Tydzień szalonego pretendenta

Obrazek użytkownika seaman
Kraj

W partii żartobliwie zwanej obywatelską oraz w okołopartyjnych elitach narasta moralne oburzenie z powodu niezborności Jarosława Gowina, który zdaje się brać na serio wybory na przewodniczącego. Niby krakowski inteligent, filozof, poseł i rektor, a nie potrafi się poznać na niewinnym żarcie. Kiedyś się o takich mówiło: Wpuść chłopa do biura, to ci atrament wypije.
Demon patriotyzmu spod znaku, do którego nikt nie chce się przyznać, zaatakował dziennikarza Miecugowa, który sam, osobiście i we własnej osobie oraz w swoim czasie, pojawienie się demonów patriotyzmu wyprorokował. Klasyczny przypadek samospełniającej się przepowiedni. A ludzie mówią, że TVN kłamie.

Premier Donald Tusk und consortes oraz zaprzyjaźnione media z lubością powtarzają, że termin 11 listopada został wybrany na zlot klimatyczny już w roku 2008 i rząd Tuska nie miał z tym niefortunnym wyborem nic wspólnego. Jednak żaden z wyżej wymienionych czynników rządowych nie kwapi się dodać, kiedy i na czyj wniosek została wybrana Warszawa, jako miejsce szczytowania klimatologów w dniu 11 listopada. A przecież dopiero taki komplet informacji pozwoliłby na ostateczne rozstrzygnięcie tej kwestii. Jakoś nikt z okolic rządu na taki prosty pomysł nie wpadł, nawet Graś, chociaż dostał dwóch nowych pomocników. Wszystko przez te upały.

Media głównego nurtu już tak przywykły patrzeć na ręce opozycji, że wściekają się, gdy pretendent do fotela przewodniczącego partii rządzącej atakuje swojego rywala, który jest szefem rządu. Ale z drugiej strony to nie dziwi, skoro główny nurt mediów pokrywa się dokładnie z mediami prorządowymi. Gdyby przyjechała delegacja ze Stanów Zjednoczonych nie mająca pojęcia o polskich realiach, to byliby na sto procent pewni, że to nie jest rywalizacja o władzę, lecz o Nagrodę Fair Play w polityce.

Jak to dawniej mawiano o ulubieńcach fortuny - premier Donald Tusk jest w czepku rodzony. Różne życzenia mu się spełniają, tylko co zdąży pomyśleć, a czasem nawet wcześniej. Sławny stoliczek, który sam się nakrywał, nie jest dla niego żadnym numerem. Ledwie premier zapragnął zlikwidować finansowanie z budżetu partii politycznych, a już jego ulubiony pluszak siada do klawiatury i jak na zamówienie obnaża partyjną swawolę i premier wskakuje na falę moralnego wzmożenia.

Podobnie jest teraz, kiedy letnia kanikuła rozkojarzyła ludzi do tego stopnia, że nawet najlepsza bufetowa nie jest w stanie ich ożywić. Tymczasem premier nie zdążył się porządnie zadumać nad problemem, kiedy – znowu jak na zamówienie! - jakieś głupki z Poznania wywiesiły kretyński baner obrażający Litwinów. Trzeba w tym miejscu oddać cześć pluszakom premiera Tuska - przy nich wysiada nawet złota rybka z ruskiej bajki! Wiadomo bowiem, że baner kibiców na stadionie do piłki nożnej jest wyrafinowaną formą polskiego faszyzmu. Właściwie to drugą w kolejności najgorszych form, tuż po buczeniu na władzę w czasie obchodów świąt państwowych. Dla premiera to prawdziwa gratka. Teraz trzeba tylko będzie jakoś Gowina w ten baner uwikłać. Może ktoś wie, czy dziad ma rodzinę w Poznaniu?

Córka wicepremiera Piechocińskiego siedzi u niego w domu i płacze rzewnymi łzami, bo się wydało, że dostała fuchę w agencji podległej tatusiowi. Typowe inteligenckie mazgajstwo i rozmemłanie. Trzeba brać przykład z ludu, który chociaż siermiężny, to się w takich przypadkach nie ugnie nawet na pół milimetra. Taki Józef Bąk na przykład, sól tej ziemi, jak samo nazwisko wskazuje, stał się bohaterem dzięki typowo chłopskiej nieustępliwości. Gdy się wydało, że ma dwie kolidujące z sobą posady, to wziął jeszcze trzecią państwową i pismaki mogą mu skoczyć na plecy. A swoją drogą, to wicepremier Piechociński mógłby się postarać o dobrego adwokata, żeby medialny motłoch mu córki nie męczył. Może szef zna jakiegoś?

Już wiemy, że aktor Barciś, premier Tusk, cukiernik Blikle, prezydent Komorowski oraz pisarka Kofta nie pójdą na referendum. Piątka z ulicy Obywatelskiej, można by sparafrazować znany tytuł. Ale ja się nie czepiam, mój znajomy lakiernik całe życie nie chodzi na żadne wybory i nigdy mu złego słowa z tego powodu nie rzekłem.

Najbardziej ekskluzywny w deklaracjach jest prezydent Komorowski, który mówi, że nie pójdzie, bo nie chce uczestniczyć „w partyjnej wojnie na poziomie samorządowym”. Pewnie, że dla głowy państwa to nie ten poziom i nie powinien sobie pozwalać na karczemne poufałości. Zresztą, jak ktoś był za pan brat z biłgorajskim filozofem, to już nigdy nie wystarczy mu prosta bufetowa, choćby nie wiem jak hoża i wylewna była.

Brak głosów