O totalitarnym państwie PO, policyjnym reżimie Tuska i "męczeństwie na pluszowym misiu"

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

Żyjemy w państwie totalitarnym, wolność słowa już praktycznie nie istnieje, bezkarność policji bije po oczach, katolicy są krwawo prześladowani, a połowa naszych rodaków codziennie nie dojada, mogąć pozwolić sobie na konsumpcję mięsa, tylko "od święta". Mniej więcej taki obraz Polski pod rządami "reżimu" PO, Tuska i Komorowskiego, wyłania się z wcale niemałej części wypowiedzi co bardziej krewkich przeciwników obecnej władzy politycznej w naszym kraju.

Oczywiście, nie wszystkie z tych zarzutów są stawiane w formie dosłownej – niektóre z nich wszak odziane są w szatę bardziej dwuznacznych aluzji i sugestii. Jednak, część z nich bywa głoszona otwarcie i jednoznacznie, np. twierdzenie o totalitaryzmie czy praktycznej likwidacji wolności słowa, zdarzało mi się już słyszeć niejednokrotnie i to nie w formie aluzji, lecz jawnych stwierdzeń. Przypatrzmy się zatem bliżej wszystkim tym zarzutom. Czy i na ile są one uzasadnione?

Państwo totalitarne, brak wolności słowa?

Zarzutu o totalitarnym charakterze rządów PO i faktycznej likwidacji wolności słowa, aż nie chce się komentować. Trudno bowiem na poważnie dyskutować z zarzutami absurdalnymi. A gdy owe absurdy są wygłaszane przez osoby, których społeczno-materialny statut bynajmniej nie wskazuje na odczuwanie przez nie skutków owych rzekomo totalitarnych rządów (co dokładnie mam na myśli – o tym dalej), to chęć na podjęcie polemiki spada niemal do zera. Mimo wszystko jednak, postaram się poważnie podyskutować z rzeczonymi tezami.

W Polsce mogą swobodnie działać i startować w wyborach ugrupowania od skrajnej lewicy do skrajnej prawicy. Czasami dzieje się tak, nawet, gdy program niektórych z tych organizacji nastręcza poważnych wątpliwości, czy nie naruszają one konstytucyjnego zakazu propagowania ideologii typu komunizm czy faszyzm. Mamy wszak u nas tak legalnie działające Komunistyczną Partię Polski oraz (oraz otwarcie pro-stalinowski) portal "Lewica bez cenzury", jak i Narodowe Odrodzenie Polski (które reklamowało się hasłem typu: "Faszyzm?!? My jesteśmy gorsi!!!"). Mimo pewnych prób ukrócenia bezkarnej działalności takich organizacji, przez wiele lat w naszym "totalitarnym państwie" nie udało się zdelegalizować nawet takich inicjatyw. Praktyka polityczna III RP jest zatem bardziej liberalna niż przewiduje to litera jej konstytucji. Czy ktoś w ogóle mógłby podać przykład choćby jednego człowieka, który pod rządami Tuska został rzeczywiście sądownie skazany za głoszenie skrajnie odmiennych od linii ideowej PO poglądów politycznych?

Z totalitaryzmem ściśle wiążę się też brak wolności słowa. Jakie jednak mamy dowody na to, iż w Polsce poważnie choćby tylko ograniczana jest wolność słowa? Czy czymś takim jest fakt regularnego zapraszania do niemal wszystkich publicznych i komercyjnych mediów nawet najbardziej zawziętych krytyków rządu, prezydenta i PO? W którym to "totalitarnym państwie" w jednym z publicznych kanałów TV pozwalano by, aby jeden z publicystycznych programów prowadzony był przez gorliwego zwolennika największej z opozycyjnych partii, a zarazem gorącego przeciwnika rządzącego ugrupowania? A wydawanie w setkach tysięcy egzemplarzy radykalnie opozycyjnych wobec rządu dzienników i tygodników ("Nasz Dziennik", "Gazeta Polska", "GPC", itp.) też się nie liczy?

Powie ktoś: "Ale przecież, ludzie Platformy doprowadzili do przejęcia "Rzeczpospolitej" i "Uważam Rze" z rąk krytyków rządu w ręce ludzi bardziej mu przychylnych!". Jakie jednak są rzeczywiste dowody na poparcie tego twierdzenia? Ktoś pokazał nagrania, w których Donald Tusk lub któryś z jego podwładnych dzwoni do Hajdarowicza (obecnego wydawcy "Rzeczpospolitej") mówiąc mu coś w rodzaju: "Albo zwolnisz Lisickiego, albo my cię załatwimy, tak, że będziesz skończony!"? Rynek prasowy - czy nam się to podoba, czy nie – ma po prostu, to do siebie, że ludzie dysponujący wielkimi pieniędzmi, mają w nim dużo do powiedzenia. A właściciele poszczególnych gazet mają różne przekonania polityczne i odmienne wizje funkcjonowania podległych sobie tytułów. Trudno mieć o to pretensje do rządu. Poza tym, o ile "Uważam Rze" zapewne nie będzie już miało swego dawnego pro-pisowskiego oblicza, o tyle nie oznacza to jeszcze, że stanie się tubą propagandową rządu czy też czymś głosem "koncesjonowanej opozycji". Jak na razie, wiele wszak wskazuje na to, że ton temu pismu będą nadawać ludzie związani niegdyś z UPR, Kongresem Nowej Prawicy czy "Najwyższym Czasem" – a więc środowisko, które względem premiera Tuska i prezydenta Komorowskiego też potrafi być ostro krytyczne.

A co ze sławetnym miejsce na "Multiplexie" dla TV Trwam? Czy odmowa takowego nie jest dobitnym dowodem na to, że "wolność słowa" praktycznie w Polsce nie istnieje? Cóż, nawet, gdyby rzeczywiście za rzeczoną niekorzystną decyzją dla medium ks. Rydzyka stały nie rzeczywiste prawno-administracyjne, lecz polityczno-ideowe względy, to i tak trudno by było w tym przypadku mówić o choćby jakiejś poważnej próbie ograniczania wolności słowa. Praktycznie rzecz biorąc bowiem brak miejsca na tzw. multiplexie jest nieznacznym utrudnieniem dla funkcjonowania TV Trwam (dalej wszak będzie mogła być obecna w ofercie telewizji kablowych). Poza tym, ów ograniczony zasięg z tego wynikły będzie dotyczył TV Trwam, a nie Radia Maryja. To ostatnie medium zaś cieszy się znacznie większą popularnością niż TV Trwam. Oczywiście, ja osobiście wolałbym by miejsce na Multiplexie dostała telewizja ks. Rydzyka, a nie "Polo TV" czy jakaś inna "Viva", ale nie widzę powodu by z armaty strzelać do muchy.

Bieda, nędza i skrajne ubóstwo?

Radykalni krytycy PO sugerują także obraz polskiego społeczeństwa jako nieuchronnie zmierzającego do skrajnego ubóstwa, by nie powiedzieć wręcz nędzy. Cóż, muszę powiedzieć, że sam jestem osobą, która wedle przyjętych w Polsce kryteriów i wskaźników ekonomicznych żyje w ewidentnej biedzie. Wraz z jeszcze jedną osobą utrzymuję gospodarstwo domowe za kwotę 800, w porywach do 1000 złotych miesięcznie. Z tego zaś odliczyć trzeba co najmniej 400 złotych na czynsz i inne comiesięczne rachunki, tak też na jedzenie, odzież i inne wydatki dla dwóch osób zostaje nam ok. 500 złotych miesięcznie. Perspektywy na znalezienie stałej pracy też mam nikłe, jednak nie winię za to rządów PO, Tuska czy Komorowskiego, ale zdaję sobie sprawę z tego, iż po części jestem sam sobie temu winien, a po części odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi klimat "polskiego piekiełka", który wokół mej osoby wytworzył się w środowiskach prawicowo-konserwatywnych (można by o tym dużo pisać, ale nie ta okoliczność jest wszak tematem artykułu). Nie czuję się jednak, bym żył w "skrajnej biedzie". Codziennie mam co jeść (niemal każdego dnia też jem mięso), co pić, mieszkam w domu z ciepłą wodą i ogrzewaniem, ze szczelnym dachem. Wiem, że setki tysięcy Polaków żyje w większej biedzie i współczuję im tego. Ale znam też proporcje i zdaję sobie sprawę z tego, iż ilość ludzi w Polsce, które codziennie nie dojada, mieszka w rozpadających się ruderach, nie ma stałego dostępu do ogrzewania i ciepłej wody, w żaden sposób nie uprawnia do kreowania wizji naszego społeczeństwa, jako tonącego w biedzie i nędzy, ograbianego "przez złodziejskie podatki" i "materialnie niszczonego przez PO". Poza tym, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć sobie, że smutny fakt, iż niektóre dzieci nie jedzą pierwszego śniadania w domu bardziej jest winą ich rozpijaczonych ojców (a czasami też matek), aniżeli takiego czy innego rządu. Wizja zaś Polski jako kraju zdążającego na skraj "materialnej przepaści" tym bardziej jakoś mi się kłóci z obrazem pełnych zagranicznych samochodów parkingów przez zapełnionymi ludźmi hipermarketami, z których do kas ustawiają się kolejki nieraz po brzegi wyładowanych wózków na towary.

Państwo policyjne?
(...)

http://www.fronda.pl/blogi/miroslaw-salwowski/o-totalitarnym-panstwie-po-policyjnym-rezimie-tuska-i-meczenstwie-na-pluszowym-misiu,35941.html

Brak głosów