Ekshumacje uwierają - rozmowa z dr. W. Mieszkowskim, synem kmdr. S. Mieszkowskiego, dow. floty,zamordowanego przez UB
– Z powązkowską Łączką jestem bliżej obeznany od 24 lat, od chwili odnalezienia tzw. protokołu Kosztirki. Mówię więc o czasie, kiedy staraliśmy się o te ekshumacje już po raz drugi, bo po raz pierwszy zabiegaliśmy o nie w 1956 roku. Wtedy zwróciliśmy się o ukaranie zbrodni sądowych, a także chcieliśmy się upewnić, że wyrok na trzech komandorach został rzeczywiście wykonany. Po radiowych enuncjacjach Józefa Światły raczej podejrzewaliśmy z matką, że Sowieci wywieźli ich z Polski, by wykorzystać ich fachową wiedzę. Wystąpiliśmy więc wówczas o ekshumację, lecz oczywiście nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Podobnie potraktowano nasze żądania postawienia przed sądem oprawców, którzy w 1956 r. zajmowali jeszcze swoje stanowiska w służbach śledczych, w sądownictwie i prokuraturze. Później nasze żądania jeszcze ponawialiśmy, ale zawsze spotykały się one z odmową. Niestety w III Rzeczypospolitej było dokładnie tak samo, nic tu się nie zmieniło.
Jak Pan sądzi, dlaczego?
– W 1990 r., w czasie gdy komitet społeczny wmurowywał akt erekcyjny pod budowę pomnika na Łączce, prowadziłem sprawę ekshumacji w Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Została ona umorzona, od czego oczywiście się odwołałem. Prokuratura apelacyjna stwierdziła, że nie podejmie tych prac, bo to nie jest jakoby sprawa publiczna, tylko… moja prywatna. Spowodowałem również ściganie Stanisława Zarakowskiego, naczelnego prokuratora wojskowego, odpowiedzialnego za wydawanie wyroków śmierci na oficerów. Wciąż odpowiadano jednak, że nie może się on zapoznać z wynikami śledztwa, gdyż jest niedysponowany. Wówczas z mec. Piotrem Łukaszem Andrzejewskim wystąpiliśmy o aresztowanie i osadzenie go w szpitalu więziennym, by tam zapoznał się z aktem oskarżenia. Wybronił go jednak obrońca komunistów, adwokat Witold Rozwenc, podpierając się lewymi zaświadczeniami lekarskimi z łódzkiej WAM. W ten sposób Zarakowski nawet nie zapoznał się z zarzutami, które postawiła mu Naczelna Prokuratura Wojskowa w osobie prokuratora mjr. Włodarczyka. Pół roku po jego zejściu z tego świata Włodarczyk zamknął sprawę w szafie pancernej.
To ten sam Zarakowski, który pytał Pana po śmierci ojca, czy wierzy Pan w sprawiedliwość socjalistyczną?
– Dokładnie ten sam. Starałem się także, by przeprowadzono ekstradycję innego oprawcy, Antona Skulbaszewskiego. Niestety nie było żadnej odpowiedzi. Przez lata tłumaczono, że nie ma odpowiedniego prawa. Co to za prawo i Konstytucja, które nie potrafią osądzić ewidentnych morderców? Potem przez 4 czy 5 lat III Rzeczypospolitej udowadniano mi – powołując się na jakieś bzdurne przepisy – że niewinność i brak dowodów winy to rzekomo to samo. Wytoczyłem nawet proces prokuraturze wojskowej, który wówczas przegrałem. To jakiś nonsens.
(...)Twierdzi Pan, że te ekshumacje nadal uwierają, niewiele mówi się o nich w mediach. Dlaczego?
– A dziwi się pan temu? Zawsze były niewygodne. Wiadomo jest, że komunizm nie kończy się na jednym pokoleniu. Monstrualne dziedzictwo – tak o komunizmie mówił Vaclav Havel. Ono trwa nadal i to nie tylko personalnie, choć wiadomo, że wielu dzisiejszych polityków miało tatusiów w UB, w Informacji Wojskowej, w sądownictwie i w innych zbrodniczych agendach totalitarnego kondominium.
Jest Pan pewny, że odnajdzie tutaj ojca?
– Mam taką nadzieję i wierzę, że stanie się to już niedługo, że nie trzeba będzie czekać na III etap tych prac. Nie mam jednak stuprocentowej pewności, że zostanie on odnaleziony pod asfaltową alejką. Wiemy, że kaci „położyli się” na ofiarach, i na części dawnego pola więziennego stoją dziś nagrobki niektórych komunistycznych oprawców. Po ostatnich wykopkach wygląda na to, że nie tylko pod osłoną stanu wojennego, ale także konsekwentnie w późniejszych latach chowano ich na tym obszarze, który w protokole Kosztirki wskazał Władysław Turczyński, grabarz zatrudniony w więzieniu przy ul. Rakowieckiej. Oczywiście nie Turczyński kopał te doły, on przywoził i zrzucał zwłoki. Co najwyżej, jeżeli przywiózł ich więcej, a te nie mieściły się w dole, to ubijał je buciorami. Parę dni temu znaleziono tu jamę, w której znajdowało się kilka czaszek w nieładzie, noga zgięta w kolanie, piszczel złamany, co świadczy o tym, że ciała ugniatano, by zmieściły się w za wąskim grobie. To jest właśnie to monstrualne dziedzictwo. Uczucia wyższe były tym ludziom obce. Wielu dziwi się, dlaczego przychodzę tu ze swoją wnuczką i pokazuję jej rozkopane groby. Mówią o niej „biedne dziecko”. A co, ma z niej wyrosnąć ślepy, lewacki leming? Gdy będzie już pełnoletnia, ma nie wiedzieć, co to jest komunizm? (...)
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/33905,ekshumacje-uwieraja.html
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 280 odsłon