp.pl/artykul/738665,1056194-Chlopcy-z-Platformy.html

Brak głosów