Mit "Solidarności"
Wpis nie będzie mojego autorstwa, gdyż jest on treścią listu jaki otrzymałem od swojego Przyjaciela, którego poznałem w sieci, a z którym wymieniam oprócz korespondencji bardziej prywatnej także poglądy na tematy związane z Polską.
Mam gorącą nadzieję, że nie poczyta on mi tego za złe. Na tutejszych łamach pragnę mu serdecznie podziękować za ten list, co czynię niniejszym i pozdrowić Go serdecznie.
Oto treść listu:
"Dziś chciałbym porozmawiać o "Solidarności". Dlaczego? Sam nie wiem....Temat już od jakiegoś czasu jest dla mnie "żywy", a do tego zbliża się rocznica 13 grudnia... O "Solidarności", raczej - co może się wydać Tobie szokującym - o "micie Solidarności". Nie, nie, to nie przewidzenie, tak właśnie napisałem. Dlaczego uważam "Solidarność " za mit? Postaram się rozwinąć tę myśl poniżej.
Otóż, na wstępie muszę przyznać, że w czasach powstawania "S", tej "pierwszej", byłem w wieku mocno, hm,"młodzieńczym", bo i pod stołem mogłem przejść wyprostowany, a i swoje ulubione gryzaczki miałem;) Nie znam więc sprawy "z autopsji", z doświadczenia dorosłego człowieka, jednak, takie mam wrażenie, że wiedza, jaką zdobyłem przez kilkanaście ostatnich lat, wraz z współczesnym zachowaniem się wielu "autorytetów" "S", pozwala mi na sformułowanie własnych wniosków.
Otóż według mnie "S" była jedną wielką prowokacją tajnych służb PRL, które zostało zlecone do wykonania przez jakieś "liberalniejsze" skrzydło PZPR, widzące bankrutujący system centralnie planowanej gospodarki Polski Ludowej. Jestem zdania, że w 1980 r. pojawili się jacyś nowi "puławianie", których wpływy były silniejsze niż następców reżimowego, twardego ideologicznie kursu "gierkowskich' "neonatolińczyków".
Grupa ta (będę nazywał ją, dla uproszczenia "neopuławianami - szukając analogii, tak jak w przypadku "natolińczyków", do tych "właściwych" z 1956 r.) widząc bankrutującą gospodarkę PRL, kolejki za wszystkim i braki aprowizacyjne z jednej strony, z drugiej zaś widząc zaangażowanie militarne ZSRR w Afganistanie, postanowiła dokonać nie tylko przejęcia władzy w strukturach PZPR, ale również nieco zliberalizować system - ot, jakąś "małą" przebudowę, celem chociażby częściowego zniwelowania braków towarowych. Oczywiście o wystąpieniu z Układu Warszawskiego czy RWPG nie mogło być i nie było nawet mowy, chodziło o "zmianę pokoleniowo - systemową", ot, taką małą powtórkę z 1968 r. - młodym, czerwonym wieprzkom zamarzyło się korytko, pilnie strzeżone dotąd przez stare, pomne doświadczeń marca '68 knury.
Neopuławianie potrzebowali zatem masowego poparcia, jakiś chwytliwych haseł, dzięki którym mogliby zmobilizować społeczeństwo do realizacji swojego skoku na władzę i sam ten skok legitymizować. Doszli do wniosku, iż nie mogą tego dokonać w oparciu o pozbawione społecznego zaufania, skompromitowane struktury PZPR; postanowili stworzyć jakiś nowy, masowy ruch społeczny, w części złożony z członków PZPR i zupełnie przez nią (choć niewidocznie) kierowany, celem , jak już wskazałem, wyniesienia ich samych do władzy i osłabienia problemów zaopatrzeniowych Kraju, a do tego - z domieszką żądań wolności politycznych w ograniczonym zakresie (dobre do tego były postulaty wolnych związków zawodowych). W tym celu zdali się na bezpiekę, gdzie wcześniej musieli uzyskać wpływy na obsadę kluczowych stanowisk nie tylko w SB, ale i służbach wywiadu i kontrwywiadu wojskowego PRL.
Następnie, polecono tym połączonym służbom i bazując na ich doświadczeniu w rozbijaniu środowisk niepodległościowych, stworzyć w pełni kierowaną przez bezpiekę (przez jej agentów), podporządkowaną "neopuławianom" z PZPR, masową społeczną "lawinę", "ruch", który miał dawać maksymalne złudzenie "spontanicznego".
W tym celu posłużono się postaciami, które wszak sympatyzowały lub wręcz aktywnie działały w strukturach PZPR, jednak nie zrobiły tam kariery i przybrały szatki "wielkich opozycjonistów", tudzież"kontestatorów" systemu (np. Kuroń, Michnik, Geremek). Ci ludzie (będący w istocie "koncesjonowanymi bojownikami") mieli zapewnić - z jednej strony - złudne przekonanie o "anty systemowym" charakterze ruchu, z drugiej zaś - zapewnić, jako stojąca na jego czele "elita" ścisłego kierownictwa, niczym niezakłócony kontakt z ośrodkami decyzyjnymi PZPR i PRLowskich spec służb.
Co więcej, w całą tą bezprecedensową w dziejach ludzkości sztuczkę socjotechniczną, przeprowadzaną bez stosowania masowego terroru i represji (a wręcz przy ciągłym "dozowaniu" wrażeń spontaniczności) zaangażowano polski Kościół katolicki, kierując się wpływami zyskanymi w wyniku werbunku przez SB księży (pozyskanych drogą przekupstwa/szantażu znacznie wcześnie).
Oczywiście, KK - a raczej jego zwerbowana część, również miał realizować w tej grze cele spec służb i "zliberalizowanej" partyjnej nomenklatury. No i tak zaczął się "Polaków flirt z wolnością" lat 1980-1981. Widząc "zachłyśnięcie się wolnością", kolportaż ulotek, zamierającą lub wręcz bezsilną cenzurę, ogarniające Kraj strajki (głównie na tle socjalnym) "neopuławianie" zacierali ręce.
Wiedzieli jednak, że potrzebny jest jakiś spektakularny sukces, jakaś forma publicznego "ugadania się" władzy z przedstawicielami strajkujących robotników, reprezentowanych przez "jednego z nich", przez "robotnika z krwi i kości". A do tej roli marksistowscy "uczeni" pokroju Geremka czy obciążonego "dziedzictwem" brata Michnika, "nie bardzo" się nadawali.
Trzeba więc było wynaleźć jakiegoś łatwego do sterowania, zupełnie pozbawionego moralnych hamulców, prymitywnego karierowicza, który jako ten "robotnik", ta robotnicza "krew z krwi i kość z kości" stanąłby na czele ruchu, jako jego charyzmatyczny, niekwestionowany lider, niemal dyktator, którego władza nad ruchem i autorytet nie podlegają zakwestionowaniu (zawsze łatwiej kontrolować jednego człowieka niż kilku).
No i wtedy specsłużby przyszły z"z pomocą". Wybór padł na byłego TW"Bolek", którego dossier jako żywo predestynował jego właściciela do odegrania tej roli. I zaczęło się bazowanie na stereotypach, tak bardzo hołubionych w społecznej świadomości ówczesnego polskiego społeczeństwa (jestem przekonany, że wybór kandydata odbył się po drobiazgowym i długotrwałym, specjalistycznym przeanalizowaniu cech charakteru "kandydata" oraz społecznych oczekiwań przez najwybitniejszych psychologów i oficerów wywiadu- z uwzględnieniem stereotypów funkcjonujących w społecznej, polskiej świadomości).
No i zdecydowano się na stworzenie mitu: "prosty robotnik", "stoczniowiec", "ojciec rodziny", młoda, "zajmująca się domem (wyzuta wszak z intelektualnych aspiracji) i dziećmi (nie wiem, ile ich wtedy było - ale uwzględniano możliwości rozrodcze obojga) żona", a do tego "katolik"(swoją drogą, Moherowy, nie widzisz, jak wiele pretensjonalności, jak wiele tego sztucznego, jarmarcznego katolicyzmu w plakietce z Matką Boską w klapie Bolka?
Osobiście uważam, że pomysłodawca wpięcia mu tej plakietki to istny geniusz politycznego marketingu, którego inwencja w tej dziedzinie została niechybnie nagrodzona wysokim awansem w hierarchii spec-służb, np. do stopnia podpułkownika lub pułkownika, jeśli pomysłodawca miał stopień majora lub nawet kapitana). I tak narodził się mit przywódcy.
Tyle mitu.
A faktycznie: pazerny na władzę, amoralny, prymitywny narcyz (szukający swoich protoplastów wśród rzymskich cezarów), były kapral LWP gotowy trzaskać obcasami i składać meldunki zupakom, wulgarny prostak bezkompromisowo przepychający się łokciami, półanalfabeta, który nie przeczytał żadnej książki , mający problemy z poprawnym budowaniem zdań złożonych w języku polskim. Krótko mówiąc - idealny kandydat na "przywódcę" masowego społecznego ruchu, w pełni kontrolowanego, tak jak i jego "przywódca" przez partyjnych kacyków, mających przewagę w KC PZPR i podległe im specsłużby.
Co było później - wszyscy wiemy. Skok "przez płot" na motorówce, lądowanie na rękach tłumu, spychanie w cień Anny Solidarność, Państwa Gwiazdów, i innych rzeczywistych, nie sterowanych z bezpieczniackiego fotela, pomniejszych liderów, wyrażających faktyczny sprzeciw wobec komunistycznej dyktatury. W ten sposób, zwłaszcza po zawarciu sławetnych Porozumień sierpniowych z 1980 r., rosła legenda "S" i jej lidera (zauważ proszę Moherowy, jak wspaniała to nazwa dla ruchu społecznego! "Solidarność", jakież uniwersalne, jak łatwe do identyfikacji i utożsamiania się z nim, zarówno przez osoby wierzące jak i zdeklarowanych ateistów, zawierające w sobie uniwersum pozytywnych emocji, właściwych istocie człowieczeństwa - czyż to nie przypadek?
Według mnie - nie, to słowo "klucz", "wytrych" obmyślony przez tęgie głowy wywiadu wojskowego/cywilnego PRL, którego autorowi/autorom nie pożałowano awansów i przywilejów, za wybitne osiągnięcie dla nazwy - kryptonimu najbardziej spektakularnej operacji specsłużb w dziejach ludzkości). Zauważ proszę Moherowy, że pomimo podpisania tzw. porozumień sierpniowych, tak naprawdę nie stało się nic. Co bowiem one zmieniły? Czy w sklepach przybyło towaru? Nie wiem, choć osobiście uważam, że jeśli w ogóle, to chyba w tych za "żółtymi firankami", zarezerwowanymi dla wyższej partyjnej i bezpieczniackiej nomenklatury... A statystyczny Kowalski czy Kowalska żebrali o mleko w proszku dla dzieci, zamieniając kartki na wódkę na te, które dotyczyły mleka w proszku właśnie...
Ale w pewnym momencie coś musiało się "rypnąć". Masowość ruchu musiała zaskoczyć samych jego pomysłodawców. Tego już nie dało się kontrolować przez dotychczasową liczbę agentów, prowokatorów i pospolitych donosicieli.
Co więcej, okazało się, że ciągle silne wpływy posiadają jeszcze Anna Solidarność, Państwo Gwiazdowie, a zyskują te wpływy również ci "zwykli ludzie": bardziej "oczytani" Robotnicy, "drobni" Intelektualiści (nauczyciele, niezwerbowani przez esbecję wykładowcy uniwersyteccy, prawnicy, lekarze) - słowem Bolek i jego dyżurna grupa "intelektualistów" (Geremek, Kuroń, Michnik etc.) nie siedzą wcale tak mocno w siodle, jakby mogło się im wydawać.
Co więcej, Ludzie po otrzeźwieniu z początkowej euforii, zaczęli dostrzegać - dzięki broszurom kolportowanym wśród dotąd nieświadomych tego robotników i intelektualistów, "czarne" i "białe" plamy w życiorysach tej "intelektualnej awangardy" : przynależność do PZPR w czasach stalinizmu, aktywną działalność w stalinowskim harcerstwie i organizacjach młodzieżowych, pokrewieństwo czy powinowactwo z funkcjonariuszami aparatu represji (również tego stalinowskiego)...
Do tego "pojawili się" "nowi księża" - na nich nie można było wpływać obietnicami materialnych beneficjów czy szantażem (upublicznienia na parafii i w kuriach: zdjęć in flagranti z gosposiami/dziwkami, dowodów na posiadanie nieślubnego dziecka, skrywany homoseksualizm, pedofilię, zakup samochodu za środki przeznaczone na remont organów czy odmalowanie kościoła itp.).
Wobec nich wszystkich bezpieczniaccy szpicle i prowokatorzy byli bezradni. W sklepach jak nie było towaru - tak nie było nadal.
A jakby i tego było mało, sami "neopuławianie" zaczęli słabnąć.
Na Kremlu dogorywał Breżniew, ale stało się jasnym, że jego polityczni spadkobiercy będą kontynuować linię "twardego kursu" (vide Andropow i Czernienko, który rządził, jako gensek do bodajże 1985 r. ) "Nje lzja!" - tak być może usłyszała delegacja "neopuławian", która udała się do Moskwy.
I wtedy stało się jasnym, że moskiewscy towarzysze postawią na wypróbowanego w służbie na ich rzecz sowieciarza w generalskim mundurze LWP. I ułatwili mu spektakularny polityczny awans, którego zwieńczeniem było wprowadzenie stanu wojennego i ukonstytuowanie się WRON, a po "neopuławianach" zniknął ślad. Niewykluczone, że po prostu odegrali swoją rolę i stali się niepotrzebni, a pojawić się mieli dopiero za kilka lat, bo w 1989 r., ale już w zupełnie zmienionych rolach.
Czy "S" była mitem? Tak, według mnie była mitem. Kontrolowanym przez specsłużby ruchem społecznym, który gdy tylko zaczął się wymykać spod kontroli, został bezwzględnie spacyfikowany przez czerwoną soldateskę.
Była "S" ruchem, który pochłonął miliony ludzkich nadziei, stając się przyczyną całego morza rozczarowań, przechodzącego często w krańcowe i ostateczne zniechęcenie polityką.
Dała też przekonanie, że wszelka zmiana na lepsze tak naprawdę nie jest możliwa, a "system" jest wszechpotężny.
Była wreszcie ruchem, który rozbudziwszy tak wiele nadziei, stał się źródłem współczesnych rozgoryczeń, biedy i bezrobocia milionów jego członków, ich dzieci i wnuków, dając milionowe (liczone w dolarach USA) fortuny różnym "bolkom", gwarantując immunitet nietykalności oraz (w najgorszym razie) sowite emerytury (o których np. większość członków "S" może tylko pomarzyć) starym ubeckim, esbeckim i w ogóle komuszym katom, kapusiom, dezinformacjom i szpiclom; innym spośród nomenklatury, zwłaszcza tym młodszym, zapewnił hojny udział w tzw. "prywatyzacji" - czyli rozdrapaniu i zawłaszczeniu majątku narodowego Polski, zapoczątkowanego przy "kanciastym stole" i Magdalence.
Co więcej, to właśnie na legendzie, micie "S", wywindowały się do władzy indywidua, dla których "polskość to nienormalność" a sama Polska to "brzydka panna bez posagu", wtłaczające w głowy polskiego "bydła" winę za holokaust, Jedwabne i Bóg jeden jeszcze raczy wiedzieć co jeszcze, czyniąc z nich odmóżdżonych, pozbawionych uczucia patriotyzmu konsumentów ruskich paliw i tanią siłą roboczą dla Zachodu lub towar dla tamtejszych burdeli.
Tak to właśnie postrzegam, a że mój sposób postrzegania rzeczywistości jest tak gorzki...Cóż, nawet najgorsza prawda jest lepsza od najpiękniejszego kłamstwa. I chyba tego należałoby się trzymać."
Uznałem, że z uwagi na sytuację w naszym kraju, warto zastanowić się nad powyższymi refleksjami.
Anachronizmy poprzedni wpis kolejny wpis ...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2434 odsłony
Komentarze
Mit solidarności
5 Grudnia, 2011 - 12:53
Przedstawiony wywód na temat mitu solidarności uznaję
za TRAFNY - rzeczowy, zgodny ze znanymi mi z autposji realiami.
Potwierdzam to jako człowiek wówczas młody, aktywny,
znający historię, niestety nie zakładający q..... kich
cech, zaplanowanego scenariusza. Zasad komunistycznych prostaków - [tych wyuczonych na starych szkołach prze-
stępców jakkolwiek ich się nazywa]. Prymitywizm, żądze to cechy potomków parobków, fornali, żydostwa. Dla prywaty, pieniędzy, zrobią wszystko. Takie cechy stały się genezą
wykorzystania NAS / SPOŁECZEŃSTWA do ZNISZCZENIA, OKRADZENIA .
FAKT TEN JEST NIEZWYKLE BOLESNY, BIORĄC ZA PODSTAWĘ ŻE TAK WIELU DAŁO SIĘ NABRAĆ - WYKORZYSTAĆ TAK NIEWIELU q .... m. Przepraszam za dosadność.
merypol
@merypol
5 Grudnia, 2011 - 14:46
Choć ja jestem starszy od swojego Przyjaciela, to również oceniam jego tezy jako nad wyraz trafne.
Patrząc na dzisiejszą rzeczywistość i sytuacje w jakiej znajduje się nasz kraj, to łatwo można dostrzec, że scenariusz jest pisany dalej i kontynuowany jak kolejne odcinki "M jak miłość".
Pozdrawiam.
Re: Mit "Solidarności"
5 Grudnia, 2011 - 13:25
Trudno zakwestionować tezę zawartą w tym liście. Z pewnością wybuch społeczny w roku 1980 był kontrolowany przez reżim. Czy wszystko przebiegało zgodnie z opracowanym scenariuszem, trudno stwierdzić, na pewno mieściło się w granicach dopuszczalnego błędu przez kontrolujących. Pytanie kto był, bądź kim byli personalnie autorzy tegoż scenariusza. Czy Jaruzelski i spółka wszystko przygotowali? Czy był jeszcze jakiś ośrodek?
@MD
5 Grudnia, 2011 - 14:48
Obawiam się, że personaliów animatorów pociągających za sznurki nigdy nie poznamy.
Pozdrawiam.
należałoby przyznać rację Wałęsie, Krzywonosowej, Frasyniukowi
5 Grudnia, 2011 - 13:34
Cóż... ze zdecydowaną większością spostrzeżeń się nie zgadzam. Czy w Solidarności górę wzięła agentura, czy jednak ludzie uczciwi? Z całą pewnością agentura stanowiła margines. Pan próbuje margines uznać za większość. Gdyby przyjąć Pańskie wywody za trafne, to należałoby przyznać rację Wałęsie, Krzywonosowej, Frasyniukowi, że jedynymi depozytariuszami Solidarności są właśnie oni. Pański tekst oby niezamierzenie wpisuje się w narrację liberałów z PO,lewaków z SLD i mainsteamowych mediów, które chciałyby raz na zawsze zawładnąć pamięcią Polaków.
Jest pewną prawidłowością, że rozprawiać się z Solidarnością chcą Ci, którzy stali z boku, lub byli za młodzi, aby sami się w nią zaangażować. Swoją wiedzę czerpią z mediów, które mogą nawet darzyć niechęcią.
Solidarność to nie był "mit"
5 Grudnia, 2011 - 13:52
To był autentyczny zryw ludzkich serc. Rozmawiałam z ludźmi, którzy współtworzyli ten ruch.
Z jedną tezą zgadzam się: to był ruch od początku ściśle kontrolowany przez specsłużby i "ich ludzie" go w końcu totalnie przejęli. To oni weszli na szczyt władzy po plecach tych autentycznych, zapalonych działaczy. Ale iskra nie wyszła od nich.
Ten sam mechanizm widziałam w 2010 r. pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Ludzie zbierali się tam spontanicznie, żeby wyrazić hołd Ofiarom, modlić się za nich i - przede wszystkim - wołać o rzetelne dochodzenie ws. przyczyn tragedii. I natychmiast pojawiły się "dziwne postaci" - z aparatami fotograficznymi relacjonujące te spotkania, najwięksi krzykacze, agresywni ludzie. Niektórzy z nich autentycznie nocowali pod Krzyżem. To ich twarze (a występowali oni jako przedstawiciele "obrońców Krzyża") zazwyczaj ukazywały się w TVN-owskich przekazach z Krakowskiego Przedmieścia. Myślę, że właśnie tak to działało i działa, władza czuwa, władza władzy nie odda tak łatwo, a WSI-owy system działa u nas jeszcze sprawniej niż za PRL-u.
Nie łudźmy się, wszędzie tam, gdzie tworzy się jakiś nowy zryw, są krety rządowych (myślę, że nadal sterowanych z Kremla) służb - i podstawieni liderzy. Ci krzyczą najgłośniej, są jakby karykaturami "walecznych", wszystko jest u nich na pokaz. Po czym można ich rozpoznać? Po tym, że jątrzą, sieją zamęt i tworzą rozłamy.
"Nasze miejsce po stronie odwagi bezbronnej" - Jan Pietrzak
Re: Mit "Solidarności"
5 Grudnia, 2011 - 14:59
Może inaczej: "mit założycielski".
Nie można zaprzeczyć wielu ludziom odwagi, patriotyzmu - tym, którzy się do "Solidarności" zapisali. Tego nikt raczej nie neguję.
Ale Autor pisze o drugim dnie tego wszystkiego.
I obawiam się, ze może mieć bardzo dużo racji.
Choćby jeden, jedyny argument. Jak skończyło się to wszystko?
Kontraktowym parlamentem (ba, żeby tylko to), Jaruzelskim jako prezydentem i grubą kreską.
Czy to normalne, patrząc na wydarzenia teraz, z perspektywy lat? A jeśli nie, albo raczej nie - to dlaczego tak się stało?
I nie mówcie, że taka była wtedy "mądrość etapu"...
Mit...
5 Grudnia, 2011 - 15:39
Z częścią spostrzeżeń się zgadzam. Jednak cały "start akcji" widzę trochę inaczej (przecież wszystko to są tylko domysły). Raczej skłaniałbym się do teorii, że była to jednak inspiracja służb zachodnich. Ale tylko inspiracja, bo natychmiast cały ten spontanicznie rozrastający się ruch został przejęty przez rodzime(?) służby. Dla PZPR była to po prostu konieczność.
Oni przygotowywali się od jakiegos czasu do przekazania władzy. Przecież mieli swoje dorosłe dzieci, czy dzieci swoich
przyjacół po studiach na lewicowych uczelniach amerykańskich (takich SGPiS'ach made in USA). Uważam, że akcja "Solidarniość" jednak ich zaskoczyła. Nie mogli tego opanować przez "swoich" ( Michnik, Geremek, Kuroń, Mazowiecki i wielu innych), stąd wprowadzenie stanu wojennego i mieli ładne parę lat na przygotowanie mechanizmu miękkiego przejmowania władzy a właściwie majątku.
A propos Lecha W. - ciekawy link:
http://gdanszczanin.blox.pl/2006/09/Walesa-mit-nie-do-utrzymania-1.html
@Markus5005
5 Grudnia, 2011 - 16:11
Oczywiście, ze o szczegółach można dyskutować, ale faktem pozostaje to, iż był to wielki przekręt.
Dzięki za link.
Pozdrawiam.
Czyżbyśmy znów odkrywali Amerykę? :)
5 Grudnia, 2011 - 16:04
Czyżbyśmy znów odkrywali Amerykę? :) Czy inne "inicjatywy" w tamtym czasie nie były ugnurane w czerwonym; KOR, KPN?
Jest tak, jak widać, że jest! Nie wierzmy w żadne tam nawrócenia, zmiany poglądów - Bolków, Lechów, czy dzieci/wnuków sowieckich zbrodniarzy.
@wicenigga
5 Grudnia, 2011 - 16:14
Od razu Amerykę :)
Wiele z treści przytoczonego listu, nie było mi obce do tej pory.
Zacytowałem go, aby zwrócić uwagę na kontynuację procesu dzisiaj.
Pozdrawiam!
Krzywe zwierciadło
5 Grudnia, 2011 - 16:57
Zgadzam sie z tym,że w wyniku zafałszowania historii, pomieszania dat i faktów, można wysnuć takie wnioski.
Ale ten proces znacznie różnił się chronologią od przedstawionego.
Ruch społeczny, nazwany później Solidarnością, powstał i rozwijał się znacznie wcześniej.
Kolejne pacyfikacje otwartych buntów społecznych, skutkowały
samorzutnym powstawaniem wielu grup samoobronnych.
Widać to było już wyraźnie, choćby w większych skupiskach
przemysłowych.
I na tym etapie, były to zrywy czysto patriotyczne.
Problemy, pojawiły się, gdy jak spod ziemi, wyrośli
"koordynatorzy", dorabiający coraz to nowe hasełka.
Chwytliwe hasełka, dodam.
A my, zbyt jeszcze młodzi i bez doświadczenia, popełniliśmy
największy błąd.
W dobrej wierze, uznaliśmy,że ludzie się zmieniają, i z
czerwonych, staną się Polakami.
Potem przyszedł czas rejestracji Solidarności, i euforia
kiedy masowy strajk Ursusa i wielu mniejszych zakładów,
wymusił zarejestrowanie Związku.
Dla mnie, euforia nie trwała długo.
Ktoś,kto tkwił głęboko w systemie sowieckim, na imprezie,
szepnął mi do ucha, abym się tak nie cieszył.
Bo w S, już co piąty jest wtyką, a Oni mają nakazane się
zapisywać.
Uważam więc,że pisanie o inspiracji Solidarności przez służby, jest krzywdzące.
Choćby dla ludzi, którzy w obronie przed lokomotywą,
kierowaną przez SBeków, zawijali szyny w Ursusie.
Jedna stąd rada na przyszłość:
Nigdy nie zastępować wiedzy zaufaniem.
Zaufanie jest spoiwem małżeństwa.
W polityce jest samobójstwem.
W polityce, stosuje się KONTROLĘ.
Pozdrawiam
"My nie milczymy, my rośniemy,zmieniamy w siłę gorzki gniew- I płynie w żyłach moc tej ziemi, jak sok w konarach starych drzew" Yuhma
Wicenigga
5 Grudnia, 2011 - 17:30
Dziś jednak nic już nas nie zwalnia, od BEZWZGLĘDNEJ selekcji
materiału na Przywódcę.
A później KONTROLI, na ile wypełnia podjęte zobowiązania.
I żadnej "odpowiedzialności zbiorowej".
Imienne decyzje -równie imienna odpowiedzialność.
W przeciwnym wypadku, nadal będziemy słuchać o "SIĘ narobiło".
Pozdrawiam
"My nie milczymy, my rośniemy,zmieniamy w siłę gorzki gniew- I płynie w żyłach moc tej ziemi, jak sok w konarach starych drzew" Yuhma
@Moherowy, nie,
6 Grudnia, 2011 - 01:36
nie zgadzam się.
Przede wszystkim, oczywiście, nie jestem przeciwnikiem teorii spiskowych - spiskowanie jest przecież przedmiotem działalności polityków jak i nas samych :-)))
Oczywiscie władza w tamtych czasach robiła co umiała - a umiała wiele - żeby sprawy toczyły się tak jak ona chce. Ale pamiętajmy, w roku 1980 funkcjonowało jeszcze pokolenie ludzi pamietających czasy poprzednie - "Kolumbowie" mieli po pięćdziesiąt parę lat i uczestniczyli w "Solidarności". Zaczęło się wcale nie w sierpniu 1980 ale gdzieś od końca roku 1979. To były "nieuzasadnione przerwy w pracy". Pojedyńcze strajki o podwyżki płac, często (nie wiem czy zawsze) udane. Oczywiście, władza wiedziała jaka jest rzeczywista kondycja ekonomiczna kraju i czym może się to skończyć. Próbowali różnych sposobów, ale sądzę że było to spontaniczne i nieplanowe działanie. Sądzę że rozwój strajku w Stoczniach, zwłaszcza gdańskiej, próbowano kontrolować na różne sposoby z których jednym był sławny skok przez płot. Ale to nie była realizacja scenariusza. Moim zdaniem władza zaczęła serio próby manipulowania "Solidarnością" od wprowadzenia do niej swoich ludzi, natomiast rozwój wydarzeń nie był przez nich kontrolowany od swamego początku. W latach 1980-1981 próbowano - o ile teraz to widzę z sukcesem - rozgrywać różnice zdań i konflikty tak żeby władzę w Związku sprawowali ci nad którymi można "zapanować". Natomiast całe powstawanie "Solidarności" w kraju było moim zdaniem autentyczne i spontaniczne. To było autentyczne odrodzenie społeczne. Władza uzyskała mniejszy czy większy wpływ na działanie władz Związku (eliminacja wytypowanych osób) ale całość - jak uważam - była poza kontrolą i poza planowaniem. Czas na zmianę sytuacji dał dopiero stan wojenny i czas po jego formalnym "zawieszeniu" - a dowodzi tego fakt, że wielu działaczy z lat 1980-1981, wyrazistych i radykalnych, "gdzieś zniknęło". "Okrągły stół" rozpoczęto z Wałęsą i wyraźnie zdefiniowanym gronem doradców i "fachowców" i w tym momencie jestem skłonny się zgodzić że to był czas gdy władza miała już zarówno wyraźną przewagę jak i dokładnie rozpracowanych przeciwników.
Piszę to wszystko nie dlatego żebym miał jakąś szczególną wiedzę (tyle że byłem świadkiem i uczestnikiem tamtych czasów) ale także dlatego żeby zwrócić uwagę na pewien aspekt "teorii spiskowych". Możliwe jest bowiem nie tylko odtworzenie rzeczywistej historii. Można pójść o wiele dalej niejako "w maliny". Przykład: można stworzyć teorię że Lenina wspomagał wywiad niemiecki jako narzędzie przeciwko Rosji w czasie pierwszej wojny światowej. Czy to znaczy że rewolucję spowodowali Niemcy? Można stworzyć teorię że obronę Polski w 1939 r sprowokowali zdrajcy, bo był to jedyny sposób na likwidację państwa pmiędzy Niemcami a Rosją; gdyby Polska oddała Niemcom korytarz i dokonała ustępstw terytorialnych - rozpoczynanie wojny ze strony Niemiec mogłoby nie mieć sensu, mogłyby pojawić się inne korzyści.
Ciekawe co by było gdyby władzy nie udało się "sprowokować powstania Solidarności" - tamten system nie mógł wiecznie istnieć uwzględniając spiralę zadłużenia (tylko 24 miliardy $, dziś znacznie więcej). Można przypuścić też że władza PZPR składała się z "Konradów Wallenrodów" którzy wchodząc w kryzys chcieli osłabić i zniszczyć cały system komunistyczny, a "Solidarność" to agentura Zachodu która przejrzała ich karty i po prostu nie chciała do tego dopuścić żeby nie mieć zbyt dużego klopotu, niekoniecznie tylko ekonomicznego....
Pozdrawiam
Honic
Teoria czy teza ...
6 Grudnia, 2011 - 04:17
DEDAL
Moje trzy grosze w tej sprawie ....
Mogę stwierdzić że pewne tezy , te szczególnie , które wyjaśniają zaprzepaszczenie idei ruchu społecznego i woli społecznej są ściśle oparte na zdarzeniach , które są wynikową w świetle ostatnich lat .
W mojej ocenie , istotnie przed strajkami w Stoczni Gdańskiej zatrudniono bardzo wiele osób ... i zapewne część była wtykami .Ale proszę mi nie "wciskać" że agentura to zorganizowała .Nastroje społeczny była tak napięte że nawet w szkołach uczniowie klas maturalnych nie wiele sobie robili z ideologii......
Nie byli przygotowani na taką skalę wydarzeń i wręcz nieprawdopodobne jest by mogli tak zaryzykować, prowokując swój los ...pamiętajmy że dopiero w 1989 oddano władze, ale odpowiedż jest oczywista ...tyle potrzebowali czasu by przy udziale prostaczka Wałęsy upośledzić Związek zawodowy ...
myślę że te tezy to wnioski istotnie małoletniego "pampersiaka ", który po osiągnięciu wieku rozumnego zinterpretował to poprzez własne spostrzeżenia ...
I kilka uwag ...Pamiętajmy że z samego Gdańska zaginęły dane około 500 współpracowników SB i o zgrozo Stasi...Tak ..tak -zapytajcie premiera ..
Szkoda że akta ze stoczni Gdańskiej , dotyczące zatrudnienia tak szybko zamienione zostały na J /Dżule / to była by lektura ..
Nie wieżę w Wielkiego Brata ...jak widzicie nie bardzo wychodzi tej jeden rząd światowy ..i nie dam się zakneblować takimi wizjami .....
A pro po , kto pamięta wzór :
1 J = 1 W · s
1 Jaruzelski = 1Walęsa x służby = stan wojenny
Pozdrawiam
DEDAL
Siła i słabość Solidarności
6 Grudnia, 2011 - 09:54
Wielkość i masowość Solidarności była zarówno jego siłą jak i słabością. Mówi się że byliśmy potęgą skupiającą 10 mln członków. Jan Pietrzak niedawno powiedział że jednak pozostałych ok. 20 mln albo siedziało w domach a dużo z nich było przeciw nam. I to nie wszyscy z nich byli agentami ale np. kierownik po podstawówce czy po zawodówce który wiedział że nawet na robola się nie nadaje ale stanowisko dostał bo był wierny partii. To towarzysze stanowili większość w komisjach dzielących bony, talony i inne dobra a dodatkowo poza oficjalnym podziałem zawsze od góry była pula dyrektora którą dzielił tylko z porozumieniu z sekretarzem.