Pasikowskiego paś story

Obrazek użytkownika wilre
Artykuł

 

Finansowe pokłosie „Pokłosia”. Odorowicz pisze do Jabłońskiego.

Producent „Pokłosia” Dariusz Jabłoński skarży się na Agnieszkę Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, że w wyniku braku decyzji i nie przekazana 3.5 mln zł dotacji grozi mu widmo bankructwa. Odorowicz odpowiada, że „nikt z producentów nie ma prawa wymagać specjalnych przywilejów i przymykania oczu na rozliczanie publicznych środków tylko dlatego, że zrobił ważny i potrzebny film”. To niezamierzona kara za błędną decyzję o produkcji filmu szkodzącego polskiej racji stanu.

Z produkowaniem filmów w Polsce jest jak z budowaniem stadionów i autostrad. Są oddane do użytku, ale w dokumentach ciągle widnieją jako inwestycje niezakończone, a podwykonawcy czekają na rozliczenie. Kulisy finansowe, urzędnicze i polityczne powstawania „Pokłosia” skupiają sobie jak w soczewce wszystkie typowe cechy inwestowania po polsku i robienia interesów zaprzyjaźnionych prywatnych przedsiębiorców z państwem. Jednak w przypadku „Pokłosia” obydwie strony sporu są winne zaistniałej sytuacji.

Awantura wokół „Pokłosia” rozgrywa się na dwóch poziomach. Polityczno-artystycznym i nie mniej ciekawym - finansowym. Dariusz Jabłoński, producent filmu jest w ostrym sporze z szefową PISF Agnieszką Odorowicz, która wyraziła zgodę na produkcje filmu i przeznaczyła na to 3.5 mln zł z kasy Instytutu, czyli 60% planowanego budżetu filmu według umowy z PISF. Dyrektor nie pojawiła się na uroczystej premierze filmu. Co w przypadku głośnych politycznie i towarzysko wydarzeń było dotychczas niespotykane. Doszło nawet do tego, z korzyścią dla opinii publicznej, że Jabłoński i Odorowicz w prasowych wywiadach i otwartym liście zaczęli obwiniać się wzajemnie o kulisy podejmowania decyzji o produkcji i finansowaniu filmu.

Przepychanki z „Pokłosiem”

„Pokłosie” choć od przeszło miesiąca gości na ekranach do dziś formalnie jest filmem w produkcji. „Jest na etapie oczekiwania na rozliczenie drugiej raty dotacji. Do momentu, kiedy producent jej nie rozliczy, nie możemy wypłacić ostatniej. Zgodnie z zawartą umową produkcja filmu miała się zakończyć 15 maja 2012 r. Umowa przewidywała rozliczenie całości dotacji do 15 czerwca” powiedziała w rozmowie z „Wprost” Odorowicz.

Dyrektor pisze w liście zamieszczonym na stronie PISF, że „dopiero 5 grudnia br. Instytut otrzymał do weryfikacji dokumenty dotyczące II raty”. A to ciągle nie jest całość dokumentów.

Czym tłumaczy tę niespotykaną nigdzie w cywilizowanym świecie filmowym sytuację producent? Jabłoński twierdzi, że to problemem z funduszami europejskimi. „Pokłosie” w czerwcu 2011 r. otrzymało ponad milion złotych na produkcję ze środków europejskiego funduszu Eurimages, administrowanego przez Radę Europy. Fundusz od 1998 r. dofinansowuje międzynarodowe koprodukcje, na które składa się 35 państw.

Dlatego zdaniem producenta do dziś nie może się rozliczyć i skorzystać z europejskich pieniędzy ponieważ blokuje to PISF. „Od 8 lutego tego roku leży w PISF mój wniosek o podpisanie aneksu do umowy uwzględniającego udział zagranicznych koproducentów. Bez tego aneksu nie możemy podpisać umowy z funduszem europejskim” stwierdził w rozmowie z „Polityką” Jabłoński.

A co na to PISF? „Byliśmy na kontroli tego projektu, zadaliśmy producentowi pytania i czekamy na komplet dokumentów i wyjaśnienia. Dział produkcji jest na etapie sprawdzania kosztów produkcji filmu - nie tych planowanych, ale tych faktycznie wykonanych. Kontrola się przedłuża, producent nie dostarczył jeszcze wszystkich wymaganych przez nas dowodów księgowych i przepływów finansowych. [...]” stwierdza dyrektor Odorowicz.

Jabłoński odpiera zarzuty i broni się twierdząc, że brak decyzji w sprawie zatwierdzenia aneksu jest przyczyną niezakończenia produkcji. „Bez unijnych pieniędzy nie możemy zamknąć budżetu filmu. Kilkakrotnie przesuwany, ostateczny termin na podpisanie umowy na fundusze europejskie to 10 stycznia 2013. To bardzo mało czasu” mówi Jabłoński, który obawia się utraty dotacji.

Problem z PISF, którzy filmowcy sami sobie zgotowali, jest brak mechanizmów odwoławczych w trybie administracyjnym. „Decyzje PISF nie są podejmowane w trybie administracyjnym, nie możemy nawet złożyć skargi na przewlekłość lub na brak decyzji” słusznie zauważa producent i jeden z pomysłodawców tej instytucji. Z jednej strony legendarna i towarzyska uznaniowość, z drugiej względy formalne, które pod byle pretekstem, jak na przykład brak pieczątki na jednej kartce dokumentów, skutkuje odrzuceniem wniosku mniej ustosunkowanym producentom.

Gorzkie żniwa

W czasie składania budżetu „Pokłosia” jego budżet nieoczekiwanie wzrósł o prawie cztery miliony. Dlaczego? „Nie wiemy. […] Sprawdzamy, dlaczego budżet filmu wzrósł aż o 60%, w stosunku do umowy z PISF” stwierdziła Odorowicz. Jabłoński odparowuje: „Budżet nie wzrósł nieoczekiwanie. Kiedy 12 kwietnia 2011 roku dostaliśmy wreszcie pozytywną decyzję o dofinansowaniu, zresztą po dziesięciomiesięcznym oczekiwaniu, natychmiast rozpoczęliśmy przygotowania. Czasu było bardzo mało, musieliśmy zdążyć przed żniwami, bo niektóre sceny miały być nakręcone w dojrzałym zbożu. Inaczej znów musielibyśmy przekładać realizację filmu o rok, do następnych żniw”.

Jabłoński skarży się, że mimo pozytywnych decyzji ekspertów o dofinansowaniu kolejnych projektów jego studia Apple Film Productions, szefowa PISF publicznie ogłasza, że instytucja nie da pieniędzy na kolejne produkcje i informuje inne firmy konkurencyjne czy współpracujące o sytuacji finansowo-prawnej spółki. Co trzeba przyznać jest praktyką dyskusyjną, ale z drugiej strony PISF, jako główny płatnik filmowy, ma prawo i obowiązek informować innych beneficjentów instytucji o sytuacji głównych rozgrywających na rynku producentów filmowych. Kto w takim razie miałby sprawdzać wiarygodność filmowych inwestorów w sytuacji, gdy bez pieniędzy PISF bardzo trudno wyprodukować jakikolwiek film?

Jednak dlaczego producent nie rozliczył się zgodnie z prawem i nie zakończono produkcji? Rozumiejąc specyficzne uwarunkowania filmowego przemysłu, a w czasie realizacji „Pokłosia” nie było specjalnych trudności i produkcja przebiegła płynnie trudno to wyjaśnienie przyjąć. „Po pierwsze dlatego, że szacunki robiliśmy rok wcześniej, w 2010 roku, gdy składaliśmy wniosek w PISF. Po drugie, Instytut przyznał nam kwotę niższą, niż ta, o którą prosiliśmy. Chcieliśmy 4 mln zł, dostaliśmy 3,5 mln, co stanowi ostatecznie 38 proc. budżetu filmu” wyjaśnia zgodnie z dostępnym dokumentem producent.

Pośpiech produkcyjny spowodował to, że Jabłoński rozpoczął zdjęcia nie podpisując na czas umów koprodukcyjnych z zagranicznymi producentami. W liście Odorowicz czytamy „podobnie wiele miesięcy zabrało producentowi dostarczenie do Instytutu kompletu umów z zagranicznymi koproducentami filmu, a zawarł je bez wymaganej zgody PISF we wrześniu 2011 r.

Jabłoński wyjaśnia to tym, że „zawarliśmy umowę z PISF, uzyskując jego przyrzeczenie, że kiedy te umowy będą gotowe, zawrzemy aneks włączający koproducentów zagranicznych i zatwierdzający zmianę sposobu finansowania, oraz że możemy liczyć na podniesienie dotacji do 4 mln zł. Byliśmy szczęśliwi, że PISF wyszedł nam naprzeciw i możemy realizować tak długo oczekiwaną produkcję”.

„Pokłosie” to koprodukcja polsko-holendersko-słowacko-rosyjska. „Film ‘Pokłosie’ był współfinansowany przez rosyjską rządową Fundację Kina oraz prywatne studio filmowe Metrafilms” powiedział „Gazecie Polskiej Codziennie” Artiom Wasiliew, producent i współwłaściciel Metrafilms. „Do zainwestowania pieniędzy skłonił mnie interesujący scenariusz. Poza tym od dłuższego czasu współpracujemy z Polakami. Obecnie przygotowujemy kolejny wspólny projekt z producentem „Pokłosia” oraz z Krzysztofem Zanussim” dodał Wasiliew.

Bohater i ofiara PISF

Genezy konfliktu między Odorowicz a Jabłońskim należy upatrywać w początkach działalności PISF i zabiegów wokół finansowania produkcji „Pokłosia”, pierwotnie zatytułowanego „Kadisz”. W 2006 r. do PISFu wpłynęły dwa projekty filmów Władysława Pasikowskiego, ale firmowane przez innych producentów. Wniosek o dofinansowanie „Pokłosia” została odrzucony ze względów formalnych. Reżyser nie może mieć dwóch filmów finansowanych w jednym czasie. Choć od tej reguły są wyjątki, czego dobrym przykładem jest choćby Łukasz Barczyk, któremu dofinansowano postmodernistyczną wyskobudżetową „Hiszpankę” o Powstaniu Wielkopolskim, mimo że przyznano mu wcześniej fundusze na projekt „Soyer”. Ciekawe co mają powiedzieć twórcy, którzy od lat składają projekty, ale zawsze są gorsi od bardziej ustosunkowanych kolegów. Muszą przyjąć do wiadomości, że w postkomunistycznej i prounijnej Polsce utytułowanie zależy od ustosunkowania. Fabularna „Historia Roja” Jerzego Zalewskiego, opowiadająca o żołnierzach wyklętych od lat nie może doczekać się finału produkcji.

Dlatego wtedy jak i teraz reżyser wraz z producentem rozpętali kampanię medialną w obronie „Pokłosia”. Scenariusz zarządzania odrzuceniem zawsze jest ten sam. Wywiad w roli ofiary w zaprzyjaźnionej gazecie i skargi na ludzi oraz instytucję, z której ciągnie się latami ogromną kasę. „Nie licząc "Pokłosia", to 12 (film przyp. red.) i na cztery kolejne otrzymał dofinansowanie pod warunkiem zgromadzenia pozostałej części budżetu. On doskonale zna procedury, które obowiązują w PISF” powiedziała Odorowicz. Według listy PISF Dariusz Jabłoński, prezes Apple Film Production na 11 filmów otrzymał 14.900.000 zł.

Dlatego cała sytuacja wygląda na klasyczną przepychankę i unikanie odpowiedzialności, w której Odorowicz, która pojęła decyzję o finansowaniu „Pokłosia” i słusznej krytyki jaką zebrał film w prawicowych mediach, a przede wszystkim za finansowanie go przez rosyjski fundusz filmowy, teraz zasłania się przed krytyką i broni się, że kłopoty z filmem to problem Jabłońskiego, który nie potrzebnie sięgał po europejskie i rosyjskie fundusze.

Czy Jabłoński jest gotowy, jak Maciej Stuhr ukrzyżowany w „Pokłosiu” na wrotach od stodoły, do przybicia się na celuloidowym krzyżu? Nie sądzę. Jest za doświadczonym producentem, znającym od podszewki kulisy produkcji filmowej w Polsce, by nie wiedział, że jego postawa nie wzbudzi współczucia, jak nierozliczeni budowlańcy pokrzywdzeni przez urzędników i rząd Tuska. Jabłoński to nie ofiara, a wielki wygrany, który koniec końców zbierze największe finansowe pokłosie „Pokłosia”.

Marcin Kuberka

http://wnas.pl/artykuly/642-jak-to-z-poklosiem-bylo-czyli-kto-zarobila-kto-kreuje-sie-na-ofiare

Brak głosów