SMS: Tusk i jego ludzie mataczyli i ukrywali fakty
SMS: Tusk i jego ludzie mataczyli i ukrywali fakty.
Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił
Aldona Zaorska piątek, 15 czerwca 2012 08:03
To już koniec kłamstw Tuska, już wiemy, że 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku doszło do zamachu, w którym zginął prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i elita polskiego narodu.
Niezależnie od eskalacji kłamstw w pro-rządowych mediach, potwierdzają to następujące fakty:
- TU 154M nie miał kontaktu z brzozą, zniszczyły go dwa wybuchy;
- pierwszy wybuch nastąpił na kilka sekund przed rzekomym uderzeniem w brzozę, na skutek czego samolot rzeczywiście stracił skrzydło;
- w ciągu kilku sekund od wybuchu na skrzydle, utracona została łączność z samolotem a wszystkie jego urządzenia przestały działać;
- po awarii systemu TAWS nastąpiło 13 kolejnych awarii;
- kilka sekund później nastąpił drugi wybuch - wewnątrz kadłuba samolotu – i dosłownie rozerwał jego poszycie;
- samolot rozpadł się na części 36 metrów nad ziemią a jego kawałki spadły na smoleński las.
Powyższe fakty potwierdza coraz więcej naukowców. Po profesorze Nowaczyku i Biniendzie z USA, zaledwie kilka dni temu swoją ekspertyzę dotyczącą przyczyn smoleńskiej katastrofy przedstawił dr inż. Gregory Szuladzinski z Australii.
Również według niego 10 kwietnia 2010 roku rządowy samolot nie miał żadnego kontaktu z brzozą, a do katastrofy doprowadziły dwa wybuchy, w wyniku których samolot rozpadł się na części jeszcze w powietrzu.
Co niezwykle istotne – naukowiec doszedł do tych wniosków, badając ogólnodostępne zapisy – te same, które udostępnił MAK. Jednak wszystkie te niezwykle istotne fakty bledną w obliczu technicznej analizy dwóch urządzeń zamontowanych w rządowym samolocie, którym 10 kwietnia poleciał do Rosji Lech Kaczyński – FMS, czyli komputera pokładowego oraz TAWS, czyli systemu zapewniającego bezpieczne lądowanie.
Niezależne źródła podają, że według dziennika awarii, którym dysponuje Universal Avionic – producent TAWS w momencie wyłączenia się komputera pokładowego system zarejestrował 13 awarii jednocześnie!
To fakt, który powinien kazać zamilknąć wszystkim dotychczas wątpiącym i szkalującym głoszących teorię o wybuchu.
Wybuch na skrzydle
Pierwszy wybuch nastąpił na kilka sekund przed rzekomym uderzeniem w brzozę, na skrzydle.
W efekcie samolot stracił je i faktycznie zaczął się obracać wzdłuż swojej osi, tracąc jednocześnie sterowność. Trwało to oczywiście ułamki sekund.
Zdaniem Gregorego Szuladzinskiego wybuch na skrzydle potwierdza kilka faktów. Po pierwsze – skrzydła są bardzo mocno połączone z kadłubem samolotu – wręcz przechodzą przez niego, więc ta cześć samolotu zawsze jest najmocniejsza i najtrudniej ulega awariom.
W przypadku katastrof lotniczych zazwyczaj jest najmniej uszkodzona. Zupełnie inaczej niż miało to miejsce w Smoleńsku.
Wybuch potwierdza też rodzaj uszkodzeń skrzydła. Pozostały na nim nie tylko malutkie fałdki pochylone do osi skrzydła, wskazujące na uszkodzenie siłą tnącą, ale też postrzępione brzegi wzdłuż linii zerwania.
Zdaniem naukowca te uszkodzenia wskazują, że wybuch nastąpił tuż przed krawędzią natarcia skrzydła. W efekcie końcowy fragment skrzydła dosłownie odleciał od samolotu, obracając się wokół własnej osi.
Nałożenie na siebie dwóch sił sprawiło, że skrzydło poleciało jak bumerang i „wróciło” w okolice miejsca wybuchu. Inaczej mówiąc – siła bezwładności pchała je do przodu, podczas, gdy siła samego wybuchu popchnęła je w tył i jednocześnie nim obracała. Szuladzinski zwraca również uwagę na pominięcie przez oficjalne komisje… podstawowych praw fizyki.
Oczywiście pasażerowie zauważyli wybuch, piloci także – stąd na kilka sekund przed rzekomym uderzeniem w brzozę i awarią wszystkich urządzeń, słychać krzyk ludzi i przekleństwo pilota.
Rozerwany kadłub
Po utracie skrzydła samolot oczywiście utracił siłę nośną, co spowodowało najpierw obrót wzdłuż jego osi podłużnej a następnie skręt w lewo.
Zdaniem doktora Szuladzinskiego w tym momencie doszło do drugiego wybuchu wewnątrz kadłuba samolotu, na co wskazują widoczne gołym okiem uszkodzenia maszyny, w tym rozerwany na zewnątrz kadłub.
Gdyby samolot zniszczyło uderzenie o ziemię, kadłub powinien być rozerwany „do środka”.
Brzmi niewiarygodnie?
Wpisuje się w tyle razy wyśmianą teorię spiskową?
Nie za bardzo. Bo oto minęło kilka dni i w mediach pojawiły się informacje, że teorie naukowców potwierdzili specjaliści z USA.
Z danych odczytanych przez producenta amerykańskich urządzeń pokładowych (systemu TAWS, zamontowanego w tupolewie) wynika, że samolot rozpadł się w powietrzu – 36 metrów nad ziemią i nie miał żadnego kontaktu fizycznego z osławioną brzozą.
Awaria TAWS na 36 metrach
Amerykanie dysponują techniczną analizą dwóch urządzeń zamontowanych w rządowym samolocie, którym 10 kwietnia poleciał do Rosji Lech Kaczyński – FMS, czyli komputera pokładowego oraz właśnie TAWS, czyli systemu zapewniającego bezpieczne lądowanie.
Już jak wczesniej wspomniałem. Na prośbę MAKu i komisji Millera Amerykanie już dawno odczytali najpoważniejszą awarię.
Podobno są gotowi odczytać także pozostałe, ale ani komisja Millera, ani prokuratura o to nie wystąpiły.
Podobno, bowiem dosłownie w ciągu kilku godzin od ujawnienia tych informacji, eksperci z Universal Avionic nagle nabrali wody w usta.
Kiedy zaczęli do nich dzwonić dziennikarze, dosłownie ucinali rozmowy, mówiąc, że mają zakaz wypowiadania się i odkładali słuchawkę. Zakaz ma pochodzić od samego zarządu.
Nie ulega więc wątpliwości, że z zarządem musiał ktoś wcześniej „rozmawiać”.
Mataczyli i ukrywali fakty
Jednocześnie z opublikowaniem informacji o 13 awariach, prof. Binienda podczas specjalnego telemostu, zanalizował trajektorię lotu tupolewa, przygotowaną przez MAK.
Zwrócił uwagę, że jest ona całkowicie sprzeczna z prawami fizyki. Tym samym potwierdził, że rzeczywisty przebieg lotu wyglądał prawdopodobnie tak, jak wyliczył prof. Nowaczyk i jak wskazują zapisy TAWS.
Mimo wiedzy na temat wszystkich tych faktów komisja Millera z jakiegoś powodu ukrywa prawdę przed polskim społeczeństwem.
Na podstawie obserwacji zdarzeń z ostatnich dwóch lat można już zaryzykować stwierdzenie, że
ktoś z najbliższego otoczenia premiera od początku świadomie sterował
procederem dezinformacji.
Zaczęło się już 10 kwietnia 2010 roku od słynnego sms-a rozesłanego przez „kogoś” do członków PO. Jego treść
„Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił.”
dała początek haniebnym publikacjom TVN i „Gazety Wyborczej”, pełnym kłamstw o „debeściakach”, pijanym generale Błasiku i presji wywieranej na pilotów przez „niego”, niby bez nazwisk, ale z wyraźnym wskazaniem na winę śp. Lecha Kaczyńskiego. Nie tylko zresztą oni.
Ewa Kopacz swoimi łgarstwami pobiła chyba nawet kłamstwa produkowane swego czasu przez stalinowskich sługusów w latach pięćdziesiątych a wiarygodność raportów MAKu i Millera można porównać tylko do wiarygodności sławnego raportu komisji Budrenki.
Oczywiście są ludzie, którzy wierzą we wszystkie trzy, ale nie zmienia to faktu, że wszystkie trzy są zwykłą manipulacją. Pechowo dla Tuska, im dłużej to trwa, tym wyraźniej to widać.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że godzina katastrofy zmieniała się parę razy, a przemówienie Bronisława „WSI” Komorowskiego wygłoszone po katastrofie, na stronie ówczesnego marszałka sejmu, pojawiło się kilka godzin przed katastrofą.
Kilka minut przed nią informacja o tej tragedii widniała przez chwilę na stronie „Gazety Wyborczej”. Nie udało nam się uzyskać odpowiedzi od „GW”, jak mogło do tego dojść.
Czy jest szansa na prawdę?
Dla niezależnych ekspertów wciąż niezrozumiałe pozostaje kilka faktów, m.in., dlaczego chociaż wygląd miejsca katastrofy dla każdego rozsądnego człowieka przeczy teorii o nieudanym lądowaniu, nikt nie chce wziąć pod uwagę innej opcji.
Dlaczego polskie delegacje wyjeżdżające do Smoleńska, ograniczyły się do robienia zdjęć wraku, a nie zbadania jego szczątków i pobrania z nich próbek.
Dlaczego szczątki samolotu najpierw były świadomie dewastowane, potem leżały niezabezpieczone pod wpływem wszystkich możliwych warunków atmosferycznych (wrak nie przeszedł chyba tylko trzęsienia ziemi), a na końcu zostały wypucowane i połatane, gdzie się dało?
To, że Polską rządzi polityk tchórzliwy, który zrobi wszystko, byle tylko oddalić konfrontację z faktami, to jedno, ale współudział w kłamstwie to już co innego.
Wzięli w nim udział nie tylko politycy rządzącej opcji, ale także, co szczególnie haniebne – media. Daje to wiele do myślenia jeśli chodzi o przeszłość głównych nadawców – bardzo często po prostu podejrzaną, wypełnioną „podziwem” Urbana albo zarzutami o współpracę z SB.
Warto przyglądać się najaktywniejszym medialnym współtwórcom smoleńskiego kłamstwa.
Może już niedługo zostaną korespondentami gdzieś daleko od Polski?
Albo założą własne portale internetowe traktujące o ekonomii i finansach?
Jednak nawet agentura w mediach nie tłumaczy jednego. Milczenia polskich naukowców.
Gdzie byliście? Gdzie jesteście?
W Polsce jest 21 politechnik oraz 42 uniwersytety. Do tego dochodzą liczne uczelnie prywatne, zatem i fachowców też mamy. A jednak w tej sprawie profesorowie zachowują się, jakby ich nie było. A przecież tytuł profesora to nie nazwa, jak w przypadku Bartoszewskiego. To coś znacznie więcej – to misja, to powołanie do poszukiwania prawdy.
Gdzie byliście Panowie Profesorowie, gdy MAK bezczelnie kłamał?
Gdzie byliście, kiedy narodowi wmawiano najbardziej oczywiste bzdury w sprawie przyczyn katastrofy?
Co się stało z Waszą dociekliwością badaczy?
Wystarczy Wam wiara w Putina?
Kogo albo czego tak bardzo się boicie?
Obciąża Was przeszłość? Wciąż stoi nad Wami jakiś oficer prowadzący?
Czego się boicie?
Naprawdę uważacie, że wasz honor, wasz autorytet badaczy jest wart poświęcenia dla uratowania paru szemranych tchórzy, którzy dziś rządzą Polską?
Histeria
Oficjalna wersja przyczyn smoleńskiej tragedii sypie się jak domek z kart. Wszystko zdaje się wskazywać, że w Polsce ludzie będący u władzy są zamieszani w zbrodnię.
Nawet jeśli nie wiedzieli o jej przygotowaniu (o planowaniu masowego morderstwa nie informuje się szeregowych członków gangu), to począwszy od zaakceptowania słynnego sms-a, współuczestniczą w jej ukrywaniu.
A to jest przestępstwo, zagrożone karą pozbawienia wolności.
Jeśli ustalenia poczynione w USA i Australii są prawdziwe, to tylko w kontekście zdrady narodowej i współudziału w zbrodni będzie można rozpatrywać sposób przejęcia władzy 10 kwietnia 2010 roku przez Bronisława Komorowskiego, działania Donalda Tuska, Tomasza Arabskiego, Jerzego Millera i jego „ekspertów”, Edmunda Klicha, Radka Sikorskiego, Tomasza Grasia (pobije on chyba rekordy nikczemności ustanowione przez Jerzego Urbana), Ewy Kopacz, Julii Pitery i całego szeregu innych polityków PO ukrywających prawdę o największej od czasu wojny rosyjskiej zbrodni popełnionej na Polakach.
Kiedyś za taką zbrodnię i zdradę Polski był tylko jeden rodzaj odpowiedzialności – ściana, karabin, kula. Tak kończyli zdrajcy. Czasy się zmieniły, być może więc doczekamy chwili, w której zdrajcy będą występowali w roli autorytetów na forum międzynarodowym…
Przygotowania do ucieczki
W miarę jak sypie się „śledztwo” a Rosjanie już nie ukrywają swoich matactw, coraz wyraźniej widać, że politycy rządzącego ugrupowania zamierzają się „ewakuować” z Polski na jakieś ciepłe posadki. I to szybko. Tuskowi i Sikorskiemu marzy się Bruksela do tego stopnia, że przestali ukrywać swój serwilizm wobec Angeli Merkel, a Tomasz Arabski już pakował walizki przed przeprowadzką do Madrytu, gdzie podobno miał osiąść w charakterze ambasadora.
Gdzie osiądzie Graś jeszcze nie wiadomo, ale z pewnością z jego kwalifikacjami jakiś niemiecki przedsiębiorca zatrudni go w charakterze ciecia do pilnowania swojej willi już bezpośrednio w Niemczech albo innym równie miłym i nowoczesnym państwie, gdzie nikt nie zadaje „głupich” pytań o jakiś „wybuch”.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3377 odsłon
Komentarze
zdjecie swini i Tuska
24 Czerwca, 2012 - 22:11
zdjęcie świni i Tuska
Czy jest szansa na prawdę?
25 Czerwca, 2012 - 06:25
Uczciwa odpowiedz na zadane w Pańskim tekście pytanie brzmi :NIE! Nie teraz,nie w obecnym układzie politycznym !Szansą na prawdę jest wygranie wyborów parlamentarnych ale wyborów tych nikt z opozycji nie chce wygrać.Wybory wygrywa ten kto liczy głosy a nie ten kto głosuje.Prawda ta jest znana od kilkudziesięciu lat ale nikt z PiSu nie czyni z niej uzytku.Nie widzę zadnej akcji która by przygotowała męzów zaufania do następnych wyborów.
Komuś kto sądzi ze nie mam racji polecam analizę głosów oddanych w sąsiadujących ze sobą komisjach wyborczych !
Z sieci mozna dowiedzieć się prawdy ale trzeba tego chcieć!
kazikh
chyba cos mnie ominelo.ZP
25 Czerwca, 2012 - 10:04
dotychczas twierdzil ,ze skrzydlo odpadlo kilkadziesiat metrow za brzoza a nie przed.reszta mi pasuje