Zgorszenie nad zgorszeniami i wszystko zgorszenie!
Mariusz w towarzystwie Burosława
szedł właśnie w kierunku sklepu.
Burosław najwyraźniej nie chciał
wchodzić do marketu publicznych
przecen, promocji i kolejek przy
kasie, więc został przy wejściu,
ku wielkiemu zdziwieniu przyszłego
klienta tego marketu.
Mariusz przedziera się do wejścia,
przez śniegi, zaspy i pagórki,
drzwi się otwierają - niesamowite
zastosowanie tego obiektu, ponieważ
50% ankietowanych twierdzi, że służą
do zamykania. Wyciąga wózek - prawie,
najpierw musi jednak odnaleźć narzędzie
uruchamiające pojazd czterokołowy,
w postaci monety. Monety, nie byle
jakiej, bo 2złotowej. Mariusz, jako
że mieszkali w kraju cudotwórców to
rodzina w swych zbiorach posiadała
pewien artefakt, wziął zatem krążek plastikowy
użytku wielokrotnego, umieszczony jakoby
trofeum na komodzie na salonach ich m4.
Artefakty, a także umiejętność ich
praktycznego wykorzystania, jest niezbędną
magią, aby przeżyć w kraju cudów, zwykle
cuda trzeba sprawiać na samemu,
na codziennie, wielu sprawia cud,
że udaje im się przeżyć następny dzień,
niektórzy zaś wtajemniczeni wyższego
kręgu, potrafią wiązać koniec z końcem
i dotrwać do pierwszego.
Światło, świeżość i moc detergentów
od razu onieśmielają młodzika,
gdy tylko z swoją czterokołówką
przekracza progi marketów. Po
chwili pewnym chwiejnych ruchów
tempem, przeprowadza pojazd
przez specjalną bramkę, a sam
ma okazję skorzystać karuzeli.
Jest widocznie za cieszony tym
faktem, ponieważ na jego licach
widać jest czerwień. Był ubrany
nieco grubo, na dworze -20 stopni
Celcjusza, a z wielu trudnych
wyliczeń matematycznych na
termometrze w markecie udało
się ustalić, że wewnątrz było
20 stopni.
Mariusz zgubił się przez chwilę
w sekcji ubrań, zaciekawiony
dorobkiem technologicznym
w zakresie bielizny damskiej,
a było to gdzieś między działami
serów i wędlin.
Wreszcie dotarł do działu
obiecanego zaraz za detergentami,
dział z powidłami. Szukał
produktu, który zleciła mu mateczka,
zastygł jednak z bezruchu. Zobaczył
nauczycielkę, jego ulubiona, wykłada
matematykę takim, jak on i wielu,
takich, jak on zostawia sobie na
następne lata, ponieważ tak to już
jest, że jak nauczyciel kogoś usadzi,
ma tą nieukrywaną przyjemność spotkać
się z nim za rok i za pewne vice versa.
Uważnie, obserwuje zachowanie wiedzodawcy,
po chwili dzieje się coś przerażającego,
kobieta bierze słoik powideł, otwiera
i próbuje nabierając na palec. W umyśle
chłopca doszło wtedy do wielu postępowych
zmian. Zachowanie osoby, która powinna
świecić przykładem tak go zgorszyło, że
dla własnego dobra zaprzestanie dalszej
edukacji, co oczywiście nie będzie
zgorszeniem dla niego samego,
jak i dla jego rówieśników. Po chwili
tych zastanowień, względem tego
co dobre dla jego przyszłości, podszedł
i wziął słoik powideł dla mamusi. Potem
do koszyka dorzucił jeszcze jednego
ziemniaka, takiego prawdziwego,
genetycznie niemodyfikowanego. Zmęczony
Mariusz i zadowolony Burosław udali
się w drogę powrotną.
Matula od razu pojawiła się w drzwiach
zabrała słoik z powidłami, odkręciła
i zgrabnie palcem skosztowała. Tym razem
zgorszony już wcześniej chłopak,
poczuł się zgorszony jeszcze raz -
dlatego aby zapobiec dalszemu zgorszeniu,
zaczął myśleć o zrezygnowaniu z powracania
do domu. Kreował przed sobą nową lepszą przyszłość.
Mężczyzna miał szczęście.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1101 odsłon