Czym się różni kultura od sztuki, czyli CKiS

Obrazek użytkownika Godny Ojciec
Kultura
Czym się różni kultura od sztuki

Miałem dziś napisać o „Niegrzecznym Czerwonym Kapturku” i jego nieprzypadkowych podobieństwach do filmu pt: „POKOT”, czyli o neomarksistowskiej propagitce, przygotowanej zamiast teatrzyku w miejskim Domu Kultury dla skierniewickich małolatów, ale z uwagi na liczne obowiązki rodzinne napiszę o tym następnym razem.

Rozpoczęły się zimowe ferie. Skierniewice na tę okoliczność zostały oplakatowane przebogatą ofertą rozmaitych kursów dla dzieci, szkoleń, warsztatów przygotowanych przez liczne samorządowo-unijne instytucje powołane do krzewienia kultury. Szczególnie zainteresowały mnie lekcje gry na fortepianie, zajęcia taneczne, rytmika, darmowe seanse filmowe i wycieczka do centrum animacji rysunkowej w Łodzi. Zadzwoniłem na początek do kinoteatru żeby zarezerwować miejscówki na jakiś fajny film. Wtedy się dowiedziałem, że wejściówki będą, ale wydzielane każdorazowo przed seansem. Dlatego należy przybyć odpowiednio wcześniej i grzecznie ustawić się w kolejkę.

No rzesz kurna znowu on, socjalizm! Wiedziałem, że tak będzie i do tego zapewne na mrozie...?

Co znaczy „odpowiednio wcześniej” wyniosła pani po drugiej stronie słuchawki nie potrafiła zdefiniować. Oczywiście wszystko bez gwarancji dostania biletu, bo „zainteresowanie mieszkańców jest ogromne i na pewno nie wystarczy dla wszystkich chętnych”. To mi wystarczyło, wykreśliłem darmowe filmy z listy. Członkostwo w kolejkowym komitecie, zamiast filmu, zbyt ostro zapachniało mi PRL-em. Następnie postanowiłem spróbować zapisać dziecko na lekcję gry na fortepianie. Pani do której się dodzwoniłem poinformowała, że darmowych miejsc dawno nie ma. Gdy zapytałem od kiedy dokładnie, otrzymałem odpowiedź: że jak to? Że przecież już w październiku należało itd. itp.

Ale za to udało mi się zapisać dziecko na rytmikę. Będzie to polegało na wybijaniu przez godzinę rozmaitych rytmów na bębnach, trójkącie, tamburynie, albo po prostu dłońmi...

Dobre i to. W to, że uda mi się zapisać moją pociechę na wycieczkę do muzeum animacji filmowej przestałem już wierzyć. Zapomnij frajerze - ale mimo to trzeba było sprawdzić. Wykręciłem więc podany na tę okoliczność numer stacjonarny CKiS (skrótu nie wyjaśniam bo wyjaśnienia nie jestem pewien) przedstawiłem się i kiedy dokładnie naświetliłem mojej rozmówczyni o co mi chodzi usłyszałem, że zostanę przełączony do kogoś wyższego szarżą. Ręce mi opadły. No ale dobra, odczekałem swoje wysłuchując skocznej melodyjki, która nastroiła mnie dość bojowo; więc kiedy pani wyższa szarżą w końcu odebrała wyjaśniłem, że chodzi mi o ten plakat co go od paru dni mają na sobie wszystkie autobusy w mieście i przystanki i słupy ogłoszeniowe, a konkretnie że od kilkudziesięciu minut usiłuję zapisać dziecko na którąś z wymienionych tam atrakcji, ale pomimo kilku prób nie udała mi się jeszcze ta SZTUKA i pomału tracę KULTURĘ. W związku z tym mam pytanie czy w skierniewickim CKiS (cokolwiek to znaczy) mają jeszcze coś wolnego, czy to jest tylko taki pic fotomontaż wczesno-przedwyborczy, którym się pan prezydent uwiarygadnia w oczach większości szarych podatników i tak nigdy nie korzystających z usług skierniewickiego centrum kultury? I jeśli tak jest rzeczywiście to niech po prostu mi powiedzą bo impulsów żal na mojej komórce.

Na co zdumiona pani odparła dzielnie, że to nie możliwe żeby nic już nie było i o które konkretnie pozycje mi chodzi? Może interesują mnie np. warsztaty z origami, gry planszowe, albo zajęcia plastyczne? No to jej wymieniłem moje niedawne porażki. Na co pani obiecała, że osobiście zbada sprawę. Odparłem, że dzwonię do niej tylko po to żeby się upewnić, że nie mogą już zapisać mojego dziecka na wycieczkę do muzeum animacji rysunkowej, a nie żeby dochodzić jakichkolwiek roszczeń wobec wcześniejszych moich rozmówców.

Ale przecież na wycieczkę są jeszcze wolne miejsca więc może pan zapisać dziecko – odparła ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu - tylko musi się pan do nas zgłosić i wypełnić ankietę oraz zapłacić 10 zł.

Na-pra-wdę(?!)... - zatkało mnie, ale postanowiłem kuć żelazo póki gorące – a na zajęcia wokalno-teatralne są jeszcze miejsca?

No oczywiście że są. Zapisać?

I taneczne? I... - pożałowałem, że nie miałem pod ręką całej listy zaproponowanej przez prezydenta miasta, tylko notatkę z tym co wybraliśmy wraz z żoną, bo wszystko okazało się nagle dostępne.

Poczułem się jakby pękła jakaś niewidzialna bariera uporczywie uniemożliwiająca mi przejście do innego świata. Jakbyśmy nagle awansowali do lepszej kasty... Może nie zaraz do tej „nadzwyczajnej” ale i tak było to piękne, podnoszące poczucie jakości życia, wręcz cudownie dowartościowujące i takie wyzwalające z wszechoklejającego nas dotychczas kisielu niemożności. Zachłannie zapisałem dzieci wszędzie gdzie tylko przyszło mi do głowy, nie bacząc nawet na to, że niektóre godziny po prostu się dublują i moje skrzaty nie będą w stanie się rozdwoić. A na dodatek kilka godzin później oddzwoniła pani od fortepianu z dobrą wiadomością iż znalazło się wolne miejsce również na jej zajęciach i nie ma już przeszkód żeby moja pociecha mogła w nich uczestniczyć. Nie mogłem uwierzyć. Normalnie było cudownie! Trzeba było zobaczyć tę radość w oczach dzieci, a zwłaszcza autentyczny podziw w oczach mojej żony.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (3 głosy)