Prof. Bugaj o zjawisku "słoików": Ci ludzie nie biegną tu z jakichś irracjonalnych powodów. Biegną, bo tutaj mają szansę

Obrazek użytkownika Kowalsky
Artykuł

 wPolityce.pl: Nasiliła się w ostatnim czasie dyskusja na temat "słoików". Ludzie spoza Warszawy, którzy przyjeżdżają tutaj do pracy są wyśmiewani i traktowani jako masa utrudniająca życie, powodująca korki i tłok. Skąd, pana zdaniem, takie budowanie antagonizmów? Warszawa przecież zawsze była miastem pełnym ludzi napływowych i znana była ze swojej otwartości?

Prof. Ryszard Bugaj: To jest naturalne, że duży ośrodek, który otwiera pewne szanse, przyciąga ludzi. Nie jest to tylko specyfika Warszawy. Trzeba zauważyć, że ci ludzie nie biegną tu z jakichś irracjonalnych powodów. Oni tu biegną, bo tutaj mają jakąś większą szansę. Oczywiście woleliby zostać u siebie i tam realizować się zawodowo. Jeżeli ta szansa będzie tam większa, to tam zostaną. Należałoby wprowadzić właśnie takie rozwiązania, które wyrównują szanse poza dużymi ośrodkami. Jeśli nadmierna liczba przyjezdnych stanowi problem, należałoby ludziom dać szanse poza stolicą.

 

Tylko jak to koresponduje z rynkową tendencją, według której pracownik powinien być gotowy do dostosowania miejsca zamieszkania do miejsca pracy?

To jest jedna z rzeczy, która moim zdaniem wymaga nowego spojrzenia. Gdyby do tego podejść w kategoriach społecznych kosztów rozwoju, to wydaje się, że łatwiej jest polityką alokacyjną zapewnić obecność miejsc pracy w stosunkowo atrakcyjnych miejscach, gdzie ludzie mieszkają. Bo przecież ludzie, którzy jeżdżą z tymi słoikami tam i z powrotem, prędzej czy później się tutaj przeniosą. Wcześniej jednak, przez wiele lat będą ponosić bardzo przykre konsekwencje takich dojazdów. Z doświadczeń różnych krajów wiemy, że proces wyrównywania szans rozwojowych to nie jest łatwa sprawa. Nie ulega wątpliwości, że to kosztuje. Problem polega na tym, że łatwo jest policzyć koszty nakładów na to wyrównywanie szans, natomiast nikt nie liczy kosztów, które są związane z sytuacją, kiedy tego wyrównania szans nie ma. One mają inny charakter, ale są bardzo wysokie. Jestem zwolennikiem bardzo radykalnych kroków w tym zakresie.

 

Jakich?

Kiedyś myślałem, że Polska powinna być jednym z pierwszych krajów, który rozważyłby decentralizację ministerstw, rozciągając je na inne wielkie miasta wojewódzkie. Przy dzisiejszych środkach technicznych i biorąc pod uwagę fakt, że premier lata samolotem do domu podobno co tydzień, to wcale takie rozwiązanie nie musiałoby być kosztowne, a moim zdaniem bardzo by dowartościowało - nie tylko w sensie prestiżu, ale w sensie realnego znaczenia tych ośrodków terytorialnych. To uczyniłoby Polskę krajem bardzo zrównoważonym. Nie mam wątpliwości, że jeśli chodzi o miejsca pracy, związane z gospodarką, powinno się tu wykorzystywać na znacznie szerszą skalę instrument podatkowy. To oczywiście ślepa uliczka. Jeżeli podatki od działalności gospodarczej wszędzie są bardzo niskie, to trudno wprowadzić ulgi. Wiele można byłoby zrobić przez politykę infrastrukturalną.

 

W ostatnich latach obserwujemy jednak tendencje odwrotną. Centralizacja jest coraz bardziej wyraźna. W mniejszych miastach likwidowane są zakłady pracy, oddziały terenowe dużych firm są zamykane w ramach cięć budżetowych i przenoszone do stolicy, zamykane są też instytucje publiczne - urzędy pocztowe, komisariaty, ośrodki zdrowia, nawet szkoły. Powoduje to oczywisty odpływ ludzi z tych obszarów. Zdobywają wykształcenie w dużych ośrodkach i po studiach nie mają szansy na powrót do swoich miast, bo nie znajdą zatrudnienia...

To jest bardzo niebezpieczne, bo powiększa to sumę kosztów. Tyle, że te koszty są w dużym stopniu niewidoczne. Rynek ma naturalną tendencją do preferowania tendencji w postaci kosztów krótkiego okresu, które są na rynku mierzalne. Tymczasem z punktu widzenia rozwoju sprawą kluczową jest długi okres i częsty koszty bezpośrednio niemierzalne. Aby to zrozumieć i podjąć konieczne kroki, potrzebna jest ogromna determinacja. Zależy to oczywiście od tego jaki jest target polityczny tych, którzy rządzą. Target polityczny Platformy Obywatelskiej jest niewątpliwie związany z największymi miastami i z zamożnymi grupami ludności. Nie mamy świadomości, ale Warszawa jest pod względem wskaźników zamożności zamożniejsza od przeciętnej, która jest w starej Unii i to sporo, a jednocześnie są duże połacie kraju, gdzie zamożność jest poniżej 50 procent starej Unii. To wypiętrzenie jest więc już w tej chwili ogromne i może się dalej pogłębiać.

 

Te różnice widoczne są nie tylko w kwestiach zamożności, ale i w dostępie do służby zdrowia czy edukacji?

Widać to szczególnie w niewielkich ośrodkach. Niesłychanie daleko posunięta jest sprawa zróżnicowania statusu ludzi. Powstaje ważne pytanie czy świadczenia społeczne powinny być uzależnione od statusu lokalnego, czy powinny to być świadczenia, które mają charakter obywatelski, związany ze statusem obywatela. Nie mam wątpliwości, że to drugie i że to się w długiej perspektywie będzie opłacać.

 

Takiej troski jednak bardzo brakuje. Jednocześnie wyśmiewa się ludzi, którzy zostają w kraju i wolą dojeżdżać do pracy kilkadziesiąt czy kilkaset kilometrów, ale zostać w Polsce, niż wyjechać do Londynu i pracować na zmywaku. Jak pańskim zdaniem należałoby spojrzeć zjawisko "słoików"?

Nie znam konkretnych badań, ale na pewno trzeba zauważyć, że ci ludzie na pewno zachowują się w sposób przedsiębiorczy, bo szukają pracy tam, gdzie można ją znaleźć. Przedsiębiorczość polega na tym, żeby znaleźć swoje miejsce, znaleźć dla siebie niszę.

 

A gdyby spojrzeć na skutki społeczne, nie ekonomiczne? Czym grozi budowanie takiego antagonizmu pomiędzy Warszawiakami a słoikami?

Może to mieć dosyć niebezpieczne konsekwencje, zamykania się w separatyzmach. To pytanie czy jesteśmy przede wszystkim wspólnotą narodową czy wspólnotą terytorialną. Zawsze może powstać problem, że ludzie z prowincji powodują pojawienie się większej konkurencji, ale to, co nam potrzebne to myślenie w kategoriach wspólnoty państwa narodowego. Państwo narodowe nie znaczy oczywiście etniczne. To państwo, w którym wyrównuje się szanse.

http://wpolityce.pl/wydarzenia/53995-prof-bugaj-o-zjawisku-sloikow-ci-ludzie-nie-biegna-tu-z-jakichs-irracjonalnych-powodow-biegna-bo-tutaj-maja-szanse-jakiej-nie-znajda-w-rodzinnym-miescie

-----------------------------------------------

Warszawa pasożytuje na Polsce*

 

Z 10 największych francuskich przedsiębiorstw wszystkie są zlokalizowane w Paryżu lub na jego przedmieściach. Z 10 największych polskich firm aż połowa ma swoją siedzibę w stolicy. Jeśli w Polsce dzieje się coś ważnego, to na pewno w Warszawie. Tymczasem z 10 największych niemieckich spółek ani jedna nie ma swojej siedziby w Berlinie, a z 10 największych amerykańskich przedsiębiorstw ani jedno nie ma swojej siedziby w Waszyngtonie. Dlaczego tak się dzieje i co to oznacza?

Jak twierdził Benjamin Disraeli, XIX-wieczny brytyjski premier, „centralizacja to śmiertelny cios dla wolności publicznej”. Tymczasem Polska jest krajem centralizmu. Aż 44 ze 100 największych polskich przedsiębiorstw ma swoją siedzibę w Warszawie, a wliczając banki, proporcja ta jest jeszcze drastyczniejsza. W stolicy mają siedziby wszystkie najważniejsze ministerstwa, urzędy państwowe, media, banki czy choćby zachodnie koncerny farmaceutyczne. Wiele firm rozpoczynało swoją działalność w Krakowie czy Poznaniu, by rozrosnąć się i przenieść do Warszawy. Kolejne firmy planują takie przeprowadzki. W ten sposób Warszawa spija całą śmietankę i jeszcze narzeka, że nie może wykorzystać wszystkich podatków, które zbiera, bo część jest transferowana poprzez budżet do innych regionów kraju. Oznacza to mianowicie, że polityka ma zbyt wielki wpływ na prowadzenie działalności gospodarczej. I nie jest to zjawisko korzystne.

Podobna sytuacja występuje w krajach trzeciego świata. W Peru, gdzie w stolicy Limie mieszka ok. 7 mln osób, a w drugim największym mieście kraju Arequipie - aż 10-krotnie mniej. W Limie skupione jest prawie 70 proc. produkcji przemysłowej Peru i 25 proc. populacji wytwarza prawie 50 proc. PKB tego kraju. W postkomunistycznych Węgrzech drugie największe miasto Debreczyn także ma niemal 10 razy mniej mieszkańców niż Budapeszt, w którym mieszka 20 proc. Węgrów, którzy wytwarzają aż 60 proc. produkcji przemysłowej kraju. W Rosji największe bogactwo skupia się w Moskwie, gdzie zarejestrowana jest też większość największych rosyjskich i międzynarodowych przedsiębiorstw działających w Federacji. Podobnie sytuacja wygląda we Francji. Z listy 500 największych światowych koncernów 37 ma swoje siedziby w okręgu paryskim, podczas gdy spoza rejonu Paryża na tej liście znajdują się tylko dwie francuskie firmy – Michelin w Clermont-Ferrand i Auchan w Croix.

Ciekawy artykuł na ten temat:

http://tomaszcukiernik.pl/artykuly/artykuly-wolnorynkowe/warszawa-pasozytuje-na-polsce/

Brak głosów

Komentarze

Wiedziałam,że te 'słoiki' to większa akcja. Warszawa będzie musiała podzielić się z innymi miastami.
Ciekawe, jak daleko zajdzie "decentralizacja"? Bez wsparcia "słoików", Warszawa może stracić bardzo dużo.Inwestycja w rozbicie warszawiaków przyniosłaby zysk.
Może rząd się przeprowadzi do Łodzi? Albo stolicę przeniosą do Krakowa?
Proces zwrotu mienia jest prawie ukończony. Pora, by zamrożony na dziesiątki lat kapitał zaczął przynosić dochody.
Tyle kamienic, tyle placów...

Vote up!
0
Vote down!
0
#414116