Wspomnienia polskiego biznesmena - część 5

Obrazek użytkownika Ł-H
Blog

Na nowo poznane środowisko patrzyłem z mieszaniną podziwu i zazdrości. To był nowy, nieznany mi, świat. Tu nikt nie woził towaru własnym prywatnym samochodem, nikt nie zakasywał rękawów, by wspólnie z magazynierami rozładowywać lub pakować dostawy, nikt nie zarywał nocy na ślęczenie nad rachunkami.
Pracowano głową, kapitałem i układami. Nie za dnia, ale najczęściej popołudniami, wieczorami, lub zgoła nocami. Po restauracjach, na domowych przyjęciach, na najróżniejszych, oficjalnych lub półoficjalnych, imprezach. Przenikały się światy; polityki, władzy, biznesu, sztuki i... gangsterki.

Gdy zacząłem poznawać ludzi złapałem się za głowę... Wszyscy ci politycy - czesto przeciwstawnych opcji, biznesmeni i przedsiębiorcy, adwokaci i sędziowie, gangsterzy i artyści jedli, pili i bawili się ze sobą w jednym celu. Zarobić...
Stanowili jak gdyby luźny zbiór ogniwek, z którego każdy, kto chciał zrobić jakiś interes, wybierał kilka z nich i tworzył swój własny, potrzebny mu łańcuszek.

Kogóż to nie było w tej zbieraninie?! Poznałem kilku posłów z rozbieganymi oczami, w wyświeconych upływem czasu garniturach. Paru początkujących biznesmenów, których nazwiska po kilku-kilkunastu latach znajdowałem na liście najbogatszych Polaków. Sławy warszawskiej palestry. Głównodowodzących "Wołomina". Ludzi szeroko rozumianej sztuki z pierwszych stron gazet... itp., itd.

Całe to towrzystwo gadało w zasadzie o jednym - o zarabianiu pieniędzy. I to, bynajmniej, nie o zarabianiu uczciwym. Słowami, które robiły karierę, były "przewalić" lub "przekręcić". Kogo? Wszystko jedno - inną firmę, przedsiębiorstwo państwowe, bank, państwo polskie.
Na ludzi padał amok.

Nie brakowało ciekawych postaci... Król warszawskich "skarpeciarzy", Marek M. właśnie zamieniał rodzinny od pokoleń biznes na potężną, pierwszą w Polsce prywatną sieć handlową "...Pol"
Właściciele firmy "El ......", jako sekretarkę zatrudnili... znanego polskiego historyka, współautora jednego z podręczników do nauki historii.
Szefowie innej szczycili się, że są w stanie zarobić na wszystkim i na każdym. Ich specjalnością było takie konstruowanie umów prawnych, by wyciągnąć z nich jak najwięcej korzyści w przyszłości a z kontrahenta zrobić swego niewolnika i dziada. Ich rezydencje za bezczen budowały firmy karane horrendalnie za każdą fuszerkę, posiadane samochody zawsze "jakimś cudem" wymieniali na nowe tuż przed upływem gwarancji, a w handlu ich głównym zarobkiem nie był zysk na transakcji ale karne odsetki, naliczane przy każdej, nadarzającej się lub prowokowanej, okazji.

Wprowadzony w to towarzystwo przez swych nowych warszawskich znajomych, z miejsca uznany zostałem za "swojaka". Ale już żeby się w nim utrzymać musiałem wykonać kilka ruchów wizerunkowych, w wielu aspektach stawiając wszystko na jedną kartę.

Jesienią 1990r. dokonałem przeprowadzki swej firmy do porządnego biurowca w samym centrum Łodzi, wynajmując w nim za cięzkie pieniądze całe piętro na potrzeby sekretariatu, księgowości i biura handlowego oraz inwestując w drogie meble i wyposażenie. Magazyn towarów handlowych mieścił się w pobliżu. Na obrzeżach miasta pozostała tylko szwalnia. Zrobiło się bogato i dostojnie.
Za sąsiadów miałem np. oddział firmy "Art B" w Łodzi. Bagsik i Gąsiorowski byli wtedy częstymi jej gośćmi. Nazywało się to to " Art B - Departament przemysłu lekkiego". Nie wierzycie? Wizytówki mam do dziś...

Nakłady zwróciły się momentalnie. Biurowiec należał do wielkiego łódzkiego przedsiębiorstwa produkcyjno-handlowego, będącego częścią ogólnopolskiej całości, które po reorganizacji próbowało sił w handlu także towarami nie produkowanymi przez siebie. A jego prezes - uroczy nomenklaturowy dziadek - był łapówkarzem pragnącym przed odejściem na emeryturę załapać się na jeszcze trochę "konfitur". Tym razem tych nowych, kapitalistycznych...
Układ był prosty - ja dawałem towar, on dojście do firmowej sieci sklepów w całej Polsce. To, co normalnie sprzedawałem za, umownie powiedzmy, 100 zł, jego przedsiębiorstwu fakturowałem za 200 zł. Odroczony, dwutygodniowy termin płatności był formalnością - gdy następowała, dodatkową "stówką" dzieliliśmy się w zaciszu jego gabinetu. O sprzedawalność przepłaconego towaru nie dbał, zresztą nie była chyba taka zła, skoro proceder trwał wiele miesięcy.

Wiosną 1991r. kupiłem w końcu pierwsze porządne w mym życiu auto. Wybór padł na 3-letnie BWM 325 w usportowionej wersji coupe. Skóra, klimatyzacja, elektronika... Byłem zachwycony, już nie musiałem się wstydzić w podróżach biznesowych. Starego, wysłużonego VW Passata otrzymała żona.
Zacząłem także myśleć nad zmianą miejsca zamieszkania. Dwupokojowe, niedawno od podstaw luksusowo urządzone, mieszkanie w blokach już nie zaspokajało moich aspiracji oraz potrzeb wizerunkowych. Zacząłem rozglądać się za domem lub, conajmniej, budowlaną działką. Co prawda potrzebnych na to pieniędzy jeszcze nie miałem ale handel "szedł" rewelacyjnie a w parku maszynowym szwalni miałem zamrożony spory kapitał.
Szwalnia powoli stawała się "kulą u nogi" - kalkulacja nieubłaganie wykazywała, że bardziej opłaca się handlować niż produkować. W dodatku z Trenczyna na Słowacji przyszło zaproszenie na targi konfekcyjne. Udział w nich zaowocował wstępnym kontraktem na dostawy konfekcji - męskich koszul i damskich bluzek - do Czech i na Słowację. A te produkowali akurat moi nowi znajomi w Warszawie. Jedyne, czego potrzebowałem, to kapitał obrotowy na moje pierwsze w życiu przedsięwzięcie eksportowe.

Znów postawiłem wszystko na jedną kartę i późną wiosną 1991 sprzedałem całą szwalnię - maszyny i zapasy towarów.
Następne kilka miesięcy zajęło mi dopinanie kontraktu. Zagraniczny kontrahent zaakceptował wzory, podpisałem umowy a pod Łodzią wynająłem ogromne magazyny. Latem byłem gotowy - spoczęło w nich kilkadziesiąt tysięcy męskich koszul i kilkadziesiąt tysięcy damskich bluzek.
Samo ubezpieczenie pochłonęło majątek.

CDN

W części 1

http://niepoprawni.pl/blog/1696/wspomnienia-polskiego-biznesmena-czesc-1

W części 2

http://niepoprawni.pl/blog/1696/wspomnienia-polskiego-biznesmena-czesc-2

W części 3

http://niepoprawni.pl/blog/1696/wspomnienia-polskiego-biznesmena-czesc-3

W części 4

http://niepoprawni.pl/blog/1696/wspomnienia-polskiego-biznesmena-czesc-4

Brak głosów

Komentarze

Sekretarka w firmie "El...". Napisz mi na priv. kto zacz, a zrewanżuję Ci się dziekanem, który został liderem "Amway`a ;-).

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#344195

 Sekretarka - historyk i dziekan -  lider Amway'a?

Kazdy przeciez moze zmienic zawod w wolnym kapitalistycznym, demokratycznym kraju, nieprawdaz?

Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!

Vote up!
0
Vote down!
0

Lotna

 

#344242

to epizod wymuszony okolicznosciami.
Ot, dwóch nadętych buców zatrudniło sobie naukowca wykorzystując jego chwilową niedyspozycję finansową i z premedytacją traktując go jako maskotkę.
Nie wiem, czy zainteresowany byłby zadowolony z przywołania tego epizodu w jego życiu, przy okazji wymieniając go z imienia i nazwiska.

Pozdrawiam!

Vote up!
0
Vote down!
0
#344267

 To bardzo brzydko swiadczy o tych bucach i w takim wypadku faktycznie lepiej pominac nazwisko dziekana milczeniem.

Pozdrawiam z wzajemnoscia.

Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!

Vote up!
0
Vote down!
0

Lotna

 

#344280

Nie wiem, Lotna, czy w Kanadzie zdarzają się dziekani będący jednocześnie liderami Amway`a. Ale w wolnym, kapitalistycznym i demokratycznym kraju wszystko jest możliwe.

Vote up!
0
Vote down!
0
#344268

  Oczywiscie, ze wszystko jest mozliwe. Nawet to, ze wykladowcy, wlaczywszy profesorow,  zadnych kokosow nie robia, aczkolwiek nie wiem o dziekanach. Albo i to, ze pryncypal rzekmo najlepszego uniwersytetu zarabia wiecej niz premier prowincji, podczas gdy czesto urzednicy tego samego uniwersytetyu nie dostaja podwyzek od lat.

Rozne dziwne rzeczy zdarzaja sie w wolnych, demokratycznych, kapitalistycznych krajach na calym swiecie, tł.

Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!

Vote up!
0
Vote down!
0

Lotna

 

#344277

Od dość dawna nie mam zbyt wysokiego mniemania o wolnych demokratycznych i kapitalistycznych krajach na całym świecie, Lotna. A teraz, jakże nieoczekiwanie, znajduję potwierdzenie. Po raz kolejny ;-)!

Mimo wszystko nie sądzę jednak, aby kanadyjscy pracownicy naukowi dorabiali w marketingu bezpośrednim ;-).

Vote up!
0
Vote down!
0
#344286

... katastrofę:):):)
Najsmutniejsze jest, że to już wtedy byłą katastrofa. I trwa do dziś:(:(:(
------------------------
"Dixi et salvavi animam meam"

Vote up!
0
Vote down!
0

------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"

#344279

... Twoich "Wspomnień..." W dwóch ostatnich akapitach napisałeś, cyt. "Szwalnia powoli stawała się "kulą u nogi" - kalkulacja nieubłaganie wykazywała, że bardziej opłaca się handlować niż produkować. (...) Znów postawiłem wszystko na jedną kartę i późną wiosną 1991 sprzedałem całą szwalnię - maszyny i zapasy towarów".
  "Od zawsze" jest tak, że handel jest bardziej intratnym interesem od produkcji, więc... Ameryki nie odkryłeś. W produkcji trzeba przeważnie zatrudnić dobrych fachowców z różnych dziedzin obecnych w procesie technologicznym. Tak wysokich wymogów nie ma w handlu. 

  Zastanawiałem się, ilu pracowników ze szwalni posłałeś na... "zieloną trawkę"??? Wyszło na to, że nie obchodził Cię los tych ludzi i los ich rodzin, którym nieporównywalnie ciężej przyszło znosić trudy codziennej egzystencji w oparciu o zasiłek dla bezrobotnych. A ilu zwolnionych pracowników z racji krótkiego stażu pracy nie nabyło prawa do skorzystania z zasiłku? Zrozumiałem, że wówczas dla Ciebie liczył się zysk i tylko zysk. A ludzie? Odniosłem wrażenie, że potraktowałeś środki trwałe firmy jako decydujący kapitał. Nic bardziej błędnego! Największym kapitałem każdej firmy są... ludzie! To oni generowali zysk dla Twojej firmy, nie maszyny. Sama maszyna bez człowieka jest po prostu bezużyteczną kupą złomu. Twoje ówczesne myślenie opierało się o zasady XIX-wiecznego kapitalizmu amerykańskiego.
  W tamtych czasach też prowadziłem firmę, choć nie tak dużą, jak Twoja. Nie była to produkcja i nie był to handel, a sektor usług dla placówek służby zdrowia. Moje podejście do załogi firmy było diametralnie inne, niż Twoje. Może o tym kiedyś napiszę.

  Co do Twoich wątpliwości związanych z kontynuacją tego cyklu na Niepoprawnych, to moje zdanie jest takie: pisz! - pisz! - i jeszcze raz pisz! Będzie to, a w zasadzie już jest... lekcją poglądową dla Czytelników - przyszłych biznesmenów, jak nie należy prowadzić firmy.
  Chciałbym, abyś uznał ten mój komentarz jako konstruktywną krytykę, ale nie krytykanctwo. To, że odważyłeś się napisać o swoim "życiu biznesowym" nie pomijając "plusów ujemnych" (słownictwo za TW Bolkiem) - jest dowodem na to, iż podszedłeś do niego również w sposób krytyczny. I może właśnie dlatego Twój cykl artykułów ma specyficzną wartość, przez co staje się poczytny. 

W oczekiwaniu na kolejną część, pozdrawiam z 10,

Satyr   
________________________ 
"I złe to czasy, gdy prawda i sprawiedliwość nabiera wody w usta".  
(ks.J.Popiełuszko)

Vote up!
0
Vote down!
0
#344557

w całości przejęta przez jej nowego właściciela. Z dnia na dzień zmienili pracodawcę na zasadzie zwolnień "za porozumieniem stron".
Na "zieloną trawkę" nie poszedł nikt...

Dziękuję i pozdrawiam!

Vote up!
0
Vote down!
0
#344568

... i stawiają Ciebie w moich oczach w zupełnie w innym świetle. To "światło" pozwala mi także ocenić swój poprzedni komentarz. W nim to chyba za bardzo krytycznie podszedłem do likwidacji szwalni. Ale w treści swojego artykułu nic nie wspomniałeś o losach załogi, a tylko o sprzedaży szwalni. Stąd też sądziłem, że wraz ze sprzedażą wyposażenia warsztatu pracy... pracownik jest już zbędny w firmie. 

  Zatem proszę Cię, abyś w kolejnych częściach swoich arcyciekawych wspomnień uściślał te fragmenty, które dotyczyły osób, dzięki którym Twój sukces był możliwy do osiągnięcia. 

Pozdrawiam, Satyr 
________________________ 
"I złe to czasy, gdy prawda i sprawiedliwość nabiera wody w usta".  
(ks.J.Popiełuszko)

Vote up!
0
Vote down!
0
#344700