Rudolf Weigl, pan redaktor Wójcik i prof. Wacław Szybalski. Mity? Czy fakty! (cz. II)

Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska
Historia

Wpis, z małymi zmianami, ukazał się po raz pierwszy w dn. 5 marca 2016, na portalu b'n'r.

 

Rewelacja kolejna - nagle - deus ex machina - „pojawia się” aktywny, choć nie wymieniony z nazwiska działacz podziemny - w Instytucie. NB – było tych działaczy niewątpliwie wielu, zwłaszcza pośród tzw. „strzykaczy”, gdzie można mówić nawet o 50% zatrudnionych.
I rewelacja następna – o tych, którzy także nie żyją, a którzy atakowali Profesora Weigla – po Wojnie.
Dopiero teraz „bardzo odważny” pan Redaktor „ujawnia” z nazwiska jednego, jedynego „nieprzyjaciela” Profesora Weigla - Przybyłkiewicza. W tym momencie znów pragnę powtórzyć – pan Redaktor kpi, czy o drogę pyta.
Profesor Weigl miał zarówno admiratorów i przyjaciół, jak też wielu „bezinteresownych” i „interesownych” wrogów. Główną przyczyną był fakt, że produkcja szczepionki stanowiła konkretny interes materialny. Dlatego zawistnych i chciwych nie brakowało. To, że inteligencją, analityczno-syntetycznym umysłem i darem wizjonerskim Profesor przewyższał wielu współczesnych – jakoś uchodziło uwagi zawistników. Również to, że z wyboru był Polakiem i patriotą. Wielu z owych zawistników uaktywniło się właśnie po wojnie i skutecznie „uprzyjemniało” Profesorowi ostatni okres Jego życia – w PRL-u.
Wrogowie to nie ten jeden, wymieniony przez pana Redaktora człowiek – sam jeden bez większych  wpływów w powojennej rzeczywistości PRL-u. Mogę się domyślać jacy „spadkobiercy” rzeczywistych wrogów są nadal aktywni i choćby z tego względu - nomina sunt odiosa. Domyślam się również że ów, wymieniony z nazwiska,  „wróg” Profesora – nie ma już rodziny ani następców, nikogo kto mógłby się o jego pamięć upomnieć. Co ciekawe – w swojej publikacji przed laty – pan Redaktor wymienia inicjały przynajmniej trzech wrogich osób, oznaczając je literami O. P. i St.
Właściwie, całkiem na marginesie, chciałabym spytać, czy pan redaktor Wójcik próbował np. prześledzić ewentualne relacje pomiędzy Profesorem Weiglem a Adamem Schaffem. Tym samym, który „cieszył się, że w 1939 do Lwowa wkroczyli Sowieci, a nie Niemcy”. Tym filozofem marksistowskim, który stał się później głównym ideologiem PZPR, był krytykiem „Solidarności”, admiratorem Jaruzelskiego, odznaczonym - przez Kwaśniewskiego – Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski
Zastanawiam się celu, w jakim używa pan Redaktor – w odniesieniu do Rodziny Profesora Weigla – określenia o „powszechnym polskim skundleniu” (przez moment sądziłam, że pan redaktor Wójcik wykazał się pewną dozą samokrytycyzmu; niestety –  moja „święta naiwność”). W dawnej publikacji, w Odrze, określenie to dotyczyło wrogów Profesora.
A wreszcie - w jakim celu pan redaktor Wójcik przytacza dywagacje pani Stoerowej na temat Żon Profesora? Zwłaszcza w kontekście osiągnięć prof. Weigla w walce z tyfusem plamistym.
Brakuje jeszcze rozważań kiedy i na co zdarzało się na przykład, prywatnie, cierpieć Żonie Profesora, zwanej przez Współpracowników Aniołem Pokoju, albo - pozostałym członkom Jego Rodziny oraz – kto był w takich momentach  lekarzem rodzinnym. W ten sposób „ideał sięga bruku” zaś dzieło pana Redaktora zyskałoby poziom... Pudelka.
Nie, niesłusznie „oczerniam” Pudelka. Wspomnienie o profesorze Weiglu, tam zamieszczone, stało na znacznie lepszym poziomie aniżeli owo dzieło redaktora Wójcika. Bez sensacji – wspomniano przyczynę śmierci pierwszej Żony Profesora -  nowotwór.
Ewidentna jest podstawowa zasada mądrego, który wie co mówi, lecz nie wszystko – o czym wie!
Skoro mowa o Aniele Pokoju – a pan Redaktor był bardziej wyrafinowany  - mógłby zauważyć, że w czasach wojny Anioły Pokoju przebywają u Boga, nie zaś na Ziemi.
Niestety – „artystyczne” ewolucje Redaktora Wójcika prowokują „adekwatne” komentarze.
Natomiast pod koniec „utworu” pana Redaktora pojawia się wreszcie spiritus movens.
To „sam” profesor Wacław Szybalski. W świetle informacji podawanych przez pana Profesora Szybalskiego – poprzednie rewelacje red. Wójcika stają się nagle bardzo czytelne.
Pan prof. Szybalski publikuje swój artykuł z roku 1998. Tłumaczenie z tekstu angielskiego zamieszczonego w publikacji: Maramorosch, K. I Mahmood, F. (Eds.),
Maintenance of Human, Animal, and Plant Pathogen Vectors. Science Publishers, Inc., Enfield, NH, USA (1999). Str. 161-180
Proceedings of the EPA-APS Symposium Manual on the MAINTENANCE OF ANIMAL/HUMAN AND PLANT PATHOGEN VECTORS
Las Vegas, Nevada, 10 listopada 1998
Karl Maramorosch i Farida Mahmood (Eds.).
Artykuł pochodzi więc z czasu, w którym prof. Szybalski ma lat 77.
Dodam, że profesor Karl Maramorosch interesował się wirusologią od 13 roku życia, zainspirowany osiągnięciami prof. Rudolfa Weigla, u którego studiował na Uniwersytecie Lwowskim jego starszy brat. Ma więc profesor Maramorosch wieloletnie związki sentymentalne z osobą Rudolfa Weigla.
Natomiast profesor Szybalski, o ile na temat historyczno-politycznych dziejów Instytutu w określonym momencie historii głosi komunały, o tyle w wielu innych aspektach, czy faktach,  zwłaszcza z zakresu działalności Instytutu w czasach Wojny – mija się z prawdą. Być może – to zawodność pamięci: był bardzo młodym człowiekiem, maturzystą czy początkującym studentem chemii – gdy rozpoczął pracę w Instytucie. Ale być może - to celowa metoda kreowania własnej, bohaterskiej przeszłości, czyli mitu który z prawdziwą Historią mało ma wspólnego. Dziś taka aktywność nazywana jest „zalegendowaniem”.
To zapewne późniejszy, amerykański profesor Szybalski (wyemigrował z Polski w roku 1949) ma być tym „bohaterskim” działaczem Armii Krajowej w Instytucie, o którym wspominał w swym „dziele” p. redaktor Wójcik.
A ojciec prof. Szybalskiego, Stefan, miałby być tłumaczem języka rosyjskiego prof. Weigla w Instytucie. Jakoś tak panu redaktorowi Wójcikowi „zapomniało się”, że Profesor Weigl, wykładając za Moskali, po polsku, Biologię na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Lwowskiego – miał „współpracownicę” - Ukrainkę, czy też Rosjankę z Ukrainy, nazwiskiem Sałata która, będąc docentem, prowadziła wykłady dla „drugiego rzutu” studentów - w języku rosyjskim. A może po prostu pan redaktor Wójcik nigdy o tym nie słyszał.
Przyszły profesor biotechnologii, Wacław Szybalski – był – według opowieści z omawianej obecnie publikacji – „studentem i współpracownikiem komórki dywersyjnej prof. Suchardy”, „współpracownikiem Weigla” oraz „kierownikiem hodowli wszy” (?) – może to wina marnego tłumaczenia czy tłumacza. Natomiast bakteriolog, późniejszy profesor  AM w Krakowie był „kierownikiem miareczkowni i rozlewni”.  Fakt, że właśnie przyszły prof. Jan Starzyk był kierownikiem Pracowni Hodowli Ricketsji i szefem produkcji szczepionki w Instytucie, jakoś uszedł uwagi ówczesnego „kierownika hodowli”, studenta chemii -  Wacława Szybalskiego.
Że ów „kierownik hodowli” nie dysponuje zbyt dobrą pamięcią (wiek!), ale też – chyba nigdy nie dysponował zbyt wielką wiedzą na temat pracy Instytutu świadczyć może m. in. fakt, że pod fotografią przedstawiającą tzw. aparat klawiszowy – wynalazek mego Ojca – stosowany podczas preparowania wszy – znajduje się podpis „unieruchamianie wszy w imadełku Weigla”. Podobnie o owym „imadełku Weigla” pisze redaktor portaluLwow.com (]]>http://www.lwow.home.p]]>]]>l]]>) – p. Stanisław Kosiedowski, który nie był pracownikiem Instytutu. A co do „kierownika hodowli”, czyli studenta Wacława Szybalskiego – jest rzeczą zaskakującą, że prawie nikt z wymienionych korektorów (tj. „pomocników” prof. Szybalskiego, przy wydaniu omawianej obecnie publikacji, za wyjątkiem jedynie p. Ewy Łojkowskiej czyli Prezes Zarządu Fundacji prof. Szybalskiego ) nie zauważył, że ów „kierownik” był po prostu kontrolerem grupy karmicieli wszy w Instytucie. Tyle miał wspólnego z  hodowlą. Dodać wypada, że w Instytucie było wiele grup karmicieli i w każdej z grup jedna osoba odpowiadała za jej funkcjonowanie, tj. właściwy czas karmienia wszy. Nadzór nad całością hodowli wszy sprawowała późniejsza profesor Uniwersytetu Łódzkiego – Stefania Skwarczyńska.
Jest też passus o ojcu prof. Wacława Szybalskiego, który był „”doradcą Profesora” jak również „pomagał Weiglowi w zarządzaniu Instytutem Tyfusu Plamistego i Instytutem Badań nad Wirusami”. W wykazie osób zatrudnionych w Instytucie (cytowanym w opracowaniu red. Wójcika) - nazwiska Stefana i Stanisława Szybalskich pojawiają się jako nowododane. Ponadto – nie istniał oddzielny Instytut Badań nad Wirusami, nazwa niemiecka to „Institut für Fleckfieber und Virusforschung des OKH (Oberkommando des Heeres)” czyli Instytut Tyfusu Plamistego i Badań nad Wirusami Naczelnego Dowództwa Armii, a poza tym – nikt z Weiglowców nigdzie nie wspominał, że Stefan Szybalski „pomagał Weiglowi w zarządzaniu”. Instytut miał wówczas zarządcę – Niemca, co przy  braku zdolności praktyczno-administracyjnych Profesora Weigla – było dla Niego rzeczywistym wsparciem. Natomiast „pomocnicy” w rodzaju ojca prof. Wacława Szybalskiego „mnożą się cudownie” wraz z latami – podobnie jak niechwalebni członkowie ZBoWiD-u.  Dla naszych młodych, współczesnych -  ZBoWiD to Związek Bojowników o Wolność i Demokrację, gdzie znajdowali „cichy kącik”  „utrwalacze władzy ludowej” oraz, częstokroć rzekomi, „bohaterowie” walki podziemnej, dziś zwani raczej – kolaborantami.
Niemniej – miał Profesor Weigl najlepszego przyjaciela i doradcę w sprawach finansowych, który nie opuścił go do końca, również w trudnym okresie powojennym. To profesor Jan Lenartowicz, „Jasiu”, dermatolog, towarzysz Weigla w wyprawach wędkarskich, później również w sporcie łuczniczym. (Wiktor Weigl) Ale nazwisko profesora Jana Lenartowicza nie pada w żadnym kontekście – w opracowaniu red. Wójcika.
A za to – rewelacja! Oczywiście Stefan i Wacław Szybalscy wozili szczepionkę Weigla do warszawskiego getta, a nie – zgodnie z faktami – dr Mosing z synem prof. Weigla – Wiktorem oraz laborantem - Emilem Czuchrajem. Przy czym – wyjazdy do getta warszawskiego miały oficjalne zezwolenie niemieckie – uzasadnieniem była konieczność zdobycia nowych szczepów ricketsji, celem uzyskania bardziej specyficznego rodzaju szczepionki. (Jan Czesław Reutt). Do lwowskiego getta natomiast szczepionkę dostarczali Jan Starzyk, Henryk Mosing, niekiedy także mój Ojciec i jeszcze paru innych...
Nasuwa się tutaj oczywiste pytanie, którego jednoznacznie nie wyjaśniał redaktor Wójcik – w jaki sposób szczepionka „wychodziła z Instytutu”, aby ostatecznie trafić do „naszych” – do cywilów, do członków Armii Podziemnej… I jak to się działo, że przy określonych normach produkcji – szczepionki starczyło zarówno dla Niemców, czy Sowietów, ale również – dla „naszych” Ale za to - jak pięknie można „dorabiać” bohaterską przeszłość, zwłaszcza gdy inni świadkowie nie żyją. Opisywane przez redaktora Wójcika kradzieże szczepionki (były, a jakże) to nie ten system pozyskiwania jej dla „naszych”, to raczej indywidualna „zapobiegliwość” niektórych „cwaniaczków” (wszędzie się trafiali).
Do tego jeszcze najnowsza rewelacja o „gorszej jakości szczepionki”, jako że produkowanej podczas wojny. To już „inwencja własna” redaktora Wójcika, o czym  już pisałam. Może nawet niezupełnie własna – gdyż twierdził podobnie p. Jerzy Gardyniak w artykule z Semper Fidelis.
Gwoli wyjaśnienia – szczepionka produkowana w Instytucie, podobnie jak każda inna szczepionka, nie dawała 100% „zabezpieczenia” przed chorobą. Owe występujące u pracowników Instytutu zachorowania na „zakładówkę” były najlepszym tego dowodem. Jednak z powodu owych zakażeń, niekiedy o ciężkim przebiegu, nie zmarł żaden z pracowników. Był to więc pośredni dowód sensu i skuteczności szczepień.
Co dziwniejsze – w roku 1980, w drukowanym przez miesięcznik Odra kilkuczęściowym artykule na temat Rudolfa Weigla – pan redaktor Wójcik pisze, bez fantazji i przekłamań, na temat Weigla, jego Instytutu oraz dobrej jakości „wojennej” szczepionki, a także o osobach i charakterze współpracowników. Nazwisko rodziny Szybalskich nie pada tam w żadnym kontekście. Nie występuje również we wspomnieniach pracowników Instytutu – które publikował mój Ojciec. Wydaje się, że ówczesne wywiady były po prostu autoryzowane.
Ale „tempora mutantur…”. Obecna pozycja jest tego dowodem. Sponsor – to sponsor! Zastanawiają mnie przy tym dwie, czy trzy sprawy.
Po pierwsze – w jaki sposób w roku 1949, przyszły, amerykański profesor, w tamtych czasach młody, 28-letni naukowiec – mógł z PRL-u wyjechać wpierw dwu czy trzykrotnie do Danii - do Kopenhagi, potem – do Ameryki. We własnym CV prof. Szybalskiego – przebiegało to niezwykle łatwo („zwolniony z Politechniki Gdańskiej – mógł ubiegać się o wizę amerykańską”). Ci którzy znają ówczesne realia mogą się tylko zdumiewać. Dodam, że w owych czasach użycie w rozmowie słowa „paszport” mogło być powodem oskarżenia o „szeptankę” (ukrytą propagandę przeciw ustrojowi), bo przecież mogło oznaczać „chęć ucieczki z (k)raju”.
Po drugie – jaki jest rzeczywisty cel obecnej publikacji, gloryfikującej w istocie wcale nie profesora Weigla, a przede wszystkim – redaktora Wójcika i właśnie – prof. Szybalskiego. A - przy okazji – deprecjonującej autentycznych Współpracowników Profesora Weigla oraz – Jego Bliskich.
Czyżby, w sędziwym wieku, prof. Szybalski „przymierzał się” do uzyskania kolejnego polskiego odznaczenia państwowego lub siódmego doktoratu hc? Może – dołączenia do grona bojowników Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej? We wspomnieniach p. Jadwigi Giercuszkiewiczowej, siostrzenicy Andy Herzig-Weiglowej występuje młody Wacław Szybalski jako członek AK.  Czy może ostatecznie chodzi o „zamknięcie ust” jakimś krytykom albo niedowiarkom?
Jest jeszcze – po trzecie. Nie wykluczone, że to absolutny przypadek, iż na Liście Wildsteina znajdują się przynajmniej dwie osoby o nazwisku Szybalski (nie jest to nazbyt popularne w Polsce nazwisko). Powtarzam, może to całkowicie przypadkowa zbieżność, nie mniej - historia powojenna młodego dr Szybalskiego, który w dodatku  pracował równocześnie w szeregu różnych miejsc na uczelniach w powojennej Polsce a także „lekko, łatwo i przyjemnie” wyjeżdżał za granicę, mając w życiorysie ową „aktywną przeszłość w AK” jak również „bliską współpracę z prof. Weiglem” – wydaje się niezwykle zagadkowa.
Dlatego uważam, że na owo publikowane dzieło, podobnie jak na kreowanie nowego bohatera w Instytucie prof. Weigla „szkoda czasu i atłasu”, lub – jak pisał w czasach PRL-u któryś z literatów o Putramencie – „szkoda pejperu i putramentu”.
„Dixi et salvavi animam meam”!
 
Wybrana literatura:
Ryszard Wójcik – Kapryśna gwiazda Rudolfa Weigla, Wyd UG, Gdańsk 2015
Red. Zbigniew Stuchly – Zwyciężyć Tyfus  Instytut Rudolfa Weigla we Lwowie, Sudety, Wrocław 2001

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (4 głosy)

Komentarze

By ludzie oszuści nie wpadali w euforię

Jeżeli tych kłamstw nie obnaży się publicznie

Będą powtarzać , staną się realistyczne

Pozdrawiam

Vote up!
3
Vote down!
0

"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"

"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"

#1510899

To doprawdy tajemnicze; mam na myśli owe podróże prof. Szybalskiego do Danii oraz wyjazd na stałe do Stanów Zjednoczonych AP. Z tego co pamiętam z opowiadań mego śp. teścia. On, rzeczony teść, został wzięty wraz z ojcem i bratem, jako członkowie AK wskutek donosu ("wsypa kolejowa") do Auschwitz. Po jakimś czasie został przeniesiony do Buchenwaldu, zaś "karierę" obozową zakończył w obozie Schoenebeck pod Hamburgiem. Po powrocie z tego ostatniego musiał co tydzień "meldować się" w komendzie krakowskiej UB.

Vote up!
1
Vote down!
0

Janina otęska

#1510981