DO PIEKŁA I Z POWROTEM cz.I

Obrazek użytkownika Jacek Mruk
Świat

M. B. tom IX, str. 85 i nast.

Sen o piekle wywiera straszne i przerażające wrażenie. W czasie jego trwania kierują ks. Bosko bezpośrednio moce z nieba. Prawda w nim przedstawiona jest jasna i konkretna. Kto go gruntownie przestudiuje i dobrze się nad nim zastanowi, przestanie mówić lekceważąco o grzechu i piekle. Przewodnik dokładnie wytyczył ks. Bosko linię demarkacyjną, poza którą nie istnieje ani miłość, ani przyjaźń, ani żadna pociecha. Rozciąga się jedynie rozpacz tych, którzy postępowali za głosem zepsutego świata.

W niedzielę wieczorem 3 maja 1868 r., w uroczystość Opieki św. Józefa, ks. Bosko wznowił opowiadanie serii snów, z których uprzednio zwierzył się swoim synom i wychowankom.

„Pragnę wam opowiedzieć nowy sen, który głęboko przeżyłem. Jest to jakby podsumowanie tych widzeń, o których mówiłem wam w ostatni czwartek i piątek, a które tak okropnie mnie wyczerpały. Nazwijcie je snami, albo jak wam się podoba.

Jak już wam wspomniałem, w nocy 17 kwietnia obrzydliwa ropucha o mało mnie nie połknęła. Po jej zniknięciu jakiś głos przemówił do mnie: »Dlaczego im tego nie mówisz?« Zwróciłem się w kierunku tego głosu i ujrzałem dystyngowaną osobę, stojącą przy moim łóżku. Mając poczucie winy wobec swoich chłopców z powodu dotychczasowego milczenia wobec nich, zapytałem: »A co mam im powiedzieć? « Wszystko to, co widziałeś i słyszałeś w swoich ostatnich snach; i to, czego chciałeś się dowiedzieć; i to, co zobaczysz jutro w nocy! » Po tych słowach postać zniknęła.

Cały następny dzień spędziłem z myślą o czekającej mnie strasznej nocy. Kiedy nadszedł wieczór, nie miałem odwagi położyć się do łóżka. Zasiadłem więc przy biurku i wertowałem książki aż do północy. Sama myśl o nocnych koszmarach napełniała mnie strachem. Wreszcie, choć z wielkimi oporami, udałem się na spoczynek. Chciałem odwlec moment zapadnięcia w sen, dlatego oparłem poduszkę wysoko o szczyt łóżka i leżałem w postawie pół siedzącej. Byłem jednak tak zmęczony, że natychmiast usnąłem. Ta sama osoba, widziana przeze mnie poprzedniej nocy, natychmiast znalazła się przy boku łóżka. (Ksiądz Bosko często nazywał ją «Człowiek w czapce»).

Wstań

«Wstań i pójdź za mną!» — powiedział. «Na litość Boską — protestowałem — zostawcie mnie w spokoju. Jestem zmęczony! Od kilku dni cierpię na ból zęba i muszę wreszcie wypocząć. Poza tym te koszmarne sny zupełnie mnie wyczerpały.» Powiedziałem tak, bo pojawienie się tego mężczyzny oznaczało zawsze dla mnie trud, strach i przerażenie.

«Wstań — powtórzył — nie masz wiele czasu do stracenia.» Usłuchałem go i podążyłem za nim. «Dokąd mnie zabierasz?» — spytałem.

«To nieważne. Sam zobaczysz.» Zaprowadził mnie na rozległą, bezkresną równinę. Była to prawdziwa pustynia bez żadnych oznak życia. Nie zobaczyłem tam ani jednego drzewa, ani żadnego potoku, czy żywej duszy. Widniały jedynie resztki zżółkłej i wyschniętej roślinności Nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję i co miałem tu robić. Przez moment straciłem nawet z oczu swojego przewodnika i ogarnął mnie lęk, że samotny zginę. W końcu ujrzałem jednak swoich przyjaciół: ks. Rua, ks. Francesia i resztę, jak zbliżali się w moim kierunku.

Westchnąłem z ulgą i zapytałem: «Gdzie jestem?»

Wchodź i patrz!

«Chodź ze mną a sam się dowiesz!»

« Dobrze, pójdę z tobą.»

Przewodnik prowadził, a ja w milczeniu podążałem za nim. W czasie długiego uciążliwego marszu zaczęły mnie nękać poważne wątpliwości, czy zdołam przemierzyć tak wielką przestrzeń, co będzie z moim bólem zęba i spuchniętymi nogami. Wreszcie ujrzałem jakąś drogę. «A teraz dokąd?» — zapytałem przewodnika.

«Tędy» — odpowiedział krótko.

Szeroka droga

Weszliśmy na drogę szeroką, piękną i doskonale wybrukowaną. «Droga grzeszników gładka, bez kamieni, a na jej końcu — przepaść Szeolu» (Syr 21, 10). Wzdłuż jej poboczy ciągnął się wspaniały żywopłot, przeplatany cudnymi kwiatami. Najczęściej róże wychylały swoje główki z zielonego pasa płotu. Na pierwszy rzut oka droga wydawała się równa i wygodna. Wszedłem na nią bez najmniejszych podejrzeń, lecz bardzo szybko zauważyłem, że prawie niedostrzegalnie pochylała się ku dołowi. Chociaż nie dostrzegłem stromości, czułem, że posuwam się tak szybko, jak bym unosił się w powietrzu. Rzeczywiście, coś mnie niosło tak, że nogami prawie nie dotykałem ziemi. Przez głowę przemknęła mi myśl o powrocie: Będzie chyba długi i mozolny.

«Jak wrócę do Oratorium?» — zgnębiony zawołałem głośno. «Nie martw się — rzekł. — Wszechmocny sprawi, że wrócisz. Ten, który prowadzi cię tutaj, potrafi zapewnić ci powrót». Droga wciąż biegła w dół. W czasie tego schodzenia wzdłuż ukwieconych poboczy, pełnych róż, uświadomiłem sobie, że wielu oratorianów, a także innych nieznanych mi chłopców postępowało za mną. Nagle znalazłem się pośród nich. Przypatrując się im, zobaczyłem, że co chwila któryś z nich padał na ziemię. Jakaś niewidzialna siła wlokła go jednak dalej i wciągała do przepaści podobnej do ziejącego pieca.

«Dlaczego ci chłopcy upadają?» — zapytałem towarzysza.

«Pyszni sidło na mnie skrycie nastawiają, umieszczają pułapki na mojej drodze» (Ps 139, 6).

«Przypatrz się dokładniej» — odparł.

Uczyniłem wedle jego słów. Dookoła ujrzałem pułapki. Jedne na samej ziemi, inne na wysokości oczu, a wszystkie doskonale zamaskowane. Chłopcy, nieświadomi niebezpieczeństwa, wpadali w sidła. Potykali się o nie, przewracali się w zamieszaniu na ziemię, koziołkując rękami i nogami w powietrzu. Jeśli czasem udało im się stanąć na nogi, jakaś niewidzialna siła ciągnęła ich ku otchłani. Niektórym sidła zaciskały się na głowie, innym na szyi, rękach, ramionach, nogach. W każdym wypadku prędzej czy później zwalali się na ziemię. Sidła ukryte tuż przy samej ziemi było bardzo trudno zauważyć ze względu na ich delikatne i cieniutkie nitki niby pajęczyna. Zdawało się, że są bardzo kruche i niegroźne. Ku mojemu zdziwieniu każdy z chłopców, który się w nie zaplątał, upadał na ziemię.

Spostrzegając moje zdziwienie, przewodnik powiedział:

«Wiesz, co to jest?»

«Rodzaj włókna utkanego z siatek» — odpowiedziałem.

«Nie, to niby nic — powiedział — to po prostu ludzki wzgląd.»

Na widok tak wielkiej liczby chłopców schwytanych w sidła, zapytałem: «Dlaczego aż tylu dało się w nie uplątać? Kto ich powala na ziemię?» «Podejdź bliżej, a zobaczysz» — powiedział mi.

Podszedłem lecz me zauważyłem nic szczególnego.

«Patrz dokładniej» — nalegał.

Podniosłem jedną z pułapek i silnie pociągnąłem. Poczułem mocny opór. Zacząłem się z nią mocować jeszcze zdecydowaniej, a ponieważ nie trzymałem nici właściwie naciągniętych, nie wiem, kiedy sam uwikłałem się w sidła, upadłem i czułem, że lecę w dół. Nie stawiałem dużego oporu i wkrótce znalazłem się w wejściu do olbrzymiej, strasznej czeluści. Zatrzymałem się. bo nie miałem najmniejszej ochoty dostać się do jej wnętrza. Nici podciągnąłem ku sobie. Tylko trochę się poddały i to przy wielkim wysiłku z mojej strony. Szamotałem się dalej, a po chwili ukazał się ogromny i ohydny potwór, trzymający w szponach sznur, do którego przyczepione były wszystkie sidła. To on nieustannie ściągał w dół tych wszystkich, którzy dostali się w sidła.

«Nie spróbuję w żadnym wypadku zmierzyć moich sił z jego — pomyślałem sobie. Na pewno bym przegrał. Zwyciężę go znakiem Krzyża św. i aktami strzelistymi».

Powróciłem do swojego przewodnika.

«Już wiesz teraz, kto to jest» — rzeki mi.

«Tak, doskonale wiem. To przecież sam szatan!»

cdn.

Brak głosów