Replika na filipiki Marka Baterowicza

Obrazek użytkownika WlodzimierzWnuk
Historia

Od pewnego czasu z zażenowaniem obserwuję na witrynie Pulsu Polonii (PP), w Tygodniku Polskim (TP) publikowanym w Melbourne i na witrynach internetowych wypowiedzi szacownego literata-nestora z Sydney. Wypowiedzi, które zbyt często urągają rzetelności reporterskiej czy etyce dziennikarza, a także zaprzeczają zdrowemu rozsądkowi i faktom.

I tak, od około trzech miesięcy dr Marek Baterowicz - bo to o niego chodzi - wydaje się mieć lekką formę obsesji względem historyka brytyjskiego prof. Normana Daviesa, który odwiedził w tym roku Australię. Oto - dla przykładu - daty publikacji Baterowicza w PP (ukazały się one również w TP i na blogowiskach):
- 5 maja "Antybajka (i trupy)"
- 16 maja "List otwarty w sprawie prof. Normana Daviesa"
- 7 czerwca "Duch lojalki"
- 12 czerwca "Czerwcowa rocznica"
- 27 czerwca "Apel do Polonii"
M. Baterowicz opublikował w TP (nr 20, 30/05/2012) jeszcze jeden kuriozalny felieton ("Europa pod Lupą"), o którym napiszę w dalszej części mej wypowiedzi, ale - z jakichś powodów - nie został on zaprezentowany na witrynie PP, a nie każdy czyta Tygodnik.

Spojrzałem na inne komentarze polityczne na temat Polski oraz na wydawnictwa, gdzie publikuje je M. Baterowicz (pomijam tematykę poezji i recenzji literackich). Okazuje się, że na jego stronie autorskiej marekbaterowicz.blogspot.com i w zayazd.nowyekran.pl zamieszczone są wartościowe teksty, z których - choć nie są one odkrywcze, a raczej popularyzatorskie - sporo można się dowiedzieć. Nie znajdziemy tam tekstów wyliczonych powyżej.
Na stronie Radia2000FM w Sydney jakoś nie zdołałem dotrzeć do tekstów, choć widzę powyższe tytuły w planach audycji. Zakładam, że zostały one odczytane na fonii.

Natomiast powyższe teksty znaleźć można m.in. na witrynie niepoprawni.pl, marszpolonia.com,wirtualnapolonia.com i rodaknet. Wniosek z tego taki, że M. Baterowicz starannie rozgranicza swe sprawy zawodowe (poważne, prestiżowe) od małokalorycznej reszty (gdzie może popuścić wodzy swej wyobraźni). I tego cienkusza serwuje nam, zwykłym zjadaczom chleba. Pewnie z nadzieją, że nas wyedukuje lepiej.

W każdej z w/w jednostronnych publikacji znajduje się jakaś płytka złośliwość-uszczypliwość pod adresem Daviesa.

Czekałem z mą reakcją, licząc na to, iż ktoś się w końcu zdenerwuje i da należytą odprawę, na jaką - moim zdaniem - zasługuje "felietonista". Użyłem cudzysłowu, gdyż - nominalnie - popełnienia powyższe są tej formie najbliższe, choć np. "List otwarty w sprawie prof. Normana Daviesa" jest stekiem bredni i nadużyć słowa, napisanym w duchu roszczeniowym sprzed ćwierćwiecza, tym niemniej namaszcza go podpis Baterowicza. Z kolei "Apel do Polonii" bardziej przypomina polit-agitkę niż felieton, w której to agitce - ni z tego ni z owego - pojawiają się rymy częstochowskie, z obowiązkowym Daviesem w tle, Tuskiem także!

Niestety, nie doczekałem się żadnej riposty. Ucieszyły mnie natomiast dwie entuzjastyczne wypowiedzi na temat spotkań z prof. Daviesem, autorstwa młodszego pokolenia - harcerzy. Zamieszczono je w rubryce "Listy do redakcji" TP, na stronie 11 (wygon Baterowicza mieści się na stronie 3).
Wobec tego, jako jeden z członków komitetu organizacyjnego, który z trudem nakłonił prof. Daviesa do uciążliwego lotu do Australii na spotkanie m.in. z Polonią i promocję jego nowej książki na antypodach, uważam, że jest moim psim obowiązkiem wystąpienie w obronie kogoś, kto jest bezkarnie sztorcowany i stawiany do kąta w tutejszych mediach polonijnych przez ludzi wiedzących inaczej, co nie znaczy, że lepiej.

Jak uczy życie - nic bowiem nie rozzuchwala zagończyków medialnych tak, jak poczucie bezkarności.

1. Ad "List otwarty w sprawie prof. Normana Daviesa" (http://www.pulspolonii.com/)
Młodszym czytelnikom przypomnę, bo warto, że nie tak dawno temu, ten sam M. Baterowicz podpisał był publiczny apel-manifest Australijskiej Grupy Lustracyjnej (AGL), która miała - niczym drużyna Timura - biegać po Australii w skórzanych komisarkach, z naganami obowiązkowych oświadczeń lustracyjnych w ręku, tropiąc agentów/współpracowników PRL, cokolwiek miałoby to znaczyć. Jak publicznie twierdziła Elżbieta Szczepańska (spiritus movens AGL, autorka "Australia wyspą agentów"), tych agentów miało być tutaj szczególnie wielu - głównie wśród Polonii należącej do lokalnych organizacji, tzw. zorganizowanej.

Przypomnę też, że wówczas zawarłem tzw. dżentelmeńską umowę z Jadwigą Chmielowską z odłamu "Solidarności Walczącej" (SW) w Katowicach, która ogłosiła się alfą i omegą ruchu lustratorów (ale - co jest istotne - bazując na osobach z SW spoza Wrocławia i "wolnych elektronów" w rodzaju RodakNet i AGL). Również i mnie starała się przekonać do aktywnego udziału w "polowaniu z nagonką". Jedynym widocznym rezultatem tego "polowania" było "awansowanie" przez Szczepańską wiceszefa pierwotnej "S" Mirosława Krupińskiego z Zachodniej Australii na czołowego jej wroga, przewrotnego kreta lustracji itp. itd., przy czym pani psycholog sportowy nie miała żadnych oporów, by upublicznić wiele danych prywatnych dawnego kolegi, niemalże wystawiając mu swą epikryzę.

Mianowicie, zobowiązałem się wpłacić AU$200 z własnej kieszeni na witrynę Darskiego abcnet - wówczas niezależną i miarodajną - za każdego agenta ujawnionego wśród ówczesnych zarządów Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej oraz prezydium Federacji Organizacji Polskich w Wiktorii. Dla symetrii, jako zadośćuczynienie za czcze pomawianie, każdy członek/sympatyk AGL miał zrzucić się po AU$100 na ten sam cel, gdyby okazało się, że w ciągu dwóch lat nie wykryto żadnego tajnego współpracownika wśród w/w gremiów. Ryzyko dla AGL było minimalne, bo właśnie powszechnym zapluskwieniem tutejszej zorganizowanej Polonii motywowano konieczność natychmiastowej lustracji-deratyzacji. I tylko takie radykalne pociągnięcie mogło - zdaniem, jak się potem okazało, polskiej wersji "bandy czworga" w Australii - "przywrócić polskiej grupie społecznej w Australii poczucie godności, szacunek dla organizacji polonijnych", optymizm i świetlaną pomyślność.
Wydaje mi się, że witryna abcnet nadal czeka na należne jej sumy ze skompromitowanego AGL. Dowód wpłaty 100 dolarów lub publiczne oświadczenie Marka Baterowicza chyba przeoczyłem.

Zakończę tę dygresję uwagą, że ambitni "lustratorzy" tak się zapędzili, że ostateczny projekt ustawy lustracyjnej opracowany przez komisję sejmową zawierał paragraf zabraniający Polsce udzielania najdrobniejszej finansowej pomocy polonijnym społecznym szkołom/zespołom folklorystycznym/kółkom, o ile wnioskujący o takową (i ich zwierzchnicy) nie poddadzą się oficjalnej lustracji w RP. Lustratorzy zapędzili się tak daleko, że zamierzali z Polski lustrować wolontariuszy - obywateli innych krajów. Koniec-końców ta efemeryda zupełnie dobrego pierwotnego projektu A. Mularczyka wylądowała na śmietniku historii, jednocześnie grzebiąc projekt Mularczyka. Tym niemniej ekspert lustracyjny A. Macierewicz biorący udział w pracach komisji powołany został na doradcę rządu PiS - tym razem od lustracji gdzieś indziej.

Puenta z powyższej historyjki jest taka, że nie popłaca ufanie opiniom naiwnych tzw. do-gooders, bo można sobie zapaprać życiorys. I potwierdza maksymę, że co prawda "złe" jest wrogiem "dobrego", ale tylko "lepsze" jest "dobrego" wrogiem śmiertelnym.

Przechodzę do uzasadnienia swej opinii, że w/w "List" jest stekiem bredni, nadużyć słowa oraz dezinformacji z elementami zniesławienia.
Otóż pięciu panów uważa (a wśród nich - niejako telepatycznie, bo Davies nie zawitał do Sydney - nasz płodny felietonista), że na wszystkich spotkaniach z Daviesem panowała:
• histeria nienawiści i kłamstw odnośnie dnia dzisiejszego naszej Ojczyzny
• jawna pogarda dla prawdy i wręcz nienawiść do drugiej strony na scenie politycznej Polski
Ponadto:
• Davies "jest aktualnie na usługach obecnych elit rządzących"
• pełnił rolę adwokata diabła "zachwycając się Putinem"
• tekst zamknięto przejrzystą aluzją do Targowicy.
Á propos: wyrażenia takie jak "odnośnie dnia", "aktualnie ... obecnych" - jako niepoprawne bądź niezgrabne - powinny zapalić lampki alarmowe każdemu literatowi.

Nota bene primo, malkontentom wydaje się, że słowo "wszystkich" brzmi lepiej niż "jednym/dwóch", bo tyle tych publicznych spotkań było. Jak w starym kawale o armii chińskiej: - "Wysłać wszystkie nasze czołgi?" - Tak, obydwa.

Nota bene secundo, "aktualnie na usługach obecnych elit rządzących" jest - szacuję - 3 miliony pracowników administracji różnych szczebli lub żyjących z zamówień publicznych. Zadam podchwytliwe pytanie: czy polityczni ulubieńcy naszych malkontentów - o ile kiedykolwiek dojdą do władzy w RP - wyeksmitują ich z posad i ukarzą banicją za służalczość?

Nota bene tertio, rola "adwokata diabła" (advocatus diaboli) to termin zarezerwowany na określenie kogoś, kto usiłuje obalić zazwyczaj super-pozytywny wizerunek jakiejś osoby przez znalezienie choćby jednego negatywnego, kompromitującego tę osobę faktu. Pisanie, że Davies chwali Putina, aby podważyć tezę, iż jest on absolutnie zły jest nielogiczne. Czyżby literat Baterowicz nie czytał tekstów, które podpisuje?

Powyższa wyliczanka sugerowałaby przeciętnemu polskiemu maturzyście, że chyba nie ma obecnie na świecie gorszego wroga Polski niż Davies - honorowy obywatel Lublina, Krakowa, Wrocławia i Warszawy, którego przetestowana wielokrotnie pro-polskość spowodowała skreślenie jego kandydatury do prestiżowego (i intratnego) stanowiska na Stanford University. Zarzucono mu mianowicie, iż był niewystarczająco filosemicki i lewicowy. Czyli poszło o nadmierną obronę Polski przed oskarżeniami o powszechny antysemityzm i istotny współudział w Zagładzie.

Podejrzewam, że nasi malkontenci raczej niczego nie stracili w wyniku represji/odwetu za ich niezłomna i kryształową postawę w ostatnim ćwierćwieczu.

W szczególności zarzucanie przez pięciu Polonusów uznanemu w świecie historykowi (a na tematy polskie zapisał więcej papieru niż sam Paweł Jasienica) kłamstw i pogardy dla prawdy zakrawa na impertynencję, megalomanię i uprzedzenia.
Oto - niepełna! - lista osób żyjących z pióra i prelekcji, które także odwiedziły w przeszłości Australię, wygłaszając często bardzo kontrowersyjne antypolskie opinie, np. socjolog Jan T. Gross, literat Henryk Grynberg, Jan Nowak-Jeziorański (szef RWE, z tajemniczą okupacyjną przeszłością niemieckiego administratora mienia pożydowskiego i zacięty wróg prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala - tego, który ostro lobbingował posłów Kongresu USA za akceptacją Polski w NATO), dziennikarze Adam Michnik i Helena Łuczywo, historyk prof. Leon Kieres.
Shmuel Rosenkranz, prezes Federacji Żydów Polskich w Australii podsumował to wówczas tak: "I and members of Australia's Jewish community still remember visits of Adam Michnik, Prof. Daniel Grinberg, Henryk Grynberg and Prof. Stanislaw Obirek."

Gdzie byli wówczas dzisiejsi krytykanci Daviesa - a szczególnie opiniodawczy Baterowicz? Chyba przespałem tę lawinę replik i protestów przewalających się w mediach polonijnych. Było odwrotnie. Oto np. jaką laurkę popełnił wówczas Marek Baterowicz: „Miejmy nadzieję, że (...) prof. Leon Kieres będzie miał ten zaszczyt aby poprowadzić IPN przez jeszcze następną kadencję. Spotkanie z nim było z pewnością najszczęśliwszym pomysłem Australijskiego Instytutu Spraw Polskich”. („Tygodnik Polski”, 10.11.2004 r.)".
Płonne to były nadzieje. Wkrótce Kieres przyznał status pokrzywdzonego "Bolkowi" Wałęsie, opuścił IPN, a w Senacie VII kadencji znalazł się z ramienia PO.

To nie sztuka - zwracam się do Baterowicza - chłostać post-factum czasy/spuściznę goszczących w Australii: W. Bartoszewskiego (min. spraw zagranicznych), L. Balcerowicza (wicepremier), H. Suchockiej (premier), J. K. Bieleckiego (premier), J. Lewandowskiego (minister przekształceń własnościowych), Hanny Gronkiewicz-Waltz (prezes NBP), Cz. Bieleckiego (poseł, doradca Wałęsy w Radzie ds. Stosunków Polsko-Żydowskich) czy L. Wałęsy (prezydent). Trzeba było to robić bardziej energicznie, dotkliwiej i widocznie, gdy w/w odwiedzali nasz kontynent. Tak im się uprzykrzyć, by np. zrezygnowali z polityki ze zgryzot, wyrzutów sumienia i sromoty.

Kategorycznie stwierdzam (mam nagrania, tłumaczeń nie potrzeba jako, że całe spotkanie odbyło się w j. polskim), że na żadnym ze spotkań Davies nie "zachwycał się Putinem". Zauważył natomiast ironicznie, że przypisywanie wszelkich (rzeczywistych i urojonych) polskich niepowodzeń Putinowi jest jakąś aberracją graniczącą z fobią. Zdaniem Daviesa, Putin ma obecnie naprawdę dużo poważniejsze problemy w Rosji, by nieustannie "troszczyć" się o RP.
Z czym wypada się zgodzić, bo znacznie taniej, skuteczniej i ciszej robią to za niego Gazprom-y, firmy ponadnarodowe blisko współpracujące z Rosją i wreszcie rosyjska mafia, zawsze chętna do wykonania sowicie opłaconych usług.

Reasumując, wydaje mi się, że powyższy fajerwerk nieokiełznanych emocji spowodowały dwie uwagi prof. Daviesa, odpowiadającego na pytanie z sali o suwerenność i patriotyzm w Polsce, a to:
• cierpkie zauważenie, że osoby najgłośniej powołujące się na polski patriotyzm, najczęściej na miano patriotów nie zasługują, co musiało bardzo zaboleć wielu lokalnych Rejtanów
• jego odmowa gdybania na temat katastrofy smoleńskiej, do czego wstępem miały były być gdybania na temat katastrofy w Gibraltarze. Davies uważa, że do czasu opublikowania większej liczby miarodajnych analiz na temat 10 kwietnia, trzeba założyć, że była to katastrofa, a nie zamach.

Prelegent naraził się w/w piątce szczególnie tym, że podtrzymał swą opinię sprzed dwóch lat, wyrażoną na łamach Newsweeka, na temat PiS-u, mianowicie, że była to sekta polityczna przynosząca Polsce więcej szkody niż pożytku. Temat ten rozwinę przy omawianiu innego "popełnienia".

A co z zagadkową "histerią nienawiści"? Myślę, ze poszło o protesty publiczności, która też zapłaciła po 10 dolarów za wstęp na spotkanie a zauważyła, że czas na zadawanie pytań zostaje zawłaszczany przez nieliczną, ale hałaśliwą grupkę "ciekawskich", którzy - głusi na argumenty - chcą drążyć temat "sekty. Tylko gwizdami i zaklaskaniem można było ten monolog i samopromocję przerwać.

Jest jeszcze jedna ciekawa - bo odbierająca temu protestowi autentyczność - sprawa. Nauczyłem się wyłapywać takie niuanse podczas czytania latami litanii skarg na me audycje radiowe, płynących od lokalnej polskojęzycznej lewicy. Do radiostacji przychodziło np. 5 listów, z różnych adresów, napisanych trochę inaczej, ale główny akapit wyliczający me winy i kategorycznie żądający wytarzania mnie w pierzu, siarce i smole był identyczny. Wystarczyło wytłumaczyć to szefowi radiostacji i jego ocena mych przewinień zmieniała się o 180 stopni.

Otóż zapamiętajmy ten oto ustęp: "zapominając o obiektywności, która powinna obowiązywać historyka".
Pojawi się on w felietonie autorskim "Antybajka (i trupy)", podpisanym jednym nazwiskiem.

Na marginesie. Obiektywną prawdę o czymś w przeszłości najczęściej wykuwa się powoli z materiału, w miarę jak pojawiają się nowe odkrycia/fakty. Żaden historyk nie zaczyna pracy od introspekcji czy jest on już wystarczająco neutralny. Po prostu stara się odkryć jak najwięcej danych i zsyntetyzować je w jakąś spójną całości. Umiarkowany obiektywizm, bo nie jest on nigdy pełny, możemy osiągnąć uśredniając kilka prac - na ten sam temat - wykonanych przez profesjonalnych historyków. Od bitwy pod Grunwaldem upłynęło ponad 600 lat, a do dzisiaj istnieją poważne różnice zdań, co do jej powodów i konieczności. Zauważmy, że po stronie zakonu murem stanęli Piastowie śląscy. Była to więc również wojna bratobójcza.

Przywołam opinię - niestety tragicznie zmarłego - historyka dr Dariusza Ratajczaka: "Historyk powinien być skrzyżowaniem intelektualisty i boksera". Nie znam bokserów obiektywnych.

Oczekiwanie od historyków obiektywności jest pośrednio życzeniem im, by umarli z głodu, bądź wegetowali na posadkach z budżetówki. Kto będzie czytał drętwoty czy dywagacje o możliwym dzieleniu włosa na czworo? Obiektywizm pasuje do przyczynkarzy, kustoszy, archiwistów itp. Historia nigdy nie jest kompletna, a historyk z krwi i kości, podobnie jak detektyw, sędzia śledczy czy naukowiec, ma opierać się na niekwestionowanych faktach i odkrywać brakujące ogniwa, związki przyczynowe, "białe plamy" i możliwe interpretacje faktów, bo często maja one inny wydźwięk, gdy ujrzymy je w kontekście - na tle innych wydarzeń w świecie. Do tego potrzebna jest szeroka wiedza, wyobraźnia i umiejętność syntezy, a nie tylko obiektywizm i zarękawki. Z tym jednak zastrzeżeniem, iż produkt owej wyobraźni powinien mieć niezerowe prawdopodobieństwo jego zaistnienia. Długi ciąg warunków i hipotez mało prawdopodobnych łatwo staje się niemalże niemożliwością. Historyk staje się sławnym/uznanym/dobrym, gdy obala (a nie potwierdza) panującą powszechnie opinię. Np. Brytyjczyk David Irving (obecnie obłożony anatemą) stał się sławny po zdemaskowaniu tzw. "pamiętnika Hitlera" jako znakomitego fałszerstwa, na które nabrało się wielu innych historyków i ekspertów.

Prof. Davies kilka takich mitów obalił, czym zresztą naraził się ludziom lubiącym bajki. Np. mit, że obecni Grecy są dziedzicami kultury helleńskiej (mój sąsiad Grek uważa, że pochodzi, no może nie od Zeusa i Ledy, ale co najmniej od Aleksandra Macedońskiego). Lub inny mit - że obecna diaspora żydowska jest potomstwem biblijnych Żydów rozgonionych jakoby przez Rzymian na cztery świata strony.

Wygląda na to, że Davies naraził się i innej grupie mitomanów, dodatkowo mającej za nic prostą zasadę etyczną "nie konfabuluj". Wstyd mi przywoływać VIII przykazanie "nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu".

Brak głosów

Komentarze

Nie za dużo tych różnych wątków?
Gdzie Rzym, gdzie Krym?

Vote up!
0
Vote down!
0
#283484

Chyba raczej dygresje niż wątki. Ale uwzględnię tę słuszną opinię przy pisaniu następnych tekstów.
Jednocześnie widzę, że niejasno przedstawiłem, iż komentuje serię (6) niedawnych "felietonów" literata-nestora z Sydney. Dygresje tutaj pozwoliły mi na znaczne skrócenie całości (cdn).

Vote up!
0
Vote down!
0
#283644

Jedyny jak dotychczas komentator powyzszego artykulu okreslil go jako papke bez ladu i skladu.Tak to odczytalem. Zgadzam sie z komentatorem calkowicie. Tak to zwykle bywa, gdy pozory erudycji maja przykryc cel glowny, a mianowicie przylozenie przciwnikowi politycznemu.Odrzucmi wiec te papke i pozostanmy przy faktach.
Profesor Davies nazwal najwieksza polska partie opozycyjna "sekta".Przed nim od faszystow i baranow wyzwali czlonkow PiS-u panowie Bartoszewski i Bratkowski.Wszystkie te epitety mozna smialo interpretowac jako wezwanie do wyrzucenia opozycji poza ramy zakreslonej obowiazujacymi przepisami demokratycznej walki politycznej, a wiec do rozprawy pozaparlamentarnej. Tym samym wszyscy ci panowie wykluczyli sie z grona ludzi godnych szacunku, bez wzgledu na zaslugi,ktorymi ewentualnie mogli sie dotychczas szczycic. Przy ocenie tej nie maja zadnego znaczenia wykonywane przez nich zawody. Pan Davies posunal sie ostatnio dalej. Wezwal mianowicie do zaprzestania obchodow rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego. Zazenowal tym swoich zwolennikow, a w oczach pozostalych po prostu sie osmieszyl.Taki jest los nadgorliwych pijarowcow. Nie mam najmniejszej watpliwosci, ze przytoczone argumenty nie docieraja do czlonkow salonu z Melbourne, z ktorych wielu czulo sie zaszczyconych wizyta angielskiego profesora, a niektorzy poczuli sie tego dnia pelnymi inteligentami.
Autor artykulu byl, czy tez nadal jest, dzialaczem Rady Naczelnej, ocene dzialalnosci ktorej pozostawiam rodakom w Australii. Dodam jedynie, ze jest ona raczej jednomyslna. Tutaj chcialbym przypomniec tylko jedno wydarzenie. Otoz w ubieglym roku odwiedzil Australie inny pupil salonu z Czerskiej, a mianowicie slawetny Jan Tomasz Gross. Profesor oczywiscie. Naiwni oczekiwali jakiejs reakcji czy tez wystapienia ze strony wspomnianej RN. Nie doczekali sie, bo nie mogli sie doczekac ze strony ludzi reprezentujacych te organizacje. Glos zabrali byli wiezniowie polityczni oraz AK-owcy.
Pan Marek Baterowicz wypowiada sie na temat Daviesa krytycznie. Ocenia go jednak uczciwie. Na dowod odsylam czytelnikow do ostatniej recenzji p. Baterowicza z filmu " The Offiecer's Wife". Profesor Davies wypowiadal sie w tym filmie kilkakrotnie, co podkresla autor recenzji. Bardzo prosze przeczytac stosowne akapity, bo dowodza one roznicy klas miedzy panem Wukiem i panem Baterowiczem.
Znikoma ilosc komentarzy pod artykulem p. Wnuka szalenie mnie cieszy. Oznacza to mianowicie, ze rodacy w Australi nie dadza sie ponownie wciagnac w pyskowke, jaka niestety miala miejsca kilka lat temu na lamach Wirtualnej Polonii. Z udzialem p. Wnuka oczywiscie. Hubert Blaszczyk.

Vote up!
0
Vote down!
0
#284434

Parę sprostowań/wyjaśnień dywagującemu Hubertowi Błaszczykowi.

1. Komentatorów mego tekstu było więcej (nawet z tego samego Sydney!) ale administrator witryny usunął ekstremalnie emocjonalne, wulgarne i nieortograficzne wpisy.

2. Zgodziłem się z pierwszym komentatorem, że mój tekst odbiega od stylu bloga i ma złą formę, gdyż zawiera zbyt wiele dygresji i łączników do innych – wtedy nieopublikowanych – części. Mam nadzieję, że uwzględniłem tę słuszną krytykę w dalszych częściach mej sumarycznej repliki. Określenie „papka bez ładu i składu” pochodzi od Błaszczyka.

3. Dr Marek Baterowicz nie jest moim przeciwnikiem politycznym. Ani mnie ziębi ani grzeje. Uważam, że jest miernym, jednostronnym i powierzchownym komentatorem spraw politycznych, gospodarczych i australijskich, na których – sądząc z jego felietonów, jakby wymuszonych koniecznością wypowiedzenia się za wszelką cenę - po prostu się nie zna, ani nie ma na ten temat informacji z pierwszej (lub innej) ręki. Amatorszczyznę w tej materii widać jak na dłoni. Po prostu komentuje komentarze innych medialnych komentatorów, głównie jedynej słusznej opcji. A jak wiemy, doraźne dziennikarstwo w RP opiera się nader często na tzw. „faktach medialnych”, wybiorczych elementach, plotkach, obelgach, pomówieniach, domniemaniach i wyrwaniach w kontekstu. Dodatkowo, w serii „felietonów”, w których przewija się lejmotyw Normana Daviesa ukazał się jako autor stronniczy a nawet nieetyczny (np. zmieniając cudze wypowiedzi, aby lepiej służyły założonej tezie). Gdy np. Ziemkiewicz pisze, że coś jest „be”, to wierzę bo przekonałem się, że robi wcześniej przyzwoity research, ale powtarzający to po pół roku Baterowicz po prostu irytuje. Nie to bylo jednak tematem mego wystąpienia i nie będę tego tematu rozwijał. Może innym razem.

4. Ktoś musiał wreszcie powiedzieć, że król jest nagi. Choćby dla dobra samego Baterowicza, jeszcze 30 lat temu uznawanego za najbardziej obiecującego poetę nowej generacji. Hubert Błaszczyk ma zdanie przeciwne i nazywa moją opinię „przykładaniem”. Historia pokaże, kto z nas się mylił. Mam nadzieję, że Baterowicz potrafi merytorycznie usprawiedliwić się sam. Ergo, nie potrzebuje „adwokatów” autorytatywnie stwierdzających „na słowo honoru”, że Baterowicz krytykuje Daviesa uczciwie. Zajęło mi kilkanaście godzin, aby przygodnemu czytelnikowi wykazać na faktach, że właśnie zrobił to nieuczciwie, choć też mogłem to załatwić – tak jak Błaszczyk – jednym zdecydowanym zdaniem. W moim przypadku brzmiałoby tak: w przypadku N. Daviesa Baterowicz konfabuluje bądź odsmaża kotlet polityczny przyrządzony przez kogoś innego.

5. Skoro mój tekst jest wg Błaszczyka papką, to jego komentarz ten tekst jeszcze bardziej maceruje, bo wprowadza dodatkowe wątki poboczne. Np. co wspólnego z moim tekstem mają Bartoszewski i Bratkowski? Co wspólnego ma Rada Naczelna Polonii Australijskiej z Davisem, Baterowiczem i moim tekstem? Notabene przyrównywanie przez Błaszczyka Daviesa do Bartoszewskiego zakrawa na dyletanctwo.

6. Co znaczy eufemizm "rozprawa pozaparlamentarna"? I co to ma wspólnego z tym, że - moim zdaniem - M.Baterowicz bardzo przesadził w namolnym (bo jak inaczej nazwać ciąg 4 „felietonów" i 2 odezw w ciągu niecałych 2 miesięcy) „odbrązawianiu" N.Daviesa. To raczej Baterowicz wykonywał pracę zleconą, odpowiadając na jakieś zapotrzebowanie.

7. A co ma J.T.Gross do tematu mego komentarza ? Jest to socjolog, który odkrył "żyłę złota " w zbieraniu i publikowaniu skrajnych opinii na tematy, które są dzisiaj popłatne. Merytoryczne dyskutowanie z Grossem jest stratą czasu i wręcz napędzaniem jego biznesu. Jest odporny na rzeczowe argumenty i nie ma żadnych wyrzutów sumienia (sprawdziłem osobiście) względem swej pisaniny. Prelekcja Grossa na uniwersytecie w Sydney (notabene moderatorem był prof. prawa Martin Krygier, dawny szef AIPA-y), o niskiej frekwencji, głównie podstarzałych osób, przeszła w Australii bez echa (choć była odnotowana w mediach polonijnych) - i to był chyba najkorzystniejszy wynik zignorowania go przez Polonię i nie tylko. Zaś „odreagowywanie” sobie-a-muzom, tylko dla zaistnienia – szczególnie w przypadku mediów etnicznych - lub dla poczucia się lepiej, mają małą wartość w kraju pragmatycznym, jakim jest Australia.
A propos Grossa, skoro Hubert Błaszczyk wywołał już ten temat. W Australii liczą się konkrety. Wysyłanie do tutejszych instytucji protestów, apeli, odezw itp. nie popartych dobrymi argumentami jest traktowane jako pieniactwo i warcholstwo, które nie tylko kończy się w koszu na śmieci, ale także odcina tę drogę w przyszłości. Myślę, że Błaszczyk do dzisiaj czeka na odpowiedź Uniwersytetu Nowej Południowej Walii na swój list protestacyjny.
Konkretem nie jest (szczególnie na uniwersytetach) zarzut, że ktoś głosi inną wersję wydarzeń, bądź komuś się nie podoba.
Do prezydium Rady Naczelnej (ulokowanego obecnie w Brisbane, 1000 km od Sydney) zgłosiły się osoby (wśród nich jeden były więzień polityczny PRL), które zapewniały, że w wystąpienu Grossa są łatwo weryfikowalne kłamstwa. Poproszono te osoby, aby pomogły i – skoro nie wymaga to większej pracy – by przysłały parę takowych kłamstw i źródeł, które im przeczą, bo wtedy można byłoby wystąpić z formalym protestem. Prezydium nadal czeka na obiecaną pomoc.

8. Wypowiedzi wyrwane z kontekstu i "obrabiane" są zazwyczaj manipulacją. Panie Błaszczyk, proszę nie koloryzować! Davies skrytykował TEGOROCZNE obchody Powstania Warszawskiego, a nie obchody w ogóle. Stąd jego uwaga, że TAKIE obchody można sobie podarować.

9. Pojawienie się paru pozytywnych słów na temat Daviesa w niedawnej recenzji M. Baterowicza z filmu "The Officer's Wife" to dla Huberta Błaszczyka dowód na bezstronność. Dla mnie jedna jaskółka nie czyni wiosny. Poczekam na inne teksty literata-seniora zanim ogłoszę, iż nawrócił się na umiarkowany obiektywizm względem tego znanego historyka. Istotne są daty. Przed majem 2012 w felietonach Baterowicza nie znajdziemy słowa o Daviesie (nawet po jego wywiadzie przed laty dla Newsweeka, gdzie padły mi.in. słowa o sekcie politycznej i o tym, że Piłsudski pogoniłby ludzi obecnie powołujących się na jego spuściznę). Nagle, po 3 maja, autor wychodzi z letargu z przeświadczeniem, że Daviesa nie lubi, i daje temu wyraz (z klasą - zdaniem Błaszczyka, obsesyjnie i nieetycznie – moim zdaniem) przez prawie dwa miesiące. Po czym docierają do niego moje obiekcje, które wysłałem początkiem sierpnia do Pulsu Polonii (gdzie bezkrytycznie opublikowano te „felietony”) i upoważniłem redaktor Ernestynę Skurjat-Kozek do przekazania ich autorowi, aby miał czas na merytoryczne ustosunkowanie się do mych zarzutów.
I oto już po miesiącu pojawia się bardziej wyważona recenzja. Tym niemniej chronologia wskazuje na to, że Baterowicz zorientował się, iż się zagalopował i teraz usiłuje to naprawić.
Rozumiem, że Hubert Błaszczyk jest personalnie zainteresowany w wybielaniu casusu Baterowicza, gdyż jego nazwisko widnieje obok nazwiska Baterowicza wśród sygnatariuszy dwóch apeli do Polonii. Nieetyczność i nierzetelność pierwszego – mam nadzieję - wykazałem. Drugim zajmę się w przyszłości, bo to bardzo dobry przykład ilustrujący skansen mentalności roszczeniowej sprzed ćwierćwiecza.

10. Też się cieszę ze znikomej liczby komentarzy pospolitych anonimiarzy i "bulwersantów" pod moimi tekstami. Będzie można podyskutować merytorycznie, a nie tak, jak przed laty na witrynie Wirtualnej Polonii, gdzie nawet jakaś kanadyjska Kasztanka Naczelnika miała coś do powiedzenia. Zaś malkontenci z Sydney zakładali, że mają żelazne argumenty, a odeszli z podwiniętymi ogonami. Wypowiedzi nadal można odszukać w archiwach Google i śp. Mirosława Krupińskiego. Paradoksalnie - najbardziej przeszkadzała „niereprezentatywna” Rada Naczelna Polonii Australijskiej i jej ówczesny prezes. Paradoksalnie, bo to właśnie w rozdrobnionym Sydney (drugie pod względem liczebności skupisko Polonii), nie udaje się stworzyć silnej, reprezentatywnej polonijnej federacji szczebla stanowego, takiej np. jaka od pół wieku istnieje w Wiktorii, w Melbourne.
Dlatego cieszy mnie to, że p. Błaszczyk uważnie śledził tę "pyskówkę", a nie dał się wciągnąć. A ja jakoś wyszedłem z tej zabawy w kotka i myszkę cały i w niezłym humorze, czego nie mogę powiedzieć o niektórych lepiej-wiedzących adwersarzach.

Jednocześnie zaznaczę, że H. Błaszczyk swymi deprecjonującymi określeniami (np. o jakimś „salonie/establishmencie” w Melbourne, o „niepełnych inteligentach” , o pozorach mej erudycji itp.) już przekroczył granicę pyskówki, którą jakoby się brzydzi.

Vote up!
0
Vote down!
0
#287691

chcialem kliknac na dziesiata (najwyzsza) kropke oceny, ale funkcja ta jest martwa

Vote up!
0
Vote down!
0
#319663