Teoria macania-łykania

Obrazek użytkownika wojcicki
Kraj
Teoria macania-łykania
Dedykuję Joli Zuchniewicz, Marcie Klubowicz, Marcie Szydłowskiej, Monice Obarze, Grzegorzowi Eberhardtowi, Mateuszowi Wyrwichowi i wszystkim, których dzieła kiedykolwiek recenzowałem lub będę recenzował.


Patrzę i patrzę na tak zwane dzieło sztuki i dalej patrzę, i patrzę. Przyglądam się mu, wpatruję się w nie, obserwuję, wodząc wzrokiem wte-i-wewte i - jak to mówią -  ślizgając się tymże wzrokiem z różnych stron w różne strony bez względu na kierunek wektora.

Wglębiam się oglądając, ale nie tak prędko następuje ów moment wgłębienia, gdyż najpierw jednak długo, a nawet uporczywie, z uporem godnym tej sprawy macam to tak zwane (Stachura pisał tylko "zwane" bez "tak" - stylista!) dzieło wizualne, macam wizualnie, powolutku, niespiesznie i mogę użyć jeszcze kilku słów, oznaczających niewielkie tempo czynności, ale chyba wystarczy.

Mogę też wyznać, że macanie duchowe jest znacznie bardziej pracochłonne od fizycznego. I piekielnie męczące. Ale trzeba popróbować, posmakować, pociamkać, umlaskać estetycznie, zrobić buzią takie mniam-mniam i mnium-mnium. Tak w ciup usteczka złożyć i mnium-mniam-mnium-mniam wykonać z gustownym przydechem. I przełknąć głośno ślinę między wydawanymi pogłosami, bo to jednak nie są nawet głosy, a jedynie pogłosy serdeczne naszego dzieło-macania.

Przedłużam tę grę wstępną, bo wiem, że właśnie ona - gra macu, mlasku, ciumku i mniamu pozwoli mi na wgłębienie się, na w sedno-trafienie, na zasmakowanie prawdziwego kęsa. Kęsa spełnienia-poznania, którego konsument kultury pożąda nad życie. No więc ja też.

Ale ten kęs nie zawsze w gębie układa się według naszego życzenia. Nieraz aż nachalnie kręci się w jamie ustnej niemal wyzywająco, nie chcąc się dopasować do podniebienia, ani do języka, nie wspominając już o zębach nawet w niepełnej ich ilości. Kęs ów wypucza policzki, zniekształcając je w sposób tym bardziej wyrafinowany, im wykwintniejszego dzieła jest odgryzkiem.

Najtrudniejszy krok percepcyjny jest jeszcze przed nami. Kiedy już bowiem wspomniany odgryzek ułoży nam sie w gębie mniej więcej przyzwoicie, pozostaje przełknięcie go, aby prolongować proces przyswajania sztuki. I tu się może wszystko rypnąć, bowiem natura tak urządziła ustrój konsumenta, że nie wykoncypowała przełyku, prowadzącego wprost do duszy, a jedynie taki, którego zakończenie czyni jego opis wstydliwym.

I tak kończy się ta niewatpliwie atrakcyjna teoria, a zaczyna się praktyka, o której nie wiem, co napisać.

Brak głosów