"Przeżywamy ostatnie dni Europy". Słowa publicysty wstrząsnęły Niemcami
Unia Europejska czci sama siebie tak, jak czcił siebie Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Unia zagraża wolności i demokracji, jest jak Titanic, który płynie ku katastrofie... Słowa znanego niemieckiego publicysty i pisarza wstrząsnęły opinią publiczną za Odrą.
Henryk M. Broder to jeden z najbardziej opiniotwórczych publicystów w Niemczech. Pochodzi z Katowic, z rodziny polsko-żydowskiej, do Niemiec wyemigrował w 1958 roku.
Publikował i publikuje w wielu różnych dziennikach i magazynach, jest też autorem poczytnych książek. To postać z pewnością kontrowersyjna, jego poglądy trudno często jednoznacznie zakwalifikować, poza tym, że broni z całą mocą państwa Izrael i racji żydowskiej diaspory. Ale nie da się postrzegać go tylko przez pryzmat kwestii żydowskich. Podczas niedawnego spotkania Henryka M. Brodera z Martinem Schulzem w Parlamencie Europejskim, ten ostatni wypowiedział następującą kwestię: "Gdyby UE była państwem i złożyła wniosek o członkostwo w Unii Europejskiej, wówczas jej wniosek zostałby odrzucony. Ze względu na niedobory substancji demokratycznej."
Ogólnie mówiąc, Broder ma w Niemczech wielu fanów, apologetów, ale i wrogów. Nikogo nie pozostawia obojętnym, a jego teksty i wypowiedzi wywołują ważne debaty w Niemczech. Chyba można go porównać do pod tym względem do lewicowego pisarza Guenthera Grassa, z którym zresztą szczerze się nie znoszą.
Tym razem Broder znowu wywołał w Niemczech burzę. Dziennik "Die Welt" opublikował jego wystąpienie podczas półoficjalnego "opłatka" dziennikarzy w Berlinie.
Zaczął je słowami "Drodzy Europejki i Europejczycy". Jak się okazało w dalszej cześci wystąpienia, była to złośliwa ironia.
"W ostatni poniedziałek obejrzałem sobie w telewizji uroczystość wręczenia pokojowej nagrody Nobla Unii Europejskiej, na żywo. ARD niech będą dzięki. Miałem akurat za sobą nocny lot z Waszyngtonu do Frankfurtu i byłem jeszcze nieco oszołomiony. Ale tego rodzaju oszołomienie wyostrza zmysły, wszystko w tym stanie wygląda trochę nieostro, za to subtelne różnice są dużo bardziej wyczuwalne. Zakładam, że jestem w tym gronie jedyną osobą, która widziała uroczystość. Odbywała się ona bowiem w czasie, w którym normalni ludzie pracują i tylko samotne matki, królewskie wysokości oraz członkowie brukselskiej biurokracji mogą sobie pozwolić na siedzenie przed telewizorem bez konieczności zastanawiania się, z czego opłacić abonament.
Patrzyłem w telewizor i nie wiedziałem, czy mam się śmiać czy płakać. Wyróżnienie Unii Europejskiej pokojową nagrodą Nobla, to tak jakby uhonorować Armię Zbawienia za to, że nie czerpie korzyści z handlu alkoholem, narkotykami, kobietami i bronią, albo Międzynarodowy Czerwony Krzyż za to, że nie utrzymuje obozów koncentracyjnych. Poza tym pokojowa Europa nie jest gwarantem pokoju tylko wynikiem interwencji militarnej, bez której nie moglibyśmy sobie tak spokojnie siedzieć, a jeśli już, to przypuszczalnie tylko po to, aby świętować ostatnią skuteczną operację Legionu Condor." - szydził Broder z Nagrody Nobla dla Unii Europejskiej.
"Przyznanie nagrody Nobla Unii Europejskiej obudziło we mnie wspomnienie czegoś głęboko zakorzenionego w mojej pamięci. A ponieważ byłem zmęczony, potrzebowałem chwili, aby wydobyć to wspomnienie na zewnątrz. I w końcu zrozumiałem! Dokładnie tak samo Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego czcił sam siebie! Przyznawano sobie na wzajem ordery i utwierdzano się w przekonaniu o swoim niezwykle ważnym wkładzie w pokój i bezpieczeństwo w Europie i na świecie.Jako ktoś, kto pierwsze lata swojego życia spędził w Polsce, reaguję alergicznie na słowo „pokój”. Nie dlatego, żebym był za wojną, ale dlatego, że „pokój” stał się uniwersalnym alibi, z pomocą którego można usprawiedliwić każde barbarzyństwo. Także wzniesienie muru berlińskiego prezentowano nam jako środek w celu wprowadzenia bądź zachowania pokoju, w każdym razie jako coś nieuchronnego, dziś byśmy powiedzieli - bezalternatywnego." - kontynuował Broder.
Dalej pozwolił sobie na dygresję, nawiązując do jednego z "leitmotiwów" swojej publicystyki, a więc krytykowania lewicowych i lewackich przeciwników polityki Izraela na Bliskim Wschodzie oraz europejskiej antyamerykańskości."Pacyfizm i kretynizm to bliscy krewni." - podkreślił.
I powrócił do ataków na Unię Europejską: "Następnego dnia po uroczystości w Oslo, w stolicy kraju, którego społeczeństwo dwa razy odmówiło przystąpienia do UE, przeczytałem w dzienniku „Die Welt” artykuł na temat „brukselskiego jarmarku próżności”, na którym do końca spierano się i targowano, kto będzie mógł przemawiał a kto dostąpi zaszczytu odebrania nagrody. Przewodniczący Komisji Europejskiej, Barroso, przewodniczący Rady Europejskiej, van Rompuy oraz przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Schulz, mimo mocno napiętych kalendarzy, kłócili się zawzięcie, próbując nawzajem się wygryźć. Do czasu, jak to zwykle w Brukseli bywa, osiągnięcia kompromisu. Ostatecznie van Rompuy i Barroso wspólnie odebrali dyplom, przy czym to van Rompuy mógł go dotknąć jako pierwszy. Przypuszczalnie mógł go także zabrać do domu, tam go pieścić i tulić a następnie włożyć sobie pod poduszkę. Tymczasem Martin Schulz musiał się zadowolić okolicznościowym medalem. Zawsze coś. Na koniec wykonano zdjęcie grupowe mające sugerować jedność i zgodę - kolejna paralela do zwyczajów panujących wewnątrz KC KPZS …"
Zdaniem Brodera, Unia Europejska nie rozwiązuje żadnego z problemów dzisiejszych mieszkańców Europy, co więcej, jak pokazuje m.in. kryzys w strefie euro, sama jest problemem. Podkreślił, że od upadku realnego socjalizmu UE jest najbardziej zmasowaną próbą ubezwłasnowolnienia obywateli i odebrania społeczeństwom zdobyczy demokracji. I czeka ją rychła katastrofa, tak jak słynnego Titanica. - Życzę państwu miłej podróży - skończył Broder swój wywód.
http://rebelya.pl/post/3174/przezywamy-ostatnie-dni-europy
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 442 odsłony