Do mtwapa-y (tak to się pisze??)

Obrazek użytkownika wyrus
Blog

W nawiązaniu to tego tekstu i gaduły pod nim, a osobliwie do tego komentarza mtwapa-y.

Są dwie możliwości. Albo napisałeś o tym szczającym krasnalu po to, żeby wyśmiać głupich katoli albo napisałeś rzetelnie to, co jest efektem Twojego namysłu. Jeżeli chciałeś sobie porobić jaja, to trochę szkoda, bo tracimy czas. Jeżeli natomiast poważnie przedstawiłeś swoje stanowisko, to dobrze, bo to może być asumpt do dalszej fajnej gaduły.

Piszę to na szybko i od razu po tym, jak przeczytałem Twój komentarz, więc nawet nie całkiem kumam co chcę powiedzieć :-) ale niech tam. Otóż mam taką czućkę, że to co napisałeś koresponduje z opinią, którą Dawkins ciągle powtarza i którą powtórzył również w wywiadzie, na który się powołałem. Dawkins twierdzi mianowicie, że niewielu chrześcijan (czy teistów w ogóle - mniejsza o to) potrafi podać jakieś dobre racje za tym, że wiara w Boga to nie jest idiotyzm. Nie wiem po co Dawkins to mówi. Mnie się wydaje, że on się trochę wkopuje, ale oczywiście mogę się mylić. O co mi idzie? Ano o to, że katole uprawiają wiarę w Boga, a nic nie kumają jak to z tym Bogiem jest. Ale weźmy inną wiarę, którą ludzie kultywują - nazwijmy ją wiarą w kwarki. Gdyby tak ludzi przycisnąć, to wielu powie, iż wyznaje światopogląd naukowy (który to termin jest idiotyczny, ale przyjmijmy, że to taki skrót myśłowy i nie wyśmiewajmy terminu). Przy tym wszystkim ludzie ci nie mają zielonego pojęcia o kwarkach. Mnie się nawet wydaje, że większość ludzi nie jest w stanie dobrze wytłumaczyć na czym polega to, że prąd płynie itd. Ludzie nie mają pojęcia o fizyce, o matematyce, o logice, o chemii, o ekonomii, o egiptologii, o szachach. Nalewają się z metafizyki, a nie mają nawet narzędzi do tego, aby przytomnie o metafizyce porozmawiać. Ludzie takiego Anzelma budującego swój dowód ontologiczny mają za ciemnego średniowiecznego klechę (o ile w ogóle wiedzą, że był ktoś taki jak Anzelm), ale anzelmowego dowodu nie rozumieją (o ile go znają), nie mówiąc o tym, że za Chiny Ludowe nie byliby w stanie tego dowodu obalić.

Tacy są ludzie i taki jest świat. Zróbmy teraz założenie, iż z tego świata znikają teiści. I co się stanie? Podniesie się ogólny poziom wiedzy naukowej ludzkości? :-) W tym miejscu można powiedzieć, że na świecie są tacy, którzy rozumieją te kwarki, chemię, logikę, ekonomię (aczkolwiek np. Keynes ekonomii nie rozumiał :-), egiptologię itd. Ci nieliczni kumaci ludzie, w razie potrzeby podeprą swoje naukowe twierdzenia solidnymi dowodami. OK. Ale co z resztą? Mnie się wydaje, że publiczność utrzymująca, iż wyznaje światopogląd naukowy opiera się na autorytecie tych, kórzy z nauki coś tam rozumieją. Nie wiem czy to jest okoliczność dobra, czy raczej zła. Katole robią to samo - opierają się na autorytecie; na autorytecie Świętej Księgi, na autorytecie doktryny i na autorytecie innych ludzi. Owszem, autorytety naukowe potrafią dać dowód na swoje twierdzenia (załóżmy, że potrafią), natomiast autorytety religijne dowodu ze swojej dziedziny dać nie potrafią (przy czym można fajnie podyskutować na temat tego, czy nie potrafią i co dla kogo jest dowodem). Co to jednak zmienia w przypadku szerokiej publiczności - zarówno tej światopoglądowo naukowej jaki i światopoglądowo religijnej? Mnie się wydaje, że jakby tak poważnie potraktować opinię Dawkinsa i Twoją opinię, to za ludzi postępujących racjonalnie (strasznie zły termin w kontekście tego, o czym piszę, ale trudno - tekst i tak jest zaledwie szkicem zarysu wstępnego pomysłu) można zasadnie uznać tylko tych, którzy wiedzą wszystko w każdej dziedzinie (rzecz jasna trzeba sobie przy tym zdawać sprawę z tego, że oni mogą wiedzieć tylko to, do czego ludzkość doszła do dzisiaj, że ich wiedza za 50 lat będzie wiedzą sprzed pół wieku). Ilu jest takich ludzi na świecie? Niektórzy powiadają, że ostatnim człowiekiem, który wiedział wszystko, był Leibniz. Zastrzegam, że nie chodzi mi o takich ludzi, jak np. Bertrand Russell, ludzi o ogromnej erudycji i przenikliwym umyśle, ale mimo wszystko mających ogromne dziury w wiedzy - mnie idzie o ludzi takich, którzy rzeczywiście wiedzieli wszystko. Ilu mamy dzisiaj Leibnizów? Czy Dawkins, człowiek zielony w większość dziedzin (jak zresztą każdy człowiek) jest w jakiś sposób lepszy (o matko! - ale określenie :-) od katoli wierzących w nieistniejącego Boga?  Czy człowiek, który mało lub prawie nic nie kuma z nauki, ale nie wierzy w Boga, jest jakoś tam lepszy od drugiego człowieka, który tak samo mało kuma, ale w Boga wierzy? A od człowieka, który z nauki naprawdę dużo kuma i przy tym jest człowiekiem wierzącym?

Zaproponowałem Majorowi takie ćwiczenie:

Weź ileś tam dziedzin, w których Dawkins jest świetny, w których jest człowiekiem światłym. Obojętnie ile dziedzin. Niech tych dziedzin będzie N i niech wśród tych dziedzin będą szachy. I weź jakiegoś człowieka. Załóżmy, że ten człowiek pozamiatałby Dawkinsa we wszystkich dziedzinach, w których Dawkins jest światły. W genetyce pozamiatałby go w stosunku 10:8, w pozostałych dziedzinach (poza szachami) w stosunku 10:5, a w szachach w stosunku 10:0. Pytanie jest takie: czy Dawkins uznałby tego człowieka za światłego?

I dalej. Ten człowiek, światły na tyle, że w każdej dziedzinie pozamiatałby Dawkinsa, jest niezły w jeszcze jednej dziedzinie, której Dawkins nie uprawia, mianowicie w tym, że wierzy w Pana Boga. Czy biorąc tę okoliczność pod uwagę myślisz, że Dawkins uznałby tego człowieka za światłego? Czy fakt, iż ten człowiek wierzy w Pana Boga anuluje wyniki osiągnięte przez tego człowieka w pozostałych dziedzinach?

I co Ty na to?

Brak głosów