Afery korupcyjne w II RP - urzędnikom groziła kara śmierci przez rozstrzelanie

Obrazek użytkownika Anonymous
Artykuł

W styczniu 1920 roku weszła w życie ustawa, na podstawie której każdy urzędnik państwowy (od 21 roku życia) mógł zostać rozstrzelany za "przestępstwa popełnione z chęci zysku". Kwotą, która mogła zdecydować o surowej karze było 2 tysiące marek polskich, czyli niecałe 60 dolarów amerykańskich

Znowelizowana rok później ustawa obowiązywała do czerwca 1923 roku, ale ilu nieuczciwych, chciwych i żądnych szybkiego zysku urzędników wysłano na tamten świat, dokładnie nie wiadomo. W prasie z tamtego okresu pojawiają się co prawda informacje o niektórych wyrokach śmierci lecz dostępne źródła pokazują, że przed plutonem egzekucyjnym stawali raczej wojskowi, cywilów zaś traktowano dość pobłażliwie.

We wrześniu 1920 roku w trybie doraźnym skazano kolejarza i posterunkowego za przywłaszczenie worka chilijskiej saletry, a pięć miesięcy później urzędnika w Wydziale Aprowizacji Sanitarnej Ministerstwa Zdrowia Publicznego za przywłaszczenie miliona marek. W 1922 roku na karę śmierci (na podstawie ustawy "o odpowiedzialności osób wojskowych za przestępstwa z chęci zysku" z 1 sierpnia 1919 roku) skazano 19 oficerów i 74 szeregowców. Poza tym kary mógł uniknąć urzędnik, który "dobrowolnie zwrócił mienie kradzione lub przywłaszczone (sprzeniewierzone), albo w inny sposób wynagrodził szkodę, zanim jego wina ujawniona została przed władzą do ścigania przestępstw powołaną" (Dz.U. 1920 nr 11, poz. 61, art. 12).

Zachodni kapitał przejmuje fabryki

Sędziowie zazwyczaj unikali najdrastyczniejszej z kar, o czym świadczyć może przykład z dwoma posterunkowymi, Walickim i Stadnickim, którzy zamiast aresztować bezczelnego szulera oszukującego "na trzy karty", przyjęli od niego poczęstunek w karczmie. Prokurator wprawdzie apelował o wyrok śmierci, lecz sąd okazał się łaskawy i byłych już stróżów prawa skazał na cztery miesiące więzienia. Co tam jednak płotki! "Nie wiadomo nam dotychczas, by wyrok śmierci dotknął któregokolwiek ze zbrodniarzy na wielką skalę, głównych aktorów w wielkich aferach, które miały miejsce i na których ślad w swoim czasie natrafiono" - alarmowały ówczesne czasopisma. I miały rację, czego dobitnym przykładem był minister przemysłu i handlu w rządzie Wincentego Witosa Władysław Kucharski.

Negatywny bohater "afery żyrardowskiej", który w 1923 roku sprzedał za bezcen francuskiemu kapitałowi Zakłady Żyrardowskie. Skarb Państwa stracił ponad 2,5 miliona franków, ale poseł przed Trybunałem Stanu nie stanął, bo wniosek Polskiej Partii Socjalistycznej nie uzyskał wymaganej większości głosów. "Nie tak to dawne czasy i wszyscy pamiętają, co się działo w endeckiej prasie, gdy p. poseł Kucharski, właściciel fabryki papy w Krakowie, objął po Lindem tekę skarbu. Prasa rządowa śpiewała istne peany na cześć 'Olbrzyma' i 'Tytana', który miał w krótkim czasie uzdrowić nasze finanse. Aż tu olbrzym i tytan okazał się najzwyklejszym hochstaplerem. Obiecywał wszystko - nie uczynił nic" - komentował ogólnopolski skandal "Głos Poznański", 16 grudnia 1924 roku.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)

Komentarze

Afery korupcyjne w II RP - urzędnikom groziła kara śmierci przez rozstrzelanie

 

Hubert Linde, był prezesem Pocztowej Kasy Oszczędności oskarżonym o nadużycia. Został zastrzelony przez zamachowca dwa dni przed ogłoszeniem wyroku w jego sprawie (fot. NAC / )

 

Fragment Ustawy z dnia 18 marca 1921 r. o zwalczaniu przestępstw z chęci zysku, popełnionych przez urzędników

 

 

W późniejszych latach, kiedy "kula w łeb" za przyjęcie korzyści majątkowej nikomu już nie groziła, kary dla urzędników państwowych także nie były zbyt surowe lub oskarżonych po prostu uniewinniano. Albo skazywano na kilka miesięcy więzienia. Tak stało się z komendantem wojewódzkim w Lublinie (lata 1922-26) oskarżonym o przywłaszczenie 900 złotych z funduszu wdów i sierot po poległych policjantach i prawie 9 ton węgla z magazynów komendy. Prokuratura zarzuciła mu również zawłaszczenie ponad 3,5 tysiąca złotych z funduszu jubileuszowego, ale inspektor Ryszard Galler do winy się nie przyznał i zarzuty oddalono. 

Prywatny folwark komendanta 

Podobnie, choć nie do końca, rzecz miała się z komendantem powiatowym z tegoż samego miasta - Tadeuszem Ogórkiewiczem, który spieniężał przedmioty pochodzące z policyjnej rekwizycji, kradł paszę dla policyjnych koni, a tabor komendy traktował jak własny, podobnie jak swoich podwładnych, którzy pracowali w jego prywatnym majątku za darmo. Aresztowany w 1925 roku został, mimo obciążających dowodów, uniewinniony. Sąd Apelacyjny uchylił jednak wyrok skazując go na dwanaście miesięcy więzienia. 

Pół roku mniej dostał natomiast komendant policji wileńskiej, który w tym samym roku wylądował za kratkami za tolerowanie łapownictwa w podległych mu jednostkach. Razem z nim wyrzucono z pracy dwóch nadkomisarzy i jednego komisarza. 

"Hilary Dąbrowski, defraudant z magistratu warszawskiego, został osądzony. Skazano go na 5 lat więzienia za roztrwonienie zdobytych drogą fałszowania asygnat olbrzymich sum pieniędzy. Dąbrowski pieniądze te stracił na zabawy i hulanki, na utrzymanie kobiet lekkich obyczajów, któremi otoczył się w nocnem, hulaszczem życiu. W nocnych lokalach Warszawy znano Dąbrowskiego jako 'bogatego ziemianina'. Był tam tak popularny, że gdy zjawiał się, orkiestra na cześć jego grała specjalny tusz" - donosił 19 czerwca 1932 roku o dość łagodnym wyroku na pracowniku warszawskiego urzędu "Tajny Detektyw". 

 

Tajny Detektyw

 

We wrześniu 1927 roku na pięć lat więzienia skazano generała Michała Rolę-Żymierskiego za nadużycia finansowe przy dostawach dla wojska masek przeciwgazowych. Ten były oficer-legionista nie tylko naraził Skarb Państwa na straty w wysokości 150 tysięcy dolarów, ale wstrzymał dostawy gaśnic w ustawionym przetargu, pozbawiając w ten sposób budynków wojskowych ochrony przeciwpożarowej. Został też zdegradowany i wyrzucony z armii. 

Ferowane przez sądy - niskie w stosunku do popełnionych przestępstw - wyroki spotykały się z ostrą krytyką mediów i oburzały społeczeństwo. Niektórzy zaś brali sprawy we własne ręce. Jak choćby sierżant Wojska Polskiego Wacław Trzmielowski, który 17 kwietnia 1926 roku w Warszawie zastrzelił byłego ministra poczty i telegrafów Huberta Linde. Tłumacząc swój czyn usprawiedliwiał go tym, że obawiał się zbyt łagodnego wymiaru kary dla (byłego już) prezesa Pocztowej Kasy Oszczędności, oskarżonego o nadużycia w swojej firmie. Wyrok w jego sprawie miał zapaść dwa dni później. "Sprawca zabójstwa oddał się sam w ręce władz bezpieczeństwa i oddał broń ze słowami: "Zabiłem Lindego za zło, wyrządzone krajowi" - informowały 22 kwietnia 1926 roku na swoich nagłówkach ówczesne gazety. 

]]>http://historia.wp.pl/title,Afery-korupcyjne-w-II-RP-urzednikom-grozila-...]]>

 

Vote up!
2
Vote down!
0
#1471657